środa, 6 maja 2009

O deszczu, książce i Indiach

Już nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam i czułam deszcz. Dookoła panuje bezlitosna susza. Suszy ziemię i w duszy suszy. Jeśli dalej będzie panować, soczysta zieleń jaka właśnie zaczyna oplatać świat, straci swoją świeżość i kojący koloryt. A tak cudownie już się zazieleniło... Brakuje jedynie kropel niebieskiej wody, by ta zieleń trwała i cieszyła nasze oczy, serce i umysły. Niech więc PADA! PADA! PADA! Wszyscy czekamy na deszcz. Niebo co prawda jest dziś szare i zachmurzone, ale na padanie się nie zanosi. Jest za to chłodno i wietrznie. Słońce chyba dzisiaj zaspało i pewnie prześpi cały dzień. Ja również chętnie schowałabym się pod koc, z książką w ręku. 

Czytam teraz „Utalentowaną” Nikity Lalvani. Książka w moim klimacie. Im dalej w nią brnę, tym bardziej mnie wciąga. Autorka, z pochodzenia Hinduska (lub Induska) żyjąca na co dzień w Wielkiej Brytanii, moim zdaniem napisała swoją powieść po mistrzowsku. Jest mniej więcej moją rówieśnicą i laureatką nagród literackich. Za „Utalentowaną” przyznaję jej moją własną, prywatną nagrodę ;-). Bohaterką książki jest młodziutka córka indyjskich imigrantów żyjących w Anglii, obdarzona niepospolitymi zdolnościami matematycznymi. Poznajemy ją jako zaledwie kilkuletnią dziewczynką. Obecnie jestem na etapie jej 15 urodzin, gdyż nadal mam do przeczytania około 60-70 stron. Lalvani pokazuje jej historię na różnych płaszczyznach – jako dziecka z niebywałym talentem, jako córki, siostry, jako uczennicy, imigrantki, emigrantki, zwykłej nastolatki... Książka jest mi bliska z wielu powodów – chwilami utożsamiam się z Rumiką, gdyż podobnie jak ona w czasach szkolnych cierpiałam na rozmaite kompleksy, zwykle miałam lepszy kontakt z ojcem niż z mamą (potem to się zmieniło), marzyłam o wolności z dala od domu, który bardzo mnie ograniczał, czułam się samotna wśród ludzi i wiecznie za czymś tęskniłam. Rumika jest moją małą przyjaciółką. Pałam do niej sympatią. Podzielam jej uczucia, odczucia i światopogląd. Książka jest mi bliska również z tego powodu, że jest „indyjska”. Indie bowiem traktuję jak swój drugi(?) dom. Nigdy tam nie byłam, ale na pewno będę. Mam indyjskiego męża, pół indyjskiego synka i bandę powinowatych Sikhów właśnie tam w Indiach. Tak sobie czasem myślę, czy ta moja niezaspokojona wiecznie tęsknota za czymś nieokreślonym, przypadkiem nie mieszka w Indiach... Kiedy tam pojadę, będę wiedziała. Na razie chłonę wszystko co indyjskie – książki zwłaszcza, by dowiedzieć się jak najwięcej o kraju mojego męża. Kraju, którego nikt i nigdy nie potrafi określić jednoznacznie. Kraju, który woła mnie kolorami, zapachami, muzyką, tańcem, biedą i bogactwem.....

2 komentarze:

  1. WItaj! Trafiłam do Ciebie przez Maciejkę;) A że mi się spodobało(i w "o mnie" było zachęcająco)to zostałam;))
    Teraz TYLKO chciałabym przebrnąć przez archiwum,a to pewnie troszkę potrwa:0 Pozdrawiam serdecznie;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Miśko bardzo serdecznie! Jak przebrniesz przez co najmniej 1/10 tych moich "wypracowań" - daję Ci z marszu order uśmiechu. Pozdrawiam miło!

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).