wtorek, 5 maja 2009

Tygodniowa rozprawa

Zwykły wtorek. Zaraz po poniedziałku - jeden z moich ulubionych dni. Brzmi to dziwacznie i przeczy głośno jednemu z artykułów, jaki niedawno pojawił się na jednym z informacyjnych portali i jaki przeczytałam. Nie zdarza się często, że czytam wnikliwie całe artykuły na portalach. Zwykle jedynie rzucam na nie swoim piwnym okiem, przelatuję piwnym wzrokiem i pozostawiam w historii pamięci krótkiej. Ten artykuł jednak, nie wiedzieć czemu, przeczytałam cały i po części zapamiętałam. Otóż, według niego, najbardziej stresującym i nielubianym powszechnie dniem tygodnia jest wtorek. Badający temat mądrale pokusili się nawet o ścisłe określenie najbardziej stresującego punktu tego dnia i okazało się, że przypada on między godziną 11 a 12. Cała ta teoria być może nosi w sobie nutkę prawdy, ale ja jestem jej totalnym zaprzeczeniem. Bo ja uwielbiam pierwsze dni tygodnia. Poniedziałek najbardziej. Kiedy mija niedziela i budzę się w poniedziałkowy poranek czuję, że życie zaczyna się na nowo. Poniedziałek ma w sobie obietnicę, nadzieję i motywację. We wtorek czuję się już zupełnie rozkręcona. Tydzień wkroczył bowiem na swoją właściwą orbitę. W środę zwykle utrzymuję się na poziomie bezpiecznego zera. Już nie jest tak dobrze jak było w poniedziałek i we wtorek i nie jest jeszcze tak źle jak będzie w czwartek i piątek. Czwartek zaś jest chyba bezwarunkowo najgorszy. Taki nieokreślony. Tyle o nim wiadomo, że poprzedza piątek. Piątek natomiast... piątek zawsze ma dwa oblicza i co tydzień przybiera jedno z nich. Czasami jedno i to samo co tydzień, pod rząd. Zależy od sytuacji. Jeśli weekend zapowiada się po mojej myśli - piątek jest dniem fantastycznym i kto wie, może jeszcze bardziej lubianym od poniedziałku. Jeśli natomiast z góry wiem, że weekend nijak się ma do moich pragnień, wtedy odczuwam go jako dzień, który w ogóle nie powinien się zaczynać. Sobotę jako dzień tygodnia zwykle znoszę z uczuciem lekkości bytu. Już nieważne jak mija i czy jest następstwem dobrego czy złego piątku. Jak już się zacznie, zwykle nie żałuję, że to właśnie sobota. Niedziela natomiast już dostała za swoje w moim poście na temat długiego weekendu. Jeśli mogłabym rzec coś pozytywnego na jej temat, to mogę rzec - owszem - ale jedynie do godziny 15. Potem niedziela nie ma już żadnych, ale to żadnych zalet. A jeśli w ogóle może być kiedykolwiek naprawdę niezła - to może być - owszem - w postaci własnego poranka. Niedzielne poranki bywają bowiem całkiem przyjemne. Nic jednak nie zrówna ich z energią poranków następujących po nim. Dziwne to dla innych i sprzeczne z wynikami badań naukowców, ale dla mnie prawdziwe, logiczne i spójne. O! Zwykły wtorek powoli mija. Świat jest w swoim własnym środku. Na właściwym miejscu. Jutro zwykła środa. Poziom zerowy. Dość jeszcze bezpieczny i znośny. A potem czwartek, piątek, sobota, niedziela i znów PONIEDZIAŁEK. I tak w kółko. I bez końca. I od nowa ... rozprawa tygodniowa ;-)

3 komentarze:

  1. Widzę, że Pani tygodniowa rozprawa zupełnie różni się od tej mojej w roku szkolnym :-) To, że poniedziałek jest najgorszym dniem tygodnia dla uczniów chyba nie pozostawia wątpliwości... A dalsze dni tygodnia w zależności od ilości i "fajności" lekcji. Jednak ten post dał mi trochę do myślenia, bo to rzeczywiście prawda! Oj, widzę, że chyba polubię poniedziałki i wtorki ;) I chyba sobie nawet zapiszę tego Pani posta gdzieś w moim komputerze albo jakimś zeszycie i w każdą niedzielę wieczorem będę go sobie czytała. Oczywiście od września, bo w wakacje często nie wiem, jaki jest dzień tygodnia ;) Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja najbardziej lubię poniedziałki!Za nowe,za nadzieje i za to,że cały tydzien przede mną.Gdy przychodzi weekend żałuje...minionego a czasem wręcz zmarnowanego czasu :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać jako nieliczne lubimy te poniedziałki!

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).