niedziela, 21 lutego 2010

Szybcy goście niedzielni

Dzisiaj odwiedzili nas "moi" - Beata z Damianem i babcia na przyczepkę. Babcia Olka, moja mama - ku ścisłości. Nowy efekt fryzjerski na głowie wnuka przyjęła z entuzjazmem. Zamierzona była toczyć walki o "zepsutego" grzybka a tymczasem nie mogła wyjść z podziwu - jak to Oluniek pięknie wygląda. Dzieki Bogu. Uniknęłam lamentów, batów i słownego sponiewierania za "zbrzydzenie" dzieciaka - he he he.

Goście nie zabawili zbyt długo. Pomiotali sie po naszym "M", pobawili z Alankiem, pogadali, pojedli i pojechali. Niestety, od tych gości nie można spodziewać się tak zwanego "zasiedzenia". O ile Damian i Beata nie wpadaja na sobotnio-niedzielną noc - nigdy nie posiedzą u nas dłużej niz do 14. Jeżeli trafi się z nimi moja mama (co prawda ostatni raz była u nas na naszym ślubie w kwietniu 2009...) - wizyta jest naprawdę krótka. Zanim obrobią się z rana na gospodarce i dotrą do Grajewa - jest zwykle około 11. Żeby być  z  powrotem  w domu około 15 - muszą wyjeżdzać od nas w granicach 14. Niestety - gwardie zwierzyny hodowlanej, która to wymaga niemal ciągłego doglądania - nie rozumie potrzeb i zwyczajów istot ludzkich. Prosiak chce żreć, cielak też, kura i kogut łącznie z kotem i psem - nie inaczej, krowa poza żarciem wymaga dojenia... wszystko to wymaga od człowieka zachodu - skoro już człowiek wszedł w tegoż posiadanie. I niestety człowiek odpowiedzialny musi się z tym liczyć. Moja mama, która całe swoje życie poświęciła pracy i życiu na wsi i pośród całego tego zwierzęcego żywotnika - w każdych "gościach" siedzi jak na szpilach i zerka na zegar. Gdy nadchodzi godzina "zero" - jej myśli automatycznie kierują się do kurnika gdzie akurat dzisiaj pobiły się niemal na śmierć 2 koguty, do drewutni, gdzie zamknęła Azę by ta nie załatwiła jakiegoś kota, do pieca, w którym być może się pali a być może zgasło bo ojciec nie podłożył... Niestety tak to jest. Życie miejskie i wiejskie to jak niebo i ziemia. Przepaść między nimi ogromna. Na szczęście ja znam bardzo dobrze i jedno i drugie. Żadnego nie określę jako lepsze bądź gorsze. Z pewnością miejskie jest znacznie lżejsze i mniej zobowiazujące. Daje człowiekowi więcej odpoczynku i swobody. Dobrze, że żyję tak na co dzień ale bardzo się cieszę, że czasem nadal mogę doświadczać tej całkowitej, naszej pastorczykowskiej wiejskości. 

Poniżej - przykładowe 2 głodomorki :-)



1 komentarz:

  1. ach, mieszczuchom trudno zrozumieć to wiejskie przywiązanie - u mnie to samo - nie ma szans na wypad rodzinny gdzieś choćby na cały weekend - zwierzątka nie zrozumieją

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).