czwartek, 22 kwietnia 2010

Kwiecień Plecień

Dzisiaj w naszej podlaskiej pogodzie mamy wszystko. Rano leżał śnieg, potem deszcz zacinał na wyścigi z gradem a do tego wiało i rwało oraz oczywiście raz po raz pokazywało się bystre słońce. Typowa, przysłowiowa, kwietniowa pogoda. 

Ale nie tylko w przyrodzie...

U nas w domku dzisiaj też tak jakoś... kwietło się i pletło.

W drodze powrotnej z pracy zaleciałam do sklepu nabyć kran do kuchni. Dwa dni z rzędu koczowaliśmy bez kranu bo stary odmówił już posłuszeństwa. Inaczej mówi się na takie urządzenie "bateria", ale ja tam wolę nazywać rzeczy po imieniu. Baterie to mogą być do pilota. Do kuchni jest kran. Kupiłam taki dość standardowy w cenie raczej z niższej niż z wyższej półki. No ale u nas w domu panuje względna prostota i skromnota więc i kran musiał pasować do tegoż charakteru. Mohi od razu wziął się za wymianę. Dziwne. Myślałam, że będzie zwlekał gdyż ostatnio on sam jest jak jeden wielki Kwiecień Przeplecień. Dzisiaj chmurka, jutro słoneczko ;-). Wymiana kranu nie powinna być zbyt wielkim wyzwaniem. I owszem nie była. Broda się popisał i mimo braku odpowiedniego klucza i problemów z dopasowaniem rurek - pomyślny koniec uwieńczył dzieło. Dumny z siebie i chytrze uśmiechnięty - odkręcił zawory w pionie. Po kilku sekundach, jego broda i twarz ociekały wodą, wodą ociekały szafki, woda była na podłodze, na stole, ścianie i na czym tylko jeszcze być mogła. Spodziewałam się tego widząc dokręcanie śrub kombinerkami. Mieliśmy ubaw a ja miałam dodatkowe zmywanie. Oczywiście mistrz poprawił swój błąd ale na wycieraniu tej fontanny się nie skończyło. Zaraz chwilkę potem, Aleksander sięgnął z szafki zafoliowaną jeszcze buteleczkę z pikantnym sosem chilli. Próbował ją chyba otworzyć i oczywiście wypadła mu z rąk, rąbnęła o terakotę i zapryskała swoją zawartością kuchenną podłogę, dywanik na niej, szafki, krzesła i Olkowe skarpetki. Szkiełka rozleciały się dookoła jak groszki i... matka znów  ze ścierką i mopem. Ale i na tym się nie skończyło. Za jakiś niedługi czas Aleksander został wrzucony do kąpieli. Lubi pluskać się w wodzie więc zwykle zostawiam go na trochę w wanience samego, a ja mam jakieś 10, 15 minut spokoju. Oczywiście słyszę chlupotanie i jestem w pobliżu. Olu bawi się czasem w kąpieli małą koneweczką albo innymi podręcznymi gadżetami. Zachowuje się zawsze dość poprawnie. Dzisiaj jednak w trymigi wylał co najmniej 3 litry wody z wanienki (wstawionej do dużej wanny) na podłogę. Czym? Korkiem od płynu do płukania. Woda wręcz stała na podłodze a koleżka - ociekający jak wyżymana szmata - mrugał ze zdziwieniem swymi mokrymi rzęskami - oooo, mama, look... Mama dostała nerwa. Nakrzyczała na Ola. Niegroźnie, ale jednak. Zanim zebrała wodę z podłogi poślizgnęła się na niej dwa razy, obiła łokieć o futrynę i urwała wieszak. Ech...

Do chwili obecnej Aleksander mi asystuje. Już dwa razy odnosiłam go do łóżka do taty (tata już padł) zmylona nadzieją, że albo już zasnął albo zaśnie. Ledwo zdążyłam usiąść do komputera a już słyszę kroki za sobą. Udaję, że go nie widzę. On udaje, ze wcale za mną nie przyszedł. Siada sobie na swój samochód i ziewa. W końcu podchodzi bliżej mnie. Bierze pilota, wiesza się na szafce od telewizora, gryzie jakiś stary plastikowy zegar... W końcu podchodzi do mnie i próbuje zajrzeć mi pod bluzkę. Cel jest oczywisty. Delikatnie mówię NIE. Spazm, rozpacz, lament. Na szczęście chwilowy. Teraz siedzi na podłodze i układa od niechcenia klocki. Ledwo już trzyma się na nogach, ale przecież nie może mnie odstąpić na krok ani dać za wygraną i zasnąć wcześniej beze mnie. W końcu asystent osobisty.

Oj, co za pleciwy dzionek. Zasiedziałam się dzisiaj i ja jak zapleciona. Pora zmykać. Biorę osobnika pod pachę i lecimy spać. Dobranoc.

3 komentarze:

  1. uśmiałam się z tej opowieści;jak pech to pech;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No ale było dość zabawnie Ula ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. a mi raczej smutno - biedna mama - wszystko na jej glowie :(

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).