poniedziałek, 3 maja 2010

Mokry początek maja na wsi

Maj nie zachwycił swoim początkiem. Pierwszego padało od rano do późnego popołudnia. Drugiego, co prawda od rana było mokro ale nie padało do popołudnia. Potem polało i znów przestało. Dzisiaj zaś, trzeciego, od rana na padanie się zanosiło ale wytrzymało do godziny około 16-ej. Kiedy pakowałam manele do samochodu - spadł mi na plecy rzęsisty deszczyk. Poza tym, o ile do wczoraj było dość ciepło - dzisiejsza aura niemal mnie zmroziła. 

Długi, 4-ro dniowy weekend spędziliśmy z Alanem na Pastorczyku. To oczywiste. Wszelkie dłuższe dni wolności niesie nas właśnie tam. Broda został w Grajewie ponieważ zbyt długie siedzenie na farm mu nie służy. Nie to aby narzekał na otoczenie czy towarzystwo - on tam po prostu nie ma co robić. Nie ma tam nadal internetu ani anteny satelitarnej dla odbioru innych programów TV niż 1,2 i Polsat. Ale wszystko powoli zmierza ku lepszemu. Nowa rezydencja niemal ukończona i z czasem powinny pojawić się w niej również bardziej cywilizowane media. 

Alan większość czasu spędził w piaskownicy. Siedział w niej nawet jak piasek był totalnie mokry. Utrzymanie go pod dachem nie wchodziło w rachubę więc dostał pancerne spodnie, ciepłe kubraczki oraz oczywiście swoje ukochane gumaki w bordowo-granatowe pasy. Utytłany jak świnia siedział na dworze do zmierzchu a zabawy w piasku wymieniał z wizytami w garażu, oborach, stodole i ogrodzie. Do domu wpadał tylko jak chciał piciu. Po jedzenie się nie zgłaszał bo w końcu nie od parady jest niejadkiem. Z jedzeniem trzeba było wychodzić do niego i przemycać mu jakieś drobne kęsy plotąc przy tym androny typu - Oluś, gryza za Azę, Oluś zjedz bo bocian przyleci i ci zabierze, Oluś jedz to pojedziesz traktorem itp itd. Dość dużą atrakcją było dla Olusia zjeżdżanie po desce. Na wysokich schodach nowego domu leżała gruba, heblowana deska. Mikołaj (brat cioteczny Olka) zjeżdżał na niej na tyłku albo tyłem leżąc na brzuchu. Olu nie pozostał biernym obserwatorem i od razu poszedł w ślady Mikołaja. Zobaczyłam z daleka jak sadowi się na szczycie deski z zadowolona miną. "OLUŚ NIE!!!" drę się całą parą bo myślę sobie, że gnojek nie utrzyma równowagi i wytrąbi łbem w betonowe schody. Zanim jednak się zorientowałam na dobre - koleżka elegancko objechał na swoim chudym tyłeczku na dół, otrzepał się i zrobił brawo. Potem stosował również inne techniki zjazdu i szło mu fantastycznie. Piorun nie dzieciak.

Trochę żal było nam opuszczać nasz Pastorczyk po kilkudniowym "wrośnięciu" w atmosferę. Teraz jest tam taaak pięknie... Młodziutka zieleń, soczyste łąki przeplatane tysiącami mleczy i stokrotek, zasiane pola, klekoczące bociany, gruchoczące gołębie i świergoczące inne, małe ptaszki, kwitnące i nieziemsko pachnące drzewka owocowe... Ach. Fajnie. Trzeba było jednak wracać do naszego Grajewka, w którym czekał stęskniony Mohi. Na dodatek potwornie przeziębiony. Ot i zostaw na kilka dni samego a załatwi się na cacy... Nic to, będziemy kurować.

Mam nadzieję, że ten maj nie będzie zimny i mokry jak ten z piosenki Maanamu i jeszcze się umaimy na wszelkie ciepłe i miłe sposoby. ;-)