czwartek, 30 września 2010

Nabyła baba... szafkę pod TV

Przysłowiowa baba nabyła cielę. Nie miała kłopotu, więc go sobie przysporzyła. Baba bez kłopotów bowiem, to nie baba. Nie ma kłopotu - nie ma życia. Nie ma nic.  Więc aby było COŚ, a coś przecież być musi by w ogóle coś było,  musi być kłopot. Musi i basta.

O ile trzymałabym się ściśle tekstu przysłowia i nabyła owe przysłowiowe cielę - paradoksalnie kłopotu bym nie miała. Wiejsko-gospodarska kobita jestem i nie obca mi piecza nad takim czy innym zwierzem. I z prosiakiem sobie poradzę i z cielakiem. Rzekłabym wręcz - cielę w chlewek - Pan Bóg w progi albo - dobytku przybywa, chleba nie ubywa (ot, nawet już przysłowia tworzę ;-)).

Miast więc cielęcia, baba kupiła sobie szafkę pod telewizor. Zamiar zakupu pojawił się co najmniej rok temu, realizacja zaś, spontanicznie dokonała się w ubiegłym tygodniu przy okazji mijania nowego salonu meblowego. Weszłam na przeszpiegi, zauważyłam mebelek, przymierzyłam w wyobraźni do miejsca, które miałby zająć w naszym domku i zamówiłam. Dwa dni temu zadzwoniła pani ze sklepu z informacją, że mebel jest do odebrania. Po pracy zajechałam do salonu. Mebel stał pod oszkloną ścianą, zapakowany w karton. Oczywiście w detalach i do samodzielnego montażu. Ciężki jak cholera, choć wykonany ze zwykłego MDF-u a nie, dajmy na to z litego drewna czy kryształu. Okazało się, że z uwagi na niską wartość zamówienia, sklep nie realizuje dostawy do klienta. Szczęście, że mam samochód typu kombi, pakunek miał nie więcej jak 1,50 m długości a w sklepie obok ekspedientki było przypadkiem jej 2 kolegów, którzy zapakowali mi tenże ciężar do auta. Zajechałam pod blok, zaparkowałam tyłem tuż przed klatką i oczekiwałam na znajomego, który miał do mnie przyjść na krótkie uzgodnienia w przedmiocie położenia nowej glazury w mojej kuchni. Oczywiście kolega wtargał mi pakun na III piętro jednak narzekał na ciężar i pytał czy to ława kamienna czy połcie dębowe... Po szybkim dogadaniu robót kuchennych, kolega opuścił podwoje naszego m3 a ja i Olek zabraliśmy się za montaż nowego nabytku. 

Elementów było bez liku. Tak bez liku jak tych rozmów w pewnej sieci komórkowej. Najbardziej zaskoczyła mnie ilość akcesoriów drobnych - pękaty woreczek pełen śrubek, kołeczków, zawiasów, gwoździków i zaślepek. Najbardziej jednak podejrzane wśród tych drobiazgów okazały mi się 2 niewielkie tubki kleju. Oj, myślę, jak jest tu tyle śrubek i innych pierdołek i jeszcze trzeba coś będzie brać na klej to cienko ja to widzę. Pokładłam płyty na podłogę, instrukcję montażu na stół, odnalazłam domowe śrubokręty i do dzieła. Przymierzałam, pasowałam, skręcałam, wbijałam i wciskałam... Niby proste a wcale nie takie łatwe. Listwy od szufladek przykręciłam odwrotnie niż wskazano. Odkręciłam, poprawiłam i odetchnęłam z ulgą. Poskładałam szuflady i do nich również przykręciłam listewki. Kółeczkami z przodu czyli znów odwrotnie niż należy. Znów zamiana. Dociskając front szuflady do jej pudła użyłam siły i stuknęłam nie w tym miejscu, gdzie wskazano... Rozłamało się... o czym ostrzegano w instrukcji. Klej do drewna czyli paćka o sile ścisku za przeproszeniem gó... nie zdołało utrzymać w całości rozłamanych elementów. Skleiłam taśmą bezbarwną, postawiłam w kącie i cały rozbabrany mebel zostawiłam na dzień następny. Siedziałam nad nim 3 godziny i końca nie widziałam. Na dodatek, asystent Aleksander zaangażowany był w pomoc mamusi całymi swymi siłami... Kradł gwoździki, odkręcał śruby, które ja przykręciłam, jeździł zabawkami po rozłożonych płytach, dobrał się do kleju... Spać poszłam zmęczona, wkurzona jak nieopierzona kura i na dodatek z wyrzutami sumienia bo za bardzo strofowałam Olka. Niby opanowana jestem i spokojna ale tym razem - moje nerwy napięły się jak struny i gotowe były pokaleczyć każdego, kto by tylko się do mnie zbliżył.

Wczoraj po pracy ugotowałam szybki indyjski obiad (ziemniaki ze szpinakiem) i znów dostąpiłam do montażu mebla stulecia. Kiedy wydało mi się, że listwy szufladowe przykręciłam już właściwie a zawiasy do drzwiczek od szafeczki trzymają się równie porządnie .... mój stolik ponownie przywalił mi porządnego kopa. Kopa w nerwa rzecz jasna. Ponownie. Szuflady nijak nie chciały wleźć w prowadnice. Znów przekręcałam listwy, kombinowałam na setki sposobów i klęłam jak szewc. Również zamykane drzwiczki zamykały się nieco krzywo. Nie trzymały poziomu. I nie trzymają go nadal. Szuflady też wmontowane są krzywo i nie jest to tak, jak powinno. 

Pomimo wyżej opisanego, ustawiłam mebel na przeznaczonym miejscu a inny dotychczasowy wypchnęłam do małego pokoju, ustawiłam telewizor, rozplątałam węzeł kabli i usiadłam na kanapie zipiąc ze złości i niezadowolenia. Co prawda szafka pasuje, taka mi była potrzebna i taka mi się podoba ale... tak naprawdę to zamiast czegoś w dobrym guście mam bubla ze skoszonymi drzwiami i wypadającymi szufladami - w tym jednej rozpadającej się po drodze na części... 

Jeśli nie ja - to ktoś będzie musiał to poprawić. Nie mogę przecież pozwolić by planowany przez rok mebelek już od nowa stanowił rozklekotany grat. Nie wiem też, czy to ja taki  kiepski monter (choć wiadomo, że ni heblarz ni stolarz ze mnie żaden) czy to po prostu produkt do dupy. Obstaję przy drugim, bo jednak trzymałam się wskazówek instrukcji i wywierconych... dziurek. Jeśli tu jest śrubka a tu dziurka to jak inaczej można śrubkę wkręcić niż w gotową dziurkę? Firma B. jest więc do niczego. Dużo elementów i skomplikowany montaż. Meble w salonie wyglądały solidnie i fajnie ale ja tam już nie zajrzę. Złamanej deski u nich nie kupię. Mam ich daleko w tyle i kropa. I nigdy więcej mebli do samodzielnego składania, które miałabym sama składać, o!.

No i tak oto można nachrzanić kilka stron na temat szafki. Ba, można nawet więcej ale już skracam jak mogę. Jednak musiałam wyżyć się choćby w taki, pisemny sposób i dać upust emocjom i złości, jaka jeszcze we mnie siedzi.

Poniżej, obiekt-przyczyna mojego nieposkromionego gniewu:


6 komentarzy:

  1. Pocieszam - na zdjęciu mebel prezentuje się bardzo dostojnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga jesteś Blania ... ale ja wiem co w trawie piszczy ;-) Jednak złość odeszła w siną dal. A co tam, nad kilkoma dechami się załamywać, no any sense ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja tez uwazam ze mebel wyglada solidnie :))
    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  4. Asiu, popieram przedmowcow, wyglada dobrze, staralas sie, wszyscy to doceniamy. A jak bedzie potrzeba poprawimy,ok. Niedlugo wracam. Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszyscy jesteście dla mnie łaskawi ha ha. Starałam się. A wady są raczej nieco ukryte więc dobre i to bo w oczy nie kolą.

    OdpowiedzUsuń
  6. naprawde wyglada ladnie :)

    ja mam tak , samo kupie jakies gowienko co i tak potem trzeba samemu w domu poskladac, przy okazjii cos tam zepsuje ;) ale na koncu na szczescie zawsze mi sie uda i wyjdzie :)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).