czwartek, 23 września 2010

Taki sobie czwartek

Na laptopie instaluje mi się obszerny program pod tytułem LEX. Zbiór wszelakich norm prawnych - najstarszych i najnowszych, aktualnych i tych, co już w lamusie, potrzebnych bardziej lub mniej a czasem wręcz zbędnych. Po prostu wszystkich możliwych. Do tego IPG czyli Informator Prawno-Gospodarczy - podgląd tworów zarejestrowanych w KRS oraz baza adresowa instytucji, sądów, urzędów, firm i innych ważnych podmiotów. Słowem - program pożyteczny i każdemu prawnikowi, ale nie tylko, w dzisiejszych czasach wręcz niezbędny. Kopalnia wiedzy. Każda ustawa, kodeks, orzecznictwo, komentarze - wszystko jak na dłoni za przysłowiowym kliknięciem myszką.

Instalacja trwa długo, bowiem jak wspomniałam wyżej - materiał wielki. Laptop mam nowy i całkiem szybki. Mimo wszystko, aby zainstalować owo dzieło umysłów ludzkich, również  i on potrzebuje czasu. Maszyna burczy, szumi i się grzeje. Pozostało 20 %... 

Za oknem bystre, wrześniowe słońce, obok kubek firmowy Compensa Vienna Insurance Group napełniony parującą kawą, której wcale mi się nie chce, za uchem gderające komercyjnie jak cholera radio, w brzuchu lekkie rażenie prądem a na lewym nadgarstku zegarek z baterią, która sobie po prostu wysiadła z machiny czasu zatrzymawszy się wczoraj na godzinie 07.13. Taka oto jest otaczająca mnie na chwilę obecną rzeczywistość. Dodam, że napisałam mnóstwo pism i wymieniłam na gmail czacie poranne hello z mężem wieszającym psy na monsunową pogodę w dalekim kraju. Czas w Kalkucie leci szybciej - z mojego punktu widzenia... Mohi jest tam o 3,5 godziny starszy niż byłby w Polsce. No ale nic to, w styczniu, jak już wróci, ponownie się odmłodzi :-). Wczoraj po raz drugi widzieliśmy się przez kamerkę. Włączyłam ją głównie z uwagi na Aleksandra, któremu taki proceder bardzo się podoba. Pomachał do taty, pobrykał przed ekranem, pośmiał się w głos a koniec końców - z racji, że był już zmęczony - zaczął maniakować, popłakiwać, zamiast iść na nocnik to mówiąc najprościej zeszczał się w gacie, rozbeczał jeszcze bardziej i powiedział, że chce spać. Umyłam go szybkim jak błyskawica prysznicem, ubrałam w piżamkę i poprosiłam, żeby poszedł się położył a ja zaraz do niego przyjdę. Nie zdarza się jeszcze aby ot tak sam szedł do łóżka i zasypiał. Wieczorem albo zasypia mi na rękach albo kładziemy się razem, gasimy światło i zasypiamy we dwoje. Wczoraj jednak Olu położył się sam, krzyknął mi "blanoc mama" i... za chwilkę zajrzałam do sypialni a mały człowiek zmęczony całym dniem już słodko sapał zakrywając połowę twarzy rzęsami (:-)) a połowę kołdrą. Była godzina 20.00. Ja wytrzymałam do 20.30. Chodzę teraz spać niemal z kurami. Nie wiem czemu, ale długie wieczory to u mnie teraz rzadko spotykany luksus Zresztą, nigdy nocną sową nie byłam. Ale, żeby już w trakcie Dziennika odczuwać obezwładniającą senność? 

Wczoraj odpękałam też co-dwutygodniową wizytę u swego lekarza ciążowego. Poszłam tam po południu razem z Olkiem. Wizyta krótka i konkretna jak zawsze. Waga wykazała 57,5 kg, ciśnienie jak zawsze w niższych sferach (100/60), tętno dziecka obecne i... to już połowa ciąży - zauważył lekarz, co ja uświadomiłam sobie dzień wcześniej. Koledzy z pracy zapytali - co, już połowa? Nic po tobie nie widać! Ależ widać. Ja widzę. A taka już ta moja natura. Nawet pożarcie konia z kopytami nie pomoże... Poza tym mam jeszcze 4,5 miesiąca. Przez ten czas zdążę jeszcze pogrubić się tyle, ile trzeba. Ostatnie USG wskazało prawidłowe parametry maluszka - a zatem nie rozmiar brzucha tu się liczy ;-).

Do parującej kawy dodałam 2 łaciate śmietanki. Łykam powoli i myślę o weekendzie. Przedłużę go sobie na poniedziałek. Mam jeszcze 1 dzień opieki do wykorzystania i 10 dni urlopu. Restrykcyjne zmiany w firmowej polityce urlopowej nakazują wszystko wykorzystywać teraz do końca roku - pod rygorem kategorycznego ucinania premii. Trza się chyba powoli stosować - choć nie ukrywam, że zaległy urlop z wielką chęcią wykorzystałabym po macierzyńskim. Jak to będzie - zobaczymy.

Wczoraj powiedziałam do Olka - Olu, jedziemy na pocztę. A Olu: mama a do Pepco tez? B o Pepco jest blisko poczty i czasami wpadamy tam przy okazji odwiedzin poczty właśnie. Nie przyszło mi do głowy, że mały nie dość, że zapamiętał skądś nazwę sklepu to na dodatek skojarzył go z pocztą. Niby to wszystko takie normalne, proste i oczywiste ale takie właśnie sytuacje ukazują mi jak niepostrzeżenie dzieciak się uczy i rozwija.... I jest to takie miłe, takie fajne i choć takie małe to jednocześnie tak ogromnie ważne dla rodzica. Takie niby nic a jednak tak cholernie wiele i tak cholernie cieszy...

1 komentarz:

  1. Ach, chudzinko:)ale chyba jakis brzusi to jednak jest obecny, co?

    A Olus to bystry chlopak:)bedzie Cie zaskakiwal coraz czesciej:)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).