środa, 27 października 2010

Taki sobie dzień

Taki sobie dzień - nic szczególnego... W pracy jak to w pracy - sporo roboty, dzisiaj też sporo spraw na mieście. Zaplanowałam sobie wszystkie wypady na jeden dzień co by nie latać jak ten kot z pęcherzem. Najpierw więc wskoczyłam do Wydziału Ksiąg Wieczystych po jeden odpisik księgi niewielki. Potem z plikiem pod pachą wstąpiłam do naszego zaprzyjaźnionego notario. Mlekpol sprzedaje swoje ogrody działkowe w Poznaniu Krzesinach (Luiza może nawet wie o jakie chodzi bo ja ni cholery, gdzie Grajewo a gdzie Poznań, gdzie Rzym gdzie Krym...). Notario przejrzał papiery, pomrukał z aprobatą, że teraz już wszystko gra i mogą powoli przygotowywać akt notarialny. Potem poniosło mnie do Sądu skąd zgarnęłam kobitkę z ich księgowości, pojechałam z nią do banku, gdzie na potrzeby naszego działu zakupiłam znaki sądowe za ponad 3 tys (pani z sądu jest nieodzowna przy takiej transakcji, bo generalnie znaczki sądowe są sprzedawane TYLKO przez sąd a w naszym sądzie nigdy nie mają takiej ilości, jakiej my potrzebujemy - stąd taka kombinacja alpejska). Później odwiozłam panią do sądu (ostatecznie robi nam przysługę) a sama pojechałam do Komornika złożyć jakiś tam wniosek. Potem już została mi tylko prywata do obębnienia, a mianowicie - lekarz. Nieco się naczekałam, jak zresztą zawsze w tych godzinach, ale ostatecznie wizyta była tradycyjnie szybka i zwięzła. Wyniki glukozowe extra, reszta też. Za 2 tygodnie USG. No i wsio.

Jutro rano przychodzą majstry do renowacji mojej kuchni. Stąd też kuchnia jest teraz pusta i nieużyteczna. Usunęłam z niej wszystko, co tylko mogłam. Została lodówka i puste szafki, których sama targać się nie podejmuję. Ależ dziko bez kuchni w domu! Jak bez nogi albo ręki. Jak bez serca wręcz, bym rzekła. Po renowacji - oczekiwanie na meble. Nawet do 6 tygodni. Nieźle. Ale nic już nie mówię. Cicho sza. Byle do przodu.

Aleksander zasnął na podłodze w przedpokoju około 16. Obudził się na dobranockę...(oczywiście nie spał na podłodze non stop ha ha, przeniosłam go do łóżka). No i teraz wstąpiło w niego nowe życie podczas gdy ze mnie zupełnie już uchodzi. Jestem podziębiona i choć nie chora obłożnie to jednak słaba i lekko zbita z obrotów. W minioną sobotę urządziłam bowiem kampanię odgracania i sprzątania piwnicy. Przestawiałam, sortowałam, pakowałam w wory i torby i nosiłam na śmietnik, ubrana w koszulkę, cienką bluzę i jakieś człapki na nogach. Niby mrozu nie było, ale jednak to już koniec października. Powietrze zdradliwe i podstępne zarazem. Do tego kilka razy rozwieszałam pranie na balkonie ubrana równie byle jak. No i mam za swoje. 

Jutro lub pojutrze jadę z Alanem na Pastorczyk. Prawda jest taka, że jak się zasiedzę w Grajewie to nie chce mi się nigdzie ruszać (nawet TAM). No ale w końcu zbliżają się listopadowe święta, nie mamy normalnej kuchni więc i siedzenie tutaj nie ma sensu. Z kolei jak pojedziemy i zasiedzimy się TAM, nigdy nie mamy ochoty zbierać się w drogę powrotną do Grajewa. Koniec końców jednak - zdecydowanie wolę swoje własne cztery ściany niż jakiekolwiek inne miejsce. Kocham swój spokój i swobodę. Swoją niezależność i wolność. Nie ma chyba nic innego, co ceniłabym aż tak bardzo...

5 komentarzy:

  1. Miejmy nadzieję, że za 2 tyg poznasz płeć dzieciątka. :)

    Czosnek jedz i nie choruj więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. otoz to wolnosc i swoboba :))) ja jeszcze troszke i tez sie tak bede czula ....

    OdpowiedzUsuń
  3. ano ja Elsa :P pomimo ze sie zalogowalam to nie udaje mi sie podpisac moim nikiem :P

    OdpowiedzUsuń
  4. tak podejrzewałam Elu ale zagadkowo brzmi dla mnie to, że będziesz się czuła wolna i swobodna... czyżbyś teraz się tak nie czuła?

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).