niedziela, 12 grudnia 2010

Wegetariańskie rozważania

Niedziela. Pada śnieżek i jest pochmurno. Olek właśnie zasnął co wróży brykaninę do późnego wieczoru i kłopot z jutrzejszą, poranną pobudką. Na dwór się nie wybieramy bo pogoda blee, nie chce mi się ubierać, nie chce mi się ubierać Olka i nie chce mi się złazić a potem włazić po schodach. Od rana przeczytałam już połowę "Kuchni Kryszny " i jestem pozytywnie nakręcona na wegetarianizm. Wcale nie tylko dlatego, że akurat ta książka traktuje o diecie bezmięsnej. Oczywiście jestem osobą z natury ulegającą tego typu wpływom - tzn. czytam coś, poznaję, wnikam i przenikam treścią. Zwykle jednak nie na długo i zamykając książkę wracam do rzeczywistości i stawiam czoła tak zwanemu TU i TERAZ. 

Moja grecka sałatka
 Zawsze jednak chciałam być jaroszką. Raz jeden w życiu nawet dość skutecznie próbowałam i nie jadłam mięsa przez około pół roku. Były to czasy studenckie i pomysł zapodała moja ówczesna bratnia dusza Monika. Nie jeść jednak mięsa to jedno, ale jeść zdrowo i to, co owe mięso zastąpi to drugie. My jadłyśmy byle co i byle jak, napychając się prostymi warzywami i od czasu do czasu pasztetem z soi czy rybą. Było to kilkanaście lat temu, mieszkałyśmy w akademiku i jedzenie traktowałyśmy albo jako konieczność, albo jako zabawę czyli np. gotowałyśmy sobie o 2 w nocy. Obie wychowane na mięsiwie, bez jakiejkolwiek wiedzy na temat zdrowego wegetarianizmu, koniec końców kupiłyśmy parówki i z ulgą zjadłyśmy je tuż za drzwiami marketu. Podczas tych kilku miesięcy naszej oszałamiającej diety bynajmniej ja byłam ciągle na dziwny sposób głodna, apatyczna i za czymś tęskniąca. Nie udało się. Potem już nigdy nie podejmowałam prób porzucenia kotleta i kurczęcej nogi z rusztu. Ale zawsze o tym myślałam. Największym argumentem w moim przypadku zawsze była etyka, miłość do zwierząt i wrażliwość na ich krzywdę. Względy ekonomiczne, religijne, zdrowotne - o jakich również pisze autorka w Kuchni Kryszny, jakoś nigdy nie były dla mnie na tyle przemawiające, by wizja rezygnacji z jedzenia zwierząt mogła się we mnie urzeczywistnić.

Gość na parapecie
Dla mnie bowiem, wychowanej od dziecka na wsi i obcującej ze zwierzętami dzień dnia, ich niedola zawsze była czymś przejmującym. Ciężko było pojąć mechanizm funkcjonowania świata, w którym dla jedzenia trzeba zabijać. Zabijać swoje własne zwierzęta albo sprzedawać je na rzeź po tym, jak dorosną do odpowiedniego wieku bądź przestaną być użyteczne w inny sposób. Nigdy nie mogłam patrzeć na cierpienie zwierzęcia, nigdy nawet nie spojrzałam w stronę, gdzie dokonywano jakiegoś uboju a sama myśl o tym, że właśnie ma się to stać sprawiało, że nie mogłam sobie znaleźć miejsca, próbowałam odsunąć o tym myśli na wszelkie sposoby, schować się gdzieś, zatkać uszy, zakryć oczy i zniknąć. Nie mieć z tym krwawym i okrutnym procederem nic a nic do czynienia. Zawsze mieliśmy duże stado bydła, świnie, kury, gęsi, kaczki, dawniej nawet owce. Każdy nowo narodzony cielak, prosiaki, jagnię, nowo wyklute kurczątka czy kaczuszki były dla mnie pociechą. Małe, śliczne, wesołe, bawiące się jak dzieci, tak samo jak ludzie odczuwające głód, pragnienie, zimno, ciepło i ból. Lubiłam opiekować się zarówno takimi maluchami jak też dorosłymi osobnikami. Nadal to robię, kiedy jadę do rodzinnego domu. Było mi zawsze bardzo smutno i przykro, kiedy nadchodził czas, że ukarmione świnie czy byki pakowano na wózek i wieziono we właściwym celu i kierunku. Ileż łez i kołatania serca kosztowało sprzedawanie mlecznej krowy, której czas i wydajność powoli się kończyła. Doisz tę krowę i dbasz o jej wygodę codziennie, nadajesz jej imię, głaszczesz ją, czasem rugasz jak walnie cie osikanym ogonem po twarzy, pomagasz przy wycieleniu, leczysz. Masz z tej krowy dochód. Jest Twoją żywicielką. 

Jej już nie ma... (Ulka)

Każda krowa ma swoje miejsce w oborze, które dobrze zna. Przychodzi z pastwiska i idzie na swój "kawałek podłogi". Zna swoje koleżanki, rozkład dnia, pory dawania paszy takiej i takiej. Niejako urządzasz jej życie - powołujesz na świat, decydujesz o jej każdym dniu a ona bierze to życie takim jakie jej dajesz. Nie spodziewa się, że pewnego "pięknego" dnia potraktujesz ją w tak bestialski sposób - wyrwiesz ją z jej obory, z jej miejsca, z jej towarzystwa, z jej świata, pozbawisz ją jej jedzonka, wtłamsisz najpierw w szokujący transport, potem każesz czekać na najtrudniejszą chwilę życia bez dojenia, bez karmienia i bez picia. A kiedy ta chwila nadejdzie otwierasz dla niej piekło, wrzucasz i odchodzisz jak gdyby nigdy nic się nie stało. Idziesz człowieku dalej czynić swoje zło. A krowa? Jej granatowe oczy z pięknym rzęsami stają w przerażeniu. Obdzierana ze skóry i godności dogadza żądzom człowieka mięsożercy. Czasami stoi pan lub częściej pani w mięsnym sklepie przy ladzie wyłożonej porcjami zabitego zwierzaka i wybrzydza - pokaże mi pani jeszcze z tej strony, odwróci tamtą stroną, eee tu za tłuste, tu za cienkie, tu za grube, to jakieś żylaste - chyba z jakiejś starej chabety, to pewnie jakaś stara maciora!!! Obraza boska dla takiej persony! A ja mam wtedy ochotę takiej przywalić albo tak, jak prowadzi się krowę, jagnię czy goni świniaka na rzeź, tak wziąć tę paniusię na postronek i przynajmniej zaprowadzić na próg rzeźni. Niech się przyjrzy. A najlepiej dać jej żywe zwierzę na sznurku i niech radzi sobie sama. Jak mnie takie wybredy wnerwiają! Anielskie podniebienia i jedwabiste gardełka. A niech was! Tak, sama jem i kupuję - zgoda - ale moje debaty i wybrzydzanie nad towarem są powściągliwe albo żadne. Nie obrabiam tyłka krowie po jej śmierci ani nie zarzucam maciorze, że była stara jak ją już ktoś ubił.

Proceder uśmiercania w dzisiejszych fabrykach mięsiwa to pomsta do nieba. Nie umiem i nie chcę o tym mówić, choć należałoby. Nie wierzę w humanitaryzm zabijania bo z całą pewnością go nie ma. Wystarczy, że czasami człowiek się lekko skaleczy czy kapnie mu na skórę kropla wrzątku. Ja się wtedy zachowuje? Co czuje? Czy zwierzę jest z betonu? 

A jednak po dziś dzień nie zrezygnowałam z mięsa. Wiem, że moja rezygnacja nie zmieni świata. Są ludzie, na których zabijanie nie robi wrażenia i przecież sami zabijają bez kszty wrażliwości i współczucia. Gdyby bowiem byli inni - nie zabijaliby przecież. Są całe tabuny ludzi, którzy sami by nie zabili, ale rozgrzesza ich możliwość pójścia do sklepu i wybrania sobie gotowego produktu bez myślenia o nim w kategoriach życia i śmierci. 

Ja, z uwagi na te obcowanie ze zwierzętami, których ostateczny los jest przesądzony, powinnam oddać im honor i rozliczyć się z nimi własnym sumieniem. Gdzie moja lojalność wobec nich? Czy jestem na tyle słaba, że naprawdę nie mogę odmówić sobie mięsa? Tylu ludzi na ziemi może. Tylu ludzi żyje bez mięsa i ma się fantastycznie. Czy ja nie mogę? 

Nie piszę o innych zjadaczach mięcha - każdy ma swoje własne zdanie i widzimisię w tym temacie. I ma do tego prawo. Na dzisiejszym etapie rozwoju świata nie ma mowy o tym, by ludzie nagle przeszli masowo na wegetarianizm. Świat zaszedł już za daleko. Ale jeśli ktoś, idąc za swym sumieniem i uczuciami wyłamie się z tej machiny - chwała mu. I chwała będzie mnie, jeżeli tylko dam radę. Co bym dziś zrobiła gdyby w sklepach zabrakło mięsa a wszystko inne pozostało? Czy poszłabym z siekierą na polowanie? Przecież wiem, że nie. Czy umarłabym z głodu? Nie. Przecież wszystko inne do jedzenia jest dostępne. 

Piotrek (też już go nie ma)

Myślę, że spróbuje powalczyć. Wiem doskonale, że to przecież możliwe a dla wielu ludzi wręcz oczywiste. Jednak nie jestem pewna, czy mi się uda. Stąd nawet sobie niczego nie obiecuję... Po prostu.

Tak mnie dzisiaj natchnęło, by o tym wszystkim co wyżej, napisać. Zawsze miałam na myśli wypisać się na ten temat. Nie wyszło mi to chyba tak, jak chciałam, ale ten temat jest dla mnie zbyt emocjonujący i przykry, abym mogła przy nim zebrać myśli i fakty i ulepić w rozsądną całość. Jest jeszcze wiele rzeczy w tej materii, o których mogłabym tu nabazgrać, ale nie mam już siły.

15 komentarzy:

  1. Po ilości komentarzy widzę że większość osób zatkało ..
    Mnie też..niby o tym się wie..ale tak jak mówisz, o tym się nie myśli kupując mięso w sklepie.. bo łatwiej jest nie myśleć.
    Choć muszę przyznać że od zawsze mam wstręt do dotykania,krojenia i robienia czegokolwiek z mięsem .. bo nie opuszcza mnie myśl o tym że przecież "to" było niedawno żywe :(
    wolę zawsze poprosić męża o wyręczenie mnie w tych czynnościach.

    Kiedyś czytałam artykuł o tym w jaki sposób zabija się zwierzęta w wytwórniach mięsa..długo nie mogłam do siebie dojść po tym co przeczytałam :(

    Muzułmanie jedzą tzw.mięso halal które musi być zabite wg.islamu. Nie wolno jeść padliny,krwi,wieprzowiny,zwierząt zabitych prądem,biciem i innymi tego typu brutalnymi metodami:
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Halal

    http://sites.google.com/site/bankfatw/Home/pozywienie/mieso-z-watpliwego-uboju

    Do powyższych zasad można dodać to że zwierzę nie powinno widzieć noża przed ubojem, i to że inne zwierzęta też nie powinny ogladać procesu uboju. I choć nie wiem jak humanitarne by to nie było..no bo bez straszenia,bez znęcania się, tylko szybko i konkretnie...to i tak jest to przecież zabijanie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. ja dzieki mezowi poznalam kuchnie wegetarinaska i sie w niej zakochalam;) mieso surowe mnie zawsze brzydzilo i bardzo sie wzbranialam od dotykania tego:/ zreszta mieso jako takie tez nigdy nie bylo moim ulubionym skladnikiem obiadow;) moze nie jestem w pelni wegetarianka, zdarza mi sie zjesc jakies krewetki, rybki czy kurczaka, ale tylko w restauracjach:)w domu nic nigdy takiego nie kupuje i nie gotuje:)

    jezeli dieta taka jest odpowiednio zbilansowana i urozmaicona to jest zdrowa:)ja mieska nigdy jakos nie lubilam za bardzo, gotujacy wegetarianin za meza byl dla mnie idealnym rozwiazaniem:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam Luiza, że w kwestii wegetarianizmu zabierzesz głos :-). Zazdroszczę Ci tej nie-mięsożernej natury. Bardzo. Bo wegeterianem być jest łatwiej temu, kto w tym urodził się i wyrósł lub temu, komu mięso nigdy wcale tak bardzo nie smakowało - jak Tobie. Ja jestem pod tym względem nieociosanym kawałem drewna i to ociosanie to ciężki orzech do zgryzienia. Ale staram się. Poza tym bardzo lubię jarskie żarcie. Na równi z mięsnym ale mięso jest takie cholera poręczne i wszechobecne!

    Arabelko - taki ten świat, ale czasem myśli o tym wszystkim mnie gnębią. Jakiekolwiek to zabijanie nie jest, fakt, jest okrutnym zjawiskiem. A wielkie rzeźnie przemysłowe - siedlisko najpodlejszego zła i najniższych zachowań ludzkich.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    Fantastycznie, że są ludzie, którzy zastanawiają się nad tym skąd się bierze mięso i czym kiedyś było:) Ja wegetarianką jestem 9 lat i wcale tego nie planowałam. Od zawsze wrażliwa na cierpienie zwierząt, naoglądałam się obrazków o zabijaniu zwierząt w Animalsie. Pod koniec szkoły podstawowej każdy post i adwent oznaczał brak mięsa na talerzu. Po jednym z adwentów po prostu nie rzuciłam się na mięso, dzień za dniem leciał, ale długo jeszcze nie nazywałam się wegetarianką, bo nie wiedziałam kiedy niespodziewanie wróci chętka na kawałek mięsa. Póki co nie wraca:) Spokojnie mogę się nazwać wegetarianką.
    Życzę , aby chociaż ten czas próby był pozytywnym doświadczeniem, a jak się uda to cudownie.
    Justyna

    OdpowiedzUsuń
  5. Amisho, czytałam twój tekst dwa razy i jakoś nie umiałam się zabrać do komentowania. bo i temat powazny i twoje podejście tak samo. Powiem, że odkąd pamiętam nie przepadałam za mięsem, ponoć jako dziecko uwielbiałam mięsiwa i wędlinki, wszystko zmieniło się od czasu wizyty w masarnii koło sklpu mojej babci,. Masarni, która była też rzeźnia. Jako nastolatka przechodziłam okres wegetarianizmu, który polegał na odstawieniu mięsa i nie zastepowaniu go niczym, czyli równie bez przygotowania co ty i twoja koleżanka. Wróciłam do normalnego jedzenia po wycięczeniu organizmu bo do wegetarianizmu dorzuciłam sobie diete odchudzającą. Nadal uważam, że wegetarianizm byłby lepszą opcją zdrowotną, niestety nie do przejścia w moim domu przy boku prawdziwego mięsożercy. z drugiej strony wiadomo że ewolucja wskazuje, ze czowiek najpierw był drapieżnikiem a potem dopiero zaczął uprawiać rośliny, czerpać smaki z owoców, warzyw, roslin. Osobiście zgadzam się z Tobą, że żadne zabijanie nie może być nazwane humanitarnym. Swego czasu słyszałam, ze jest specjalna polityka by nie stresować np świnii przed ubojem, bo wtedy też mięso jest gorszej jakości ...
    Jestem teraz na etapie kiedy moi chłopcy zadają pytania skąd to mięsko na talerzu, dlaczego mówię że to kaczka, swinka, kurczak?
    Powtórzę też za przedmówczyniami, ze najważniejsze to zbilansowana dieta. w naszej długości geograficznej mamy kiepski dostęp do swieżych warzyw np. w okresie zimowym (nie mówię o marketach i sklepach z warzywami importowanymi bo wiadomo jakie one są). liczę, że jesli kiedyś się na to zdecyduję to będe mogła poradzić się mojej zaprzyjaźnionej wegetariańskiej rodziny.
    Amisho pieknie opisałaś potrzebę szacunku do zwierząt hodowlanych. Pamietasz tekst z "Króla Lwa" o równowadze. Mały simba zapytał się ojca "Ale przecież my zjadamy antylopy?" "Tak simba ale kiedy lwy umieraja w miejscu ich pochówku wyrasta świeża trawa, którą jedzą antylopy" czyli koło swiata się zamyka ... Pozdrawiam cię, ahaprzeslę ci w najbliższym czasie fotke tej szkatułki. w koncu wybrałam fotografię z mojej kolekcji i przerobiłam na ilustrację czyli malowidło ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo poruszający tekst, sama prawie nie jem mięsa (bo nie przepadam), ale to "prawie" robi różnicę i nie czyni ze mnie wegetarianki - choćby miała zjeść raz na rok pierogi z mięsem mojej mamy - to jem, choć sądzę, że mogłabym się obejść, bo naprawdę jem mięso kilka razy w roku dosłownie. Muszę nad tym pomyśleć :). Natomiast drób (nie wiem jakoś kur nie jest mi tak żal - chociaż my w ogóle nawet drobiu jemy niedużo) - tak i ryby - tego jest u nas w domu więcej, ale odkąd ostatnio obejrzałam "Gdzie jest nemo?" poważnie zastanawiam się czy zjem jeszcze jakąś rybę...
    Rzeczywiście w islamie to zabijanie jest jakby bardziej humanitarne, no ale rzeczywiście jak napisała Arabella - nadal jest to zabijanie i np. ja nie jem baraniny i nie zjem nigdy - bo widziałam ubój baranka podczas muzułmańskich świąt i już po prostu nie jestem w stanie tknąć tego mięsa, mimo, że zabity był szybkim, jednym cięciem i nawet chyba nie zdążył się zorientować (ałuuu :()

    Ale jeszcze jest jedna rzecz przejmująca - Twoje Amishko milczenie! Coś się dzieje czy to tylko święta? Mam nadzieję, że chodzi o to ostatnie! Odezwij się proszę - jeśli możesz. Mam wielką skłonność do martwienia się o ludzi, którzy są są i nagle ich nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pozwole sobie napisac mamo Amara :) ze Amisha ma sie dobrze i wypoczywa z Olkiem na Pastorczyku z tego co wiem to byla kilka dni w szpitalu na obserwacji ale tez jest wszystko w jak najlepszym pozadku :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Elu kochana - dziękuję za wyjaśnienie Mamie Ammara - w moim imieniu. Jak to dobrze mieć czasem dobrego rzecznika ;-).

    Mamo Ammara - już się nieco ujawniłam na Twoim blogu :-).

    Wszystkim zaś pozostałym czytelniczkom oznajmiam, że moje serce dla zwierząt zawsze będzie wielkie i współczujące, ale... w machinie życia, gdzie dookoła śniegi i mrozy a w sklepach (nie byłam w żadnym od dobrych paru dni) pomidor jest droższy od kurczaka i smakuje jak chemiczna, sztucznie barwiona bomba - ciężko być wegeterianką. W domu, gdzie mięso stanowi główny składnik każdego posiłku (mówię o moim rodzinnym domu w P., gdzie teraz jesteśmy)... W sytuacji, gdy jestem w 8 miesiącu ciąży i jakoś ciągle natykam się a to na swojską szynką, a to na bigos z kiełbasą i nie potrafię sobie tego odmówić, bo wmawiam sobie, że to mały ma na to apatyt a ja spełniam jego zachcianki...

    Life is brutal. Ech. A ja słaba i bardzo zazdroszczę Wam wszystkim tym, które umieją obejść się bez mięsa, nie mają do niego takiego smaku i pociągu jak ja, nie są nim "otoczone" jak uciekinier pułkiem wojskowym i zadowolą się jedzeniem czysto wegetariańskim bez cierpienia i żalu gdzieś w nie wiadomo którym zakątku ciała i umysłu...

    Życzę sobie na Nowy Rok więcej silnej woli :-).

    OdpowiedzUsuń
  9. Elu - ja również dziękuję:), chociaż powiem, że jest jeszcze jedna informatorka, która już wcześniej mnie uspokoiła, a zowie się Arabella:).
    Amisho - dziękuję Ci bardzo za komentarz u mnie. Odpisałam i tam:). Cieszę się bardzo, że wszystko w porządku, a 8 miesiąc ciąży to chyba nie jest najlepszy moment na radykalne zmiany diety? (ale może się mylę...). Wracaj szybko do sieci - pisałam już u siebie, że znamy się niedługo, ale już "łyso" jest bez Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  10. Wrócę Mamo Ammara wraz z powrotem na własne śmieci :-).

    Ja też przywykam do moich netowych dusz :-). I łyso bez nich jak nagle gdzieś urywa się ich ślad ;-).

    No tak, poza Elsą i Arabella też miała wieści o mojej sytuacji :-). A zatem - jak widać - nie da się zniknąć niepostrzeżenie. I dobrze! Zresztą to wcale nie był mój zamiar tylko tak się ułożyło.

    Nie zmienię diety póki co - nawet jakbym chciała, nie mam na to teraz siły...

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj amisho po komentarzach widzę że jesteś lecz nie ma żadnego twego nowego postu. nic to, chciałam ci złozyć zyczenia dobrego Nowego roku. Zdrówka dla Ciebie, twej rodziny i maleństwa. Wspaniałych dni, usmiechnietych, by problemy omijały waszą rodzinę, zycze ci miłości, dobrych ludzi wokół, weny pisarskiej i wszystkiego co sobie zyczysz.
    Całuski.

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam!
    Dziś zaczęłam czytać Pani bloga i tak czytam już od 3 godzin.
    A ów post.
    Sama nie napisałabym tego lepiej.
    Też pochodzę ze wsi, wciąż poniekąd tam mieszkam i serce mi się kroi jak pomyślę o tym, że mojego pojonego przeze mnie świeżo wydojonym mlekiem cielaczka czeka śmierć.
    Cieszę się, że nie tylko ja mam takie odczucia.
    Sama ograniczam mięsco co nie znaczy że nie jem w ogóle.
    Wyczytałam, że spodziewa się Pani synka. Gratuluję. A może już jesteście Państwo z nowo narodzoną pociechą?
    Wszystkiego dobrego.
    Viga

    OdpowiedzUsuń
  13. Ahoj Viga! Miło Cię u mnie widzieć. Super, że jesteś ze wsi tak jak ja :-). W wielu kwestiach zatem na pewno doskonale się zrozumiemy. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Cieszę się przeogromnie, że odkryłam Pani bloga.
    W wielu kwestiach myślę bardzo podobnie jak Pani i nie wydaje mi się, że to tylko z racji pochodzenia :)
    Goszczę obecnie regularnie na żywotniku i "podczytuję".
    Uwielbiam Pani poczucie humoru i sposób w jaki opisuje Pani z pozoru prozaiczne rzeczy tak, że chce się czytać, czytać i czytać...
    Pozdrawiam serdecznie i gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  15. Aż obrosłam w barwne piórka Vigo. Strasznie mi miło, choć nie jestem pewna czy zasługuje na takie pochlebne słowa :-). Jednak mimo to - fajnie, że będziesz mnie odwiedzać na moim poletku.

    Trochę jestem teraz przyblokowana w pisaniu - wiadomo z jakiego powodu, ale co zrobić? Dzieci - priorytet a przyjemności w dalszej części kolejki.

    I jeszcze jedno - jakkolwiek mam nieco latek na karku i pewnie jestem sporo starsza od Ciebie skoro piszesz do mnie per Pani - to jednak nalegam na bruderszafta. Blogowo-netowy nick mam Amisha a imię Joanna, Asia, Aśka, mąż mówi na mnie Jo. Jak kto chce. WIęc będzie mi miło jak będziemy sobie na Ty. Ta Pani troszku mnie przeraża, he he. OK?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).