Ostatni dzień roku w pracy. Powinno być luzowo i blusowo a tymczasem jest pokrętnie, wirowo i intensywnie. Szał ciał i burza mózgów. Nie wiadomo za co się łapać, co robić najpierw a co później. Co zakończyć ze starym rokiem a co zostawić na inaugurację nowego. Szefowa "dokłada mi do pieca" jakby na dworze był sążnisty mróz, podczas gdy panuje nam totalna odwilż i jest względnie ciepło.
W radio taneczna muzyczka, podsumowania roku i rankingi - najlepszych piosenek i najważniejszych wydarzeń.
Babeczki w firmie poubierane dzisiaj jakoś tak sympatyczniej i odświętniej niż zwykle. Miło. Ba! Nawet ja odpiknęłam się w mini sukieneczkę sprzed 16 lat. Zaznaczam, że nie chodzi o tę dżinsową mini, o której niedawno raczyłam napisać post dramatyczny. Ta sukieneczka też jest owszem krótka, ale wygodna i zawsze bardzo ją lubiłam. Taka z brązowego aksamitku i bez rękawów. A'la princeska czy jak to się zwie. Do tego czarna bluzka, czarne rajtuzki, czarne długie kozaczki, kolczyki rodem z Indii i jest git. Ostatecznie trzeba zakończyć firmowy rok w stylu innym niż codzienny, prawda? Dlatego zrezygnowałam z ulubionych dżinsów i swetra i przyodziałam się w kieckę. Przebierałam się rano chyba ze 3 razy. W efekcie spóźniłam się do pracy, ale biorąc pod uwagę, że przeważnie jestem pierwsza w naszym dziale (a przed pracą jeszcze wybieram Olka i wiozę go do przedszkola, jakich to obowiązków nie mają moi koledzy) - moje dzisiejsze 10 minutowe spóźnienie wrzuciłam w koszt szykownego wyglądu. O. A co, nie można?
Pomimo zamętu i nawału pracy - ogólnie jest jednak dość wesoło.
Teraz małe słowo na domowo:
Aleksander nie chodzi przez ten tydzień do przedszkola, opiekunka nie przychodzi do Maksymiliana. Do środy włącznie byłam z dzieciakami na Pastorczyku, a wczoraj i dzisiaj siedzi z nimi szanowny Pan Ojciec. Dom wygląda jak pobojowisko. Wczoraj Aleksander ubrany był w spodnie Maksymiliana, w dziurawe skarpety i szalik. Maksymilian zamiast spodni dostał piżamy i kamizelką Aleksandra. Na stole w pokoju obok choinki leżały porozwalane puzzle, stały kubki z sokiem, salaterki z chrupkami a wszędzie dookoła walały się chusteczki, bo cała trójca ma katar. W kuchni - masakra. Któż by się tym jednak przejmował? Ja sama miewam problemy z ogarnięciem dzieci i domu, więc tym bardziej Ojcu nie dziwota. Stara się jak może, a dzieci są szczęśliwe funkcjonując w "burdelu" jaki współtworzą z ukochanym Tatusiem.
Sylwestra spędzamy naszą skromną czwórką w naszym skromnym mieszkaniu. Kupimy sobie ze starym piwo, wino i szampana, zrobię jakieś co nieco na ząb, odpalimy muzę, zapodamy bollywooda, pohasamy z dziećmi i już. Fajnie? A pewnie, że fajnie.
No, i nie wiem jakim cudem udało mi się jeszcze naklikać posta pomiędzy archiwizowaniem spraw ubezpieczeniowych i pisaniem zabezpieczenia na jakowejś nieruchomości. Piszę jak maszyna do szycia - szybko i bezmyślnie.
Przepraszam zatem za tekst niskiego lotu (a czy ja w ogóle pisuję jakieś lotów wyższych ?), ale wypadało napisać cokolwiek, aby zsunąć w dół post z życzeniami Bożonarodzeniowymi. Bo chociaż nastroje jeszcze świąteczne, to jednak opłatek dawno zjedzony, siano spod obrusa oddane krowom, z karpia zostały tylko łuski a pora robi się bardziej imprezowa niż nastrojowa.
No, to zmykam do przepisów (bynajmniej nie kulinarnych ;-)). O tych innym razem :).