wtorek, 11 stycznia 2011

Poranne ecie-pecie

Nasze zimowe horyzonty
Wczoraj wczesnym popołudniem wróciliśmy z Alanem do Grajewa. Trochę żal było opuszczać nasze wiejskie odludzie, ale zawsze kiedyś nadchodzi czas powrotu i nie było sensu odwlekać go w nieskończoność. Zapakowałam nasz samochodzik od podłogi po sufit - wielkie pudło z zabawkami, 2 spore sztuki pojazdów Alana, waliza z ubraniami, torba z gadżetami różnej maści, pół worka ziemniaków, reklamówka ze swojskim jedzeniem, reklamówka z płaszczem i butami i cholerka wie co tam jeszcze, ale ogółem - sporo tego wszystkiego. Na tyle sporo, że potem robiłam z tym 3 kursy na III piętro i niekiepsko się uziajałam. 

Całe popołudnie oswajałam nasze kąty na nowo, robiłam pranie (tzn. mówiąc szczerze robiła je pralka, ja nią jedynie sterowałam), dzwoniłam do facetów od remontów, czatowałam na necie z Mohim, zaglądałam na swoje fora, fejsbuki i inne takie sieciowe przybytki, doglądałam Olka (co pół godziny - sikuuuuu, co jakiś czas "mama pomós mi to, pomós mi tamto, mama pić, mama ciastecko" (bo w jakiejś kreskówce akurat ktoś jadł ciastecko) i tak dalej. Zeszło nam obojgu do 22.30. Aleksander na nowo odkrywał uroki igraszek w grajewskim mieszkaniu i przeżywał ogromną radość z zabawek, które akurat nie były z nami w Pastorczyku. Już dawno stwierdziłam, że maluchom wcale nie trzeba często kupować nowych zabawek. Wystarczy na jakiś czas schować część tych, które mają na co dzień i wyciągnąć je w chwili, kiedy już zdążą o nich zapomnieć. Traktują je wtedy jak wielcy odkrywcy i są nimi pochłonięci na równi, jakby właśnie otrzymali coś zupełnie nowiutkiego. Proste i praktyczne. Ale jednak wczoraj dokonałam również zakupu pewnych nowych drobiazgów... Wskoczyliśmy na szybkie zakupy do Biedrony. W poświątecznej wyprzedaży było tam sporo rozmaitości, w tym artykułów dla dzieci, wśród których wyszperałam plastikowe figurki zwierzątek. Zestaw 12 żyjątek kosztował zaledwie 5 zł. Aleksander wybrał sobie 3 zestawy (żaby, ryby i koty) i w zasadzie cały wieczór miał nimi zajęty - układał je w rządki i gromadki, stawiał, kładł, przenosił z miejsca na miejsce, woził samochodem, przyczepkami swych traktorków, rowerkiem... Zafascynowany. Figurki są kolorowe i mnie samej bardzo się podobają. Dzisiaj zamierzamy iść po kolejną ich porcję (jak pamiętam, były jeszcze konie, psy, jaszczurki, węże i krokodyle). Cena bardzo dostępna, gadżety pouczające i absorbujące. No i ... ojcowskie Buddy mają większe szanse na przeżycie bez szwanku ;-).  

Dobrze być znowu w swej rupieciarni ;-)

Grajewskie przyzwyczajenia wzięły nade mną górę. Obudziłam się dzisiaj około 5.30 i nie mogąc spokojnie uleżeć ani ponownie zasnąć - wstałam tradycyjnym, ciemnym porankiem (na Pastorczyku wstawaliśmy znacznie później). Wrzuciłam głowę pod ciepły kran, zebrałam pranie z łazienkowych sznurków i zrobiłam sobie kawę. Jak mniemam - ostatnią w najbliższym bynajmniej czasie. Kawa zupełnie mi już nie smakuje. Nie odkryłam tego dzisiaj, ale dzisiaj dobitnie stwierdzam - koniec z małą czarną. Zwykle delektowałam się gorzką jak piołun parząchą. Jedną dziennie, na czczo, z rana. Koniec z tym procederem. Nie wchodzi we mnie i kropka. Od dzisiaj na kawę mówię bleee i omijam szerokim łukiem. 

Jest 7.35. Na dworze nadal jakoś niezwykle ciemno. Mglisto i pochmurno. Wcale mi to jednak nie przeszkadza. Siedzę w swoim kochanym zaciszu, Aleksander śpi jak aniołek. Jest dobrze.

Do pracy.... nie chce już mi się wracać. Wiedziałam, że jak nie będę tam chodziła co najmniej przez 2 tygodnie to już tak od niej odwyknę, że będę wręcz szukała pretekstów, by się tam bez potrzeby nie pokazywać. Oczywiście wcale nie muszę szukać tych pretekstów, bo nadal jestem na zwolnieniu i jakby nie było leci mi 35 tydzień ciąży - czyli zasłużony odpoczynek już mi się chyba należy... Poza tym - inne sprawy związane z pracą sprawiają, że jakoś mi się tam zupełnie nie śpieszy. Ale o tym może pomilczę albo napiszę innym razem.

W zasadzie czeka mnie dzisiaj dość pracowity dzień... Zaczęłam go wcześnie, ale jego meritum nadal przede mną. 

8 komentarzy:

  1. No więc WELCOME BACK! :)
    Miło Cię znów czytać :)
    Z tymi zabawkami to święta prawda..robiąc porządki w pokoju dzieci kończy się zazwyczaj właśnie na odkrywaniu nowych/starych zabawek i wielkiej radości dzieciaków.
    Ja jeszcze przeżywam to Twoje wchodzenie na 3-cie piętro z tymi rzeczami..i to w tak zaawansowanej ciąży! Niech no już ten Mohi wraca bo Ci potrzebna jest pomoc i odpoczynek no i oczywiście wsparcie w tym okresie :)
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Cię, że na ciążowym finiszu masz tyle siły:)
    Z zabawkami - racja:) Też tak robimy, bo po pierwsze wszystkie i tak by się nie pomieściły, a po drugie, dziecko jak ma na widoku zbyt dużo zabawek, to nie jest w stanie żadną z nich pobawić się konkretnie i chodzi takie rozproszone kolorowymi różnościami:)
    Trzymaj sie ciepło:) A z brzucha kto niebawem wyskoczy - chłopczyk czy dziewczynka?:)
    Uściski:)
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Arabelko. No jakoś musiałam się wtarabanić do domu z tymi pakunami. Nie było innej rady a jak innej nie ma to trzeba korzystać z dostępnej ;-). Przeżyłam a do powrotu Pana Brody już naprawdę bliziutko :-).

    OdpowiedzUsuń
  4. Milmato - wedle USG - kolejny chłopaczątek :-). Co do energii - oj, opuściła mnie ona około miesiąca temu. Jakoś tak naturalnie odeszła. Na wsi robiłam wielkie nic a teraz tutaj u siebie co nieco muszę bo nie mam na kogo liczyć. Ale jak napisałam - już niebawem :-).

    OdpowiedzUsuń
  5. Aśku jak milo Cie znowu czytac!!!! A rada z chowaniem zabawek calkiem trafna;) zapamietam i na pewno na przyszlym potomstwie kiedys wyprobuje:D

    to 3 pietro brzmi okrutnie!! ja zawsze mieszkalam max na pierwszym;)choc za dzieciaka, mielismy mieszkanie w bloku na 7, ja tego nawet nie pamietam:)ale mama mi czasem opowiadala jak to windy potrafily sie psuc i z wozkiem i szkrabem trza bylo sie wspinac... az nie moge sobie tego wyobrazic:/

    dobrze, ze Broda juz wraca tuz, tuz! bedziesz miec zasluzone chwile wytchnienia i osobistego tragarza:) ja juz nie moge sie doczekac, zeby zobaczyc Aleksandrowego brata, chocby tylko wirtualnie:)))a moze jak lato przyjdzie bedzie nam dane sie znowu spotkac w "realu":)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zabawek specjalnie zbyt często nie chowam, ale czasem warto coś uprzątnąć na jakiś czas jak leży nietknięta albo się wala bez sensu ;-). No i takie długie wyjazdy poza dom robią swoje ;-). Też już jestem ciekawa tego pana Brata... i już mnie brzuch denerwuje bo ciężko łazić, spać, zawiązać buty...

    Spotkanie w realu Luiza - oj, ja się już piszę w ciemno, choć nie mam pojęcia jak i co i czy damy radę ha ha ;-). A piętro - już przywykłam do tego III, choć czasem ciężko właśnie z opisanych powodów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nareszcie wrocilas :))) i bardzo sie ciesze ze bede miala co czytac :)))) nie bede sie powtarzac z przedmowczyniami bo napisaly wszystko co ja chcialam ale z tym III pietrem to przesada :/ Dbaj o siebie !!!

    OdpowiedzUsuń
  8. No Asiu fajnie,ze jestes ;) dobrze sie czyta jak zawsze, :)

    Mani zobaczyla zdjecie Olka i mowi,ze to jest zielone krzeseloko Manisi ;)

    bo0 takowe posiada ;) i jak takie same widzie to wszystko jej ;PP

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).