czwartek, 17 lutego 2011

Stan zawieszenia

No i ciągłe zawieszenie w sieci mojego małego pająka, który kopie, wierci się, rozciąga i Bóg jeden wie, co tam jeszcze wyczynia. Czuję jakbym miała w brzuchu żabę. Czasami, za szczenięcych lat, łapało się na łące żaby, zaciskało w pięści i żabka wiła się w tej pięści dokładnie tak, jak Junior w moim brzuchu teraz. Dodam na marginesie, że nigdy nie robiłam żabkom krzywdy - trzymając je w zamkniętej dłoni. Poza tym bowiem, że NIESTETY nadal pozostałam mięsożerna - dla zwierząt zawsze miałam wielkie serce. No, nie do wszystkich, bo na przykład tłukę bezlitośnie muchy, komary czy kleszcze zapite w ciałach moich wiejskich psów i kotów oraz inne tego typu dokuczliwe insekta. Ale już np. do myszy czy szczura mam względny respekt. Gdyby mi się pojawiło takie coś w mieszkaniu - wolałabym złapać i wyprowadzić za ucho na dwór, niż własnoręcznie zabijać. Pochodzę ze wsi - rozmaite animalsy nie są mi obce i nie zwiewam z piskiem na stół widząc za stołową nogą piskliwą myszkę ;-). Co jednak NIE OZNACZA, że widok szarego gryzonia o wymiarach męskiego przedramienia, który dajmy na to siedzi mi w blokowym WC (a zdarzają się przecież takie akcje tu i ówdzie) przyprawił by mnie o radosne eureka ;).

Wcale nie zamierzałam pisać o żabach, szczurach i kleszczach. Samo mi się napisało. LOL.

Piszę dlatego, że za oknem świeci słońce, Olek chwilowo popadł w swój Mini Mini Świat, Pan Przycięta Broda zaś w swój świat internetowy. Więc ja też wpadłam na chwilę w swój. Nie mam nic konkretnego do roboty. Co prawda dookoła znów nazbierało się kurzu, który w słońcu ukazuje się ze zdwojoną siłą rażenia oczu oraz panuje lekki, codzienny bałagan (królują zabawki...), ale nie mam ochoty na sprzątanie. Ileż można poświęcać się szczocie, ścierze i zmiocie? Przez ostatnie tygodnie moje życie sprowadzało się do wszelakich porządków przed i po remontowych. Minął może tydzień od ostatecznego uporania się z tym wszystkim i co? Znowu mam popadać w sprzątaninę? O nie. Może w weekend. 

Więc tak naprawdę nie mam co ze sobą zrobić. Jestem nieco uziemiona przez Juniora. W zasadzie to już najwyższa na niego pora i jestem skoncentrowana głównie na oczekiwaniu. Każdy skurczyk czy inny bólik wzmaga we mnie nadzieję, że jednak nie przenoszę smarkacza aż 2 tygodnie (co równa się jeszcze tym 2 tygodniom właśnie - O Boziuuuuu.... ;-(). Niby chodzę, zachowuję się, funkcjonuję normalnie, ale jednak w podświadomości mam na myśli jedynie TO. Zwłaszcza, że Mohi zmuszony jest wyjechać już 1 marca. Może nie na drugi koniec świata, ale jednak. Specjalnie skrócił swój pobyt w Indiach, by być ze mną w momencie narodzin i tuż po, a tymczasem chytry lisek wewnątrz mnie najzwyczajniej ma to w swoim małym zadku. Jasne, matka ze wszystkim da radę i jakoś to będzie... Ech, życie. Ech, te chłopy. Niby ich trzech dookoła, ja jedna zaledwie, a to właśnie na moim rozczochranym spoczywa najwięcej, jak nie, kurde mol, wszystko.

Dobra, dość biadolenia. Olek chce swojej kawy (czyli kakao), Broda zamknął laptopa i kręci się dookoła mnie jak pies za własnym ogonem. Słońce świeci nadal i chyba trzeba będzie je wykorzystać na spacer. Myślę, że zabierzemy Olka do małego, grajewskiego Smykolandu, co by mu trochę rozrywki zapewnić. Byliśmy tam kiedyś raz jeden, przy okazji 2 urodzin szanownego koleżki. Teraz zbliżają się 3-cie, więc pora na powtórkę z tej rozrywki. Jak znam naszego synka - będzie potem problem z opuszczeniem miejsca rozpusty, ale przecież nie mam nic innego do roboty, więc mogę z nim tam siedzieć ile wlezie, prawda?

No to się zbieramy. Może Junior poczuje bluesa w otoczeniu dziecinnych atrakcji i zechce w końcu wyleźć?


PS: Byliśmy w Smykolandzie. Zostały po nim jedynie wspomnienia i reklamy na oknach. Nie ma. Zamknięty od 1 stycznia. Nie opłacał się. Nierentowny. Finito. Nie ma gdzie zabrać dzieciaka w zimne dni. Kupiliśmy mu więc w rekompensacie tandetną kolejkę na baterie. Teraz siedzi obok i gania ją po torach jednym ze swoich traktorków. Jak podrośnie i nabierze rozumu tata obiecał mu kupić lepszą. Ta jest taka a'la treningowa. Jak tak patrzę - nie wróżę jej długiego życia. Z uwagi na jakość wykonania, ale też bardziej na sposób w jaki Aleksander się z nią obchodzi.

7 komentarzy:

  1. Biedaku - te ostatnie dni są najgorsze, chociaż człowiek tyle wytrzymał to powinien sobie myśleć, że to przecież jeszcze tylko chwila, a jednak męczy się już okrutnie tym oczekiwaniem - wprawdzie przechodziłam to tylko raz ale doskonale pamiętam. No Juniorku - zrób swojej mamie miłą niespodziankę!:)
    Smutno mi jak czytam, że jakieś miejsca są zamykane, bo za tym stoi czyjaś historia - że coś chciał stworzyć, zainwestował, napracował się i mu nie wyszło. No i smutno, że coś co było - nie istnieje (tu: miejsce zabaw dla dzieci). Tworzenie jest zdecydowanie radośniejsze niż niszczenie (tu: zamykanie, kończenie). W ogóle jakoś mi dzisiaj markotnie ...

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, Mamo Ammara - też nie lubię jak coś było, a nagle nie ma. Poszliśmy zadowoleni, Olek nakręcony a tam - Pani kręci głową - nie opłacało się, za małe miasteczko. Cóż, nie dość że i tak małe, to jeszcze nie ma gdzie tyłkiem ruszyć - zwłaszcza z dzieckiem. Latem inna bajka, ale teraz zimą nudy na pudy. A czasem trzeba wyjść z domu dla odmiany, prawda?

    Niech Ci markotnie nie będzie - tak poza tym. Choć czasem być musi, aby potem jaśniej się zrobiło! Główka do góry :-).

    OdpowiedzUsuń
  3. Amishko kochana..może mycie okien pomoże? herbata z liści malin czy ...no wiesz...;-) jest parę sposobów na przyspieszenie akcji :)
    Gdzie Ty znowu wypuszczasz małża..niespokojny duch z niego :)
    My mamy taką bawialnie prawie pod nosem..niby fajna sprawa dla dzieciaków (szczególnie zimą) ..ale pocieszę Cię że w tym zaduchu i w tych piłeczkach czai się tyle drobnoustrojów że głowa mała..ja mam do nich uraz,bo po takiej wizycie wylądowaliśmy z małym wtedy Adasiem w szpitalu!
    Niestety czasem nie mamy wyjścia i zabieramy tam dzieciaki..ale ja za tymi zamkniętymi pomieszczeniami nie przepadam. Byle do wiosny!!!
    A tu kurde mol śnieg i mróz zapowiadają..a już prawie wiosną powiało parę dni temu buuuu..
    No to ja też pomarudziłam..udziela mi się Wasz nastrój ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Arabello - nic nie pomaga, ha ha ;-). Tylko czas mnie wybawi.

    Co do Smykolandu - ten nasz grajewski - bo mały - był czysty, schludny i jak my byliśmy rok temu to jako jedyni. No, ale cóż. Długo nie utrwał, a czasem można iść dla odmiany.

    Jak mówisz - oby do wiosny - wtedy Olek będzie na wsi a od września - przedszkole.

    Zima zdecydowanie już za długa... ech.

    A Broda wybywa... opowiem jak już wybędzie, co by mu nie zapeszyć tego wybycia :-).

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja słyszałam, żę jak się kobieta w ciąży weźmie za jakieś konkretne porządki, to pomaga:)
    Trzymaj się ciepło, a może to już niebawem....?:)))

    OdpowiedzUsuń
  6. herbata z lisci malin nie wywola porodu (ostatnio sporo czytam.. ba! nawet sie zaopatrzylam), ale ma pomoc w drugiej fazie porodu, zeby ja skrocic :) a i po porodzie zeby macica wrocila do przedciazowego rozmiaru ;)
    trzymam te kciuki i trzymam.. wylaz Zabo ;)
    Olga

    OdpowiedzUsuń
  7. Przy Olku to mi i akrobacje cyrkowe nie pomagały - i tak przesiedział te 2 tyg dłużej. Teraz podobnie - non stop coś robię, wieszam pranie włażąc na wannę, schody w górę i dół, jak mam sprawunki to idę pieszo a nie autem. Taka twarda natura kurde mol, he he. Co do tych liści malin... też nie podziałały na mnie za 1 razem.
    Jak napisałam - jedynie czas mi pomoże LOL ;-)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).