wtorek, 1 lutego 2011

Zima i wyprawka do Ełku

Mała uwaga: Post napisany w miniony piątek ale publikuję dopiero dziś :-).
Zima, zima, zima - trzyma! Dzisiaj mrozek dopisywał, że hu hu hu. Dla mnie to normalka, dla mojego indyjskiego męża - pierwsze prawdziwie przenikliwe zimno tego roku. Wrócił co prawda już ponad tydzień temu, ale akurat trafił na aurę łagodną i odwilżową. Dzisiaj na nowo poczuł mroźny oddech polskiej zimy. Z uwagi na to, że dzień pomimo niskiej temperatury był przepięknie słoneczny, wybraliśmy się na przejażdżkę do Ełku. Ełk - dla tych co nie znają - miasto około 60 tysięczne położone 23 kilometry na północ od Grajewa. Urocze, zadbane, niezwykle malowniczo położone tuż nad jeziorem, które stanowi jego atrakcję głównie latem. Główna ulica miasta przebiega zaledwie przysłowiowy rzut beretem od brzegu jeziora, który jest fajnie zagospodarowany - ścieżka spacerowo-rowerowa, restauracje, puby, hoteliki. Zawsze uważałam Ełk za idealne miasto do życia.




Już na miejscu, najpierw wpadliśmy do Kaufflandu - bo jest tam podręczna toaleta a ja muszę często siiiiiku, przy czym nie za bardzo uśmiechał mi się dzisiaj postój w lesie. A skoro już WC to i szybkie zakupy. Wzięliśmy co nieco do spożycia, trochę gadżetów chemicznych i przemysłowych. W samochodzie owionął nas nie tylko chłód ale i głód. Można było pojechać do jakiejś lepszej lub gorszej jadłodajni, jednak nie chcieliśmy tracić czasu a i Olek był już tak głodny, że sam upominał się o "jeść". Dałam mu więc na miejscu kawałek chrupiącej bagietki i parówkę. Sama też pozwoliłam sobie na takie podręczne menu. Pan Broda natomiast - jako, że jarosz pełną gębą - również dostał ułomek bagietki a do tego wygrzebał sobie w zakupowej torbie kawałek żółtego sera. No i tak oto siedzieliśmy sobie w samochodzie z włączonym silnikiem - żeby cieplej było - na parkingu obok marketu i jedliśmy. Każde moje spojrzenie na męża sprawiało, że niemal dusiłam się swoimi kęsami ze śmiechu. Bo o ile jedzenie parówki z bułką w takich warunkach wydaje się jeszcze dość normalne, to jedzenie uszarpanej bagietki i przegryzanie jej serem z dość pokaźnego (około 30 dag) kawała - wydawało mi się tak komiczne, że naprawdę śmiechu hamować nie mogłam. Ach, dodać należy, że do popitki mój zupełnie nie zważający na takie szczegóły mąż, wyjął sobie karton mleka, który opróżnił do połowy za jednym haustem. Ja się z niego nabijałam a on był najwyraźniej z siebie zadowolony. Podsumowałam nas ostatecznie jako trójcę (no, czwórcę nawet) prostaków - czyli tak, jak często się określamy, bo kochamy taką prostotę życia i ruszyliśmy na poszukiwanie jakiejś zimowej kurtki casual dla Pana Brody. Paradowanie w czarnym wełnianym płaszczyku nie zawsze bowiem wypada i jest wygodne, a tylko taki Pan Broda posiadał. Znaleźliśmy odpowiednią szmatkę w pierwszym odwiedzonym sklepie. Nieco przecenioną już, stąd dość atrakcyjną cenowo Reeboczkę w czarnym kolorze, z cienkiego, ale ponoć bardzo ciepłego materiału, z kapturem  i.......... made in India! No przecież to jak przeznaczenie! A przeznaczeniu nie można się opierać, stąd kurtałka została zakupiona niemal bezdyskusyjnie. Zresztą obojgu nam się podobała. 

Jezioro Ełckie totalnie zamarznięte i pokryte śniegiem. Ludzie przechadzają się po nim na skróty, młodzież urządza ślizgawki a wędkarze wykuwają dziury w lodzie i moczą swoje kultowe kije w wodzie oczekując na płetwiaste, naiwne zdobycze. Weszliśmy i my na lód. Mohi stał na takim podłożu po raz pierwszy w życiu i był tym zafascynowany. Stać na powierzchni jeziora i się nie topić - toż to niemal jak... utopia, nieprawdaż ;-). Dla mnie to nie była nowość, ale nie pamiętam już kiedy ostatni raz spacerowałam po naturalnie zamarzniętym akwenie. Mało tego, że spacerowałam. Nie omieszkałam poślizgać się na wyświechtanej do błysku niewielkiej ślizgawce. Mohi robił zdjęcia i stwierdził, że posiadanie żony w 9 miesiącu ciąży to chyba mu się tylko przyśniło, gdyż ta na ślizgawce zupełnie takiej nie przypomina. No cóż... Oczywiście uważałam na siebie i nie szalałam jak olimpijczyk na panczenach, ale sprawność mam niemal nienaruszoną, za wiele nie przytyłam, zimowe słońce przydało mi energii, więc kozaki niosły mnie po lodzie dość lekko i z jako takim wdziękiem. 
Poza tym, nie mogłam sobie odmówić takiej przyjemności, gdyż nie jest to coś, na co mogę sobie pozwolić często i co jest dostępne na zawołanie. 


Oluś przewracał się na lodzie raz po raz, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Ależ miał frajdę! A potem wyczaił nad brzegiem jeziora plac zabaw, na którym bawił się latem. Było już zdecydowanie za późno i za zimno na huśtawki i zjeżdżalnie, stąd nie udało się mu przekonać nas, by mógł się tam pobawić. Z tego powodu ryczał nam w samochodzie co najmniej pół drogi, czym doprowadzał mnie do szału, bo nie lubię prowadzić w takich nerwowych i łzawych warunkach. Ostatecznie zasnął z upłakanym licem i obudził się dopiero, kiedy zaparkowałam pod naszym blokiem. Wytarabanił się z samochodu i zaczął operę na nowo - tym razem z powodu rozespania. Echh!  


Koniec końców - dzień był udany i gdyby tylko nie było tak mroźno, to na pewno pohasalibyśmy na śniegu i lodzie dłużej. Człowiek po takich zawodach jest jakiś inny... bardziej świeży, zadowolony, rześki i sprawny. Siedzenie w domu człowieka zaś  przygarbia, gnuśni i rozflacza (ale żem użyła określeń, he he).       


7 komentarzy:

  1. Ale mieliście wspaniałą wycieczkę. Też uważam, że chwile spędzone na świeżym powietrzu, nawet w tak mroźny czas są bezcenne dla naszego dobrego samopoczucia. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, Gabraj - taki mrozek i słońce zarazem są fantastyczne i dla ciała i dla ducha.

    OdpowiedzUsuń
  3. A gdzie mamusia zgubiła czapkę co? ;-) Fajne takie zabawy na sniegu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Amisho, no muszę to powiedzieć - choćbyś miała mnie znienawidzić he he : "NIC po Pani nie znać!" :D.
    Fajnie się czytało opowieść lodowcową, szczególnie z mojego punktu siedzenia i muszę przyznać, że w myśl ostatniego zdania Twojego expose muszę być wybitnie: przygarbiona, zgnuśniała i rozflaczała :D
    Ściskam i życzę (re: poprzedni któryś post, tylkom nie nadążyła z czytaniem na czas i komentowaniem), żeby maleństwo nabrało jeszcze trochę masy:).

    OdpowiedzUsuń
  5. Kerry Marto - całą zimę zbierałam się na kupno fajnej, wygodnej czapki, bo te co mam są albo "kłujące" albo niemodne albo ich nie lubię. No i zeszło mi... Używam kaptura jak coś ;-)

    Mamo Ammara - musisz kiedyś wybrać się do Pl właśnie w erze lodowcowej, co by sobie i Ammarkowi przypomnieć (pokazać) jak to potrafi być zimą fajnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozdrowienia z Ełku Pani Amisho

    OdpowiedzUsuń
  7. No proszę, nawet ktoś z Ełku! Super i dzięki za pozdrówka droga Szajo :-)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).