poniedziałek, 30 maja 2011

Po wiejsku i nieco europejsku ;-)

Późny wieczór. Wszyscy poza mną już śpią i ja również powinnam być w tym sennym gronie. Oczywiście zaraz do niego dołączę, ale przecież musiałam jeszcze otworzyć komputer, sprawdzić to i owo oraz to i owo przeczytać. Pisać zupełnie nie zamierzałam, bo przecież ostatnimi czasy nigdy nie miewam takich zamiarów. Wieczorowa porą bywam już lekko zdechła i komputer odpalam tylko od czasu do czasu. Nigdy już nie chce mi się wtedy pisać, ale przecież u mnie jest tak, że to nie ja tu wypisuję te różne głupoty i głupotki tylko one po prostu piszą się same. 

I tak na przykład pisze się samo to, że zaczęło się już wieczorne cykanie świerszczy. Obok wczesnomajowego rechotania żab jest to jeden z moich ulubionych koncertów Natury. Nie ma to jak ciepły wieczór, zachodzące słońce i wszechobecna cykanina... Najbardziej lubię ją w porze żniw, ale do żniw jeszcze kawał czasu.

Samo napisze się również to, że nastał dookoła przesyt zieleni rożnych odcieni. Jest tak zielono, że można leczyć wzrok. Najbardziej leniwe w wypuszczaniu liści są u nas akacje i dęby a ściślej mówiąc - jeden dąb, który rośnie koło domu i drzewa, które nie wiem czy są akacjami naprawdę, ale my je tak nazywamy od zawsze. Dąb - wiadomo, jeszcze wiosną miał na sobie jesienne liście - a zatem wcale mu się nie dziwię, że z nowymi ruszył z kopyta jak stara szkapa a owe kolczaste akacje, nawet jeśli nazywają się inaczej, też dopiero teraz ruszyły do dzieła. Ahhhh, nie można nie wspomnieć maminego ogrodu warzywnego - zaczyna się tam wszystko pięknie wyłaniać i nawet można już narwać szczypiorku i rzodkiewek a lada dzień zajdę już chyba zdecydowanym ruchem na szaber koperku ;-). Nareszcie mam czym przyprawiać sobie zsiadłe mleko.

Zanotuję również to, że pierwsze trawy zostały właśnie pokoszone. Nie wszystkie, ale w sporej mierze. Będzie wicie bel. Lada dzień a może nawet jutro. I tak przez kilka lub nawet kilkanaście dni, a rozwój i organizacja prac oczywiście zależeć będzie od pogody.

Odbiegając zaś troszeczkę od tematu polskiej wsi napomknę po europejsku, że mój szanowny małżonek poleciał dziś do Hiszpanii. Wylądował w Madrycie, zalogował się w hotelu, spotkał z klientem, którego jak utrzymuje sam pozyskał, zjadł z nim hiszpańską kolację a na deser wysłał mi smsa, że jutro wsiada w pociąg i jedzie do Cordoby. A potem do Barcelony. A potem gdzieś jeszcze. A potem wraca do Krakowa. A kolejna podróż - Portugalia. Niemcy, Holandię i Francję już zdążył oblecieć. Anglia i Irlandia nieco mu wypadły z trasy, ale na pewno do nich wróci. Być może przypadnie mu jeszcze w udziale Grecja. A potem ... Tego jeszcze sam nie wie. 

Tak jak ja zawsze byłam wiejska i sielska (niekoniecznie zawsze z własnego wyboru), tak też ojciec moich synów - przeogromnie światowy. Myślę, że niebawem lista państw, w jakich był w swym życiu na krócej lub dłużej  dosięgnie 30. Jego te podróże już niewiele wzruszają - zwłaszcza jeśli są związane z pracą a w zasadzie w innych celach nie podróżował i nie podróżuje. A ja? Ja nadal czekam na podróż swego życia do Indii oraz ogólnie na taki etap w życiu, że świat (w mniejszym czy większym stopniu), jaki teraz M. oblatuje zawodowo - będziemy mogli oblecieć rodzinnie - jako Almajomos Family. Jak Bóg da - wszyscy tego doczekamy. 

Tymczasem, słuchając cykania polskich świerszczy przez otwarte okno oraz ogarniając wzrokiem moich śpiących synalków - skłaniam się i ja ku łożu. A co się napisało to się napisało... ;-).

wtorek, 24 maja 2011

Filozoficznie i zawodowo

Przypomniało mi się dzisiaj, że w zasadzie to ja przecież pracuję - zawodowo - tylko obecnie jestem na urlopie macierzyńskim... Niesamowite... Moje zawodowe życie jawi mi się teraz jak jaki majak czy sen nie do końca zapamiętany... Rany boskie... Gdyby mi przyszło teraz ot tak, znienacka wrócić za biurko - nie wiem co by to było. Odwykłam od biura. Odwykłam od  swojego biurka, kolegów, szefowej, prezesa, dyrektorów, kierowników, firmowych korytarzy, od swoich akt, spraw, szafy pancernej z wekslami, znaczków sądowych w szufladzie, programów prawniczych, przepisów, telefonu odbieranego sztandarowych "dział prawny, słucham?"... Ba, nawet od swojej firmowej komórki, którą nadal mam przy sobie a prawie nigdy ani ona do mnie nie dzwoni, ani ja z niej numerów nie "wykręcam"... Policzyłam, że nie uczestniczę w firmowym życiu już ponad 5 miesięcy. Firma żyje więc swoim życiem a ja swoim. Zanim ponownie podamy sobie dłonie - zaczekamy obie do jesieni. Do września jak mniemam. Urlop macierzyński kończy mi się w połowie lipca. Potem wezmę przepisowe 2 tygodnie dodatkowego (taki twór na żądanie), potem 7 dni zaległego z ubiegłego roku a potem zdecydowaną większość wypoczynkowego za obecny rok. Długo? I tak i nie. Ostatecznie i tak zostawię wtedy w domu (a raczej z opiekunką...) półrocznego berbecia a starszego 3,5 latka poprowadzę do przedszkola. Będę "samotną" matką z dwójką bardzo małoletnich dzieci. Samotną i pracującą na pełen etat. Będę wstawała o 5 rano, by wyrządzić siebie i dzieci i o 7 być na posterunku firmowym. Jak to wszystko będzie wyglądało emocjonalnie, logistycznie i pod każdym innym względem - jeszcze nie wiem. Jeszcze nie mam zielonego pojęcia. W każdym bądź razie - czeka mnie niezła przeprawka. Dzieciaki zresztą też. 

Dzisiaj jednak nie martwię się przyszłością na zapas i wiem, że sobie poradzimy. Jedynie ni z gruchy ni z pietruchy przypomniało mi się, że przecież tak normalnie to ja pracuję w pewnej firmie a moje obecne życie matki i farmerki jest jedynie etapem przejściowym i w zasadzie krótkotrwałym. Życie owo jest całkiem fajne - z deka beztroskie, w zasadzie dość spokojne, równoważnie wygodne i bardzo zdrowe. Dookoła pracy w bród, ale dzieci mają raj na ziemi, ja powiedzmy - czyściec, ale na pewno nie piekło... Cieszę się pięknym, zielonym i pachnącym światem obok mnie. Pomimo, iż nie wszystko inne tutaj zasługuje na miano krainy szczęśliwości - ogólnie zawiera się w dwóch słowach - JEST DOBRZE. I oby tak pozostało. Oby było zdrowie - którego co poniektórym bardzo tutaj brak - a będzie lepiej, albo po prostu  nadal dobrze. Zawsze byłam zwolenniczką dobrego. Sięgania po lepsze nigdy zaś osobiście zbyt ostro nie praktykowałam. Są tacy, którzy określili by to jako brak ambicji bądź osiadania na mieliźnie. Może. Ale ja akurat jestem taka i po prostu tak mi... dobrze. Lepiej być wcale nie musi ;-).

niedziela, 22 maja 2011

Wpis mimochodem

Cicho u mnie ostatnio, co nie? Ano niestety - wiosna, długie dni, ciepło... Na wsi dużo roboty i jeśli nie pomagam tu w czymś konkretnym to przynajmniej stwarzam pozory albo bardzo się staram być w miarę przydatna. Inaczej nie mogę ponieważ młodszy narybek skutecznie utrzymuje mnie przy sobie. W domu siedzimy mniej a nawet jeśli - to teraz częściej w naszym starym, małym domku. Dużo czasu spędzamy oczywiście na dworze. Aleksander chodzi już własnymi ścieżkami, ale często bywa jednak jeszcze bardzo absorbujący. Maksymilian oczywiście totalnie uzależniony ode mnie. Trudno uwierzyć, ale jutro będzie już miał 3 miesiące! Kiedy to zleciało, Panie Święty? Jeszcze niedawno była zima, mrozy, wiodłam żywot człowieka poczciwego w Grajewie nosząc spory brzuch i nie mogąc doczekać się rozwiązani, a tutaj proszę - rozwiązanie już kawał chłopa... No, może nie tyle kawał chłopa, ale bardzo ale to bardzo sympatyczne chłopaczątko, które bez końca się uśmiecha. Ba, nawet już usiłuje śmiać się w głos. Posadzone w pozycji półleżącej podrywa się i pędzi wręcz do siadu. Głowę trzyma sztywno jakby połknął kij. Czy to aby nie za wcześnie na takie zachowania dla niespełna 3-miesięcznego obywatela? Cóż - nawet jeśli za wcześnie - przecież go w tym nie przystopuję ;-). Słowem - Maksi jest uroczy. Kocham go przemożnie. 

I tym oto wyznaniem miłosnym kończę dzisiejszy wpis mimochodem. Jestem zbyt zmęczona by pisać długo, treściwie i ciekawie. Jedynie chciałam zaznaczyć swoją obecność wśród żywych. 

Dodam może jeszcze, że mlecze przekwitają i wszędzie dookoła mamy bardzo "zadmuchawcono". Też ma to swój urok a na domiar zwiastuje, że niechybnie zbliżają się sianokosy i belowijstwo. Znowu nieprzebyta kupa roboty, ech! 

Nie sposób nie napisać też, że w gnieździe u bocianów powiły się bocianiątka, kotka Stenia powiła gdzieś kociaki (bo była gruba a dziś już chuda), mamie w kurniku wylęgły się pierwsze w tym roku kurczaki a komary ... każdy nasz miły wieczór na dworze czynią... przerąbany. Niestety. Jak ja nie cierrrrrpię tych gnojków!!!

Jednak zakończyłam wyznaniem nie tyle miłosnym, ile nienawistnym ;-). Tak to ze mną bywa jak wiecie - moja pisanina zwykle jest na tyle spontaniczna, że kiedy ją zaczynam to nigdy nie wiem co napiszę i na czym skończę.

Dobranoc.

poniedziałek, 16 maja 2011

Mały wiejski fotomaj

Oto mój maj dookoła domu. Z uwagi na to, że świat przyrody zmienia się z dnia na dzień - dziś jest już tutaj bardziej zielono i bardziej "bzowo". Białe płatki owocowych drzew powoli znikają - najpierw ścielą się jak ażurowy dywan a potem fruną i znikają na tzw. amen. Bzy pachną lepiej niż najdroższe perfumy. Wystarczy wyjść na dwór wieczorową porą a ma się wrażenie pukania do raju. Mlecze nadal wojują oczy i serca swoją natchnioną, nasyconą żółtą barwą. Lada dzień zapewne jednak staną się jak te Urszulowe "dmuchawce, latawce, wiatr...". Oto moje obecne,  codzienne klimaty na Pastorczyku. Te najbliższe - dookoła domu właśnie. Zdjęcia nie są ani kunsztem ani innym majstersztykiem fotograficznym, ale nadal nie mam dobrego aparatu a posługuję się narzędziem prostym i byle jakim. Na szczęście nie byle jakie mam tu wrażenia przyrodniczo-duchowe,  ;-). Na szybko, ale jednak - posyłam Wam część tej cudownej przestrzenni :-).






wtorek, 10 maja 2011

Słonecznie i majowo

Dziś mieliśmy cały Pastorczyk słońca. Włóczyłam się po podwórku nosząc na rękach bądź wożąc w wózku - Maksymiliana. Kiedy zasnął, a spanie na dworze idzie mu bardzo dobrze, ja robiłam to i owo przydomowo i przyoborowo. Co akurat było trzeba. Wieczorem moja mama stwierdziła, że opalił mi się nos i ramiona. Faktycznie, obejrzałam się w lustrze i widzę - bary w kolorze raka i nos jak u pijaka. No to pięknie. Niepostrzeżenie mnie "wzięło" i to jakoś tak wyrywkowo, kurde mol. 

A tak poza tym to dookoła jest zbyt pięknie, by narzekać więc narzekać nie będę choć oczywiście miałam taki zamiar. A kisz. Najbardziej optymistyczne są wszędobylsko u nas kwitnące mlecze a raczej całe ich masy i połacie. Do tego pobielone kwieciem grusze, śliwy i jabłonie oraz ... mój ukochany bez, który właśnie zabiera się do roboty i zaczyna nie tylko kwitnąć, ale też spowijać całą okolicę w najwspanialszym jak dla mnie zapachu. Bzu zaś u nas pod oknami jak trocin w tartaku. 

Maj jest cudowny, piękny i nie sposób tego sobie głośno nie powiedzieć - nawet jeśli wszyscy inni dookoła mówią i myślą to samo. Nawet Aleksander z entuzjazmem pokazywał babci kwitnącą w oddali wiśnię - "pats babciu jakie inne dzewo!".

I to by było na tyle. Gaszę komputer, uchylam okno i zanim zasnę posłucham koncertu żab. Dają czadu, że ho ho. Lubię ich posłuchać. Ciekawe zaś, co sobie o tym rechotaniu myślą teraz nasze bociany ;-).

PS. Wstawiłabym jakieś zdjęcia, ale w aparacie siadły baterie a nowych brak, a z komórki fotek nie zaimportuję do kompa bo odpowiedni kabel został w Grajewie. Jednak siłą wyobraźni można zobaczyć wszystko, nieprawdaż?

poniedziałek, 9 maja 2011

Nie ma mnie ale jestem

W zasadzie to jestem i tylko tak wygląda, że mnie nie ma... Jestem, jestem. Aczkolwiek nieco jeszcze przychudłam i przed ciążowe dżinsy znów mi złażą z tyłka bez rozpinania. Poza tym przeżyłam zimę w maju a teraz cieszę się kwitnącymi gruszami, jabłonkami i dywanami z mleczy.  A zatem - jak to się mówi - co ma wisieć, nie utonie ;-).

Rzecz oczywista - koczujemy na Pastorczyku. Różnie się tutaj dzieje - raz dobrze, raz nawet super a dość często - za przeproszeniem - bywa do dupy. Jednak zawsze tak było. Młyn, kocioł, karuzela. Ostatnio brakowało mi jednak wytchnienia na tyle, że stwierdziłam, iż najlepiej dla mnie będzie jak sobie pójdę gdzieś do przestronnej stodoły i umrę po cichu w jednym z jej czterech kątów. Albo polazę hen gdzieś w bagna (mamy tu tereny dziewicze dookoła, owszem, owszem) i ugrzęznę tam na amen. Albo zasnę z pawiem sąsiada na wielkim kasztanie i w nocy spadnę z gałęzi prosto na wielki na płot z kamieni. Póki co - żaden ze scenariuszy nie doczekał się wykonania i dlatego nadal jestem. Wyjaśnię jedynie, że jeden z pawi sąsiadów (mają kilka) nocuje ostatnio na wysokiej gałęzi kasztanowca. Siada na niej jak... paw, spuszcza długi ogon i na dodatek wydziera się po nocy jak kopnięty.   




Zresztą o sąsiedzkich pawiach mogłabym napisać tu sporo, ale z uwagi na brak czasu na pisanie w ogóle - ograniczę się jedynie do wstawienia dwóch fotek - w tym pawia z kasztanowca, zwanego przeze mnie królem - którego to przyłapałam przy naszym kurniku z rozłożonym ogonem. Było to coś mistycznego, bo choć pawie wpadają do nas z wizytami często - zobaczyć rozłożony ogon to rzadkość nad rzadkościami.



Nie zaglądałam na neta od ponad tygodnia. Nie było kiedy i nie było sił. Dziś też ich za wiele nie ma i nie rozpiszę sie tu na pewno, choć bardzo bym chciała.

Zanotuję jedynie tyle, że brat z Gdyni z żoną i córcią dziś wyjechali. Byli około 10 dni. Dom nieco opustoszał :(, ale życie toczy się dalej i póki co, tak czy siak, pustek wielkich na pewno tu nie będzie. Poza tym - towarzystwo nadmorskie na pewno latem znów tu zawita. 

Mój mąż zwany czasem Brodą - teraz już naprawdę przestał nią być. Na majowy weekend przybył gładko ogolony - ku mojej uciesze. Wierzyłam, że ta chwila kiedyś nastąpi i po okresie wstępnego buntu i walk z tym dywanem na szyi i dookoła gęby - postanowiłam jedynie Boga prosić i czekać, aż życie samo zweryfikuje jego kudłaty wybór. I takoż dokładnie się stało. Czyż zatem wiara nie czyni cudów a walka prowadzi do nikąd?...

Maksymilian jest bardzo sympatyczny. Rozdaje uśmiechy dookoła siebie i do każdego, kto na niego spojrzy. Dręczy go jedynie wysypka na buzi, która pojawia się i znika, nasila i przygasa... Ki za grom?

Aleksander - wiadomo - farmer całą gębą. Do tego - już nienagannie spalony słońcem.

A ja muszę znikać właśnie teraz - w połowie słowa, bo późno i... właśnie Aleksander przebudził się i mnie woła. Na pewno mu się śni, że nie może zapalić ciągnika...

Pozdrawiam serdecznie wszelkie moje drogie dusze !!!