Nic z tego - nic nie napiszę. Ani dziś, ani pewnie jutro ani w najbliższej przyszłości. Nie mam czasu, serca, natchnienia i sił. Niczego nie mam. Jestem wyeksploatowana na wszelkie sposoby - psychicznie, fizycznie, emocjonalnie i jak się tylko da. Życie w P. dojada mi się wielkimi kęsami. Jakiś okropny nastał tu czas. Za dużo pracy, za dużo dzieci, za dużo rozgardiaszu i za dużo deszczu. Deszcz obrzydł, przebrzydł i zbrzydł na wszystkie możliwe sposoby. Dzieci wiecznie mokre, bawią się w błocie, codziennie uszluchane jak dzikie świnie. Żniwa się odwlekają a chciałabym, aby już były, odbyły się i dały trochę spokoju. Wylęgły się jakieś nowe roje komarów. Są wszędzie i dookoła. Dokutne jak cholera. Wieczorami nie dadzą spokojnie spędzić godzinki na dworze, w ogrodzie warzywnym ciężko zerwać listek szczypiorku, bo te bestie dopadają człowieka jak zgłodniałe wilcze stada. Ogólnie - jest do zadku i mam serdecznie dość wszystkiego dookoła. Ważę 53 kg. Na nic nie mam czasu - jak nie dzieci to robota a jak dobrze pójdzie to i to i to. Dodam, że nie chodzi tylko o moje dzieci - bywa ich tu więcej i wszystkie są w wieku absorbującym. Jak nikt nie ma dla nich czasu - siedzą na mojej głowie i garbie. Dzisiaj od dziecięcego zgiełku zadzwoniło mi w uszach i zakręciło we łbie. Trzylatki się kłóciły czyja mama ładniejsza a sześciolatek im pomagał (brał stronę Olka), potem wszystkie łącznie z czterolatką biegały po deszczu i błocie i kąpały się w beczce stojącej pod rynną. Po akcji zwlokły się takie brudne i mokre do domu i szczękały zębami. Przebrać, zagrzać, oprać, dać jeść, odpowiedzieć na setki pytań zadawanych jednocześnie, rozłączyć bójki i wysłuchać skarg (a jak to skarżą!!!). A do tego Maksymilian non stop na rękach... Wspomagała mnie przy tym kotłunku mama i w pewnym momencie obie stwierdziłyśmy, że w tym domu wariatów długo nie wytrzymamy.....
To tak w wielkim skrócie. Memel dookoła, że naprawdę czasem wstrzymuję oddech, by wytrzymać. A wytrzymać muszę do 27 sierpnia - wtedy zbieram dobytek i wyruszam do ciszy swojego mieszkania i na nowo zaczynam żyć. Wracam do pracy, Olek idzie do przedszkola, Maksymalny do dziadka Władka. Potrzebuję zmiany i tęsknię niemożebnie za swoimi cichymi kątami w G.
Uciekam spać, bo naprawdę sama nie wiem co ja tu wypisuję i czy ma to sens. Wybaczcie, ale naprawdę nieco już mi zmysły podupadły. Cała podupadłam. A niech to wszystko gęsi, kaczki i kury pokopią! Oby jednak do września. A co potem - teraz nieważne ;-)))). Ważne, że teraz wołam - ratunku!!!!