piątek, 16 września 2011

Moje drogie dzieci

Policzyłam właśnie swoje stałe koszty miesięczne i niemal padłam ze zgryzoty na glebę. Najwięcej kosztują mnie - paradoksalnie - dzieci. Chociaż czemu zaraz paradoksalnie? Ostatecznie dzieci przecież są mi najdroższe i jak widać - w słowie tym kryje się także drugie - zupełnie inne niż uczuciowe - znaczenie. Jakżeż ja bym była wolna i frywolna finansowo (biorąc rzecz jasna pod uwagę moje niekoniecznie wygórowane oczekiwania życiowe) gdybym była Joanną wolną sensu stricto, czyli samotną i bezdzietną... Ale jakaż ja bym była rzeczywiście samotna wtedy... Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić! Dlatego dobrze się w moim życiu stało, że mi tak ono podrożało z racji przychówku... Co nie oznacza, że czasem nie siedzę z ołóweczkiem w ręku i nie planuję co, kiedy i za ile. Na szczęście - jakoś się wyrabiam (-y). Niemal na styk, ale bez debetu. Uff. Wystarczy bowiem, że w pracy param się często-gęsto długami i dłużnikami - stąd wiem, że bardzo nie chciałabym być na miejscu wielu z nich. A sio!

Przedszkole wcale nie kosztuje tak wiele (zapłaciłam za wrzesień 284 zł - jednak i tak byłam nastawiona na około 100 mniej...), ale jak ktoś ma 2 lub więcej przedszkolaków, albo tak jak ja za drugą pociechę musi płacić znacznie więcej niani - wtedy dopiero ziarnko zebrane do ziarnka sprawia, że uzbiera się miarka. Pokaźna!

Hacząc o mojego przedszkolaka zaś - rzecz z rzeczonym ma się całkiem dobrze. Budzę go najpóźniej o 6.10. Zawsze oczywiście dobiega mnie spod kołdry bunt, ale staram się podchodzić do młodego człowieka z humorem i koniec końców stawiam go do pionu. W przedszkolu ponoć jest grzeczny i rozmowny. Z tej racji, że wstaje wcześnie - w czasie leżakowania zwykle pierwszy zasypia. A tak się obawiałam, że ze spaniem będzie problem. Jeśli inne dzieci nie chcą spać, piszczą i marudzą - Olek zakrywa się kocem na głowę, zatyka uszy i odpływa. ;-). Śpi dosyć długo i czasem kiedy przychodzę po niego po 14-stej jeszcze sobie drzemie, o zgrozo. Z jedzeniem prawdopodobnie też jest nieźle. Posiłek w grupie nieco mobilizuje, ale zupa mleczna zwykle w talerzu mu rośnie, a nie jej ubywa. Jogurt z kawałkami owoców też nie przechodzi... A zatem kontynuacja nawyków i preferencji żywieniowych z domu. Zwykle, kiedy pytam go co było do jedzenia - nie potrafi dokładnie określić, jednak ZAWSZE na pytanie, czy wszystko zjadł ma jedną odpowiedź - nie, bo mi ta Pani za dużo nakładła! Jasne... 

Myślę, że dzieciaki ogólnie marnują sporo jedzenia. Wczoraj kiedy odbierałam Olka - akurat miały podwieczorek - gęsta kasza manna na mleku z owocowym sokiem. Wszystkie siedziały nad talerzami jak zaklęte i albo dłubały w nich z niechęcią albo w ogóle odmawiały wzięcia łyżeczki do ręki. Kiedy weszłam do sali - Olek mnie nie widział, bo siedział tyłem. Postałam więc chwilkę oparta o futrynę i obserwowałam młodociane towarzystwo - a zwłaszcza to swoje. Wyglądał jakby posadzono go tam za karę. Wie, że taka jest rutyna - nadchodzi pora posiłku więc siada się za stołem i dostaje talerzyk z tym czy owym. Ale samo jedzenie to już inna sprawa... Nie dość, że ledwo wstało się z leżakowania, to jeszcze na dodatek kasza na mleku... Aj aj aj. Sama wiem, że jedzenie na siłę to mordęga - stąd żal mi było biednego Olka patrzącego tępo w swoje danie, ale z drugiej strony ciągle mam nadzieję, że polubi mleczne zupki. Powinien - bo jak tak z drugiej strony pomyślę, że tyle tej kaszki nie zostanie zjedzonej, a gdzieś tam na świecie inne dzieciaki dałyby się za nią pokroić, to szlag człowieka trafia. No, ale co zrobić? Dzieciaki na diecie bezmlecznej dostają zamiast kaszki na przykład bułkę z masłem. I mój Oli zdecydowanie bardziej woli taką bułkę (nawet suchą) niż cokolwiek gotowanego na mleku. Podobno zaś dzieci bezmleczne - chętnie zjadłyby to, czego im nie wolno... Błędne koło! 

Podsumowując jednak nasz drugi przedszkolny tydzień - oświadczam, że JEST DOBRZE! Oby tylko tak dalej. Następnym razem (wpisem, znaczy się) postaram się wstawić jakieś zdjęcia i napisać słowo o naszym przedszkolu - bo jest nieco nietypowe - a choćby i z samego wyglądu.

Nim się obejrzałam i oto znów mamy piątek - pogoda piękna - pora wyjechać... wiadomo gdzie. A zatem - miłego weekendu i do popisania po powrocie ze świata kolorowych drzew i spadających antonówek!

5 komentarzy:

  1. Jejku jaki Olek jest śliczny.Będą się za nim uganiać dziewczyny ,oj będą.Pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przeliczaj Kochana, nie myśl o tych wydatkach bo zwariujesz. Ja je spycham gdzieś w nieświadomość i tylko powracają jak fala tsunami, gdy słyszę przez telefon od córy, że na fakultecie z chemii organicznej pani mówiła żeby uczyć się z książki za bagatela 180 zł (5 tomów). A to przecież dopiero 1 klasa liceum i te życzenia szkolne końca nie mają. Ale cóż, przynajmniej przyda się na zaś.... Ciesz się, że to dopiero przedszkole... I też sobie ostatnio myślałam, że ciesze się, że mam tą moją dwójkę, choć już 160 km ode mnie. Zupkami się nie martw, zgłodnieje to zje. Czekam na następne zdjęcia zaintrygowana Olkowym przedszkolem :) ps. mój wnuczek (jak to dziwnie brzmi ;) ) też Aleksander :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Amishko :)

    Najważniejsze, że jest dobrze.
    My mamy już przedszkole za sobą i jeszcze przed sobą. Synek dawno skończył,a Córeczka jeszcze jest przed. Więc wiem, jak wygląda ta przedszkolna rzeczywistość..

    Życzę powodzenia i pozdrawiam serdecznie :)

    Ada

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko - dzięki :)

    Ula - wiem... małe dzieci mały problem a im większe tym większy. W zasadzie nie przeliczam, ale czasem trzeba. A Aleksander - piękne imię, nieprawdaż?

    Ada - witam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Śliczny jest Twój Oluś! Ciekawa jestem tego Waszego przedszkola i czekam niecierpliwie na wpis na temat :)
    Zazdroszcze Wam że z chodzeniem do przedszkola się jakoś uporaliście.. u nas na razie uparta Alia uprzykrza mi każdy poranek płaczem :(

    Podobnie jak Ula spycham wydatkowe koszmary w nieświadomość żeby nie zwariować :)

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).