Święto ruchome. Zależne od położenia księżyca. Zwykle przypada jesienią - w październiku lub listopadzie. Cała celebra trwa zasadniczo 5 dni, ale najbardziej istotny wydaje się dzień trzeci, w tym roku przypadający właśnie dzisiaj - 26 października.
Istota Święta polega na radości ze zwycięstwa światła nad ciemnością, zaś Boginią, której należy się w tym czasie szczególna uwaga i szacunek jest Lakszmi - patronka szczęścia i dobrobytu. To właśnie JĄ wyznawcy hinduizmu zapraszają podczas tego Święta w swoje progi. Aby zaś drogę do każdego domostwa Lakszmi miała prostą i jasną - wierni ustawiają przed drzwiami wejściowymi mnóstwo płonących i migających barwnie lampek. Lampki i najrozmaitsze światełka są zresztą obecne podczas tych Świąt dosłownie wszędzie. Nie bez powodu cała ta 5-cio dniowa festa nazywana jest Festiwalem Światła. Tylko na podstawie opowieści męża, z rozmaitej lektury oraz zdjęć wyobrażam sobie wtedy Indie jako jedną, wielką... choinkę. Jeżeli chcę jechać do Indii (a wiadomo, że bardzo chcę) - marzę, by było to właśnie w czasie, kiedy obchodzi się Diwali.
Mój mąż co prawda nie jest hinduistą, ale święto jest tak ważne i popularne, że sikhowie również je celebrują. Ba, nawet szkoły chrześcijańskie (do takich chadzał mój M. oraz jego siostry) w końcu ustanowiły najważniejszy dzień Diwali dniem wolnym od nauki (mąż mówił, że wcześniej Kościół katolicki nie bardzo chciał na to przystać).
Święta, poza tym, że na każdym kroku wszechobecne są lampki i fajerwerki (prawdopodobnie w przesycie), obchodzi się generalnie jak chyba każde inne ważne święta - choć to jest, jak napisałam na początku - wyjątkowe. Dużo się dzieje, ludzie modlą się, udają się z wizytami do rodziny i znajomych, sami przyjmują gości i obdarowują się prezentami - głównie słodyczami, których pochłaniają wielkie ilości.
Ważne jest też, by samemu na własny garb założyć w te dni coś nowego, czystego, świeżego.
W Polsce idea Diwali zupełnie nie ma racji bytu - ze względów oczywistych - to święto zupełnie nie "nasze" (chociaż można je delikatnie skojarzyć z naszym 1 Listopada, nieprawdaż?). Ja sama - gdyby nie mąż - prawdopodobnie nawet bym o takim słowie, nie to że święcie, nie słyszała. Zrobimy sobie jednak namiastkę w naszym mieszkanku - lampek i świec mamy dostatek, gdyż M. pali wonne kadzidełka i świeczki niemal co wieczór, więc i zapasy stosowne sukcesywnie czyni. Kupimy jakieś słodycze i poświętujemy kameralnie. Oczywiście dla mnie taka impreza ma jedynie wymiar obyczajowy, ale ten obyczaj wydaje mi się tak uroczy, że jestem nim zawsze lekko przejęta. Szkoda, że nie mamy na podorędziu jakichś innych Hindusów - byłoby klimatyczniej i milej spędzić taki dzień razem. Z całą pewnością spotkamy się na skype z rodzinką M., więc dobre i to, ale jak już napisałam - moim największym marzeniem jest być w tym czasie tam na miejscu. Może to przerost pragnień nad ich wartością, ale tak właśnie czuję :).
Całkiem fajnie mieć męża z innej strony świata i kultury. Jeszcze kilka lat temu nawet bym nie przypuszczała, że pewnego dnia obudzę się a ktoś mi niepostrzeżenie da całusa, szepnie "Happy Diwali" i będę wiedziała o co mu chodzi ;-).
Dziś jestem całą duszą w kraju M. Więc jakby co - szukajcie mnie w Kalkucie - City of Joy.