czwartek, 6 października 2011

Hyc na fryc

Po pracy idę do fryca. Trzeba nieco ogarnąć nieporządek na głowie (ten w głowie jest w ogóle  niereformowalny). Nigdy nie byłam blond. Teraz jednak zamierzam wprowadzić jasność w swoje mysie kłaki. Niemal całe życie pozwalałam naturze na bycie sobą, ale teraz chcę zrobić jej psikusa. Nie wiem czy ten psikus mnie samej nie wyjdzie bokiem, ale co tam - w razie biedy - znowu obetnę się na malona i gwizd. Uściślę, że nie będę przerabiać się na blond permanentny a jedynie mam plan wpuścić w czachę kilka słonecznych promieni. Przydadzą się - mamy jesień, idzie zima - dookoła będzie ciemno, buro i ponuro a ja będę trząchać słoneczną grzywą. W ramach porządków pozwolę sobie jeszcze przyciąć tę grzywę tu i ówdzie, bo mi się hoduje samopas od X już czasu i tym samym z dnia na dzień coraz bardziej działa mi na nerwy. Zresztą... moje włosy zawsze działały mi na nerwy - cokolwiek bym z nimi nie robiła i jakiejkolwiek długości by nie były. No, nigdy nie były naprawdę długie, ale chyba słusznie. Nie dość, że się nie nadają na długie to jeszcze nie mam cierpliwości do ich zapuszczania. Grrr, mój odwieczny problem fryzjerski trwa! Nie sądzę by się dzisiaj rozwiązał, ale jestem u fryca umówiona (żywiołowo umówiłam się wczoraj) i pójdę. Może mi się coś polepszy. LOL.

3 komentarze:

  1. :) to ja trzymam kciuki za polepszenie :)
    Moje włosy też mi działają na nerwy... zamiast ciemnych pukli wyrósł mi makaron spaghetti :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i jak tam po fryzjerskiej metamorfozie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyny - napiszę o wrażeniach osobny post ;-)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).