W tym roku jestem w pracy ostatni dzień. Pozostało mi do wykorzystania jeszcze 4 dni urlopu i 2 dni opieki. Opiekę wykorzystać należy, bo przepadnie a urlop wykorzystać można, choć nikt nie zmusza. Wykorzystam więc połowicznie. Dwa pozostałe dni przejdą mi na kolejny rok. A zatem - Wigilia, czwartek i piątek po Świętach oraz Sylwester - wolne. Nooo, powinnam też wspomnieć, że na koniec roku firma wypłaciła nam tzw. nagrody. Jakaż to ulga dla mojego portfela, który poniósł poważny ciężar wydatków na chrzest Tomaszka, prezenty choinkowe dla dzieciaków i teraz - naprawę Złomka. Ale z finansami to ja mam zawsze tak, że kiedy tylko poczynają cienieć, jakiś dobry duch w nadzwyczajny sposób je dokarmia...
Złomka zaprowadziłam do lekarza w środę po południu. Lekarz obiecał ostukać, opukać, zajrzeć tu i ówdzie i uzdrowić. Wczoraj zadzwoniłam by podpytać o postęp leczenia. Okazuje się, że Złomka czeka przeczep nagrzewnicy jednak na dzisiejszy wieczór powinien być już po zabiegu. Ufff, co za ulga... Bo nie wiem jak u Was, ale u nas - po dokuczliwej śnieżycy wziął się dokuczliwy mróz. I jak tu jeździć bez ogrzewania?
Piszecie, że u Was nie ma śniegu, że szaro i buro... Nie umiem sobie tego nawet wyobrazić, bo u nas są całe góry śniegu, moi mili. Zepchnięty z ulic na boki tworzy wysokie zasieki. Czasami nawet nie wysokie a wręcz gigantyczne! Tu i ówdzie można napotkać usypane szczyty, z których można by zjeżdżać na nartach ;). Dzisiaj, kiedy główne trakty są odśnieżone i nowy śnieg nie pada - taka zima wygląda pięknie, ale od poniedziałku do środy, kiedy to sypało nieustannie a służby odśnieżające wydawały się spać gdzieś w zaciszu powstających zasp - wtedy to owa zima doprowadzała mnie do rozpaczy. Nie można wyjechać z parkingu, nie można znaleźć miejsca do zaparkowania, nie można minąć się z innym samochodem w węższych uliczkach... Mój Złomek robił co mógł, by szczęśliwie dowieźć Olka do przedszkola i mnie do pracy, ale ile ja zjadłam nerwów po tych zaśnieżonych drogach, to tylko ja, Oluś i sam Złomek wiedzą. Kto to słyszał, by beczeć z powodu śniegu! A jednak - zdarzyło mi się, bo choć sam śnieg to nie problem to jednak moja bezsilność wobec niego to już wielki problem.
A teraz zamiast opadów śniegu mamy sążnisty mróz. Bystre słońce i zimno jak diabli. Pod nogami skrzypi, w policzki szczypie, rzęsy przymarzają do powiek. Nie wiem ile jest na minusie, ale mniej więcej w połowie drogi od 10-ciu do 20-stu.
W środę po południu u Olusia w przedszkolu odbyły się Jasełka. Główne skrzypce w przedstawieniu grały dzieciaki z grupy sześciolatków. Pięcio i czterolatki jedynie asystowały i wspólnie śpiewały kolędy i pastorałki. Początkowo miałam w ogóle odpuścić Olusiowi środowe przedszkole i całe te Jasełka - zwłaszcza, że jako czterolatek nie grał w nich szczególnej roli, ale wzięłam się w karby i powiedziałam NIE. Nie może tak być, że z powodu tego cholernego śniegu nie poślę - w ten jednak szczególny dzień - małego do przedszkola i nie pójdę na przedstawienie, do którego jednak i on się przygotowywał. Podśpiewywał w domu kolędy już od jakiegoś czasu, więc czemu miałabym zniweczyć jego mały-wielki trud? Niech uczy się współpracy w grupie od najmłodszych lat, niech bierze udział w wydarzeniach i przedstawieniach zawsze, jeśli tylko mają miejsce. I my, jako rodzice, mamy go ku temu popychać, skłaniać, pomagać mu i być obok. Moi rodzice nie zawsze mogli i było mi z tego powodu czasami przykro i smutno, więc chyba nie zamierzam powielać schematu z mojego własnego dzieciństwa, prawda? Em również użalał się, że jego ojciec nigdy nie interesował się za bardzo jego szkolnym życiem i on teraz zawsze chce brać udział w tego typu "życiach" swoich synów. Dlatego też ustawiłam szyki we właściwy sposób - zwolniłam się godzinę z pracy, zajechałam do domu, zgarnęłam Em oraz Maksymiliana i udaliśmy się na przedszkolne Jasełka. Oluś szczerzył banana, kiedy wypatrzył w tłumie rodziców własną mamę, tatę i Maksia. A skoro Maksio - cóż... nie mogłam za bardzo skupić się na oglądaniu świątecznego "show", bo mały odprawiał swoje własne - właził na krzesełka, przestawiał je, zestawiał, odstawiał, gadał jak najęty i... zebrał tym samym swoją własną widownię.
Po zakończeniu Jasełek przyszedł "Mikołaj" i rozdał dzieciakom worki z prezentami, którymi były - oczywiście - słodycze. "Ten Mikołaj to była taka nasa pani, mamo, wiesz?" Ano wiedziałam, bo głos wydobywający się spod pierzastego, białego zarostu mówił sam za siebie. Nie sądziłam jednak, że dzieci tak szybko go zidentyfikują... Postacią Mikołaja najbardziej zafascynowany okazał się jednak Maksymilian. Krzyczał z emocji i wskazywał na niego palcem a oczy podwoiły mu swoją średnicę ;-).
Po Jasełkach nie zawiozłam już Olusia do przedszkola. Zwolniłam go z góry aż do 2 stycznia. Po pierwsze - nie mam Złomka i dojeżdżam do roboty ze znajomymi a po drugie - niech sobie dzieciak odpoczywa. Niech śpi do woli i siedzi w ciepłych pieleszach a nie - 6.30 rano, ciemnica i mróz a dzieciak już na dworze. Niejeden stary jeszcze lula o tej porze a ja będę dzieciaka ciągać - skoro nie muszę. Bo akurat teraz nie muszę - wczoraj i dzisiaj siedział z nianią i Maksiem a jutro już wyjeżdżamy.
Kiedy pomyślę sobie o jutrzejszym pakowaniu, ubieraniu siebie i dzieci, znoszeniu tobołów i samej podróży - opadam z sił już w chwili obecnej. Całe życie na wyjazdach z Pastorczyka i na dojazdach do niego...
Kiedyś muszę napisać posta o swojej drodze do szkoły, o drodze do Pastorczyka w ogóle. O nim samym - tak, wiem, ciągle to obiecuję (Edwardzie!) a i tak potem piszę o swojej bieżącej codzienności. Teraz, kiedy tak bardzo wnerwia mnie śnieg na ulicach miasta, w którym mieszkam, przypominam sobie dla otuchy nasze zimowe życie w Pastorczyku... Jeśli koniec świata miał być dzisiaj - to ja wybieram się na niego jutro ;-). Jakiż to INNY świat. Nie dość, że na zupełnym odludziu, to jeszcze żyje się tam zupełnie inaczej niż w mieście - małym bądź dużym. Nawet inaczej niż na typowej wsi, gdzie domy i siedliska sąsiadują ze sobą w ilości większej niż nasze pastorczykowskie dwa. Takie odludzie to też nieco inne wartości, inne wyznaczniki pór roku, dnia i nocy. Inne priorytety. Życie tam wydaje się być z jednej strony prostsze, z drugiej o stokroć trudniejsze... Wiele "rzeczy" - nazywając najogólniej - na tej naszej wsi jest uciążliwych, ale też wiele mi się tam bardzo podoba - a choćby to, że człowiek tam musi myśleć bardziej o zwierzętach niż o sobie. Dzięki temu nabiera do siebie dystansu, nie popada w egoizm, nie koncentruje się na sobie. Bo jak tu zanadto myśleć o sobie, kiedy jesteś człowieku odpowiedzialny za nakarmienie i oporządzenie 80 rogaczy, podobnej (zależy od akuratnego pogłowia ;-) kwiczących, załóżmy +/- 50-tki gdacząco-piejących, gruchających, co najmniej kilku szczekających, kilkunastu miauczących, kiedyś jeszcze kwaczatych, gęgatych, gulgowatych, beczących, trusiowatych... Wierzcie mi, że pośród takiego gremium do zadbania nie zawsze ma się już siły i ochotę na wyjątkowe strojenie domu, wymyślne wypieki i potrawy.
Stąd kuchnia na mojej wsi zawsze była prosta. I taką najbardziej lubię. Śledź z beczki w octowej zalewie z cebulą, usmażony "po prostu" na złoto karp, zupa rybna, gotowane ziemniaki, uduszona na oleju kiszona kapusta z grzybami i owocowa zupa z makowymi kluskami... Obecnie potraw jest więcej i są ciut bardziej wymyślne, jeśli wymysłem jest sos grecki czy krokiety z kapuchą i pieczarkami... Nigdy w moim domu nie było na Wigilię pierogów. Nie wiem dlaczego, ale przypuszczam, że nigdy nie było czasu ich lepić...
Wsi kochana - w dzisiejszym przepychu kocham Cię w tej Twojej najprostszej i najskromniejszej postaci. Kocham Cię taką, jaką byłaś wtedy, kiedy pomarańcze i orzechy były marzeniem. Kiedy miały smak i cieszyły naprawdę. Nie to, bym tęskniła za biedą i niedostatkiem minionej epoki - czasem jednak wspominam to, co minęło, porównuję z bogactwem dzisiejszych sklepów, przepełnionymi wózkami w marketach, całym tym marnotrawstwem dookoła i wywalaniem pieniędzy w błoto - często tylko dlatego, że człowiek postawiony wobec pełnych półek dostaje małpiego rozumu.
Piszę w pośpiechu. Trochę bez ładu i składu, ale jest to prawdopodobne mój ostatni post w tym roku. Zebrałam więc ostatnią swoją "rzeczywistość" do kupy i nawalam w klawiaturę jak dziki osioł.
Wybaczycie?
Życzę Wam moi kochani spokojnych Świąt. Miłych, serdecznych, ciepłych i... białych jak u nas. Smacznych i zdrowych. Niech to będzie dobry czas dla Was i Waszych bliskich :).
Bawcie się dobrze w Sylwestra a na Nowy Rok już dziś przygotujcie sobie szerokie uśmiechy.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i znikam w śnieżnej bieli..... Ahoj!