Firma zafundowała nam szkolenie okresowe w temacie BHP i Ppoż. A zatem wczoraj, od godziny 9 do 14, siedziałam na sali szkoleniowej w towarzystwie braci biurowo-administracyjnej i pobierałam na klatę przekazywane treści.
Wykładowcy?
Wykładowcy?
Proszę bardzo:
W temacie BHP - pani w wieku 60+, emerytka, BHP-owiec z zamiłowania, inżynier elektryk z wykształcenia, szczupła, wysoka, krótko ostrzyżona, żółty golfik w zestawie z ciekawą, czarną kamizelą, czarne, wiszące kolczyki, okulary na łańcuszku. Pani rzucała projekcje z laptopa na ścianę, mówiła dość interesująco i rzekłabym, że ogólnie miała osobowość tzw. przyciągającą - co dla mnie ważne, a o czym dalej.
W temacie Ppoż. – strażak zawodowy w wieku 35+ (ale mogę się mylić na plus lub minus). Ciemne dżinsy, koszula w kratkę w owe dżinsy wpuszczona, pod koszulą ciemny T-shirt (nie, żebym zaglądała – w dekolcie widać było!), twarz przeciętna, acz sympatyczna. Pan miał mniej czasu niż Pani, stąd jedynie zaprezentował gaśnice, puścił filmik o pożarach i potem lekko go skomentował. W odróżnieniu od Pani – Pan, choć młody i w zawodzie przecie chwalebnym – prezencję miał lichawą – zwłaszcza tę głosową. Ciężką jakąś tę mowę miał, oj ciężką...
Jak dla mnie – wykładowca musi mieć TO COŚ. Musi przyciągać. Sposobem mówienia, wysławiania się, opracowaniem tematu, poczuciem humoru. Ba, nawet wyglądem. Jeśli nie jest na jakiś sposób intrygujący – marne ma szanse, bym słuchała z zaciekawieniem i nie ziewała pokątnie zerkając na zegarek.
Jak dla mnie – wykładowca musi mieć TO COŚ. Musi przyciągać. Sposobem mówienia, wysławiania się, opracowaniem tematu, poczuciem humoru. Ba, nawet wyglądem. Jeśli nie jest na jakiś sposób intrygujący – marne ma szanse, bym słuchała z zaciekawieniem i nie ziewała pokątnie zerkając na zegarek.
Na studiach i na aplikacji – chodziłam na wykłady tylko do osób, które miały talent. Oznacza to, że zasadniczo rzadko marnotrawiłam studencko-aplikacyjny czas. Wniosek z tego też taki, że wykładowców z talentem jak na lekarstwo. Pod tym względem, niestety bądź -stety – jestem bardzo wybredna. Nigdy bowiem nie utożsamiałam swoich absencji na wykładach z lenistwem. Kierowałam się prostą zasadą – osoba ciekawa i ciekawie mówi – idę. Przynudza – raczej mnie u siebie nie uświadczy. No, chyba że trzeba było być - bo puszczano w obieg listę. Ale i tutaj czasem znalazły się dobre dusze, które podpis sfingowały. Nie wypada prawnikowi tak o tym wprost... grrr, wiem, ale nadal przy swoim obstawać będę – jak ktoś się nie nadaje na nauczyciela to niech nie naucza. Niech nie trwoni czasu, nerwów i - często pieniędzy - swych nauczanych. Mam rację?
Na aplikacji najbardziej lubiłam wykłady z medycyny sądowej i psychiatrii. Nie dość, że temat pociągający, to jeszcze nasza wykładowczyni... – słuchało się jej i patrzyło się na nią. Persona pełna energii i zaangażowania w temat. Chodziła dostojnie po sali i mówiła. A raczej opowiadała. Do tego – wyglądała. Nie była super młodą laską (50 +/-) o figurze dzisiejszych modelek. Ale była dość wysoka, miała kształty, zwykle dość odważny makijaż i ciekawe – na poziomie przystającym prokuratorowi, ale nigdy bezkształtne i szare – stroje. Miała wiedzę, umiała ją przekazać i nią zarazić. Nie żałowała uśmiechu i żartów. A co ciekawe – egzaminatorka z niej była wymagająca i „ostra”. Wszyscy się jej bali. Ja osobiście mniej. I słusznie. Moje egzaminy z jej tematów wspominam bowiem z wielką sympatią.
Pani M. to typowy przykład wykładowcy z pożądaną przeze mnie w tym względzie charyzmą. Jakież to męki cierpiałam przy nauczaniu zza biurka, z nosem w ustawie, którą nauczyciel dukał wers po wersie i udawał, że umie do każdego wersa dodać coś od siebie... Albo wykładowca typu borsuk – niemiły formalista siejący popłoch samym swoim istnieniem na sali. Człowiek siedział i miast się uczyć słuchając – bał się obserwując, czy przypadkiem borsuk nie wskaże na niego „kijem” i nie zada pytania, na które nawet jak człek znał odpowiedź to milczał.
Czasy studenckie i aplikacyjne mam dawno za sobą. Stąd – na wczorajszy kurs BHP udałam się z przyjemnością. Podczas 6 i półrocznej „kariery” w mojej firmie, zaledwie 2 razy byłam na jakimkolwiek szkoleniu czy kursie. Inne działy „szkolą się” zdecydowanie częściej, nasz sporadycznie.
Wczorajszy kursik nie był jednak fascynujący ponad stan... Filmiki o udzielaniu pierwszej pomocy i zachowaniu się w razie pożaru – stare! Lata 90-te. Wczesne! Stąd czasami było śmiesznie. Na stołach mieliśmy kawę, wodę, soki, ciasteczka i nasze firmowe produkty, z których zjadłam jedynie twarożek typu wiejskiego ze szczypiorkiem.
Szkolenie zakończyło się testem na ocenę. Wszyscy rozwiązywali wspólnie i każdy dostał 5 lub 6 ;-). Kwitek do akt osobowych. Wyszłam z sali zmęczona. Bolała mnie głowa i kark - od ciągłego odkręcania się w stronę ściany z filmami i projekcjami. Mało strategiczne miejsce zajęłam...
Pod wpływem szkolenia - nie oceniając już jednak jego zalet i wad - postanowiłam zakupić apteczkę do samochodu. Tak, tak - nie mam. Że o gaśnicy nie wspomnę. Zadałam też sobie pytanie - czy ja umiałabym tej gaśnicy użyć - pomimo szkolenia? Albo - czy umiałabym zrobić komuś sztuczne oddychanie? Obawiam się... Jejku, pierwsza pomoc to naprawdę ważna rzecz! Warto UMIEĆ. Warto być przygotowanym lepiej lub gorzej.
Na aplikacji najbardziej lubiłam wykłady z medycyny sądowej i psychiatrii. Nie dość, że temat pociągający, to jeszcze nasza wykładowczyni... – słuchało się jej i patrzyło się na nią. Persona pełna energii i zaangażowania w temat. Chodziła dostojnie po sali i mówiła. A raczej opowiadała. Do tego – wyglądała. Nie była super młodą laską (50 +/-) o figurze dzisiejszych modelek. Ale była dość wysoka, miała kształty, zwykle dość odważny makijaż i ciekawe – na poziomie przystającym prokuratorowi, ale nigdy bezkształtne i szare – stroje. Miała wiedzę, umiała ją przekazać i nią zarazić. Nie żałowała uśmiechu i żartów. A co ciekawe – egzaminatorka z niej była wymagająca i „ostra”. Wszyscy się jej bali. Ja osobiście mniej. I słusznie. Moje egzaminy z jej tematów wspominam bowiem z wielką sympatią.
Pani M. to typowy przykład wykładowcy z pożądaną przeze mnie w tym względzie charyzmą. Jakież to męki cierpiałam przy nauczaniu zza biurka, z nosem w ustawie, którą nauczyciel dukał wers po wersie i udawał, że umie do każdego wersa dodać coś od siebie... Albo wykładowca typu borsuk – niemiły formalista siejący popłoch samym swoim istnieniem na sali. Człowiek siedział i miast się uczyć słuchając – bał się obserwując, czy przypadkiem borsuk nie wskaże na niego „kijem” i nie zada pytania, na które nawet jak człek znał odpowiedź to milczał.
Czasy studenckie i aplikacyjne mam dawno za sobą. Stąd – na wczorajszy kurs BHP udałam się z przyjemnością. Podczas 6 i półrocznej „kariery” w mojej firmie, zaledwie 2 razy byłam na jakimkolwiek szkoleniu czy kursie. Inne działy „szkolą się” zdecydowanie częściej, nasz sporadycznie.
Wczorajszy kursik nie był jednak fascynujący ponad stan... Filmiki o udzielaniu pierwszej pomocy i zachowaniu się w razie pożaru – stare! Lata 90-te. Wczesne! Stąd czasami było śmiesznie. Na stołach mieliśmy kawę, wodę, soki, ciasteczka i nasze firmowe produkty, z których zjadłam jedynie twarożek typu wiejskiego ze szczypiorkiem.
Szkolenie zakończyło się testem na ocenę. Wszyscy rozwiązywali wspólnie i każdy dostał 5 lub 6 ;-). Kwitek do akt osobowych. Wyszłam z sali zmęczona. Bolała mnie głowa i kark - od ciągłego odkręcania się w stronę ściany z filmami i projekcjami. Mało strategiczne miejsce zajęłam...
Pod wpływem szkolenia - nie oceniając już jednak jego zalet i wad - postanowiłam zakupić apteczkę do samochodu. Tak, tak - nie mam. Że o gaśnicy nie wspomnę. Zadałam też sobie pytanie - czy ja umiałabym tej gaśnicy użyć - pomimo szkolenia? Albo - czy umiałabym zrobić komuś sztuczne oddychanie? Obawiam się... Jejku, pierwsza pomoc to naprawdę ważna rzecz! Warto UMIEĆ. Warto być przygotowanym lepiej lub gorzej.
Co zaś na szkoleniu wkurzało mnie najbardziej? To, że dorośli ludzie nie umieją usiedzieć na tyłku bez gadania. Ciągle szmery, szepty a czasem wybuchy śmiechu. No litości... Ja wiem, że czasami nudnawo, ale nawet mój kolega z działu – strażak ochotnik - siedział cicho, chociaż tematy poruszane znał lepiej niż kto inny.
Doszłam też do wniosku, że dorosłam do kolejnych studiów. Nie wiem jakich, ale temat kołacze mi się po głowie od pewnego już czasu. Być może na kołataniu się skończy, ale kropla skałę drąży, nieprawdaż?