środa, 25 stycznia 2012

Wykładowo-szkoleniowo

Firma zafundowała nam szkolenie okresowe w temacie BHP i Ppoż. A zatem wczoraj, od godziny 9 do 14, siedziałam na sali szkoleniowej w towarzystwie braci biurowo-administracyjnej i pobierałam na klatę przekazywane treści.

Wykładowcy?

Proszę bardzo:

W temacie BHP - pani w wieku 60+, emerytka, BHP-owiec z zamiłowania, inżynier elektryk z wykształcenia, szczupła, wysoka, krótko ostrzyżona, żółty golfik w zestawie z ciekawą, czarną kamizelą, czarne, wiszące kolczyki, okulary na łańcuszku. Pani rzucała projekcje z laptopa na ścianę, mówiła dość interesująco i rzekłabym, że ogólnie miała osobowość tzw. przyciągającą - co dla mnie ważne, a o czym dalej.

W temacie Ppoż. – strażak zawodowy w wieku 35+ (ale mogę się mylić na plus lub minus). Ciemne dżinsy, koszula w kratkę w owe dżinsy wpuszczona, pod koszulą ciemny T-shirt (nie, żebym zaglądała – w dekolcie widać było!), twarz przeciętna, acz sympatyczna. Pan miał mniej czasu niż Pani, stąd jedynie zaprezentował gaśnice, puścił filmik o pożarach i potem lekko go skomentował. W odróżnieniu od Pani – Pan, choć młody i w zawodzie przecie chwalebnym – prezencję miał lichawą – zwłaszcza tę głosową. Ciężką jakąś tę mowę miał, oj ciężką...

Jak dla mnie – wykładowca musi mieć TO COŚ. Musi przyciągać. Sposobem mówienia, wysławiania się, opracowaniem tematu, poczuciem humoru. Ba, nawet wyglądem. Jeśli nie jest na jakiś sposób intrygujący – marne ma szanse, bym słuchała z zaciekawieniem i nie ziewała pokątnie zerkając na zegarek. 

Na studiach i na aplikacji – chodziłam na wykłady tylko do osób, które miały talent. Oznacza to, że zasadniczo rzadko marnotrawiłam studencko-aplikacyjny czas. Wniosek z tego też taki, że wykładowców z talentem jak na lekarstwo. Pod tym względem, niestety bądź -stety – jestem bardzo wybredna. Nigdy bowiem nie utożsamiałam swoich absencji na wykładach z lenistwem. Kierowałam się prostą zasadą – osoba ciekawa i ciekawie mówi – idę. Przynudza – raczej mnie u siebie nie uświadczy. No, chyba że trzeba było być - bo puszczano w obieg listę. Ale i tutaj czasem znalazły się dobre dusze, które podpis sfingowały. Nie wypada prawnikowi tak o tym wprost... grrr, wiem, ale nadal przy swoim obstawać będę – jak ktoś się nie nadaje na nauczyciela to niech nie naucza. Niech nie trwoni czasu, nerwów i - często pieniędzy - swych nauczanych. Mam rację?

Na aplikacji najbardziej lubiłam wykłady z medycyny sądowej i psychiatrii. Nie dość, że temat pociągający, to jeszcze nasza wykładowczyni... – słuchało się jej i patrzyło się na nią. Persona pełna energii i zaangażowania w temat. Chodziła dostojnie po sali i mówiła. A raczej opowiadała. Do tego – wyglądała. Nie była super młodą laską (50 +/-) o figurze dzisiejszych modelek. Ale była dość wysoka, miała kształty, zwykle dość odważny makijaż i ciekawe – na poziomie przystającym prokuratorowi, ale nigdy bezkształtne i szare – stroje. Miała wiedzę, umiała ją przekazać i nią zarazić. Nie żałowała uśmiechu i żartów. A co ciekawe – egzaminatorka z niej była wymagająca i „ostra”. Wszyscy się jej bali. Ja osobiście mniej. I słusznie. Moje egzaminy z jej tematów wspominam bowiem z wielką sympatią.

Pani M. to typowy przykład wykładowcy z pożądaną przeze mnie w tym względzie charyzmą. Jakież to męki cierpiałam przy nauczaniu zza biurka, z nosem w ustawie, którą nauczyciel dukał wers po wersie  i udawał, że umie do każdego wersa dodać coś od siebie... Albo wykładowca typu borsuk – niemiły formalista siejący popłoch samym swoim istnieniem na sali. Człowiek siedział i miast się uczyć słuchając  – bał się obserwując, czy przypadkiem borsuk nie wskaże na niego „kijem” i nie zada pytania, na które nawet jak człek znał odpowiedź to milczał.

Czasy studenckie i aplikacyjne mam dawno za sobą. Stąd – na wczorajszy kurs BHP udałam się z przyjemnością. Podczas 6 i półrocznej „kariery” w mojej firmie, zaledwie 2 razy byłam na jakimkolwiek szkoleniu czy kursie. Inne działy „szkolą się” zdecydowanie częściej, nasz sporadycznie.

Wczorajszy kursik nie był jednak fascynujący ponad stan... Filmiki o udzielaniu pierwszej pomocy i zachowaniu się w razie pożaru – stare! Lata 90-te. Wczesne! Stąd czasami było śmiesznie. Na stołach mieliśmy kawę, wodę, soki, ciasteczka i nasze firmowe produkty, z których zjadłam jedynie twarożek typu wiejskiego ze szczypiorkiem.

Szkolenie zakończyło się testem na ocenę. Wszyscy rozwiązywali wspólnie i każdy dostał 5 lub 6 ;-). Kwitek do akt osobowych. Wyszłam z sali zmęczona. Bolała mnie głowa i kark - od ciągłego odkręcania się w stronę ściany z filmami i projekcjami. Mało strategiczne miejsce zajęłam... 

Pod wpływem szkolenia - nie oceniając już jednak jego zalet i wad - postanowiłam zakupić apteczkę do samochodu. Tak, tak - nie mam. Że o gaśnicy nie wspomnę. Zadałam też sobie pytanie - czy ja umiałabym tej gaśnicy użyć - pomimo szkolenia? Albo - czy umiałabym zrobić komuś sztuczne oddychanie? Obawiam się... Jejku, pierwsza pomoc to naprawdę ważna rzecz! Warto UMIEĆ. Warto być przygotowanym lepiej lub gorzej.

Co zaś na szkoleniu wkurzało mnie najbardziej? To, że dorośli ludzie nie umieją usiedzieć na tyłku bez gadania. Ciągle szmery, szepty a czasem wybuchy śmiechu. No litości... Ja wiem, że czasami nudnawo, ale nawet mój kolega z działu – strażak ochotnik - siedział cicho, chociaż tematy poruszane znał lepiej niż kto inny.

Doszłam też do wniosku, że dorosłam do kolejnych studiów. Nie wiem jakich, ale temat kołacze mi się po głowie od pewnego już czasu. Być może na kołataniu się skończy, ale kropla skałę drąży, nieprawdaż? 
 

31 komentarzy:

  1. oj warto warto warto umieć! nie żebym jakieś traumy przechodziła, ale udzielałam pierwszej pomocy parę razy, na szczęście żadna z ofiar nie była w stanie ciężkim (przypadek najcięższy fizycznie: puszka po piwie wbita w kostkę u nogi; a mentalnie: wykorzystana panienka) ale prawda jest taka, że nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać, a znajomość kilku podstaw może uratować życie (drożność, oddech, krążenie).. może jakiś kursik weekendowy zrobisz? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. itooktheroadlesstravelledby - kursik pewnie by się przydał. Nie obiecuję jednak sobie zbyt wiele, póki co. Ale właśnie na szkoleniu siedziałam, słuchałam i oglądałam. Stąd wnerwiały mnie hałasy. Taka wiedza jest naprawdę potrzebna i... jednak szybko ulatuje - stąd trza by było odświeżać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tak, tak Amishko.... każdy przedmiot można popsuć, jeśli wykładowca/nauczyciel nie umie wiedzy przekazać. Ja miałam kilku fantastycznych nauczycieli, większość przeciętnych i wielu kiepskich.
    Zawsze rodzice chcieli zrobić ze mnie nauczycielkę, a ja im powtarzałam, że to straszny pomysł, szczególnie mając dobro młodzieży na względzie - nigdy nie umiałam tłumaczyć i przekazywać dalej wiedzy mimo szczerych chęci ;)
    Poważnie Ci studia po głowie chodzą??? Ale fajnie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysko - chodzą, ale chyba teraz nie dam rady - dzieci, praca, mąż który beze mnie wiele w tym kraju nie zdziała... Oczywiście myślałam o podyplomówce. Doktorat brzmi pięknie, ale chyba odpada ha ha.

      Ja nie wiem czy byłabym dobrym nauczycielem. Pewnie bym się starała, ale póki co to dla mnie abstrakcja. Moja mama oczywiście też widziała mnie w tym zawodzie.

      Usuń
  4. jesli chodzi o obecnosc na studiach, to zdarzalo mi sie widziec wykladowce pierwszy raz na egzaminie, ciiii.
    jesli chodzi o pierwsza pomoc, to gdybym zobaczyla krew albo ludzkie miecho na wierzchu, to mnie by trzeba udzielac sztucznego oddychania. to tyle :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu - myślę, że z ta krwią itp to zależy od sytuacji. Pierwsza pomoc najczęściej bywa przydatna blisko nas - choćby w rodzinie ;-). Kto lepiej niż mama zabandażuje paluszek czy opatrzy kolanko?

      Usuń
    2. tata!!! zartuje, jak jest mus, to mus. na szczescie moej panie sa dosyc uwazne. ale jak krew sie leje, to mnie mdli. z wyjatkiem wlasnej krwi, moge sie opatrywac i wpatrywac we wlasne miecho do woli :)

      Usuń
  5. Też mam ochotę na naukę, obawiam się tylko, że to będzie słomiany zapał i jeśli się zdecyduję, to będę marudzić, że czasu mało i że rady nie daję :( Ale po głowie od dłuższego czasu już mi chodzi taki pomysł

    Co do nauczycieli, też takich miałam, których słuchało się z przyjemnością, ale i takich, przy których ciężko było do końca wysiedzieć. Nie mniej jednak nie rozumiem zachowania dorosłych ludzi, którzy rozmawiają, śmieją i przeszkadzają. To jest brak kultury po prostu...

    Mieliśmy w pracy jakiś rok temu takie pseudo szkolonko. Firma kupiła nowy program do grafikowania, rozliczania i kontroli pracy naszych ludków. Przyjechał pan z prezentacją. Wyglądem przypominał mi Golluma z Władcy Pierścieni. Do tego miał tak irytujący głos, że nie mogłam go słuchać, taki szorstki, drażniący, brrr... Na szczęście prezentacja była krótka, ale jakże ciężka :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gollum hi hi, Lilijko ;-). Noooo, niektórzy zupełnie się nie nadają. Często też "uczą" dla kasy. Najgorsza z możliwych i chyba ostatnio najczęstsza z motywacji bycia nauczycielem, wykładowcą, kursoprowadzaczem ;-).

      Może zacznijmy coś razem? Tzn. studia. Ale jak napisałam w odp do Myski - teraz to chyba niemożliwe. Niech choć Maksi podrośnie.

      Usuń
  6. Mimo, że jest nudno, to jednak trzeba uszanować kogoś, kto dany wykład prowadzi.

    Amishko, pewnie na samym planowaniu się nie skończy i coś tam naukowego dla siebie wymyślisz. Daj znać, jak już zaczniesz działać :)

    Buziaki

    Ada

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ado - zobaczymy. Chęci mam, gorzej z realizacją ;-).

      Usuń
  7. Na naukę nigdy nie jest za późno.

    U mnie na roku jest Pani Zosia, która w tym roku skończy 60 lat.
    Nie miała do tej pory wyższego wykształcenia, ukończyła jedynie liceum medyczne a później jakieś studium, zaś do przejścia na emeryturę Pani Zosia była laborantką w szpitalu. Odchowała dzieci i postanowiła przyjść na studia. Myślała, że to będą dla niej wakacje, a tu okazało się, że trzeba się uczyć.
    Cóż dla seniorów, którzy chcą sobie tylko pochodzić na wykłady jest Uniwersytet Trzeciego Wieku, a Pani Zosia chce być inżynierem.
    Między zjazdami, gdyż są to studia niestacjonarne, Pani Zosia uczy się i jak sama mówi: "nie gotuję staremu i prawie nie śpię".
    Pani Zosia jest naszą prymuską. Średnią co roku ma powyżej 4,5, nawet raz 4,8 i od 2-giego roku studiów ma stypendium. Obecnie jakieś 750zł, co stanowi więcej niż połowę jej emerytury :)
    Niestety Pani Zosia za bardzo się wszystkim przejmuje, ciągle się denerwuje, stresuje, że zabraknie jej czasu na napisanie odpowiedzi. Za to na egzaminach wymiata :) o czym miałam się okazję przekonać w niedzielę.
    2 lata temu w niedzielę, a dokładnie w Walentynki mieliśmy egzamin. Akurat tego dnia nadciągnęła wielka śnieżyca, która utrudniała podróż. Pani Zosia jadąc z mężem na egzamin nakrzyczała na niego, że jedzie za wolno i że ona się spóźni. Później nie odzywali się do siebie przez kilka dni. Jak sama mówi, przez te studia będzie żyła 10 lat mniej. Ja też sądzę, że sama pożyję kilka lat mniej :) Naprawdę nie wiem czy warto się tak poświęcać.
    Na pewno powrót w szkolne ławy wywrócił jej życie do góry nogami. Sądzę też, że trochę za późno zdecydowała się na uzupełnienie wykształcenia.
    Poza Panią Zosią mam na roku jeszcze 3 dziewczyny takie około 40-letnie, które odchowawszy swoje pociechy (w liczbie od 1 do 3) postanowiły zdobyć wyższe wykształcenie. Jedna z nich ma już syna na studiach.
    Dla nich to prawdziwe wakacje, mimo że muszą się uczyć. To odskocznia od codziennych obowiązków, dzieci, męża, pracy (kolejność dowolna). Czesto nocują w akademiku i czują się jakby ponownie miały 20 lat.
    Znowu się rozpisałam. Ech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jago - jak Ty się rozpiszesz to jak miód na oczy! Pisz mi tak, pisz ;-). Well, 60 - czy mniej czy więcej - zależy, co kto ma w sercu i główce. Nie ma słowa "za późno" w kwestii nauki. Wiemy to. Aczkolwiek stres może... dobić! Ale Pani Zosia z Twojego opisu zafascynowała mnie. Życzę jej mniej stresu i więcej obiadów dla "starego" ;-). I zobacz - jak ona pięknie dorabia do emeryturki!

      Hmm, też jestem na progu 40-sti (o rany!!!!!!!!!!!) - ale ja myślę o podyplomówce... Na pewno nie porwę się na żadne inne studia innego typu. Doktorat też wykluczyłam, bo jakoś sam tytuł nie pasuje do mojej osoby ;-).

      Jago - jesteś z podlaskeigo czy warm- min? Czy maz?

      Usuń
    2. Nic z wymienionych :)
      Lubelskie.
      Acha zapomniałam dodać, że uwielbiam Łaciate i nawet w Irlandii popijam :)

      Usuń
    3. Lubelskie też ściana wschodnia :). Irlandia - byłam swego czasu(2002/03) pół roku - wspominam z sentymentem ogromnym!

      Usuń
    4. Wschodnia a jakże.
      Koleżanka flejtuchowata z komuny gdzie mieszkam z Suwałk pochodzi, a i jakieś też znajome kiedyś trafiły mi się z Łomży - to tak na marginesie.
      A w Irlandii to byłaś jeszcze w takim czasie, kiedy była bardzo irlandzka i mało kto wiedział o Polsce.
      Chyba się minęłyśmy bo ja pierwszy raz pojechałam tam w 2003 roku. Zero polskich produktów wówczas było, a od kilku lat normalnie spożywczaki rodem z PL. Tylko ceny nie takie same :)

      Usuń
  8. Amisha...masz ochotę...to studiuj dalej. To powoduje,że czujemy się ciągle młodzi i potrzebni.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. się zobaczy... jak napisałam - chyba podyplomówka ... ale nie mam teraz czasu.......:(. Może na 40 urodziny kupię sobie TEN prezent? Mąż jak najbardziej się dopisuje do pomysłu!

      Usuń
  9. A wiesz, że mi też czasami przychodzi do głowy szalona myśl, żeby iść na jakieś studia.... Potem o tym zapominam, ale to często wraca. Mnie w zasadzie nic nie stopuje, więc mogę to zrzucić tylko na moje lenistwo.. ;-)
    Może wszystkie razem - wspierając się nawzajem - zaczniemy coś? ;-)

    Co do szkoleń i nauczania ogólnie, to zgadzam się z Tobą. Nauczyciel powinien mieć w sobie to coś, nie wiem, zapał, pasję... Umiejętności przekazywania, przedstawiania, wzbudzania ciekawości...
    Ja lubię od czasu do czasu iść na jakieś szkolenie. Kilka ich w mojej firmie miałam. Zawsze właśnie po takim szkoleniu odżywa we mnie chęć do dalszej nauki i samorozwoju... :-)
    Z na szkoleniu z BHP itp. (audytor wewnętrzny) byłam aż trzydniowym! Ależ mnie to wtedy natchnęło i dało energii. Patrząc więc po sobie myślę, ze fajnie by było gdyby firmy częściej wysyłały swoich pracowników na szkolenia. To bardzo motywujące.
    Pozdrawiam cieplutko! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julitko - a ty w jakiej branży działasz???

      Usuń
    2. Amishko, ja to w dużej firmie pracuję i zajmuję się tam.. hmm... wszystkim co jest związane z budynkiem - od systemu dostępu, jaki mamy, poprzez sprawy BHP, ISO, rozbudowa na nowe piętra, poprzez nawet zepsutą windę. Niektóre rzeczy są nudne, ale jest kilka, które mi się podobają. Ogólnie nie jest tak źle. ;-)

      Usuń
    3. To super Julitko. w KAŻDEJ ROBOCIE SA PUNKTY JAKIE SIĘ LUBI BARDZIEJ LUB MNIEJ. Ops, caps locki... Budowlane rzeczy? Ja często ma do czynienie a z nieruchomościami - ale tylko w ich prawnym sensie ;-).

      Usuń
  10. Racja, racja, święta racja. Porządnych wykładowców to ze świecą szukać. Ale nie można, bo zagrożenie pożarowe :) Więc się ukrywają i nic o nich nie wiemy. Zakładając oczywiście, że takowi są. Wierzę, że są, choć w swojej karierze studentki jeszcze się z takimi nie spotkałam.
    A szkolenia... uważam, że bardzo ważną rzeczą są i powinny odbywać się często bardzo a nie okazjonalnie jak się gdzieś przez przypadek znajdą na to pieniądze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Davinette - ależ się uśmiałam z tego "szukania" ze świecą ha ha.

      Aha - pewne szkolenia - jak np BHP - są obowiązkowe. Obliguje je prawo. Stąd kasa na nie być MUSI. Poza tym - moja firma dość bogata (nie zawsze ma to przełożenie na pensje). Jeśli pijasz mleczko Łaciate, jogurty Milko etc - jesteś nie tylko dobroczynna wobec mojej firmy - Ty kochasz nasze krowy!

      Usuń
  11. pierwsza pomoc - niezwykle ważna sprawa, dobry wykładowca - bardzo ważna sprawa. Zgadzam się z tym co przeczytałam. A przeczytałam z wielką przyjemnością, bo świetnie napisane, Asico:). Studia? A ciekawe jaki kierunek chodzi Ci po głowie? Tajemnica?:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mamulko A... - nieeee tam tajemnica - SPÓŁKI HANDLOWE - czyli jaskółki - pięęękne ptaki, pamiętasz z Pl? Jakkolwiek swego czasu uwielbiałam medycynę sądową i psychiatrię - teraz param się zuuuuuuuupełnie czym innym. Stąd pomysł - w końcu mogłabym - poza byle-aką wiedzą teoretyczną - poczuć się również z deka praktykiem... Profesjonalnie zaś wyjaśniając - moja firma M. ma niewiele wspólnego ze spółkami. Ale np. mamy dłużników ze spółek. I - more - M. zakłada spółkę z o.o (tzn - on ją niby zakłada a co się z tym wiąże - wiadomo).

    Z prawa handlowego miałam pionę - ale jestem tak cienka w temacie, że aż boli.

    A temat - o tyle milszy, o ile masz go na codzień.

    No - więc Joanna by poszła w gąszcze biznesów.

    Nuda? Wiem. Ale pożyteczne rzeczy bywają nudne.

    Poza tym, kochana Mamuleczko - jak już się tak postaram - w razie czego - że i z tej spółki na przykład będą tylko jaskółki - napiszę.

    No.

    Bo humor u mnie rządzi. Tak?

    OdpowiedzUsuń
  13. Jaskółki? Pamiętam!
    Nuda? Nie, zupełnie nie. Wprawdzie się na tym kompletnie nie znam, ale to nie znaczy, że jak się na czymś nie znam, to to jest nudne albo głupie - to raczej ja jestem nudna i głupia:). Za to moja siostra jest prawnikiem od prawa handlowego, więc czasami "muszę" czytać te mądre akta i pozwy itd. (nic z tego nie rozumiem, nie udaję, że jest inaczej i otaczam ją bezbrzeżnym podziwem), tak jak ona czyta dzielnie mojego bloga i tłumaczone teksty (no nie wysyłamy sobie wszystkich swoich "prac", ale czasami nas natchnie) :).

    Spółkę zakładacie powiadasz? No to kochana trzymam kciuki za powodzenie przedsięwzięcia i tak, koniecznie napisz!

    No. Rządzi, si!:)

    ściskam!:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Amisho wręcz nienawidzę wykładowców, którzy dostają nie małą kasę za wykład a przychodzą nieprzygotowani, zblazowani i czytają z rzutnika...meksyk!!!Dla mnie to brak szacunku do słuchaczy, do swojego zawodu...więc czego taki "gość" potem wymaga od swoich słuchaczy??? Jak nie muszę być, to po prostu opuszczam wykład a jak muszę, to już tkwię z tyłu z książka, bądź piszę listy.

    P.S. A wykładowców takich co chcą, starają się a po prostu im nie wychodzi współczuję. Sama czasem wychodzę z lekcji podłamana, bo nie zainteresowałam, bo nie miałam siły zarazić entuzjazmem do nauki...nie lubię takich dni....bardzo!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Galopku - no, tak to jest - zrobi się jeden wykład na rzutnik i operuje nim raz po raz kolekcjonując gaże. Ale to chyba nie aż tak powszechne - mam nadzieję! Natomiast - w każdym zawodzie miewa się lepsze dni. I gorsze. I w tych zawodach gdzie jest kontakt z ludźmi - czasem nie można wiele zrobić. A człowiek jest tylko człowiekiem. Poza tym - cóż - nie każdy temat każdego interesuje i nawet na siłę czy nawet jak wyjdziesz ze skóry - nie zarazisz nim. nauczyciel to jedno. Ale uczeń - drugie... ja jako tylko uczeń, słuchacz napisałam ten wpis ze swego punktu widzenia. Wykładowca zawsze ma też swoją stronę prawdy, nieprawdaż? Pozdrawiam!

      Usuń
  15. Uwielbiałam zawsze wykładowców-pasjonatów. Zupełnie nie przeszkadzał mi fakt, że były to także straszne "piły", bo owi wykładowcy mieli wspaniałe poczucie humoru i dystans do samych siebie.
    Amisho, trzymam kciuki za powodzenie własnego biznesu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo - "piła" nie zawsze znaczy, że cię zarżnie na amen ;-). To prawda. jeśli taka piła ma pasję to dar boży i człowiek gotów brać od piły razy na siebie.

      Co do naszej działalności - pomysły ewaluują. Moje mniej, bo jestem sceptycznym ryzykantem, ale M. czyni obecnie plany niepokorne. Zobaczymy i dziękuję za wsparcie z daleka :).

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).