Bocianów w Pastorczyku jeszcze nie było. Pojawiły się za to żurawie, a niedawno w okolicy ktoś nawet spotkał się z borsukiem. Tego Pana, proszę Państwa to ja widziałam jedynie na obrazku. Ale skoro i On zamieszkuje nasze ziemie – to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że ziemia pastorczykowska pod względem flory i fauny jest całkiem, ale to całkiem bogata.
Pogoda w sobotę była piękna. Aleksander rozpoczął sezon piaskownicowy, a Maksymilian po raz pierwszy własnonożnie dreptał po obejściu w poszukiwaniu atrakcji, którymi było dla niego niemal wszystko. Zaliczył kąpiel w kurzym wodopoju, kilka razy wyciął orła, dziwił się wszystkiemu i na wszystkie możliwe sposoby.
Wieś jeszcze szaro-bura i kolorystycznie dość monotonna. Jedynie pola zasiane żytem cieszą oczy soczystą zielenią. Drzewa ciągle nagie jak miotły-drapaki, krzewy zaś jakby już przybierały się do pączkowania i wypuszczania listowia. Ptaki wesoło świergolą, koty przechadzają się wolnym krokiem po podwórku, psy wystawiają grzbiety do słońca, drób wszelkiej maści – kury, koguty, perliczki i sąsiedzkie pawie – kręcą się tu i ówdzie grzebiąc w ziemi i uganiając się za sobą.
Rolnicy – w tym również my (może nie ja osobiście, ale ciągle jeszcze uważam się za jedną całość z moją rolniczą rodziną) – rozpoczęli już pierwsze prace polowe. Co się głownie robi? Nawozi – sztucznie i naturalnie. Wszelkie chlewy pustoszeją z udeptanego zimą przez zwierzaki – profesjonalnie mówiąc – obornika, prosto i zwyczajnie – gnoju, który to materiał ładuje się na rozrzutnik i wiezie na pole. Stąd też, na drogach naszego regionu mija się teraz często ciągniki z siewnikami i rozrzutnikami. Pierwsze z nawozem sztucznym, drugie z gnojem. Rolnicza brać przygotowuje bowiem podłoże pod nasz chleb i kartofle. Zasiewy jarego zboża zwykle rozpoczynają się na początku kwietnia, więc lada dzień ruszą traktory z siewnikami również do zbóż. Dzieje się. I dzieje się optymistycznie. Świat ponownie budzi się do życia a człowiek dotrzymuje mu kroku. Na wsi nie ma czasu na wiosenne przesilenie i humory. Trza się brać za widły i do dzieła, mili Państwo.
Miniona niedziela – mimo iż słoneczna – nie dorównała sobocie swoim pięknem. Przyoblekła się w tak porywisty wiatr, że strach było łba wysadzić na dwór, co by go nie stracić w ostrym porywie. Ba, nawet nasze małe auto podczas powrotu z Pastorczyka do Grajewa niemal fruwało na wietrze. Każda mijanka z tirem (a jest ich zawsze dostatek na naszej trasie) zmuszał mnie do mocniejszego uchwytu za kierownicę. Chłopcy na szczęście spali całą podróż, więc spokojnie mogłam skoncentrować się na drodze. Jak widać – dojechaliśmy szczęśliwie :).
A co poza moim mikro-wiejskim-małomiejskim-światem?
Ano – nie wszyscy mijają ciągniki z gnojem i chadzają wśród kur. Niektórzy, w modnym kapeluszu na głowie spacerują ulicami Sztokholmu, obserwują wiosenne wystawy odzieżowych butików, robią iPhonem zdjęcia co lepszym kieckom, po czym wysyłają je do mnie z zapytaniem – przypomnij swój rozmiar i powiedz którą wolisz - niebieską czy pomarańczową? W zasadzie to podobają mi się obie, czego nie zawahałam się głośno... pomyśleć, a powiedziałam – eee, czego będziesz wydawał kasę nadaremnie... Ale ja to jestem, co?
Więc ostatnio żyję troszkę jakby aż w 3 światach – na dalekiej wsi pełną gębą, w małym miasteczku półgębkiem i w wielkim mieście usteczkami w modny ciup ;). I bardzo mi się takie życie podoba.