wtorek, 20 marca 2012

Maxi Cleaner & Sunday meeting


W minioną sobotę wprawiłam się w tryby intensywnego sprzątania. Niemal całe mieszkanie, a zwłaszcza wc, w którym jest „okno” do pionu – zostało mi bowiem, że tak się wyrażę – zasypane popiołem. Nie, nie, nie. Nie paliło się (odpukać!). Ale na parterze odbywa się remont łazienki. I wszystko, co mogło – frunęło sobie pionem do mojego mieszkania. Lufcik mam nieszczelny – więc wszelki pył i kurz – hulaj dusza – obsiadł na każdym możliwym skrawku naszego wc, na każdym znajdującym się tam przedmiocie, na każdej półeczce. Zresztą pyłek był w całym domu. Więc trzeba było poświecić pokaźny kawał słonecznej soboty na szmatę, ścierkę, mopa i odkurzacz. I choć sprzątanie to zasadniczo dla mnie żaden problem – z asystą Maksymiliana, który nie opuszczał mnie w moich poczynaniach na krok – tym razem urosło ono do rangi wyczynu. Ja postawię, on przewróci, ja zaniosę, on przyniesie, ja przyniosę, on wyniesie, ja rozłożę, on złoży, ja złożę, on rozłoży... I tak dookoła. Ja mam szmatkę, on chce szmatkę, ja mam mopa, on chce mopa, ja mam szczotkę, on właśnie tej szczotki potrzebuje do życia. Na chwilkę spuszczony z oka - a już to zwędzi szczotkę od kibla i ucieka z nią „na salony”, a już to przybiera się do mycia rąk w sedesie, a to trąbi w rurę od odkurzacza, a to wyciąga śmieci z kosza, a to czatuje na wiadro z wodą... I bez przerwy kręci się pod nogami, wspina się na odwracaną własnoręcznie do góry dnem miskę – bo wtedy łatwiej zajrzeć do zlewu, porywa w pośpiechu butelki z detergentami i udaje, że nimi „psika” – „siii, siii” i zawzięcie przy tym czyści „psiiiikaną” powierzchnię szmatką... Mówię Wam – urwanie głowy! Podczas, gdy czterolatek w spokoju ogląda bajki albo układa puzzle – roczniak żąda etatu w firmie sprzątającej! Oczywiście pamiętam, że Olek był taki sam, ale w końcu „wydoroślał” i zapomniałam już jak to jest sprzątać z maluchem. To miłe, że berbeć łaknie świata i w lot pojmuje co do czego i co na czym polega, ale takie sprzątanie (zwłaszcza, że przez ten pył czyściłam i myłam wszystko od A do Z) niemal powaliło mnie na łopatki...

Jednak miałam jeszcze nieco sił, by w ten najcieplejszy chyba jak dotąd dzień roku wyjść z bajkowiczem i sprzątaczem na dwór. Sprzątacz siedział w wózku jak nawiedzony, a bajkowicz kroczył obok i zadawał mi niezliczone ilości pytań oraz raczył mnie opowiastkami z różnych beczek. To dziecko nie umie milczeć... A zadawane przez niego pytania bywają czasami tak trudne, że moja głupia dorosła głowa nie jest w stanie wymyślić na nie odpowiedzi. Jednak to już temat na odrębny post. Tak samo jak powinnam napisać o osiągnięciach Maksymalnego. Bo to wszystko tak szybko ulatuje... Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał jaki był Maksi pół roku temu – rzekłabym, że niewiele pamiętam. Miałam napisać o chłopakach przy okazji ich urodzin. Tymczasem, choć odbyły się one niemal miesiąc temu – ja nie zebrałam się w sobie na żaden wpis. Oj, Matko Joanno... A niech Cię...

Z tych samych racji co powyżej – że wszystko umyka – wspomnę również o tym, że choć sobota minęła pod znakiem porządków – niedzielę zafundowałam nam wyjazdową. I tym razem nie do Pastorczyka (choć Olu początkowo był zawiedziony, bo Pastorczyk to dla niego Mekka) a do Białegostoku. Na spotkanie z moimi dwiema koleżankami, które Polki rodem z Białegostoku a zamężne z Panami – jak mój – z dalekich Indii. Jedna z koleżanek na stałe mieszka w Szwecji a przyjechała w rodzinne strony z mężem i synkiem na kilka tygodni „wakacji”. Druga koleżanka mieszka w Białymstoku. Skąd się znamy? Ano z wszechobecnego obecnie Facebook’a. Więc dotąd – jedynie wirtualnie. Od teraz już osobiście. Spotkałyśmy się w domu rodziców jednej z koleżanek. Było sporo osób z jej rodzinki – oczywiście mąż i półroczny synek, rodzice, brat z córką i dwie kuzynki, owa druga koleżanka z mężem i ja ze swoimi chłopakami. Wspaniałe spotkanie. Radosne, miłe, takie lekko zamieszane z racji ilości osób i aktywności dzieci. Prym zbójecki wiódł oczywiście Maksymilian – wszędzie go było pełno i niemal każdy musiał go śledzić i za nim biegać. Oczywiście - co chyba nie dziwne - ja najbardziej. Ugrzana byłam tym jak pies ;).

Dobrze czasem skręcić z trasy dom-praca-dom. Niezwykle mi miło, że mogłam poznać dziewczyny na żywo :). Wcześniej poznałam już kilka innych na spotkaniu w 2010 r. Teraz dwie kolejne. I wierzę, że to nie koniec.

I pomyśleć, że poznałam dotąd tyle fajnych Polek dzięki... indyjskiemu mężowi :).

PS. Liczę również na spotkanie z kilkoma duszami poznanymi dzięki sieci, które z Indiami mają do czynienia w stopniu mikrym bądź nawet zerowym :). I niekoniecznie sieciowym przekaźnikiem naszej znajomości jest "wujek" Facebook. Liczę na to! Bo jest to coś niezwykle ekscytującego i sympatycznego :). 


PS nr 2: Nie, nie mogłam iść i poskarżyć się tym z parteru za emisję pyłu. Ja nie z takich... Poza tym, oni są mili i bardzo nam pomocni - jak trzeba. A poza tym numer 2 - moje 2 płyty balkonowe spadły do ich ogródka (wiatr zwalił...) rozbiły się w drobny mak... i sami posprzątali bez słowa... Więc gęba w kubełek z pyłem, tak? TAK.
 

11 komentarzy:

  1. Mnie wzięło na sprzątanie dopiero po weekendzie;-)

    I tak naprawdę już nie pamiętam jak to jest sprzątać bez nieletniego towarzystwa, tak się sprawnie wymieniają ;-)

    Maciejka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maciejko - taaa, u Ciebie to sztab towarzyszy :). Ale chyba taki elemencik, co ledwo zaczął dobrze chodzić jest NAJ bardziej "pomocny" ha ha ;).

      Usuń
  2. Świetny taki Mały Asystent, jeszcze chwilka a będzie więcej pomagał niż przeszkadzał. Dzieciaki są niesamowite, mają tak gwałtowne i zaskakujące skoki rozwojowe, że czasem człowiek stoi oniemiały i ciężko mu jednocześnie lecieć po aparat, notes, kamerkę czy inny sprzęt rejestrujący.
    A sąsiedzi też ludzie i czasem muszą ten remont zrobić i nakurzyć przy okazji-siła wyższa. Masz rację, że nie ma się o co obrażać i awanturować :) Przedświąteczno-wiosenne porządki masz przynajmniej zrobione.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewo, nie było szans na aparat tym razem. Zresztą Olkowi robiłam więcej zdjęć, teraz im obu już jakoś ciężej.... A właśnie szkoda - bo to tak szybko mija i umyka pamięci.

    A remont robić ma prawo każdy (ja też robiłam swego czasu) więc nie ma co się denerwować :).

    A do świątecznych porządków to chyba mi jeszcze troszkę daleko, zresztą nigdy nie spędzam świąt u nas w mieszkaniu, więc można oko przymknąć ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim domu rodzinnym istniała tradycja robienia zdjęć każdej pierdółki, Lomo-aparat mama nosiła ze sobą praktycznie wszędzie. Mam więc opasłe kartony ze zdjęciami swoimi w miejscach które już dziś nie istnieją. Jestem jej niezwykle wdzięczna za tego fotograficznego bzika. Robię to samo co ona-poluję z aparatem na każdy uśmiech, gest w najzwyklejszych sytuacjach. Jest mi tym łatwiej, że syn lubi być fotografowany. Chętnie przynosi mi swoje zabawki czy klockowe dzieła i namawia na zorganizowanie sesji zdjęciowej.
      Nawet zastanawiałam się nad kupnem "idiotenaparat" dla syna, bo dobrze sobie radzi z jego obsługą. "Techniczny" jest-po tatusiu :D

      W tym roku u nas "Akcja-Ewakuacja"-na Święta jedziemy do Rodziców więc też omija mnie gorączka przedświątecznych porządków.

      Usuń
  4. Serio Amishko - jak przeczytałam odsyłacz u siebie, to pomyślałam, że Maxi Cleaner to nazwa jakiegoś płynu :) A tu w sumie bardziej o pomoc do sprzątania chodzi. Oj jak dobrze pamiętam te czasy, kiedy to towarzyszył mi wiecznie taki mały pomocnik. Czas jednak płynie szybko i niedługo jeden będzie rozwiązywał zadania domowe, a drugi oglądał bajki. Jeszcze będziemy wszystkie marzyć, żeby nam trochę poprzeszkadzali :)
    Fajnie, że spotkanie udane. Bardzo się cieszę!
    Ależ korzyści można czerpać z blogowania!
    No i dzięki... wiesz za co. Banana na twarzy miałam cały wieczór! :)
    Buźka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysko, w tę sobotę to zanim sprzątnęłam - naprawdę niemal żyły wyprułam. Maxi jest jak tajfun, tornado... Ale jak mówisz - kiedyś może będę za tym tęsknić.

      Taaa, spotkanie udane :))

      A co do banana - cieszę się tak samo :))))))))))

      Usuń
  5. Znowu mi się Twój post pokazał po kilku ładnych godz :(
    A tak lubię je czytać i być na bieżąco...

    Widzisz, ja pomyślałam podobnie jak Myska, z tym środkiem do sprzątania :)
    Wyrastają z tego, niestety - albo stety... U nas nie minął jeszcze entuzjazm do odkurzania. W tym nadal mam kompana, ale resztę muszę już sama

    PS 1
    Wiesz, że w tym temacie myślimy podobnie. Fajnie byłoby :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak wiesz Lilijko - wszystko jest możliwe i na pewno kiedyś się spełni ;).

    Maxi Cleaner na razie traktuje sprzątanie jako nowość, bo poznaje świat, ale Aleksander już woli inne zajęcia niż motać się z mopem ;), choć staram się go wdrażać w to i owo i by przynajmniej nie rozwalał wiele i sprzątał jako tako po sobie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę przyznać, że zrobiłam wstępne rozeznanie w terenie i chyba się tu u Ciebie zadomowię :) Czytając o Twoich synkach przypomina mi się moja 2-letnia bratanica... śmieję się z brata j moich rodziców, że niedługo zatęsknią do czasów kiedy ledwo zaczynała mówić, jak zacznie już sypać pytaniami :)
    I podzielam Twój entuzjazm do poznawania ludzi, a internet czasem pozwala dotrzeć do osób, które normalnie pewnie by na naszej drodze nie pojawiły się ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witam Cię miło Justine :). Mój czterolatek jest wyjątkowo gadatliwy i pytający - aż czasem nie mam na niego sił, ha ha. A internet - jak się z niego umiejętnie korzysta - jak dla mnie jest czymś niezwykłym :).

      Zadomawiaj się, a jakże! Zapraszam :).

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).