piątek, 30 listopada 2012

Książkowo - filmowy maraton listopadowy


Odkryłam w końcu swojego... ulubionego aktora. W końcu, ponieważ do tej pory takiego nie miałam. Owszem, lubiłam tego i owego, podobał mi się i ten i tamten. Ale na pytanie o szczególnie ulubionego zawsze wzruszałam ramionami i szybko skanowałam pamięć, w której odnajdywałam jedynie pustkę. Jak dotąd bowiem żaden nie podobał mi się na tyle, żeby już przy okazji samego słowa „aktor” paliła się we mnie czerwona lampka z konkretnym nazwiskiem. Teraz się pali. Zaświeciła się wczoraj. Zadziwiające, że musiałam przeżyć niemal 40 lat, żeby takiego oświecenia doznać, ha ha ha.

Od dzisiaj – jeżeli ktoś zapyta mnie o ulubionego aktora albo (bo jest to równoznaczne) o ideał mężczyzny – odpowiedź mam gotową ;-). Oh, jaka to ulga znać w końcu odpowiedź na takie pytanie i nie głowić się nad odpowiedzią kiedy tylko ktoś je zada. Jestem dość niezdecydowanym człowiekiem – stąd bardzo często używam słów „nie wiem”, „nie jestem pewna”, „nie mam pojęcia”, „nie umiem się określić”, „ciężko mi wybrać”... Stąd też każda rzecz, sytuacja i wybór, co do których nie mam wątpliwości bardzo mnie cieszy. Wiedzieć i być pewnym – bezcenna ulga. Nawet jeśli to tak prozaiczna sprawa jak ulubiony aktor ;-).

Zakupiłam ostatnio w pewnym sklepie internetowym kilka filmów. Głównym celem „wycieczki” do tego sklepu były filmy i puzzle dla Olka – zakochanego ostatnio bez pamięci w cywilizacji i przygodach niejakich „Gormitów”. Wycieczki po sklepach z filmami i książkami zawsze jednak kończą się u mnie zakupem niekontrolowanym. O ile umiem odmówić sobie kosmetyków i ubrań, o tyle książki a ostatnio również filmy są dla mnie pokuszeniem, któremu nie umiem się oprzeć. Kupiłam więc 2 dvd i puzzle 2 w 1 (70 +100) dla Olka, zapisałam się po informację na temat dostępności kolejnych części przygód Gormitów i przy skromnej okazji zakupiłam... 6 filmów dla siebie. Ceny rewelacyjne – za wszystko co zamówiłam – 8 filmów w tym 1 z książeczką i podwójne puzzle Trefla oraz dostawa – niecałe 70 zł. Na realizację zamówienia czekałam tylko 1 dzień. Dostawa kurierem - 6.99 zł. Już wiem, że będę stałym klientem tego sklepu.

Filmy, które zamówiłam dla siebie – wszystkie indyjskie, proszę państwa. Cztery z nich to typowe bollywood, jeden to wielki indyjski hit „Aśoka Wielki” z Shahrukh Khanem a jeden to właśnie film, w którym poznałam swojego ulubionego aktora. Film traktujący o Indiach i w Indiach kręcony, choć nie jest filmem indyjskim w rzeczy samej a produkcją kanadyjsko-południowo-afrykańsko-brytyjską.

Oryginalny tytuł filmu to „Partition”, co w Polsce przetłumaczono jako „Odrzuceni” i choć nie jest to moim skromnym zdaniem najlepsze tłumaczenie – pod takim tytułem proszę filmu szukać – jeżeli ktoś nie widział a miałby ochotę obejrzeć. Film pochodzi z roku 2007 i nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. Ale ja jestem wielkim ignorantem kinowym, więc w ogóle o wielu filmach nie słyszałam, wielu nie oglądałam a co ciekawsze – nie wiedziałam nawet co dokładnie mam na własnych półkach. Mój Em w przeciwieństwie do mnie jest filmowym maniakiem. To dzięki niemu mamy w domu około 400 filmów na dvd. Nie liczę co najmniej setki filmów, które Em nazwał pirackimi i pewnego dnia spakował je i wyniósł na śmietnik. Było to wtedy, kiedy przestał jeść mięso i zapuściwszy brodę i włosy zamierzał na nowo być Sikhem. Z bycia Sikhem w pełni tego słowa znaczeniu ponownie jednak z różnych względów zrezygnował, mięsa natomiast nie tyka nadal jako też ogląda jedynie filmy z legalnych źródeł. Kolekcja naszych płytek to głównie filmy indyjskie – a jakże!, ale sporo też filmów amerykańskich, brytyjskich, polskich oraz coraz pokaźniejsza kolekcja filmów Olka. Tata skutecznie zaraził synka swoją pasją bądź też przekazał mu ją już w akcie prokreacji i obaj mogą oglądać, oglądać i oglądać filmy w nieskończoność. I ostatnio poczęli wciągać w swój nałóg również mnie, która świadomie bądź nie, ale zawsze jakoś broniłam się przed nadmiernym „oglądactwem”. 

Po tym jak skończyłam niedawno czytać „Chłopca z Latawcem” i przepadłam za tą książką z kretesem (zresztą podobnie  jak za inną powieścią Khaleda Hosseiniego "Tysiąc wspaniałych słońc") – pierwsze co zrobiłam to zakupiłam zrealizowany na jej podstawie film. Na świeżo chciałam skonfrontować obrazy, które powstały w mojej głowie podczas czytania z obrazami, które ktoś przeniósł na ekran. O ile o książce zdecydowanie powiem, że jest fantastyczna, o tyle o filmie jedynie tyle, że jest średni. Zabrakło mi w nim emocji jak też wielu scen, które moim zdaniem były dość znaczące w całej fabule. Podczas gdy książka dociera do głębi duszy drogą długą, krętą i zahaczając o wszelkie pobocza i zaułki, film wydał mi się nakręcony na wielkie skróty.  Nie powiem jednak bym nie obejrzała go z jakąś tam przyjemnością. Podobała mi się muzyka, gra aktorska młodych przyjaciół Amira i Hassana, latawce na niebie i sceneria „afgańska”, choć podobno sceny rozgrywające się w Afganistanie kręcono... w Chinach. Wcale jednak nie spodziewałam się, że miałyby być kręcone w samym Afganistanie, który to kraj – całkiem przyzwoity przed laty - obecnie toczony jest przez niekończące się konflikty. Po dwóch książkach Hosseiniego pozostałam w Afganistanie jeszcze jakiś czas za sprawą książki „Kobiety z Kabulu” autorstwa Gayle Tzemach Lemmon. Wcześniej „połknęłam” jeszcze „Afgańczyka” Fredericka Forsytha oraz po raz drugi „Jaskółki z Kabulu” niejakiego Yasminy Khadry. Wychodzi więc na to, że w listopadzie głównie przebywałam w Afganistanie i pewnie stąd moja nieczęsta obecność na blogu. Zastanawiam się też, czy aby przypadkiem w poprzednim wcieleniu sama nie byłam Afganką... Oczywiście taką z czasów sprzed inwazji sowieckiej kiedy to panowała w Afganistanie względna normalność. To bowiem, co zaczęło się tam potem i trwa do dzisiaj jest potwornie przytłaczające.

Z Afganistanu znowu przeniosłam się do Indii. Po „Chłopcu z latawcem” obejrzałam sobie bowiem „Slumdog’a”. Widziałam ten film już wcześniej, bo nie przeszedł bez echa i oglądany był masowo, ale po tym jak płytka, którą mieliśmy w domu wylądowała na wysypisku śmieci – musiałam zakupić oryginalną. Ten akurat film również chciałam mieć na podorędziu. Na cześć filmowej Latiki swego czasu nazwałam nawet jej imieniem jedną z pięknych kotek na Pastorczyku ;-). A potem jej syna ochrzciłam Jamal. Nie, nie dlatego, że mam fioła na punkcie Indii bądź tego filmu – ale Jamal brzmi znacznie lepiej niż na przykład Gruby... A właśnie taka finezja rządzi w Pastorczyku przy nadawaniu imion kotom odkąd nie nadaję tych imion ja. Ba, ja już nawet straciłam  rozeznanie w tamtejszych kotach, nie mowa o nadawaniu im imion, ale tak to jest odkąd w Pastorczyku nadal bywam często, ale jednak już nie na co dzień.

Po „Slumdogu” włączyłam wyżej wspomniany film „Odrzuceni”. Em oczywiście już go kiedyś widział i twierdzi, że nakręcono jego adekwatną wersję w stylu bollywood, którą to wersję sami Hindusi polubili bardziej. Ale oni zasadniczo kochają swoje bolly kino i żadne inne nie jest w stanie stanąć na ich piedestale wyżej. „Odrzuceni” to film ogólnie smutny. Zaczął się smutkiem i smutkiem zakończył. Czytałam jego recenzje w internecie i nie były najlepsze. Nikt nie czepiał się ani tematu ani przedstawionej historii a jedynie sposobu realizacji filmu, gry aktorskiej i przekazanych emocji.  Moja opinia może też najlepsza nie jest, ale głównie dlatego, że film właśnie za bardzo zagrał na moich emocjach i musiałam z jego powodu iść spać z nieco rozmazaną gębą. Nie dość, że sama się mazałam, to jeszcze obok mazał się Olek, który wkręcił się w film i co scena zadawał mi setki pytań, na które dorosły człowiek nie umie normalnie odpowiedzieć. Nie będę opisywać tutaj fabuły filmu, bo można to bez trudu znaleźć w internecie a jeszcze prościej film obejrzeć. Wspomnę może jedynie, że w filmie pokazany jest skutek podziału Indii na Indie jako takie i Pakistan przy zastosowaniu kryterium wyznawanej przez ludzi religii. Skutek w postaci krwawej masakry dokonywanej przez wyznawców hinduizmu, sikhizmu i islamu na sobie nawzajem. Em opowiedział mi przy okazji, że jego ojciec urodził się w tej części Indii, która po podziale przypadła właśnie dla Pakistanu. Jako mniej więcej 5-cio latek, czyli chłopiec w wieku naszego Olka razem z rodziną musiał opuścić swój dom i ruszyć do Indii. Rodzina zostawiła wszystko i ruszyła w nieznane. Młodszy brat ojca Em zmarł po drodze z... głodu. Taki los spotykał jednak i jednych i drugich – i Muzułmanów i Sikhów. Wydaje mi się, że niechęć obu religii do siebie pokutuje od tamtej pory po dziś dzień. Ale film pokazuje również światło w tunelu – Sikh ratuje ukrywającą się przed jego pobratymcami Muzułmankę, zakochują się w sobie i tym samym udowadniają, że to nie religia stanowi o szczęściu a miłość i że dla miłości można zrobić niemal wszystko. Szkoda, że taka prosta mądrość dotyczy tak niewielu... Film wzruszający pomimo wad, jakie zarzucają mu niektórzy krytycy. Ja krytyczna jestem zawsze w jeden sposób – albo film mi się podoba albo nie. Ten mi się podobał, choć byłam wściekła, że na noc zafundowałam sobie historię bez happy endu i zanim zasnęłam przeżywałam ją z bólem serca. No i to właśnie grający zakochanego w pięknej Naseem Sikha Gian’a – Jimi Mistry od dziś jest moim ulubionym aktorem. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam a zatem stał się moim ulubieńcem w sposób, hmmm, jakby to nazwać... dziewiczy? ;-). W roli Sikha sprawił się przednio. Turban, twarzowa broda, długie włosy, które pokazał w filmie jedynie dwa razy, niesamowity uśmiech, piękne oczy, dobre serce i poruszający sposób mówienia. Nic bym nie dodała i niczego nie ujęła ;-). Na co dzień Pan Jimy nosi się krótko i bez turbana, ale zdążyłam wyczytać, że urodził się 1 stycznia 1973 r. a zatem jest niemal moim rówieśnikiem i jest Brytyjczykiem indyjskiego pochodzenia. Czy Sikhem? Nie wiem. Ale tak chyba właśnie wygląda mój męski ideał ;-). Ogólną słabość do wizerunku Sikhów mam oczywiście odkąd poznałam Em. Chciałabym kiedyś zobaczyć go w tradycyjnym stroju. W jego polskiej szafie nie ma bowiem nawet jednego ciucha w indyjskim stylu. A szkoda. 

I tak oto - jak zresztą zwykle - zamierzając napisać krótką notkę napisałam długaśny wywód. Tak już mam, że nie umiem skupić się konkretnie na jednym wątku, bo kiedy o nim piszę wtrącają mi się po drodze inne i każdy z nich chciałby rozwinąć się na swój własny sposób. Stąd często wątek rozpoczęty na początku posta znajduje swój finał na jego końcu. Niby logiczne, że najpierw jest początek a na końcu koniec, he he, ale nie wiem czy ktoś doczytawszy do końca pamięta, o czym był początek. No cóż, nie mam czasu na edycję i układanie tekstu w lepszą całość. Jeśli nie opublikuję tego co napisałam teraz - pozostanie to w roboczych na amen a potem usunę bez żalu. 

Podsumowując powyższą górę słów jedno jest pewne - od wczoraj mam swojego ulubionego aktora i jest nim Jimi Mistry. Pora poszukiwać innych filmów z jego udziałem. Teraz już wiem za czyją sprawką będę wzbudzać zazdrość w swoim własnym, prywatnym Sikhu, he he he. Jestem małpą? Nawet jeśli, Em powinien być mi wdzięczny, że mój ulubiony facet z ekranu to ten, którego wybrałam kiedy odgrywał rolę jego pobratymca. No.

Uciekam, bo mnie przeklniecie za ten post o długości filmu bollywood (każdy trwa co najmniej 3 bite godziny). 

Aha - czytam obecnie "Czas postu, czas uczty" Anity Desai. Zgadnijcie co to za autorka i gdzie głównie osadzona jest akcja... ;).

PS. Miałam zamiar wstawić tu jakieś zdjęcia dla rozbicia tej zbitki tekstu, ale blogger szaleje i mi nie pozwala. A niech go!
 

23 komentarze:

  1. Wrzuciłam sobie na google Twojego ulubieńca i wydaje mi się ,że widziałam kiedyś jakiś z nim film.Musze przejrzeć jego filmografię,kiedyś miałam okres zauroczenia Bollywoodem i też mam trochę filmów ale można powiedzieć kilka.Teraz bardzo rzadko cokolwiek oglądam ,a jeśli już to głownie historyczne lub podróżnicze.
    Co do chłopca z latawcem to ja najpierw obejrzałam film ,a później
    przeczytałam książkę.Moje odczucia są bardzo podobne do Twoich.
    Jeju już to sobie wyobrażam jak Twój maż idzie w pełnym rynsztunku Sikha w niedzielę po G.Pozdrawiam i życzę miłego weekendu Tobie i M. :):):)
    ps mój bloger też wariuje ze zdjęciami dlatego tez nie piszę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Ago nigdy nie byłam wielką fanką Bolly, ale czasem lubię popatrzeć na ten indyjski, barwny świat i posłuchać ich muzyki.

      Ha ha, Em jako Sikh w Grajewie - no, na pewno zdobył by wszelkie możliwe spojrzenia ulicy ;)

      Usuń
  2. Ulubionych aktorów to miewałam dziewczęciem będąc. Już od ponad 10 lat jakoś mi szkoda czasu na "oglądactwo" (wg Twojej nomenklatury)filmów fabularnych. A już bardzo starannie unikam filmowych wersji powieści, które mi się podobały, bo zawsze coś poskracają i czegoś brak, co było wg mnie ważne. Oglądam głównie filmy i programy dokumentalne, chyba wpadłam w popłoch,że nie zdążę się tylu rzeczy dowiedzieć, zobaczyć, bo życie mi przelatuje galopem. A propos ekranizacji - jedyna dobra to była "Rodzina Połanieckich" bo książka była nie do strawienia.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Anabell nigdy nie miewałam ulubionych aktorów, w których się lubowałam i durzyłam. Ani muzyków... Nawet jako nastolatka. Teraz dopiero mi się taki trafił, ha ha, choć wiadomo, że to wszystko to z przymrużeniem oka ;-). Ja teraz w ogóle nie oglądam telewizji - jak mam chwilkę to czytam książki, oglądam film na dvd lub latam po blogach. Rodziny Połanieckich ani oglądałam ani czytałam...

      Usuń
  3. Aaaaaaa.... Długie :). Myślałam, że się pogubię między czytaniem i odpowiadaniem na milion pytań dzieci, które czekają na gości, ale tekst tak mnie wciągnął, że teraz muszę lecieć przykładać zimny okład do skroni Młodego.
    Cenne informacje nam sprzedałóaś ;)
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, długie jak cholera. Ale przecie ja przeważnie długodystansowa ;-). Cieszę się, że info określiłaś jako cenne ;-). Mam nadzieję, że skroń Młodego nie nadwyrężona zanadto...

      Usuń
  4. Amishko, co to za sklep, w którym tak tanio można filmy kupować? :)
    Bardzo miły dla oka ten Pna Jimmy :)
    Choć jak dla mnie wolę go bardziej w wersji "zapuszczonej", czyli z zarostem i bez ulizania, ale to już moje prywatne preferencje;)
    PS
    Jak będziesz miała kiedyś możliwość, to zakup sobie film "Himalaya", oglądałam go kilkukrotnie. Piękne zdjęcia, piękna muzyka, piękna para głównych bohaterów. Co prawda, akcja nie w Indiach się rozgrywa... ale kontynent się zgadza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysko, kupowałam w dvdmax, ale są i inne tanie sklepy i najlepiej je znajdywać przez allegro.

      Pan Mistry dla mnie też jest "lepszy" w wersji zapuszczonej, bo ja w ogóle zapuszczonych wolę ;).

      Co do "Himalaya" - już się rozeznałam. Wpisuję na liste must see.

      Usuń
  5. Aż żem go sobie obejrzała :)fajne ciacho :) a filmem mnie zainteresowałaś czasem jest pora na popłakanie sobie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie ON jest IDEALNY. Ma w sobie coś, co do mnie przemawia. Mój typ i już, ale muszę "pooglądać" go w innych filmach.

      Usuń
  6. Ja też nie mam ulubionego aktora i chyba to dobrze, bo sugeruje się filmem i nikogo nie skreślam, ani nie wynoszę ponad. Każdy ma u mnie szansę, nawet początkujący młodzieniaszek ;). Jak zagra dobrze to fajnie, ale zaraz okrzykiwać kogoś ulubionym? Nieeee... nie jestem aż tak zdecydowana. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a ja teraz już mam Mono, ha ha ha. Ale tylko dlatego, że ten gość mi się niezmiernie podoba. Dopiero potem, że jest aktorem ha ha ha. Muszę zobaczyć więcej jego filmów.

      Usuń
  7. No fajny ten Twój ulubiony aktor Amishko! ;-D
    Ma coś w sobie. ;-)

    Wiedziałam, że przepadniesz jeśli chodzi o książkę "Chłopiec z latawcem" - jest super! :-)

    Co do filmów bollywódzkich to ja oglądałam tylko Slumdog i bardzo mi się podobał. Może czas i inny obejrzeć?

    Ach, fajnie mieć taką wielką kolekcję filmów! :-)

    buziaki i obyś częściej znajdowała czas na posty, mogą być o długości filmu Bollywood - mnie zupełnie nie przeszkadza - wręcz przeciwnie. Mogę czytać bez końca! :-)

    Buziaki! :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Julitko :). Jesteś dla mnie łaskawa jak zawsze :). Taaa, Chłopiec jest świetny, nic dodać nic ująć. Jako książka ma się rozumieć, bo film zdecydowanie mniej, ale obejrzeć się da ;-). A mój Mistry - no cóż - zdecydowanie mój typ ha ha.

      Filmy policzyłam wszelakie - jest ich 400 +/- kilka. Oczywiście głównie indyjskie. Bolly ale nie tylko bo kino indyjskie to nie tylko typowy bollywood. Slumdog zdecydowanie nie jest - to film hollywodzki tylko aktorzy indyjscy i akcja rozgrywa się w Indiach. Ale podoba mi się. Musisz sobie zarzucić typowego bollywooda z piosenkami i tańcami, które w tych filmach są NIEODZOWNE. Polecam na początek mój ulubiony Singh is King albo Czasem słońce, czasem deszcz. ;-)

      Usuń
  8. Amishko, ja niestety nie znam Twojego ulubionego aktora i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że sama również takiego nie mam ;) Aktorek jest nawet kilka, ale aktora niestety nie :D Jak będę miała chwilę czasu to spróbuję obejrzeć filmy przez Ciebie wspomniane :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też go nie znam Kasiu, bo widziałam z nim tylko 1 film ;-). No, ale ujął mnie czymś ;-).

      Usuń
  9. Chyba mamy coś wspólnego - ja właściwie też nie miewam ulubieńców wśród aktorów - naprawdę, gdybym musiała powiedzieć, którego gra bądź wygląd mi się podoba bez zastrzeżeń i na zawsze, miałabym problem... zwykle podobają się ze względu na kreacje, są ulubieńcami, bo lubię film czy serial. I też jestem taką trochę ignorantką kinową, choć może bardziej słyszę o jakimś filmie, zaciekawi mnie tytuł, obiecuję sobie obejrzeć i... tak się zabieram za to jak za "Listę Schindlera" - już od ładnych paru lat (ale to jest jednak film, na który muszę mieć "nastrój", a po pracy często nie mam ochoty na takie kino i zasiadam ewentualnie do odcinka jakiegoś serialu, bo to tylko 40 min, zwykle na dobranoc, zwykle coś lekkiego).
    A co do Em w ubiorze w indyjskim stylu... praktykujecie polskie zwyczaje na Boże Narodzenie? Sprezentuj mu taki strój! ;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Miło coś obejrzeć Ano, ale na film rzeczywiście trzeba mieć czas - trzeba 2,3 godziny poświęcić, a to nie zawsze jest realne - u mnie zwłaszcza przez dzieci a po nocach nie umiem oglądać, bo padam wcześnie spać - nawet w weekendy. Mąż w weekendy ogląda filmy nocami - może nawet do 3 rano... Końskie zdrowie.

    Tak, praktykujemy tylko polskie zwyczaje, bo to Polska i o inne trudno. Stroju mu nie sprezentuję - sam ma o wiele łatwiej jak jest w Indiach a w nowym roku wybywa. Może kiedyś jak razem wyjedziemy to mi się ustroi po swojemu ha ha. Choć on nawet tam nosi się po europejsku.

    OdpowiedzUsuń
  11. ciekawe, ja nigdy nie lacze pojecia podobajcy-mi-sie-aktor z dobra gra aktorska :) uwielbiam Ala Pacino, jak dla mnie jest mistrzem, genialnym aktorem. za to podoba mi sie kilku fajnych kolesi, ale przy ocenie ich gry bylabym bardzo stronnicza, wiec nie oceniam :)
    jesli chodzi o bolly aktorow, to sposob ich gry mnie przewaznie drazni. moim #1 jest oczywiscie John Abram, ale wiadomo, jaki z niego aktor :)
    Jimiego w ogole nie znam!!!! postaram sie cos z nim zobaczyc :)
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, no ja podobnie, Napisałam o tym ulubionym aktorze tak trochę z przymrużeniem oka ;-) - jak zresztą często piszę. Poza tym - ten Jimi mi się podoba ale widziałam z nim raptem 1 film ha ha ha, więc trudno określić mi jego aktorstwo. Jest wielu aktorów brzydali, którzy są super i wielu przystojniaków, którzy wcale nie powalają swoją grą ;-). Johna Abraham - nie widziałam go w żadnym filmie, ale w kolekcji Em widziałam filmy z jego udziałem - a choćby taki "Water", który chyba ma niezłe recenzje i czeka u mnie w kolejce do obejrzenia.

      Usuń
  12. Amishko,

    Jak zwykle przeczytałam Twój post z przyjemnością i zainteresowaniem..i wcale nie jest za długi :)
    Oczywiście wygooglowałam Jimiego,i przyznaje że fajny! :)
    Też nie mam ulubionego aktora (jeszcze!),choć lubię niektórych bardziej niż innych,a małż twierdzi że jestem jakaś dziwna że tacy brzydale mi się podobają..bo lubię oglądać Jean'a Reno albo Nicholasa Cage'a :) bo facet nie ma być wymuskanym lalusiem,tylko ma mieć to coś i już.. :)

    Tak jak w Polsce jest powiedzenie "Czeski film"..to w Jordanii często się słyszy "Indyjski film"..używa się takiego określenia najczęściej komentując jakieś niesamowite wydarzenie albo sytuację..bo te filmy kojarzą się niestworzonymi historiami,cudownymi ozdrowienia,najdziwniejszymi zbiegami okoliczności,itd. Mówię oczywiście o tych starych filmach które leciały w TV 20 (i więcej) lat temu..nie wiem jak teraz wygląda kino Bollywood..bo dawno nic nie oglądałam. Jedyne filmy o klimacie Indii które utkwiły mi w pamięci to Kama Sutra -A tale of love (i nie chodzi o jakiś erotyk ;) choć i erotyki w nim nie brakuje,ale jest to też bardzo wzruszająca historia o miłości,te kolory,ta muzyka,i nawet zapach Indii aż można poczuć w tym filmie..jeśli nie widziałaś tego filmu to bardzo polecam, ale to już bez Olka u boku! ;)
    http://www.filmweb.pl/film/Kamasutra-1996-77#

    No i oczywiście dwa lata temu widziałam "My name i Khan".. i to by było na tyle..slumdog'a mam i jeszcze nie obejrzałam..zawsze planuje wieczorek filmowy w weekend,ale od jakiegoś czasu za wcześnie odpływam niestety :/

    OdpowiedzUsuń
  13. Aha..chciałam dodać że mam nadzieję że zobaczymy Was kiedyś w strojach Indyjskich,masz już jakieś sari czy jeszcze nie?
    Piękne mają w Indiach stroje!!

    Lecę pobuszować w dvdmax :)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).