środa, 7 listopada 2012

Mój kumpel Listopad

Ale mamy piękny Listopad! Taki prawdziwy, typowy, wręcz książkowy. Wszyscy dookoła zrzędzą, narzekają i psioczą na ten miesiąc. Mało kto go lubi. Wielu wolałoby zamknąć oczy i przespać go w całości. A jeśli jeszcze ukazuje się on w swojej pełnej krasie jak np. dzisiaj - czyli jest szary, ponury, wietrzny i deszczowy - ludzkie otoczenie hucznie pała do niego nienawiścią. A niesłusznie. NIESŁUSZNIE!

Ja Listopad bardzo lubię. Jest jedyny w swoim rodzaju. Taki proszę Państwa Don Pedro Roku. Czarna pelerynka, czarny parasol, czarne oczy ukryte za czarnym kapturem. Znika za rogiem w ciemnym zaułku spowitym wilgotną mgłą. Tajemnica i czary-mary. Moje klimaty. Nic dziwnego, że urodziłam się w Listopadzie. Nic dziwnego, że w Zaduszki. A może odwrotnie? Może dlatego lubię Listopad, że właśnie pod jego panowaniem się urodziłam? Dla mnie jest to miesiąc największego w roku spokoju. Podczas gdy w październiku robi się jeszcze na polach i w ogrodach, tu i ówdzie fruwa babie lato, można jeszcze pojeździć rowerem i pobiegać po kolorowym parku - czyli jest jeszcze dość aktywnie, natomiast w grudniu rozpoczyna się już bożonarodzeniowa karuzela - pośród tych właśnie dwóch miesięcy Listopad jest przystankiem w biegu. Kroplami deszczu wystukuje o szyby rytmiczne polecenie - O-D-P-O-C-Z-N-I-J  C-Z-Ł-E-K-U! Wiatrem zamiata nas do naszych domów, które kochamy wtedy bardziej niż zwykle. Listopad każe nam odkręcać słoiki z miodem, kupować większe zapasy herbaty, grzać wino, wyciągać z pakamery miękkie szale, koce i bambosze. Listopad jest chłodny, ale podsuwa nam tyle wspaniałych pomysłów na ogrzanie.

U mnie na wsi Listopad zawsze też kisił beczki kapusty. Beczki co prawda poszły już do lamusa, ale podczas ostatniego pobytu w Pastorczyku i tak poszatkowałam z wielką przyjemnością kilkanaście białogłowych, które potem mama ubijała z wdziękiem w dużej dzieżce. Uwielbiam kroić kapustę. Ostry nóż i do roboty. Kroję sobie, ciapię, ocieram na tarce głąby, potem je obieram do cna i chrup, chrup zjadam sobie ze smakiem białe, słodkie kapuściane serca... Kroję, słucham radiowej Jedynki, rozmyślam o tym co było, jest bądź będzie, dookoła biegają dzieci, podkradają mi poszatkowane wstążki i zjadają z apetytem... Ręce trochę bolą, ale zasadniczo takie krojenie kapusty jest dla mnie swoistą formą odpoczynku. Tak, tak, można by to wręcz nazwać kapuścianym relaksem ;-).

Ale cóż to za kiszenie kapusty w obecnych czasach... Skromne takie... bez szału... bez większego namaszczenia... Kiedyś to się kisiło! Kapusta była uprawiana z rozmachem. Na polu. Było jej naprawdę dużo. I, co za tym idzie, dużo z nią roboty od samego początku. Ale też kiedyś były inne czasy i więcej nas w domu w Pastorczyku było - Dziadek, Babcia, Stryjek, Rodzice i nas piątka. Nikomu nie przyszło by nawet do głowy, by kapustę kupować - dzisiaj w braku laku idzie się do sklepu i od ręki kupuje główkę bądź woreczek kiszonej. A kiedyś nie. Przychodziła pora - zajeżdżało się wozem na pole, ścinało kapuchę i wiozło do piwnicy. Zewnętrzne liście oddawało się zwierzakom. Część główek zostawała do zjedzenia "na słodko" a lwią część szykowało się właśnie "na kwaśno". W pokoju u dziadków lądowała duża blaszana balija, w którą kroiło się kapustę wprost. Kroiła babcia, kroił dziadek i zwłaszcza kroił mistrz kapuściany - stryjek Franek. Pokrojoną kapustę przekładało się do dużej beczki. Pamiętam jeszcze beczkę drewnianą ale potem zastąpiła ją plastikowa. Na dno beczki babcia często wrzucała kilka niewielkich całych główek kapusty, które do dzisiaj są jednym z moich najsmaczniejszych wspomnień dzieciństwa. Warstwy pokrojonej kapusty przesypywało się startą na tarce marchewką i solą oraz polewało gorącą wodą. Co jakiś czas tłukło się dokładane warstwy drewnianym balem. Kiedy beka była pełna i ubita tak, że na wierzch występował kapuściany sok przyciskało się zawartość dużym, płaskim, wyszorowanym i wyparzonym kamieniem a całość nakrywało dużą ścierką, której funkcję często stanowiła nieużywana już, wykrochmalona poszewka na poduszkę. Tak przygotowana beczka stała jakiś czas w domu przy piecu, po czym, po mniej więcej tygodniu wynoszono ją do piwnicy. No i potem już całą zimę uprawiane były pielgrzymki do wielkiej beki po kapustę. Głównie jadło się ją w postaci typowego wiejskiego kapuśniaka, na który oprócz kiszonej kapusty składała się też świeżo krojona kapusta słodka, duża ilość rozmaitego mięsa oraz rzecz jasna -  kasza jęczmienna. Moja mama gotuje taką kapustę do dzisiaj i o ile tylko trafiam się na Pastorczyk i natknę się na taki obiad - mam się z lepsza. Kiszona kapucha to także prosta, szybka surówka i wiadomo - bigos. Dawna kuchnia była niezwykle prosta, ale to do niej mam największy sentyment. Niestety - kurczak z brzoskwiniami, łosoś z kaparami czy sos z pleśniowego sera nigdy nie przebiją się na moje smakowe szczyty w konkurencji z talerzem gotowanej kapusty, porcją gotowanej w tej kapuście solonej golonki i najzwyklejszymi w świecie ziemniakami z wody. Taaaa.... Mój Listopad pod względem smaku to zdecydowanie smak kiszonej kapusty...

Sama nie wiem jak to brzmi kiedy mówię, że lubię listopadowe szarugi...  Może ja naprawdę jestem inna, ale nigdy nie cierpiałam na jesienne depresje ani nie złorzeczyłam listopadowym pluchom. Jeśli już pogoda ma mi działać na nerwy to najlepiej udaje się to lipcowym upałom bądź pluchom ale marcowym. W marcu jestem już zniecierpliwiona oczekiwaniem na wiosnę zaś listopad jak pisałam wyżej - spokojnie zwalnia tempo życia. Kiedy jak nie teraz mamy więcej czasu na refleksję, na zadumę, na dłuższy i milszy przystanek we własnych czterech ścianach? 

Patrzę sobie na świat przez zapadane okno. Na sine niebo i szybko płynące po nim stalowe chmury, które mieszają się z kłębami dymu z sąsiedniej fabryki... Chwilami trudno rozpoznać co chmurą a co dymem... Drzewa z resztami osowiałych, suchych liści bujają się na wietrze jak rozczapierzone wampirze paluchy czyhające się na czyjąś gładką szyję... Jest klimatycznie. Magicznie. Może nawet troszkę strasznie? 

Listopad Don Pedro naprawdę jest moim kumplem. Można by się zacząć domyślać, czy aby wobec tego nie mam jakiegoś czarnego charakterku, prawda? Hmmm, kto wie, kto wie? Znam się i nie znam zarazem. Jak chyba każdy zapewne mam swoją własną ciemną stronę księżyca, choć zdecydowanie nie określiłabym się jako mroczny element ;-). Będąc młodą studentką odkryłam dla siebie jako nowość tzw. rock progresywny lub jak kto woli - ezoteryczny i zatapiałam się w nim po głębię uszu i duszy. Czuję, że muszę odszukać kilku wykonawców i kilka utworów... Jest Listopad - sprzyja i skłania ku temu. W nadchodzący weekend planuję sobie wieczór z taką muzyką - wyślę nieletnich spać, starszyzna pewnie sama padnie z przepracowania albo wyjedzie gdzieś biznesowo (bo już napomknęła o... Litwie) a ja odpalę komputer, założę słuchawki i będę szukała swojej dawnej, muzycznej ezoteryki. Grzane piwo też się wtedy doskonale nada. Wino - wybaczcie wielbicielki tego trunku - nawet to z najwyższej półki - nadal nie zaskarbiło sobie mojej sympatii. Chyba nawet nie mam już ochoty lubić go na siłę. Pozostaję przy swoich pszenicznych tudzież chmielowych bąbelkach a całe winnice Francji oddaję światu szerokim gestem.

Kiedy zaczynałam pisać tego posta miałam raczej zamiar przynajmniej częściowo wywiązać się z nominacji, jakie otrzymałam od życzliwych mi blogujących dusz a nie pisać o Listopadzie, golonce w wiejskiej kapuście i progresywnej muzyce... Nazbierało mi się tych nominacji i zabaw pod sufit rzęs i czuję się bardzo niekomfortowo, kiedy nic z tym nie robię. Naprawdę bardzo, bardzo mi miło i bardzo, bardzo doceniam to, że ktoś docenił mnie. Zawsze traktuję takie wyróżnienia jak prywatne mini-oscary. Cieszy się moja mroczna duszka niezmiernie, ale jak to z mrokiem bywa - potrzeba mu czasu, by się rozjaśnił. 

Pozdrawiam Was listopadowo. Pozytywnie i ciepło. Jeśli w tym miesiącu przyszła na świat taka dość pozytywna osoba jak ja - nie macie żadnych podstaw by poddawać się w nim najbardziej negatywnym w roku myślom, emocjom i nastrojom. Bo jak Pan Don Pedro z maczetą do siekania kapusty wyskoczy zza jakiegoś rosochatego drzewa o zmierzchu to Wam krew zacznie szybciej krążyć, moje drogie ;-). (To była groźba do smutasów - same wiedzą, że chodzi o nie). No!

A teraz poczytam co nowego napisałyście i może wdepnę do swoich roboczych i zmierzę się z tymi nominacjami, bo jak tak dalej pójdzie to Pan Don Pedro i nade mną maczetką świśnie, hej!


27 komentarzy:

  1. Kochana jeśli chodzi o nominacje ode mnie, to z przyjemnością je wręczam ale nie oczekuję wywiązywania się :)
    Ty tak pięknie piszesz o życiu, o wszystkim w sumie. Nie potrzeba Ci podsuwać żadnych tematów ;)

    A jeśli chodzi o mnie i listopad, to myślę podobnie jak Ty. To nie tak, że go nie lubię. Depresje jesienne zawsze omijały mnie dużym łukiem, staram się nie marudzić, nie narzekać, cieszyć z tego co mam, jak mam. Ale wiesz, czasami jest ale... są sytuacje które wytrącą z nastawienia i chwilowo zmienią nastawienie. Chwilowo - mam nadzieję ;)

    Również pozdrawiam cieplutko :)

    PS Kapuchę w taki sam sposób nadal kisi się w moim domu, przez rodziców, a my pomagamy, w miarę możliwości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lilijko, ja zawsze jestem ciekawa podsuwanych tematów, ale licho się z nich wywiązuję. Często już, już byłam w ogrodzie i witałam się z gąską czyli zaczynałam pisać o czym należało i .... dwa, trzy zdania i odjeżdżam na bok z tematem. Dyscypliny mi brak i już.

      No, że człowieka spotykają myśli gorsze i wydarzenia takież to i listopada nie trzeba... Wiem. Ale Listopad jako taki wcale nie jest zły. My na niego źle patrzymy.

      ja wiem, że nadal w wielu domach kisi się kapustę i w wielu nadal w beczkach, ale u mnie te czasy minęły bezpowrotnie - mama kisi w wielkiej dzieży czy plastikowym wiadrze. Rytuał jaki ja kochałam zniknął wraz z naszym starym domem i ta trójcą starszyzny, która już odeszła... Wspomnienia tamtych czasów są dla mnie takie.... wspaniałe...

      Usuń
  2. Jak pięknie można pisać o listopadowych szarugach, kiszeniu kapusty i muzyce. Tylko Ty, to potrafisz Amisho, tylko Ty. Przypomina mi się "Nad Niemnem" albo "Noce i dnie"... uwielbiam takie filmy.
    Kochana, co z Twoim przyjazdem do stolycy.... miał to być drugi weekend listopada, czyli teraz jakoś...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żółwinko, Ty to masz dla mnie zawsze takie miłe słowa... Serce rośnie ;), choć nie wiem czy zasługuję. Ze stolicą już wiesz - odłożona na potem.

      Usuń
  3. oj jaki ładny u Ciebie ten listopad. Piękny. Ale i tak z jesiennych miesięcy to ja jednak wrzesień i październik. Listopad jest dla mnie... za mało zdecydowany :D Albo zimno niech już będzie jak ma być albo ciepło do licha ale z przewagą na to ciepło ;) I słońcolubna jestem... Za upałem nie przepadam, ale TROCHĘ słońca muszę mieć od czasu do czasu a tu - guzik. I w ogóle te święta będą u Mamuni, więc mi się śpieszy ;) I to cały tydzień u Mamuni!!!!! :D Z Braciszkami, dziadkami ach och :))))
    Wiesz, niby za oknem ten deszcz nie jest straszny, ale jak mam wywlec Młodą rano taką rozespaną, cieplutką na tą pluchę okropną, to mi żal... Lubię domek pod kocykiem z książką ale gdy wciąż ciemno to chce mi się spać :D
    Widzisz, ile można nasmęcić? JA tak przeturlam się byle szybciej przez te listopadowe pomroki aż do grudnia. A potem, po świętach z równym zniecierpliwieniem będę wyglądać wiosny.
    Z krojeniem kapuchy mam związane wspomnienia z nad morza... Jak siedziałam w takiej budzie ze smażonymi rybami i kroiłam codziennie tych łbów po 2-3 do surówki... brrr :D Raz w roku każde ilości ale tak codziennie?? Yyyy.
    Jesteś cudnie pozytywna. Jak mnie dopadnie listopadowstręt to będę tu wracać i czytać od nowa :) :*
    PS zabawy blogowe - brrrrrr ://///

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bea moja droga. Listopad to zmienna bestia. Tajemnicza i zaskakująca stąd nie ma mowy o jego zdecydowaniu ;). Cóż, pogoda nie jest piękna pięknem klasycznym, ale nie polepszy się od marudzenia. Ja też budzę Olka jak Ty Młodą skoro świt po 6 i wyciągam w ciemny, mokry świat... Żal mi go, ale to nie największa tragedia w życiu, więc dawno przestałam nad tym biadolić. Z wiekiem naprawdę zaczynam widzieć świat innymi oczyma... Zawsze miałam się za pesymistkę i dużo narzekałam bez sensu - na wszystko. Ale to nigdy mi w niczym nie pomogło więc obrałam inny kurs...

      Krojenie kapusty w Twoim przypadku rzeczywiście mogło pozostawić traumę ha ha ha ;-).

      Usuń
  4. Ja tu wrócę później, bo nie spodziewałam się takiej epopei ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po raz kolejny podchodzę do posta i wymiękam. Jutro tu wrócę, bo mam dwie godziny TYLKO dla siebie i blogów ;)))

      Usuń
    2. Droga Lucy, i tak masz masz cierpliwość! Ja już bym chyba nie wracała, he he. Mając Ciebie na uwadze nie powinnam "smażyć" epopei, ale u mnie tak często jest, że nie zamierzam, a samo się nasmaży...

      Usuń
    3. Ależ smaż, ja lubię ogromnie! Tylko z czasem ostatnio jakoś nie bałdzo.
      Zupełnie zatarły mi się niektóre wspomnienia z dzieciństwa i chyba poruszyłaśwe mnie swoim postem jakąś arcyważną strunę, bo teraz spłynęły na mnie lawiną. Zawsze uwielbiałam spędzać wakacje na wsi, ale gdy tylko mogłam się tam znaleźć o innej porze roku, pędziłam na złamanie karku. Siedzą we mnie sprzeczności, bo jestem bardzo aglomeracyjna, ale od czasu do czasu powinnam chyba przenosić się, choćby myślami, do świata, gdzie czas wyznaczają wschody i zachody słońca, a ludzie są weselsi i szczęśliwsi od pracy na świeżym powietrzu.
      Również u moich dziadków kisiło się kapustę, wszyscy w dużej kuchni, przy ogniu z kuchni węglowej... Zresztą ta kuchnia była sercem domu, zawsze serce mi mięknie, kiedy do niej wchodzę mimo, że dziadkowie już nie żyją, a ona straciła swoją magiczną moc

      Usuń
    4. Z tym czasem to mam podobnie. Ja Lucy wychowana na wsi - tam mój rodzinny dom, choć ten mój prawdziwy rozwalony w roku 2007. Tamten miał 2 kaflowe piece, kuchnię na opał, strych z niebagatelną ilością rozmaitości i zimą był zimny jak cholera, ale sentyment często mnie po nim nosi... Ech.

      Widzę, że wiele z nas ma takie wspomnienia - jak nie dom własny to dziadków... Kocham wieś, ale wolę póki co żyć w mieście. I wolałabym w dużym, "moja" mieścina nie daje mi satysfakcji - jedynie wygodę, bo wszędzie dość blisko.

      W zasadzie mogłabym chlastać posty o wsi co rusz... Ale u mnie pisanie na zawołanie nie wychodzi. Wytacza się spontanicznie i często zbacza z toru, he he.

      Usuń
  5. Smaków narobiłaś tą golonką, bigosem, kapuśniaczkiem, no i wspomnień dużo przywołałaś - moja ciocia tak kapustę kisiła, a razem z kapustą główki cebuli i jabłka - pychota :).
    p.s.przywróciłaś mi wiarę w listopad ... troszkę ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale masz pozytywne wspomnienia... i skojarzenia.
    Nigdy bym nie pomyślała, że Listopad może się kojarzyć z kiszeniem kapusty.. :)

    Ten miesiąc miesiącem odpoczynku? No chyba nie.
    Choć biorąc pod uwagę Twoje argumenty - w pełni się zgodzę. Pożegnaliśmy lato, zaraz przywitamy zimowe święta.

    Ech. Moc uścisków ślę.
    Przyjemnie się czyta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze na życie patrzę trochę przez pryzmat wsi Malinko. Tam co prawda zawsze jest mnóstwo rożnej roboty, ale przynajmniej prace polowe stają na jakiś czas w miejscu.

      Dla wielu ludzi miesiące odpoczynku to miesiące letnie, bo wakacje. A na wsi nigdy nie ma wakacji. Lato - roboty w bród...

      Poza tym - jak nie lubić miesiąca, w którym przyszło się na świat?

      Usuń
  7. Droga Amisho.

    Niemal każdy miesiąc kojarzy mi się z określonymi czynnościami - pracami, co w wypadku życia na wsi jest szczególnie widoczne.

    Masz rację, że coraz bardziej oddalamy się od tradycyjnych zajęć, a te, które przetrwały są inne, mniej uroczyste. Powodów jest wiele, chociażby odpływ - "ucieczka" młodych ludzi do tzw. miasta.

    Jesteś jedną z tych, które nie uległy pokusie łatwego życia, a dowodem tego jest powyższy tekst. Dobrze, że poruszasz takie tematy, ponieważ Twój głos jest naprawdę istotny, a co najważniejsze słyszany, czego dowodem są komentarze od czytelników.

    Serdecznie dziękuję Ci za tego posta. Podobnie jak wszystkie poprzednie napisany z polotem, w sposób interesujący. Chętnie zaglądam na Twoją stronę, ponieważ wiem, że znajdę na niej coś ciekawego, coś co jest w stanie poprawić mi humor, który w te długie jesienne, listopadowe wieczory jest szczególnie potrzebny nam wszystkim.

    Pozdrawiam serdecznie Ciebie i wszystkie Osoby, które są Twoimi Gośćmi. :)))))))

    Edek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edku, Twoje komentarze zawsze są dla mnie niezwykle cenne i cieszę się bardzo, że mam tu takiego Czytelnika jak Ty. Nic dodać nic ująć :).

      Usuń
  8. Ten Don Pedro w tym roku będzie dla nas wyjątkowym miesiącem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że wyjątkowym przez duże W., Madeleine :).

      Usuń
  9. O tak! Zdecydowanie listopad góruje nad marcem. I nawet lutym! :)
    Gdybym Amishko nie robiła bigosu na Wszystkich Świętych (z kupnej:-/), to chyba bym musiała natychmiast gnać do sklepu po choć kilka deko kiszonej kapusty!
    Moje babcie kisiły przez długie lata, moim rodzicom już się nie chciało (zresztą trudne by to było w bloku;), ale może ja bym tak o tym pomyślała w następnych latach?

    kiedyś kupiłam taką w lidlu i nie mogliśmy jej zjeść. Ohyda! brrrr!

    Tajemniczy Don Pedro - no śliczną ksywę nosi Twój listopad! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz własny dom Mysko - musisz kiedyś zakisić kapusty sama. Albo ja pojadę i Ci pokroję ;-).

      Kapusta kiszona z Lidla jest okropna - kwas i nic więcej.

      Don Pedra wzięłam z bajki o Smoku Wawelskim i Baltazarze Gąbka. Był tam taki Don Pedro z Krainy deszczowców. Wypisz wymaluj jak listopad ;-).

      Usuń
  10. No i przywołałaś wspomnienia, na myśl o których buzia się śmieje :) Z kiszeniem kapusty kojarzy mi się moja babcia podskakująca w beczce ;) Uwielbiałam piwniczne wiejskie klimaty z kiszeniem kapusty w tle i workami ziemniaków w parcianych workach, które obecnie zamieniono na foliowe...
    Ja nie lubię zimna, a kiedy wieje i pada to już wogóle... Ale taka aura za oknem sprzyja siedzeniu w domku z herbatką w dłoni :) Pod kocem rzecz jasna :)
    Wracając do wspomnień - pamiętam z dzieciństwa taki widok - ja pod ogromną pierzyną jak z bajki z gorącym termoforkiem w nogach, piecem kaflowym za głową, dziadziuś obok w fotelu oglądający Dziennik Telewizyjny, babcia chodząca po mieszkaniu z różańcem w ręku, robiąca milion rzeczy. I ciepło niesamowite choć śnieg po pachy za oknem :)
    Listopad sprzyja zadumie i odpoczynkowi, to fakt.
    Zazdroszczę Ciwiejskich klimatów... oj bardzo.
    Buziaki kochana :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze jednej sprawy nie poruszyłam :) Żywieniowej :) U mnie w domu kochana najczęściej jadamy typowe polskie potrawy :) Schabowy, mielony, kapustka z grochem, kapuśniak, grochóweczka, pomidorówka, rosołek, kurczak, ale nie stronimy też od spagetti ;) Od czasu do czasu zrobię kurczaka na słodko-kwaśno. Lubię sosy, ziemniaczki i makarony co widać po moich biodrach ;)

      Pamiętam jak w szkole podstawowej na przerwie biegliśmy do pobliskiego warzywniaka po woreczek kapusty kiszonej :) Uwielbiam :)

      Usuń
    2. Oh tak, ta ogromna pierzyna - w naszym starym domu zimą była nieodzowna. Te kafle, piece, drewno strzelające pod blachą... - tak, to jest ta stara, kochana wieś...

      Ja moja Sun kocham polskie jedzenie, ale z racji męża ocieram się czasem o smaki indyjskie, których on... już zupełnie nie lubi. Jadłby jedynie parowane warzywa i kartofle - bez przypraw i sosów. Zero mięsa i ryb. Straszny jest prawda? Ale w ogóle niewymagający - zaleta? Raczej tak, choć wolałabym czasem jakies wyzwania z jego strony ha ha.

      Tez kocham kiszoną kapustę - we wszelkiej postaci!

      Usuń
  11. Kochana, ja dopiero teraz nadrabiam, bo z Twoimi notkami jest tak, że trzeba na nie poświęcić dłuższą chwilkę, więc dopiero teraz się udało. Trzeba mieć na nie troszkę czasu, bo zawsze są takie piękne, że ja muszę czytać je sobie powoli, na spokojnie delektować się każdym zdaniem i każdym słowem.
    Bo widzisz, w Twoich słowach nawet listopad staje się piękny! To niesamowite umiejętność! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zawsze jesteś dla mnie niepospolicie szczodra Julito ;), ale jednak niezmiernie miło mi z tego powodu. Listopad zaś wcale nie jest taki zły, jedynie pokutuje z tą swoją złą sławą w naszych główkach. Wiem, że są piękniejsze miesiące, ale tak naprawdę każdy ma swój cel i swój urok ;-).

      Usuń
  12. Hmmm...to jest ciekawe co piszesz, chociaż ja listopada nie lubię. Wolę chyba grudzień. Zwłaszcza w Norwegii listopad jest bardzo deszczowy i ponury. Ciągle bym spała :-/ a tu do pracy trzeba wstać... ale nie narzekam, ważne że jest praca a z niskim ciśnieniem jakoś sobie poradzę. Mąż mój mówi: "twardym trza być, nie miętkim". I ja się staram żyć według tej maksymy ;-) pozdrawiam serdecznie, bardzo podoba mi się Twój blog :-D dołączę do obserwatorów

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).