Jak chyba zdecydowana większość kobiet - futbol lubię dopiero w wydaniu, które niesie ze sobą treści patriotyczne. Rozgrywki Mistrzostw Polski, rozgrywki ligowe i wszelkie inne - nie interesują mnie. Dopiero kiedy na scenę wchodzi reprezentacja Polski a rzecz ma się o puchar świata lub - co ma miejsce obecnie - Europy - jestem w stanie wyzwolić z siebie piłkarskiego kibica. Bo nie o sam futbol wtedy chodzi - chodzi o mój kraj, który jaki jest taki jest, ale zawsze życzę mu jak najlepiej. Również w piłce. Poza tym - nigdy nie ukrywałam, że jestem patriotką. Co prawda z historii asem nie byłam i choć uczyłam się jej w miarę pilnie - wielu faktów i dat historycznych zupełnie już dziś nie pamiętam. A historia właśnie i patriotyzm - bynajmniej dla mnie - nieodzownie się łączą.
Mój mąż - jako, że pochodzi z kraju gdzie piłka rządzi, owszem, ale krykietowa - też nie jest fanem futbolu. Ba, on nawet nie jest fanem krykieta, choć sport zasadniczo lubi, w przypływach weny uprawia biegi i gimnastykę, uwielbia jeździć rowerem a w czasie gdy mieszkał na Karaibach chętnie grywał w squasha - co potwierdza jego zestaw do uprawiania tegoż sportu pokątnie wyprowadzony przeze mnie do piwnicy.
Tak więc - ani ja ani Em - nie ganiamy oczyma za byle piłką w grze. Zwracamy się ku niej dopiero, kiedy toczy się w sprawie wysokiej wagi i ma związek z "walką" narodów. Dopiero wtedy ma ona dla nas sens i jest atrakcyjna. Jesteśmy więc takimi jakby niedzielnymi kibicami - jakim to przymiotnikiem bywają określani również niektórzy kierowcy ;-).
Em lubi jak coś się dzieje. Jak jest barwnie, energetycznie i emocjonalnie. Ja - jako osoba bardziej utemperowana - w określonych przypadkach podzielam jednak jego entuzjazm. I takim przypadkiem jest właśnie Euro 2012. Z całą pewnością - gdybym była sama - nie wydałabym na jego okoliczność grosza ani na koszulkę, ani na flagę, ani chorągiewki samochodowe, ani na kubki i szklanki z logo imprezy, ani na farbki do malowania twarzy ani tym bardziej na trąby wiwatujące. No ok - być może coś bym kupiła, bo wiem, że ta impreza jest niepowtarzalna i może już za mojego życia się nie powtórzy a ja lubię mieć jakieś pamiątki ze zdarzeń niezwykłych - ale czy obkupiłabym się aż tak, jak zrobiliśmy to wspólnie z Em? Wątpię.
Jednak. Mój stary nie dość, że nie jest codziennym fanem futbolu, nie dość, że nie jest Polakiem ani nawet Europejczykiem, nie dość, że jeszcze nie ma nawet naszego obywatelstwa, że po polsku mówi ciągle gorzej niż Kali - to jednak bardzo wkręcił się w biało-czerwoną atmosferę. I ja - Polka z krwi i ziemi - nie miałam prawa nawet spojrzeć krzywym okiem na zakupowe szaleństwo Em. Ostatecznie z torbami nie poszliśmy, a patriotyczna postawa Em wręcz mnie zachwyca. Kiedy grali Mazurka Dąbrowskiego przed wczorajszym meczem - nie dość, że sam uniósł się dumnie do pionu, to jeszcze zwołał swoją dwuosobową drużynę w celu ukazania im prawdziwej, patriotycznej postawy. Ja też, ma się rozumieć, stałam niemal na baczność. Mam taki odruch na dźwięki naszego hymnu. Nie wspomnę już, że i łezka potrafi mi się w oku zakręcić.
W dniu rozpoczęcia Euro, ja pojechałam z chłopakami na Pastorczyk a Em został w Grajewie. Stąd też nie mieliśmy okazji oglądać razem meczu z polskim udziałem. Ja w Pastorczyku patrzyłam na mecz Polska-Grecja ukradkiem, zza węgła - co by nie dostać przedwcześnie ataku serca, gdyby gra toczyła się w niepożądanym kierunku. Kiedy trwała druga połowa meczu - pojechałam z mamą i chłopakami do szpitala - do Beaty i Tomeczka. Lekarz dyżurujący - rozwalony przed telewizorem na fotelu w dyżurce jak byk - najprawdopodobniej wkurzony golem Grecji, który padł w chwili, kiedy przemykaliśmy cichutko do sali numer 2 - wyskoczył za nami niemal w pogoń i wydarł na nas ryja - że nie wolno do noworodka wchodzić z dziećmi. Tak więc, skutkiem frustracji niemiłego doktora, snułam się z Maksymilianem dobre 40 minut po śniętych korytarzach szpitala i omawiałam mecz z Em przez telefon. Remis nie zadał mi wyjątkowej euforii, ale uspokoił skaczące serce i przystopował oddech.
Ja się przejmuję. Naprawdę. Wiem, że nasi nie są orłami w futbolu, choć noszą orły na koszulkach, ale są gospodarzami Euro - przykro by było, jakby zaliczali klęskę za klęską. Jeśli po sobotnim meczu z Czechami wypadną z gry - komu będę machać polską flagą i w imię czego namaluję sobie biało-czerwony znak na policzku? Na czyje szczęście stuknę się z Em piwem wlanym do szklanki z polskim akcentem? No?
Wczorajszy mecz oglądaliśmy wspólnie. Em założył koszulkę, ja założyłam koszulkę, dzieciom założyliśmy koszulki. Przyozdobiliśmy buźki, Em wywiesił flagę na balkonie, otworzył piwo i co lepsza polska akcja - wyskakiwał na balkon i trąbił z wuwuzela. Trąba owa jest tak głośna i przeraźliwa, że kiedy dorwał się do niej Olek i trąbił bez ustanku - musiałam ją na jakiś czas schować. Nie wyobrażam sobie stanu własnych uszu - gdybym miała być na stadionie live. A czy chciałabym na nim live być? Pytanie!
Pierwszy gol Rosjan przyprawił mnie wczoraj o odpływ krwi. No nie, myślałam, Bóg nie może być tak niesprawiedliwy, że zawsze i wszędzie pozwoli Rosjanom kopać nas w dupę. Nie dość zaborów, wojen, Katynia, kurde mol? Oglądając mecz - niestety - obgryzłam swoje wszystkie pieczołowicie ostatnio hodowane pazury :(. Oboje z Em darliśmy pyski i klęliśmy po polsku i angielsku. Piękna bramka chłopaka z reklamy (bo gdzieś widziałam Błaszczykowskiego na plakacie - albo kosmetyków, albo ciuchów albo zegarków - nie pamiętam) wprawiła nas w dziki szał. Radosny. Em śpiewał "Polska biało-czerwoni" a ja udzielałam się z wypiekami na FB, gdzie koleżanki - polskie żony Hindusów - założyły kącik komentatorski.
Żal, że mecz skończył się tylko jedną bramką Polaków, ale ostatecznie i wynik okazał się bezpieczny i Rassija nas nie pokonała. A przyznam, że byłam niemal pewna, iż ten mecz będzie poniekąd meczem zamknięcia dla naszego kraju. Więc - ufff.
Em ogląda wszystkie spotkania. Ja - nie zawsze mogę stracić 2 razy po 90 minut dziennie, więc czasami jedynie zapuszczam żurawia na murawę. Ale wyniki w główce notuję.
Będzie super, jeśli biel i czerwień nadal będą rozlewać się po naszych nowych stadionach, bo takie pozytywne emocje jakie niosą ze sobą spotkania z Polakami w tle są bardzo fajne. Od czasu do czasu dobrze jest poczuć zjednoczenie narodu i cieszyć się jeden przez drugiego z tego samego.
A tak trochę z innej, bardziej technicznej beczki - choć nie jestem codzienną fanką futbolu, nigdy nie uważałam go za głupią ganiatykę bandy idiotów za piłką. 22 chłopów na ograniczonej przestrzeni muszą jakoś ze sobą walczyć i współpracować jednocześnie. Muszą być bardzo sprawni fizycznie, mieć zdrowe serca i szybkie nogi. Poza bramkarzami - oni wszyscy niemal bez końca są w biegu. Narażeni na urazy. Oblani potem. Zdyszani. Muszą mieć refleks i myśleć strategicznie w czasie gry. Gra zespołowa jest o wiele trudniejsza niż sport indywidualny. Bo nie możesz być na boisku panem samym sobie. Jesteś odpowiedzialny tak za siebie jak i za całą pozostałą 10-tkę kolegów. Że o odpowiedzialności za kibiców nie wspomnę he he ;).
Burdy i chuligaństwo, które dzieją się na marginesach piłkarskich wydarzeń są żenujące. Ale nie wiedzieć czemu - tam gdzie piłka i ogromne emocje - zawsze znajdą się ci, którzy tak naprawdę nie interesują się samą piłką a jedynie traktują ją jako pretekst do wylewania emocji właśnie - ale tych najgorszych. Kibole-głupole. Sama chyba bezlitośnie lałabym pałą tych wszystkich awanturników. Po łbach bez obawy o zawartość czaszek - bo i tak puste jak dzwony.
To co wyżej napisałam nie oznacza, że żyję teraz tylko i wyłącznie Euro. Żyję normalnie, a jedynie w odpowiednich chwilach zatrzymuję się chwilkę na soczystej murawie, słucham porywających dźwięków stadionu, ściskam kciuki, obserwuję piłkarzy (owszem, owszem!) i współdzielę emocje z bliskimi.
To wszystko szybko minie i przeminie, zostaną stadiony i wspomnienia. Nie silę się na krytykę tej imprezy (że wydano kasę, która się nie zwróci), bo to się mija z celem. Mamy Euro w Polsce i to się liczy. Skoro jest nam dane jako rozrywka, widowisko, wydarzenie z biało-czerwoną flagą w tle - cieszę się nim. Czasem po prostu, czasem po dziecinnemu. I chcę się nim jeszcze cieszyć również w sobotę około 23-ej :).
Moja własna wizualna strefa kibica - na pasku po prawej. Mój jeden NIE-Polak i dwaj PÓŁ-Polacy w... swoich barwach narodowych :).
PS. Boże, to ja tyle napisałam z powodu piłki nożnej??? No tak... Inne dziewczyny też oglądają mecze z piwkiem w ręku - nawet podczas gdy ich mężowie chrapią na kanapie, emocjonują się meczami i piszą świetne posty o swoich futbolowych uczuciach i doświadczeniach - więc i ja napisałam mega około-futbolowy tekst. A co! Wolno nam? A jak!