środa, 27 czerwca 2012

Foto - Bracia

Ja - jako matka - nie widzę podobieństwa. A Wy, moi Mili? 

To chyba jedyne foto na jakim OBAJ są obok siebie i: nie strugają durni, nie wywalają ozorków, nie przewalają oczyma i nie zamykają ich jak lampa aparatu błyska, nie tłuką się, nie przytulają zanadto, nie szczerzą zębów jak wampiry, nie stroją min.... Nie ruszają się i siedzą statycznie. Ok, przez 2 sekundy, ale jednak!

Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Nie wiem jak mi się to udało...


Nie zważać na bluzkę większego. Nieco brudna była, ale brud zjawia się zawsze bardzo niespodziewanie. No i - jak Olu mówi - nie jest brudna - tylko uchlapana. No. Całe szczęście.

wtorek, 26 czerwca 2012

Maximus się dzieli

Mam chipsa, ale chyba sam go nie zjem. Mama uczy, że trzeba się dzielić. To się podzielę.


Kundelku, może chcesz kawałek chipsa?


 Co? Nie chcesz?

Ok, nie namawiam, idę dalej. Może Ło-Ło ma ochotę.

Hej Ło-Ło, przyniosłem Ci chipsa!

 No bierz, nie wstydź się!


Ok. I Ty nie chcesz? 

Dobra! Więcej nie będę się dzielił. Sam sobie zjem, o!


czwartek, 21 czerwca 2012

Pogodowo i szkolnie

Co miałam zrobić - zrobiłam. Co mam zrobić - zrobię. W chwili obecnej nie robię zaś nic. Bo nic mi się nie chce. Nawet kawy. Za oknem stalowe niebo. Stalowe w kolorze i stalowe w swej wadze. Ciężkie i monotonne. Nieprzychylne człowiekowi. I chyba wszyscy już odczuwamy tę jego moc przyprawiającą nas o niemoc, prawda? Ale co? Zamierza tak być cały lipiec i sierpień? Owszem, w moim biurze taka pogodna letnią porą to jak łaska boska, bo człowiek nie topi się na swoim krześle jak ser w piekarniku, ale słońce w odpowiedniej dawce przydaje energii i bywa pożyteczne. Można się na przykład trochę opalić, dzieci puścić na piasek (a nie w błoto), truskawki w Pastorczyku w końcu może wszystkie dojrzeją (u nas tam zawsze dojrzewają bardzo późno), trawy pokoszone na sianokiszonkę w końcu pozbierają w spokoju duszy... Bo tak to tylko siedzą nerwowo z pilotem w ręku i czatują na prognozy pogody (w zasadzie w P. to teraz i tak nic innego się nie ogląda)... Więc, jak to na tej wsi się u nas mawia: pogody (w tym przypadku słonecznej) potrzeba na duch!

Komu dziś kibicujecie? Kompanii pięknego Ronaldo czy naszym pogromcom z 16 czerwca? Bo ja to chyba jednak Ciechom, mimo że nas ostatecznie wyautowali z rozgrywek. Większość stawia na Portugalię więc ja - choć nic do niej nie mam - przekornie kibicuję grupie Krecika. A co! Niech tam zdrowo kopie swoją łopatką rywali po kostkach. Niech sobie po cichu, po cichu, labiryntem - tu pod ziemią, tam na ziemią i w efekcie ukopie kopczyk zwycięstwa. Powodzenia!

A teraz z innej beczki. Z Olkowej - bo trochę zaniedbałam wpisy na jego temat. A czas leci, syn się zmienia, wydarzenia mijają i brną w zapomnienie. A przecież założeniem bloga było utrwalać to, co najważniejsze. A dzieci są najważniejsze i bardzo szybko rosną. Tak więc wczoraj, kiedy poszłam odebrać Olka z przedszkola, zagabnęła mnie na korytarzu pani Dyrektor i oznajmiła, że szanowny obywatel został zapisany na następny rok szkolny nie do 4-ro a do 5-cio latków. Do typowej grupy 4-ro latków kandydatów było bowiem wyjątkowo dużo, podczas gdy w grupie 5-cio latków jeszcze by się kogoś dało utknąć. Tym samym, gremium decyzyjne wytypowało kilku starszych (urodzonych w pierwszym kwartale roku 2008) i dość dobrze rokujących 4-ro latków i dokoptowało ich do starszej grupy. Raczej nie przewiduję problemów z Olkiem, bo moim zdaniem on już w tym sezonie mógł chodzić do grupy o oczko wyżej. Jest z początku roku, ładnie mówi, dobrze maluje, w listopadzie jako najmłodszy uczestnik brał udział w przedszkolnych obchodach 11 Listopada, gdzie "wygłosił" wierszyk (zakuwał i z matką i z ... ojcem!), potrafi ułożyć puzzle do 200 elementów (choć wena na puzzle odeszła mu wraz z nadejściem wiosny). Do tego, jak mówią Panie z przedszkola - Oli jest bystry, grzeczny (a wręcz aż za mało asertywny co akurat niechybnie ma po matce) i powinien sobie poradzić w tych starszakach. Oby jakieś wyrośnięte osobniki nie ciosali mu kołków na głowie, bo skoro on taki ułożony (w domu bywa różny, nie idealizujmy go, o nie) i daje się czasem "pod nogi", to właśnie ewentualny problem może pojawić się tutaj. Dyrektorka powiedziała też, że jeśli dziecko intelektualnie nie będzie nadążało za starszakami - ma mieć fory adekwatne do realnego wieku. Jeśli mnie wiedza nie myli, rocznik 2008 to pierwszy rocznik, który w wieku 6 lat przymusowo pójdzie do I klasy. Może więc Olu co nieco na tym awansie skorzysta? I to jest tak, jakby już teraz szedł do tej nowo systemowej zerówki. Oh no... Zerówka to już bliżej szkoły niż przedszkola. A jak szkoła to i masa innych dylematów i problemów, o czym wiedzą i piszą mamuśki uczniów. Ja o szkole jako takiej zapomniałam z końcem liceum (1992). Ile to lat proszę Państwa (proszę pominąć milczeniem)? I ile się zmieniło? Ile będę musiała... nauczyć się na nowo? I wszystko na mojej głowie, bo przypuszczam, że ojciec to co najwyżej z nauczycielami angielskiego się dogada... ;). Chyba, że los nas wyśle w inny, niż polski kosmos. Ale póki co - nic mi o tym nie wiadomo.

A edukację w grupie maluszków pod znaczkiem ŻABEK Aleksander kończy w piątek 29 czerwca. Żabim skokiem o 2 oczka :).

Ale przecież bardzo poważny już z niego gość, nieprawdaż ;).



poniedziałek, 18 czerwca 2012

Biało-przegrani

Mój kolega z pracy, który siedzi po mojej lewicy stwierdził, że Polacy grali słabo. Ja, ekspert piłkarski z niskiej półki, myślałam natomiast, że grali nieźle a jedynie zabrakło im szczęścia. Ale kolega na meczu był osobiście. Tak, tak, przejechał z kolegami Polskę na wskroś, by uczestniczyć w tej naszej futbolowej - a jednak! -  porażce, choć jechał tam z taką samą dobrą nadzieją, jaką żywiła większość naszego kraju. I na piłce się zna. Sam grał w III ligowej drużynie a obecnie jest prezesem klubu sportowego z tą drużyną związanego. Piłka jako piłka interesuje go w pełnym tego słowa znaczeniu a nie tylko wyrywkowo jak mnie i wielu innych "niedzielnych" kibiców, którzy trwali w mobilizacji od 8 do 16 czerwca 2012. Dlatego przyjęłam jego opinię za dość miarodajną i już mi nie żal naszych chłopaków z reprezentacji. Zresztą, ich samych to może i tak nie było mi za bardzo żal - żal mi naszego narodu i tych dalszych emocji jakich został pozbawiony.

Kolega stwierdził, że mecz oglądany na żywo i w telewizji zdecydowanie się różni. Podczas gdy ja miałam wrażenie, iż chłopaki walczyli, starali się (zwłaszcza w pierwszej połowie) i zagrali mecz na poziomie - on wydał opinię zgoła odwrotną. Taką samą zresztą wydał mój drugi kolega z pracy, który jak i ja mecz oglądał w TV. No i weź tu bądź mądra, babo...

Mecz oglądaliśmy w Pastorczyku. W koszulkach i pomalowanych gębach. Mój ojciec palił papierosy odpalając jeden od drugiego, ja komentowałam murawę niczym Szpakowski a Mohi zażerał słone orzeszki tak nieświadomie, że kiedy zobaczył dno opakowania, ze zdziwienia postawił oczy w piłkarski słupek. Olek z Mikołajem spędzający czas meczu na tarasie, trąbili wuwuzelami tak intensywnie, że w efekcie musiałam im te narzędzia - początkowo jako-takiego triumfu a na koniec definitywnej klęski - odebrać. Maksi zmęczony całym dniem na podwórku zasnął znużony po drugiej połowie meczu. Bartek Beaty - zwykle małomówny - wyjątkowo się podczas meczu rozgadał a sama Beata, która przeżywa jeszcze armagedon porodu oznajmiła, że Polakom życzy dobrze, ale generalnie to wszystko ma w d... Malutki Tomasz - jakby przeczuwając, że jego trzecie w ciągu ośmiu dni życia piłkarskie widowisko znów nie zakończy się dla nas zanadto pomyślnie - spał spokojnie w swojej kołysce tak przez cały mecz jak i długo po. Moja mama - znając bezbramkowy wynik pierwszej połowy - poszła spać. Rano bała się zapytać o wynik, ale kiedy mimochodem usłyszała o nim w radio, przybiegła do nas w te pędy, co by się upewnić, czy aby dobrze usłyszała. Utwierdzona w złej nowinie pogrążyła się w smutnym niedowierzaniu i tak jak cała Polska - można by rzec, że przeżyła niedzielę w ... skopanym humorze ;-).

Było jak było. Miało być wspaniale a wyszło jak zawsze. I niech mi ktoś powie, że martyrologia narodu polskiego to bajka. Że to nasze przewrażliwienie. Akurat! A już polska martyrologia futbolowa... Tutaj nie trzeba słów. Ona bez końca objawia się w czynach - a może raczej ich braku - naszej drużyny. Tak bardzo chcemy, tak bardzo na coś dobrego liczymy, tak się spinamy, tak walczymy, że oczywiście - aby nie daj boże nie poczuć smaku zwycięstwa a nadal pozostawać we właściwym nam poczuciu ucisku i stłumionego zrywu do walki - musimy oberwać. By za jakiś czas znów mieć szansę na mobilizację i znów na niej zakończyć. O. 

Gospodarz Euro zakończył swoje własne Euro na ostatniej pozycji najsłabszej grupy. Pięknie. Wobec takiego stanu rzeczy już nawet porażka Rosji zupełnie nie miała dla mnie znaczenia. Ale tak to bywa - gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Wojna polsko-ruska zakończyła się klęską... obu armii. Tymczasem pole bitwy zdobyli Ci, którzy do zwycięstwa niekoniecznie byli nominowani. Zwłaszcza Grecja, której wyjście z grupy euro wróży się w zupełnie innym sensie...

Pomimo żalu z powodu Polski przegranej - trzeba ten fakt przyjąć z honorem i jednocześnie pokłonić się z uznaniem i Knedliczkom i Heraklesom. Mniejsza o to, czy zagrają jeszcze więcej niż po jednym meczu. Osiągnęli bowiem cel jaki miała co najmniej każda, w tym nasza, reprezentacja - wyszli z grupy.

Szkoda i smutno, że nie ma już komu kibicować z założenia i z sercem. Niby "nic się nie stało", ale jednak się stało.  Mimo to, Euro jak piłka toczy się dalej a Polska nadal jest biało-czerwona. Najgorsze zaś jest to, że nie wiem komu teraz kibicować... Jestem rozdarta jak polski sztandar ;-). Przeżywam traumę! I nie wiem już kogo winić o swój stan - Smudę czy tradycyjnie... Tuska... Ach...

Swoje wielkie zaangażowanie w Euro ogłaszam za zniwelowane do poziomu emocji bezpiecznych. Kto chce i może - niech wygra. A ja oczywiście - jako obywatelka narodu uciśnionych - będę zawsze za słabszym. Biało-czerwoną flagę dedykuję więc teraz zwycięzcy - niech mu ta flaga przyniesie szczęście, niech będzie dumny, że zdobył triumf w imprezie współorganizowanej przez Polskę. Małymi literami jednak dodam, że choć zwycięzca na razie jest mi obojętny - wolę nie dedykować naszej flagi sąsiadom zza Odry (jakoś mi tak nie w smak...).

No i żeby nie było, że jestem wredna małpa zielona a nie wyrozumiała biało-czerwona - mimo wszystko dziękuję naszym za te nieliczne co prawda, ale jednak gorące i fajne emocje :).

A na zakończenie owegoż kopania słów po ekranie dodam z uśmiechem, że w niedzielni poranek, po naszej przegranej - Maksymilian - ustrojony w euro-koszulkę do kolan i gumaki w paski wyszedł z domu i podreptał wprost po nasz... kurnik. No cóż, kury nie zostały dopuszczone do Euro pomimo wygranych eliminacji więc i wyniku meczu nie znały - stąd pewnie Maksi poszedł im go objawić. A kury - jak to kury - najpierw zrobiły sobie z tego jaja a potem, mimo że wcale nie było spoko - chórem zagdakały głośne ko-ko-ko-ko. I pędem wybiegły na... murawę podwórka. Miały zagrać mecz z łaciatymi prosiakami ;-). Ale babcia nie dopuściła do konfrontacji. Najpierw biegała więc jedna drużyna a dopiero potem druga... Po przegranej Polaków - babcia chwilowo ma bowiem dość futbolu ;-).

Do kurnika, do kurnika...
Och, zamknięte... kiedy ta babcia wypuści koko... Rywale już formują atak i ryją murawę...

środa, 13 czerwca 2012

Moja strefa kibica

Jak chyba zdecydowana większość kobiet - futbol lubię dopiero w wydaniu, które niesie ze sobą treści patriotyczne. Rozgrywki Mistrzostw Polski, rozgrywki ligowe i wszelkie inne - nie interesują mnie. Dopiero kiedy na scenę wchodzi reprezentacja Polski a rzecz ma się o puchar świata lub - co ma miejsce obecnie - Europy - jestem w stanie wyzwolić z siebie piłkarskiego kibica. Bo nie o sam futbol wtedy chodzi - chodzi o mój kraj, który jaki jest taki jest, ale zawsze życzę mu jak najlepiej. Również w piłce. Poza tym - nigdy nie ukrywałam, że jestem patriotką. Co prawda z  historii asem nie byłam i choć uczyłam się jej w miarę pilnie - wielu faktów i dat historycznych zupełnie już dziś nie pamiętam. A historia właśnie i patriotyzm - bynajmniej dla mnie - nieodzownie się łączą.

Mój mąż - jako, że pochodzi z kraju gdzie piłka rządzi, owszem, ale krykietowa - też nie jest fanem futbolu. Ba, on nawet nie jest fanem krykieta, choć sport zasadniczo lubi, w przypływach weny uprawia biegi i gimnastykę, uwielbia jeździć rowerem a w czasie gdy mieszkał na Karaibach chętnie grywał w squasha - co potwierdza jego zestaw do uprawiania tegoż sportu pokątnie wyprowadzony przeze mnie do piwnicy.

Tak więc - ani ja ani Em - nie ganiamy oczyma za byle piłką w grze. Zwracamy się ku niej dopiero, kiedy toczy się w sprawie wysokiej wagi i ma związek z "walką" narodów. Dopiero wtedy ma ona dla nas sens i jest atrakcyjna. Jesteśmy więc takimi jakby niedzielnymi kibicami - jakim to przymiotnikiem bywają określani również niektórzy kierowcy ;-).

Em lubi jak coś się dzieje. Jak jest barwnie, energetycznie i emocjonalnie. Ja - jako osoba bardziej utemperowana - w określonych przypadkach podzielam jednak jego entuzjazm. I takim przypadkiem jest właśnie Euro 2012. Z całą pewnością - gdybym była sama - nie wydałabym na jego okoliczność grosza ani na koszulkę, ani na flagę, ani chorągiewki samochodowe, ani na kubki i szklanki z logo imprezy, ani na farbki do malowania twarzy ani tym bardziej na trąby wiwatujące. No ok - być może coś bym kupiła, bo wiem, że ta impreza jest niepowtarzalna i może już za mojego życia się nie powtórzy a ja lubię mieć jakieś pamiątki ze zdarzeń niezwykłych - ale czy obkupiłabym się aż tak, jak zrobiliśmy to wspólnie z Em? Wątpię.

Jednak. Mój stary nie dość, że nie jest codziennym fanem futbolu, nie dość, że nie jest Polakiem ani nawet Europejczykiem, nie dość, że jeszcze nie ma nawet naszego obywatelstwa, że po polsku mówi ciągle gorzej niż Kali - to jednak bardzo wkręcił się w biało-czerwoną atmosferę. I ja - Polka z krwi i ziemi - nie miałam prawa nawet spojrzeć krzywym okiem na zakupowe szaleństwo Em. Ostatecznie z torbami nie poszliśmy, a patriotyczna postawa Em wręcz mnie zachwyca. Kiedy grali Mazurka Dąbrowskiego przed wczorajszym meczem - nie dość, że sam uniósł się dumnie do pionu, to jeszcze zwołał swoją dwuosobową drużynę w celu ukazania im prawdziwej, patriotycznej postawy. Ja też, ma się rozumieć, stałam niemal na baczność. Mam taki odruch na dźwięki naszego hymnu. Nie wspomnę już, że i łezka potrafi mi się w oku zakręcić.

W dniu rozpoczęcia Euro, ja pojechałam z chłopakami na Pastorczyk a Em został w Grajewie. Stąd też nie mieliśmy okazji oglądać razem meczu z polskim udziałem. Ja  w Pastorczyku patrzyłam na mecz Polska-Grecja ukradkiem, zza węgła - co by nie dostać przedwcześnie ataku serca, gdyby gra toczyła się w niepożądanym kierunku. Kiedy trwała druga połowa meczu - pojechałam z mamą i chłopakami do szpitala - do Beaty i Tomeczka. Lekarz dyżurujący - rozwalony przed telewizorem na fotelu w dyżurce jak byk - najprawdopodobniej wkurzony golem Grecji, który padł w chwili, kiedy przemykaliśmy cichutko do sali numer 2 - wyskoczył za nami niemal w pogoń i wydarł na nas ryja - że nie wolno do noworodka wchodzić z dziećmi. Tak więc, skutkiem frustracji niemiłego doktora, snułam się z Maksymilianem dobre 40 minut po śniętych korytarzach szpitala i omawiałam mecz z Em przez telefon. Remis nie zadał mi wyjątkowej euforii, ale uspokoił skaczące serce i przystopował oddech. 

Ja się przejmuję. Naprawdę. Wiem, że nasi nie są orłami w futbolu, choć noszą orły na koszulkach, ale są gospodarzami Euro - przykro by było, jakby zaliczali klęskę za klęską. Jeśli po sobotnim meczu z Czechami wypadną z gry - komu będę machać polską flagą i w imię czego namaluję sobie biało-czerwony znak na policzku? Na czyje szczęście stuknę się z Em piwem wlanym do szklanki z polskim akcentem? No?

Wczorajszy mecz oglądaliśmy wspólnie. Em założył koszulkę, ja założyłam koszulkę, dzieciom założyliśmy koszulki. Przyozdobiliśmy buźki, Em wywiesił flagę na balkonie, otworzył piwo i co lepsza polska akcja - wyskakiwał na balkon i trąbił z wuwuzela. Trąba owa jest tak głośna i przeraźliwa, że kiedy dorwał się do niej Olek i trąbił bez ustanku - musiałam ją na jakiś czas schować. Nie wyobrażam sobie stanu własnych uszu - gdybym miała być na stadionie live. A czy chciałabym na nim live być? Pytanie!

Pierwszy gol Rosjan przyprawił mnie wczoraj o odpływ krwi. No nie, myślałam, Bóg nie może być tak niesprawiedliwy, że zawsze i wszędzie pozwoli Rosjanom kopać nas w dupę. Nie dość zaborów, wojen, Katynia, kurde mol? Oglądając mecz - niestety - obgryzłam swoje wszystkie pieczołowicie ostatnio hodowane pazury :(. Oboje z Em darliśmy pyski i klęliśmy po polsku i angielsku. Piękna bramka chłopaka z reklamy (bo gdzieś widziałam Błaszczykowskiego na plakacie - albo kosmetyków, albo ciuchów albo zegarków - nie pamiętam) wprawiła nas w dziki szał. Radosny. Em śpiewał "Polska biało-czerwoni" a ja udzielałam się z wypiekami na FB, gdzie koleżanki - polskie żony Hindusów - założyły kącik komentatorski. 

Żal, że mecz skończył się tylko jedną bramką Polaków, ale ostatecznie i wynik okazał się bezpieczny i Rassija nas nie pokonała. A przyznam, że byłam niemal pewna, iż ten mecz będzie poniekąd meczem zamknięcia dla naszego kraju. Więc - ufff.

Em ogląda wszystkie spotkania. Ja - nie zawsze mogę stracić 2 razy po 90 minut dziennie, więc czasami jedynie zapuszczam żurawia na murawę. Ale wyniki w główce notuję. 

Będzie super, jeśli biel i czerwień nadal będą rozlewać się po naszych nowych stadionach, bo takie pozytywne emocje jakie niosą ze sobą spotkania z Polakami w tle są bardzo fajne. Od czasu do czasu dobrze jest poczuć zjednoczenie narodu i cieszyć się jeden przez drugiego z tego samego. 

A tak trochę z innej, bardziej technicznej beczki - choć nie jestem codzienną fanką futbolu, nigdy nie uważałam go za głupią ganiatykę bandy idiotów za piłką. 22 chłopów na ograniczonej przestrzeni muszą jakoś ze sobą walczyć i współpracować jednocześnie. Muszą być bardzo sprawni fizycznie, mieć zdrowe serca i szybkie nogi. Poza bramkarzami - oni wszyscy niemal bez końca są w biegu. Narażeni na urazy. Oblani potem. Zdyszani. Muszą mieć refleks i myśleć strategicznie w czasie gry. Gra zespołowa jest o wiele trudniejsza niż sport indywidualny. Bo nie możesz być na boisku panem samym sobie. Jesteś odpowiedzialny tak za siebie jak i za całą pozostałą 10-tkę kolegów. Że o odpowiedzialności za kibiców nie wspomnę he he ;).

Burdy i chuligaństwo, które dzieją się na marginesach piłkarskich wydarzeń są żenujące. Ale nie wiedzieć czemu - tam gdzie piłka i ogromne emocje - zawsze znajdą się ci, którzy tak naprawdę nie interesują się samą piłką a jedynie traktują ją jako pretekst do wylewania emocji właśnie - ale tych najgorszych. Kibole-głupole. Sama chyba bezlitośnie lałabym pałą tych wszystkich awanturników. Po łbach bez obawy o zawartość czaszek - bo i tak puste jak dzwony. 

To co wyżej napisałam nie oznacza, że żyję teraz tylko i wyłącznie Euro. Żyję normalnie, a jedynie w odpowiednich chwilach zatrzymuję się chwilkę na soczystej murawie, słucham porywających dźwięków stadionu, ściskam kciuki, obserwuję piłkarzy (owszem, owszem!) i współdzielę emocje z bliskimi. 

To wszystko szybko minie i przeminie, zostaną stadiony i wspomnienia. Nie silę się na krytykę tej imprezy (że wydano kasę, która się nie zwróci), bo to się mija z celem. Mamy Euro w Polsce i to się liczy. Skoro jest nam dane jako rozrywka, widowisko, wydarzenie z biało-czerwoną flagą w tle - cieszę się nim. Czasem po prostu, czasem po dziecinnemu. I chcę się nim jeszcze cieszyć również w sobotę około 23-ej :).

Moja własna wizualna strefa kibica - na pasku po prawej. Mój jeden NIE-Polak i dwaj PÓŁ-Polacy w... swoich  barwach narodowych :).

PS. Boże, to ja tyle napisałam z powodu piłki nożnej??? No tak... Inne dziewczyny też oglądają mecze z piwkiem w ręku - nawet podczas gdy ich mężowie chrapią na kanapie, emocjonują się meczami i piszą świetne posty o swoich futbolowych  uczuciach i doświadczeniach - więc i ja napisałam mega około-futbolowy tekst. A co! Wolno nam? A jak!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Tomasz

Chłopczyk urodził się w czwartek, 7 czerwca, kilka minut po 23-ej. 

Gdyby wytrzymał w brzuchu troszkę dłużej - urodziłby się na rozpoczęcie Euro 2012 i tym samym w przyszłości być może zostałby piłkarzem ;). Tymczasem jednak przyszedł na świat w Boże Ciało. Czy oznacza to, że będzie miał zadatki na księdza lub zostanie świętym?;)

Oczywiście jego przyszłość (jak i każdego z nas...) jest jedną wielką tajemnicą i nieważne teraz kim będzie - ważne, że JEST.

Waga - 3.350 kg, wzrost - 57 cm. Trochę ciemnych włosków, blade, długie paluszki ściśnięte w piąstki, zamrużone oczka i pęd do cyca ;). Zodiakalny Bliźniak, numerologiczna 9-ka urodzona w chińskim Roku Smoka :).

Aleksander i Maksymilian mają nowego brata :). Hip-hip-hura!

O ile Olu głaskał go po głowie i miził się do niego z błogim wyrazem twarzy, o tyle Maksi od razu zdzielił go w łep - mówiąc bez owijania słów w bawełnę. 

Moi rodzice mają 5-tkę dzieci i 9-ciu już wnuków. Prym wiodą wnuczki-dziewczynki, bo póki co jest ich 5. Ale jak widać - chłopaki wzięli się w garść i gonią. Jeszcze więc jeden i będzie remis ;). Póki co - głównym dostawcą chłopców jestem ja - bo mam ich dwóch, ale moja siostra ma szanse mi dorównać. Na temat braci wolę się nie wypowiadać. Z tego, co wiem - przynajmniej w przypadku dwóch z nich (tych, którzy mają po 2 córki) - prokreacja raczej została zakończona. Plany rodzicielskie brata średniego, który ma i syna i córkę nie są chyba jeszcze jednoznacznie określone. Ja ze swej strony unikam jakichkolwiek deklaracji, bo wierzę w powiedzenie "Nigdy nie mów nigdy", aczkolwiek obstaję przy tym, że u nas Aleksander zawsze będzie najstarszy a Maksymilian najmłodszy ;). Dodam jednak w ramach ciekawostki, że pod koniec maja - mój cioteczny brat i jego żona (oboje lat 44) doczekali się córeczki. Napisałam "doczekali", choć z tego co mi wiadomo - niekoniecznie na nią czekali ;).  Mają bowiem już troje dzieci w wieku... 22,21 i 18 lat. I teraz mała niespodzianka. Miłe, prawda?

Nasz "nowy" chłopczyk otrzymał imię Tomasz - na cześć tragicznie zmarłego, jedynego brata swego taty.

Tomasz, Tomaszek, Tomek, Tomcio, Tomi... 

Synek mojej siostry. 

Witaj wśród nas Mały Człowieku !!!

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Pytajcie a będzie Wam odpowiedziane

Jestem szybka jak błyskawica. Bystra jak górski potok... Nie ma co...

25 kwietnia Lilijka otagowała mnie do zabawy pod mianem "50 pytań do".

Oto logo:



Zabawa - a raczej - ankieta szpiegująca - ma za zadanie wywlec z człowieka to, czego jeszcze ozorem sam z siebie nie wychlapał a ktoś jednak miałby ochotę o tym się dowiedzieć.

Jeśli jednak z własnej woli przystępuję do wywiadu - znaczy, że dobrowolnie zgadzam się udzielić odpowiedzi na wszystkie Wasze ewentualne pytania. Z uśmiechem.

Będę szczera jak złoto a co najwyżej wykręcę się sianem :).

Pytania poproszę w komentarzu pod niniejszym wpisem. Za jakiś czas - wzorem poprzedniczek - odpowiem na nie w poście zbiorczym.

Zasadą zabawy jest też - by wytypować kilka innych "ofiar" do spowiedzi. 

Niestety - nie wiem kogo skazać, więc egzekucję najchętniej zakończyłabym na... sobie. Aczkolwiek są osoby godne pytań. I jest ich znacznie więcej niż te, które sytuuję poniżej, ale z ostrożności ograniczam się do liczby palców jednej ręki. Ok, ok. W moim przypadku - nogi. Brzmi bardziej przyziemnie, choć to nie ziemia jest moim żywiołem ;).

Odmowę uszanuję z właściwą mi wyrozumiałością i rezerwą do świata :). Zabawę ową można przecież elegancko podciągnąć pod siebie jak kocyk na zimne dni ;). Albo  po prostu wykopyrtnąć ją z kopa w chmury i puścić w niebyt. O.

- Julita
- Jaga
- The Road less traveled by
- Żółwinka
- Galopek

Co?

Aż tak drastyczny wybór?

piątek, 1 czerwca 2012

Dzieciakom

Moim, Waszym, Wszystkim - DZIECIOM, DZIECIACZKOM, DZIECIĄTKOM, DZIECINKOM, DZIECIAKOM - zdrowia, uśmiechu, dobrych rodziców (opiekunów) i spełnienia marzeń. 

A na przyszłość - gąszczu wszelakich możliwości i - samych trafnych wyborów :):):):):)