czwartek, 5 lipca 2012

Rozwiąż dylemat

Pogoda sprzyja tematom lekkim, łatwym i przyjemnym. Dlatego też zabrałam się w końcu za te lekkie i przyjemne tematy, do jakich "opracowania" po przyjacielsku zobowiązało mnie kilka miłych mi dusz. 11 pytań typu "albo-albo". I niby to takie proste a czasem człek nie wie co odpowiedzieć, bo z dwóch opcji najchętniej wybrałby tę trzecią. Stąd też moje odpowiedzi często są wykrętne. Wykręcam się sianem tudzież kota wykręcam ogonem.

A zatem:


Kawa czy herbata? 

Kawa przed śniadaniem, herbata do śniadania.

Kolor czy french? 

Jeśli już w ogóle coś, to kolor. French - za dużo ceregieli.

Długie czy krótkie?

Hmmm, nie wiem co ale obstawiam krótkie.

Ranny ptaszek czy nocny marek?

Zdecydowanie ranny ptaszek.

Małżeństwo czy konkubinat?

Małżeństwo.

Piękny czy bogaty?

Najlepiej mieszany.

Sztuczne czy naturalne?

Naturalne, ale takie np. sztuczne zęby na starość - jak znalazł ;)

Wanna czy prysznic?

Prysznic. Biorę go nawet w wannie ;).

Stringi czy gacie?

Oby nie stringi! Sznurek w d... mnie irytuje. Tak samo nie uznaję klapek japonek.

Truskawki czy czereśnie?

Jako typowy czereśniak - wiadomo - czereśnie.

Czarne czy białe?

Biało-czarne ;)




Choleryk czy flegmatyk?

Aż by się chciało rzec - o cholera, nie wiem. Chyba sangwinik ;-).

Ranny ptaszek czy nocna mara?

Jak wyżej - ranny ptaszek.

Srebro czy złoto?

Srebro.

Piżama czy koszulka nocna?

Piżama. Spanie w koszulce jest niewygodne bo się ściąga, podgina i marszczy.

Fast food czy wyszukany obiad?

Zdecydowanie obiad choć i fast-foodem nie rzucę w ścianę jak głód dokuczy...

Woda czy cola?

Woda. Bez niej nie istnieję. Z kolei może dla mnie nie istnieć wspomniana cola.

Kino akcji czy komedia romantyczna?

Komedia romantyczna z akcją.

Chipsy ziemniaczane czy owocowe?

Najlepiej żadne, ale jeśli już jakieś to ziemniaczane.

Śpiew cicho pod prysznicem czy głośno na forum?

Cicho czy głośno, byle nie na forum, bo się wstydzę.

Codzienne bieganie po sklepach czy zakup w pierwszym lepszym?

W pierwszym lepszym. Coraz częściej w internecie.

Wypoczynek aktywnie czy plackiem na 4 literach?

Spośród 14 dni - 12 aktywnie a 2 plackiem na 4 literach - byle nie w pełnym słońcu. 



U mężczyzny - zarost czy świeżo ogolona twarz?

Zarost, ale nie taki do klaty jaki swego czasu miał Em.

Wino białe czy czerwone?

Bez znaczenia. I tak wolę piwo ;-).

Kuchnia włoska czy chińska?

Zanim wybrałabym jedną umarłabym z głodu jak osiołek przy żłóbku z siankiem i owieskiem.

Tydzień w Tunezji czy w Wietnamie?

Byle gdzie aby jechać...

Długa kąpiel czy szybki prysznic?

Jak już pisałam - prysznic nawet w wannie. Nie cierpię łazienkowych polegiwań w wannie.

Bieganie czy joga?

Joga, choć nigdy nie uprawiałam. Bieganie mnie stresuje.

Tu i teraz czy jutro?

Nieszczęśliwie mam tak, że jednak jutro... Myślami wybiegam w przód, martwię się, planuję itp. Czasem zapominam, że to jeszcze dziś a nie już jutro... Przykra przypadłość.

Wielka kłótnia czy cichy foch?

Foch. Kłótni się boję i kłócić się tak naprawdę nie umiem - zwłaszcza po angielsku ;-).

Wakacje w jednym miejscu w hotelu all inclusive czy na motorze i przed siebie?

Jestem dość zmęczoną matką Polką, która nie pamięta wakacji ani nawet weekendu z opcją "odpoczynek", więc na tym etapie życia wybrałabym chyba jednak hotel all inclusive. Motor i tak często mam w tyłku latając za synalkami ;-).

Szpilki czy balerinki?

Szpilki, choć nie chadzam w nich często ;-). Balerinki nigdy nie zawładnęły moim sercem a jedyne, które mam obcierają mi pięty, o! Lubię koturny (byle nie wysokości pustaka).

Weekend z teściową czy praca w nadgodzinach?

Jasne, że z teściową! Nie mogę się doczekać kiedy ją poznam w realu. I wiem, że ona ma tak samo :-).


* * * * *


A ja mam dla Was takie oto drobne i lekkie dylematy do roztrzęsienia:


1. Pająk czy szczur? ;-)
2. Prawo czy medycyna? ;-)
3. Okręt czy samolot (można przełożyć na marynarz czy pilot)? ;-)
4. Jogurt czy serek homo? ;-)
5. Małe miasto czy duża wieś? ;-)
6. Wykrzyknik czy wielokropek? ;-)
7. Po linii prostej czy pokrętnie? ;-)
8. Sygnet czy łańcuch? ;-)
9. Praca z ludźmi czy samodzielnie? ;-)
10. Basen czy aerobik? ;-)
12. Wybierać czy być wybraną? ;-)

Hmmm, i co? Skoro ja byłam wybrana to też mam wybrać? Ale kogo? A może ten kogo wybiorę nie zechce być wybranym i na odwrót?

Po sprawiedliwości wybieram więc wszystkich :-).

Każdy kto tylko mi nie odmówi - poproszę się określić w komentarzu poniżej bądź w osobnym poście u siebie. Jeśli 11 dylematów to za wiele to proszę chociaż rozwiązać konflikt szczura z pająkiem, bo nie chcę awantur zoologicznych na moim blogu ;-).

I liczę, że poddacie pod dyskusję swoje własne ambaranse - o ile już tego nie zrobiłyście i na więcej nie macie ochoty.

Oddycham z ulgą i publikuję. Kilka dni hodowałam tego posta w roboczych... Może nie wybujał jak dziewanna pod płotem, ale już niech sobie leci w świat, bo inne też czekają na uwolnienie.

PS. Ale parzy, co? (Pytanie retoryczne acz nie dotyczy tych co w Dubaju, Kalkucie, Sialkot i jeszcze paru innych... ;-)).

wtorek, 3 lipca 2012

Rozwodowy finał Euro 2012


Euro 2012 odeszło do historii a zatem zamknęłam naszą strefę kibica po prawej na 7 spustów. W mojej głowie - poza tymi nielicznymi, które opublikowałam - powstało kilka innych postów w tematyce mistrzostw. Niestety, poza okręg tej głowy nie wyszły. Nie mam ich nawet w "roboczych". I teraz już nie widzę większego sensu przywoływać minionych emocji - bo siłą rzeczy opadły sobie one z lekka jak confetti dla zwycięzców.

Jednak - nie wypada ot tak nie napisać ni słowa na zakończenie tej - bądź co bądź - ciekawej i fajnej imprezy, w którą - bądź co bądź - nieco się wkręciliśmy.

A zatem.

Serdecznie cieszyłam się z wygranej Włochów nad Niemcami. Powód jasny jak słońce: ci drudzy byli jednym z faworytów a ja wolę faworyzować tych, których faworyzuje się mniej lub wcale. Poza tym, choć rasistką ni nazistką nie jestem - jeśli mam do wyboru Niemcy i inny kraj - zwykle wybiorę ten inny. A że Włochy dodatkowo darzę sympatią - mój wybór był oczywisty. Więc było mi bardzo miło, kiedy to włoski makaron w osobie szalonego Balotelli'ego okręcił się sprytnie wokół perfekcyjnych niemieckich nóg i powalił je skutecznie na murawę. Bravo Italia!

Po finale natomiast - niemal rozwiodłam się z mężem. On był za Hiszpanią a ja przeciwko niemu. Zdruzgotał mnie 4 do 0 a na dodatek zdecydowanie zbyt entuzjastycznie się z tego cieszył. Nie wiem czy radowała go wygrana Hiszpanii czy triumf nade mną. W każdym bądź razie, kiedy zadął mi tą swoją stadionową trąbą tuż nad uchem i niemal nie rozwalił kanapy po pierwszym golu, uznałam że czas się rozstać. Dodatkowo przybrałam zamiar na kuchnię i przetrząsnęłam wszystkie szafki oraz lodówkę w poszukiwaniu produktów made in Spain. Na pierwszy ogień poszła oczywiście oliwa z oliwek. Jedynie resztka mojego zdrowego rozsądku uratowała ją przed kajakowym spływem kanalizacją... Oliwki z oliwek - na szczęście okazały się... włoskie, więc otagowałam je znakiem "ani mi się waż, skoro jesteś przeciw!". A On lubi oliwki, lubi. Leżał sobie w lodówce również serek typu włoskiego, który choć produkowany w Polsce - jakby nie było - nazwę ma włoską jak w mordę strzelił. I to On głównie spożywa u nas te serki, chociaż i ja mam do nich słabość. Oczywiście otagowałam słowami "tylko spróbuj!" i rysunkiem symbolu znanego wszem i wobec z butelki z denaturatem. Oznaczyłam podobnie mozzarellę, jarską pizzę w zamrażalniku, bazylię na parapecie, makaron spaghetti i pomidorowy sos włoski w słoiku. Zemściłam się zatem w sposób przedni i dokuczliwy. Będzie głodny? To do Hiszpanii biegiem marsz. Z piłką miedzy nogami co by było trudniej i dłużej zeszło. O!. Będzie mi tu przeciwko mnie kibicował, kurde mol. Nie, nie mam nic do Hiszpanii. Oba finałowe narody jak dla mnie są cool pomimo, że w rzeczy samej są hot. Ale Hiszpania już wygrała a ja nie lubię powtórek z rozrywki. Zgoda, cztery do jaja z Italią pokazało, że mistrz jest godny swego tytułu, ale jako człowiek żyjący w wolnym kraju miałam prawo kibicować wicemistrzom - jakkolwiek dużo by nie przegrali. Szkoda więc, że ten jeden jedyny raz, akurat podczas meczu finałowego mieliśmy ze starym odmienne preferencje i rodzinne oglądanie skończyło się u nas małżeńską awanturą. Na boisku padło wiele goli a w naszym pokoju padło wiele, mało pokojowych słów: Rzucam cię! Nie odzywaj się do mnie! Nie rycz jak ten byk na corridzie! Wynoś mi się z tą trąbą na balkon! Rozwal mi kanapę to ja ci pokażę gdzie Rzym a gdzie Barcelona! Ja za ciebie wyszłam dwa razy, ale ty mi stąd zaraz wyjdziesz raz a dobrze! Wyrzucam cię z mojej polisy na życie! Nie będę Cię wspierać w staraniach o obywatelstwo! Staraj się o hiszpańskie! O!

Dałam mu za te mistrzostwo po... mistrzowsku, co? ;) Na deser usłyszał, że od dzisiaj - choćby go pragnienie ogniem paliło a sam nie mógł się ruszyć - nie podam ani kropli wody. Lejek w zęby i ulubiona hiszpańska oliwka ciur ciur do gardełka. Nie będzie mi tu więcej hiszpańskim bykiem się stawiał. O!

A jak już otagowałam to wszystko w kuchni i wysączyłam swój włoski jad kiełbasiany (tak, tak, dlatego, że jarosz to ja mu na złość tym kiełbasianym) prosto na niego, to poszłam do sypialni, rzuciłam się na łóżko i udusiłam się ze śmiechu.

Spoko finał, co?  Indie pożarły się z Polską o Hiszpanię i Włochy ;-).

Euro Euro Euro. Było, minęło. Szczerze powiem, że nie wierzyłam. Że zdążą z budową stadionów, dróg i całej infrastruktury. Że zdobędą uznanie kibiców ze świata. Że będzie się o tym Euro mówiło bardzo pozytywnie - jak Europa długa i szeroka. Sprawdziło się jedynie to, że Polska drużyna daleko w tej imprezie nie zajdzie. Ale jakie to ma dzisiaj znaczenie...

Flaga z balkonu uprana i uprasowana leży w szufladzie i czeka na kolejne wyjście. Koszulki podobnie. Szklanka z 5-tym stadionem wypucowana przez zmywarkę - w pudełeczko i na półeczkę. Kubeczki do kawy - bez pudełeczek ale też na półeczkę. Farbki do malowania fejsa - w woreczek i do szafeczki. Trąby? Te akurat gadżety muszę schować gdzieś bardzo głęboko, bo ich rozwalający dźwięk po finałowym meczu nadal nieznośnie mi brzęczy przy uchu jak... hiszpańska mucha ;).

A zatem - Ko-Ko-Ko-Ko - nasze Euro było spoko!