czwartek, 28 marca 2013

Aleksander Niebieski

Mało dobrego. Od początku roku niemal samo zło. Jak nie dotyka mnie, dotyka moich bliskich.

Ale widać taki mój krzyż na ten czas. I trzeba go nieść. Bo skoro jest krzyż to kiedyś będzie i zwycięstwo. 

To jedyne co sobie wzięłam do głowy w związku z nadchodzącą Wielkanocą. Reszta jest poza mną i w zasadzie modlę się na te święta jedynie o... święty spokój.

W negatywach codzienności szukam sobie jednak pozytywnych okruchów. Przedwczoraj dostarczył mi ich mój okruszek Aleksander. Z okazji nadchodzących Świąt jego przedszkole przygotowało tematyczną inscenizację dla rodziców. Każde dziecko "grało" jakiś kolor, były tańce i piosenki. Na koniec kiermasz przygotowanych przez dzieciaki ozdób wielkanocnych i odwiedziny Zająca, który wręczył młodym aktorom słodkie jajeczka.

Leciałam z pracy niemal galopem, co by się nie spóźnić na imprezę. Ale wiadomo - szlaban na przejeździe kolejowym ciach mi przed maską w dół, wraz ze szlabanem korek budujący się głównie z tirów, zaraz za szlabanem czerwone światło, potem brak miejsca do zaparkowania auta przy przedszkolu... Wpadłam do budynku zziajana, zdjęłam buty i wtłoczyłam się na zatłoczoną salkę. Jakaś dziewczynka w żółtych barwach kończyła właśnie swoją kwestię i podawała wielki mikrofon do mojej drobniutkiej Kropki - w niebieskim ubranku, niebieskiej bibułowej czapie i wielkiej niebieskiej kokardzie przypiętej do bluzeczki

Aleksander Wielki-Niewielki Niebieski.

Nie widział mnie, ale ja widziałam go doskonale, choć musiałam wyginać się i wyciągać szyję jak gęś. Wzrostem bowiem nie grzeszę, a kilku sterczących jak koły w płocie ojców - i owszem. 

Indywidualny występ Oleśka był króciutki. Tyci jak on sam. Jeden wers.

"Jestem błękit, kolor nieba - tylko w górę spojrzeć trzeba" - wyrecytował z uśmiechem, oddał mikrofon kolejnemu z kolorów i wtedy zauważył mnie. 

Nie dość, że ta skromna linijka wiersza - no nie ukrywam! - wzruszyła mnie prawie do łez to jeszcze miałam dodatkową uciechę, gdyż Oluś machał i śmiał się do mnie jakby zobaczył mnie pierwszy raz po wielu latach. Ba, nawet słyszałam a raczej wywnioskowałam z ruchu warg, że powtarza sobie pod nosem podekscytowanym głosikiem - "mama, mama, mama". Niebywałe - ale prawdziwe - dzieciom do szczęścia najbardziej potrzebna bywa obecność rodziców. Zwłaszcza wtedy, kiedy stają na scenie - najpierw przedszkolnej, potem szkolnej a potem scenie samego życia...

Jestem błękit kolor nieba, tylko w górę spojrzeć trzeba... Wzruszyłam się nie tylko tym, że Olu wymawiał te słowa. Również dlatego, że w obliczu ostatnich niemiłych wydarzeń w moim życiu zabrzmiały one prawdziwie. Odniosłam je do siebie. Błękit bowiem istnieje zawsze. Wystarczy tylko czasem podnieść głowę. Dostrzec go. Widzieć błękit a nie ciemne chmury.

Po inscenizacji Olu przybiegł do mnie jak na skrzydłach. Ależ się tulił i cieszył! I te jego słodkie "mama, mama, mama". Tak, to jest właśnie ten mój Błękit!. Takie chwile. Oboje byliśmy szczęśliwi.

Do czasu, kiedy nie oznajmiłam młodemu człowiekowi, że teraz wybieramy się do przychodni na szczepionkę. Łzy lały się jak strugi deszczu, rozpacz hulała po całym domu, smutek zaatakował duszę a paraliż małe ciało. Jako małolatek Olu nigdy nie płakał na szczepionkach, chociaż zawsze dostawał porządne kłucia - nie kupowałam bowiem nigdy szczepionek skojarzonych... No tak, ale tamte szczepionki były wtedy, gdy pacjent jeszcze nie miał ich świadomości. Teraz, jak na 5-cio latka przystało - nie dał się już ot tak wpakować w auto i zawieść w nieznane. Zrobił rozeznanie, zadawał pytania, włączył obawy. Prawidłowo ;). 

W przychodni wszystko poszło dość sprawnie - zanim Olu się obejrzał (a Maksio towarzysz zdążył znudzić) - był już zważony (15.300 kg), zmierzony (106 cm), miał sprawdzone ciśnienie (idealne), sprawdzony wzrok (idealny), osłuchany przez lekarkę i zaszczepiony. Ani się spostrzegł a już było PO. Najpierw jakieś 2 kropelki o niezbyt ciekawym smaku a potem zastrzyk w chudą rączkę. "Mamo, nic a nic nie poczułem". "Bo jesteś bohaterem" - poklepałam synka po czarnym łepku naklejając mu jednocześnie na bluzkę naklejkę "dzielny pacjent". "Eh, te pani dzieci to jakieś takie inne, szczególne" - dodała na koniec nasza pielęgniarka. Nie muszę dodawać, że na te słowa urosłam w swym błękicie po sam błękit :).

Następnego dnia bohater nie poszedł jednak do przedszkola. "Mamo, ręka mnie boli. I głowa. I nogi. I spać mi się chce." Nic mu w gruncie rzeczy nie było, podejrzewam, że troszkę symulował. Czasem jednak przymykam oczy na takie akty ratunku przed przedszkolem.

Aleksander to jest takie rzeczywiście trochę błękitne dziecko. Pozytywne i kojące. Owszem bywa i gradową chmurką, ale kto nią nie bywa? Jest delikatny, wrażliwy i czuły. 

O Maksymilianku - równie czułym i wrażliwym ale zdecydowanie mniej delikatnym - innym razem. Może po bilansie, na który niebawem się wybieramy.

Jak najwięcej błękitu Wam życzę. Wystarczy, że spojrzycie w górę a on na pewno tam będzie :).

PS. Wczoraj w kraju mojego męża było Święto Kolorów - HOLI.

Polska a Indie to zupełnie dwa inne światy, ale zawsze w granicach naszych Świąt Zmarłych, kiedy my palimy znicze, u nich jest Diwali - Święto Światła. Kiedy u nas Wielkanoc, kolorujemy jajka i cieszymy się z pierwszych kwiatów, młodej zieleni (OK, NIE TYM RAZEM!), słońca i błękitu - oni mają Holi, podczas którego wszystko tonie w barwnych proszkach - ludzie, rzeczy i zwierzęta. 

Przypadek czy coś w tym jest? ;)

18 komentarzy:

  1. Przerabialiście dokładnie to samo co ja z Młodą miesiąc temu :). Strach też był, ale poszło jak po maśle!
    Wesołych Świąt Amisha!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Mammo Mia serdecznie. Czyżbyś Twoja Młoda też rocznik 2008?

      Usuń
  2. Ostatnio czytalam o tym świecie i tak sobie o Tobie pomyslałam;)
    Dużo Błękitu zatem:)
    Tak pozytywnie się nastroiłam;)
    Buziaki wielkie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Stokrotko, kto troszkę mnie zna i słyszy 'Indie' to jakoś mimochodem ma ze mną skojarzenie ;). Nie znam tamtego świata osobiście, ale na pewno się różni od naszego. A co czytałaś?

      Fajnie, że pozytywnie nastroiłam Cię swoim błękitem :). Buziaczki.

      Usuń
  3. kurcze, ja sama się wzruszyłam, jedynie czytając o Aleksandrze Niebieskim:) Co musi czuć dziecko, gdy stoi na scenie, a rodzica nie ma?nie sprawdzajmy:)Oluś, czarny łebek-do ukochania te Twoje chłopaki A mishko:***
    Przepięknie napisałaś o błękicie, masz rację...wystarczy unieść głowę.
    A kraj Twego męża fascynujący, zazdroszczę Ci, że masz jego kawałek na własność:)
    tulę:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Marto - nie sprawdzajmy ;). Moje chłopaki są kochane ale jak jestem z nimi sama - czasem wychodzę z siebie (= ach ten Maksio...). Nie wiem jak Ty ogarniasz piątkę!

      Kraj na pewno fascynujący... Szkoda tylko, że ciągle dla mnie daleki (no, za wyjątkiem mężona ;-).

      Usuń
  4. Pięknie napisane:) A błękit każdy z nas nosi w sobie , czy to nieba czy oceanu, jak kto woli. Wystarczy tylko aby rozwiały się chmury i ustał sztorm.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Najwazniejsze, ze bylas na czas, uslyszalam najwazniejsza kwestie przedstawienia...
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak Judith, ta kwestia przedstawienia była dla mnie zdecydowanie najważniejsza ;).
      Serdeczności !

      Usuń
  6. Amisho - trafiłam tu dziś i łzy mi się kręcą przy błękitnym Aleksandrze... i widzę, że Wy pasujecie pod mój blogowy dach - dwujęzyczni? i Maksymilianka też macie! Zapraszam! www.dwujezycznosc.blogspot.com Dopisze Was po świętach na listę mam "dwujęzyczków". Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze, że znalazłaś się tam na czas:) Rzeczywiście tak jest w życiu, mało mamy czasem kolorowych barw, dlatego warto się uspokoić, wyciszyć i znaleźć ten błękit:) Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze Karro, dobrze, bardzo dobrze :). Ja również Wam życzę wesołych świąt! Błękitno zielonych - najlepiej :).

      Usuń
  8. Cudny, cudny i tak bardzo wzruszający tekst. Życzę Ci kochana:
    - pokonania wszystkich życiowych tarapatów i trudności
    - nadejścia pięknej wiosny w trybie PILNYM
    - najszybszego powrotu męża, żebyś nie musiała sama przechodzić przez życia znój
    a jakby co to - moje motto od dziś :-) : "tylko w górę spojrzeć trzeba"
    Uściski :*


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokonam. Jak nie ciałem to duszą Mamo Ammara ;-). Tylko jak wiesz, nie wszystko w naszych rękach...

      Wiosna... hmmm, przynajmniej ptaki już inaczej śpiewają, dni są dłuższe, poranki widne, słońca więcej a gdy mróz zelżeje to momentami powietrze pachnie "inaczej". Czyli tak naprawdę wiosna już jest, prawda? No ok - w zimowym płaszczu, ale i na niego przyjdzie kres. W ten oto sposób znów spojrzałam w górę ;). Dobre hasło, prawda?

      :-)

      Usuń
  9. Pamiętam te przedszkolne czasy moich dzieciaków i smutek w oczętach, kiedy recytowały wierszyki dla taty... Kolejnych łez już nie było - moje dzieci dostawały wierszyki tylko dla mamusi. Tak niewiele, a zmienia dużo... I zawsze, ale to zawsze płakałam ;) Jakakolwiek byłaby to uroczystość przedszkolna z udziałem moich dzieci - musiałam mieć paczkę chusteczek na podorędziu ;)
    Cudowne to Twoje 5 letnie dziecię :)
    Ja szukam błękitu Amisho i nie dostrzegam. I zadzieram głowę do góry i nic. Szaro. Ale głęboko wierzę, że kiedyś dojrzę. Oby nie zbyt późno. W końcu młoda jeszcze jestem i chcę jeszcze zaznać odrobinę najlepszego ;)
    Spokoju dla Ciebie kochana.
    Całuję,
    M vel Sun :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś jest wzruszającego w naszych dzieciach, że jedną linijką wierszyka potrafią wyciskać łzy, prawda Sun?

      Błękit zaś ma różne odcienie... Wiesz, że z mocy serca swego życzę Ci, by akurat ten najbardziej przez Ciebie pożądany w końcu na Twoim niebie się pojawił :). I pojawi się na pewno.

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).