czwartek, 16 maja 2013

O laniu, gadaniu i powracaniu

Napisałby co człek, co by w końcu w maj blogowy wstąpić (ostatnia notka wszak z 30 kwietnia) ale coś cienko w piśmie ostatnio. Niby pisze się sporo, bo i czaty tu i ówdzie się obleci i komentarze jakieś gdzieś zostawi i maila czasem naklika i smsa jakiegoś i pozew i wniosek i przelew jaki online wypełni - za światło i inne media na przykład... Ale żeby tak się na blogu wysilić to ni cholery (co by innego jeszcze słowa na H. nie użyć). 
 
Kopa mi trzeba! No to bach Matko-Wariatko. Byle co i byle ile ale pisz, bo Ci Żywotnik z igiełek obleci.
 
No. Dawno o dzieciach nie było (czy było?), to może by o nich?
 
No to na przykład:
 
Około miesiąca temu Pani w przedszkolu poskarżyła się, że Aleksandriej ciepnął jakiegoś kolegę w łep bez zdania racji. Przy podwieczorku. Że chłopczyk beczał z tego powodu bezlitośnie i nijak go było uspokoić. Zatrwożona niecnym czynem swego pierworodnego - grzeczną acz stanowczą lekcję wyłożyłam mu wprost przy Pani. Powodu wybryku Zabijaka nie podał. Stał milczący i naburmuszony jak bąk. Naburmuszyłam się więc i ja na niego i całe popołudnie jako i wieczór oraz dzień następny prowadziłam dochodzenie - czemu to walnął kolegę (przecież NIGDY dotąd!) i czy aby poprawi swoje zachowanie. Długo docierałam do prawdy, bo zaciął się Aleksander jak kosą. W końcu wybąkał, że ten chłopiec powiedział do niego brzydkie słowo. Jakie? Nie pamiętał. Jasne... Obiecał jednak solennie, że bić już nie będzie przy czym następnego dnia znowu kogoś tam "potrącił". Kładłam mu do głowy przez kolejne kilka dni czym wyprowadziłam dziecię z równowagi. Zatkało demonstracyjnie uszy i powiedziało: Mamo! Gadasz to samo już tyle dni, ja już nie mogę tego słuchać, przecież Ci już sto razy obiecałem, że nikogo nie będę bił! Ale zbił... Tylko, że mnie. Z pantałyku. Teraz z kolei ja mu obiecałam, że już ani pół słówkiem na ten temat nie wspomnę, choć jęzor jeszcze mnie palił i świerzbił wielokrotnie by się ponownie czepnąć - nie myślcie... Po całym zajściu, kiedy przez kolejne dni odbierałam Olesia z przedszkola - jak tylko zobaczył mnie w drzwiach z daleka wołał - Mamo, mamo a wiesz, że dziś też nie pobiłem żadnego dziecka!? A jaki dumny z siebie przy tym był... Nie cieszy mnie, że awanturnictwo w moje pokorne cielę wstępuje, ale w końcu - odkąd świat światem - przecież chłopaki czasem muszą, czyż nie? Trza nam będzie posłać syna na karate - zawyrokował ojciec zza siedmiu mórz i co najmniej tyluż rzek. Podoba mi się myśl, więc poślemy, a jakże. Bo małe, chude, zwinne i waleczne to-to. Niech pasy cenne zdobywa a nie bęcki od Pań przedszkolanek (i jeszcze ja przy okazji...).
 
Maksymalny natomiast "przybija" mnie gadulstwem. Zaczął mówić wcześnie i to w obu językach. Było mama come, mama open, mama Macio "łosz ends" i tak dalej. Ale, że mówiony język angielski opuścił nasz dom w styczniu i na razie się nie zanosi na szybki powrót - to pozostało dziecku jedynie "open" i to głównie zamrażarkę, gdzie bywają ukryte lody. Język ojczysty (hm, bo chyba to TEN ich ojczysty, prawda?) opanowany zaś niemal do męczącej perfekcji. Maksi mówi, mówi, mówi. Jak ten pies Marta... No szczeka po prostu jak najęty. Wszystko i coraz lepiej. Zgaga ledwo skończyła 2 lata a już się kłóci, zadaje mądre pytania, śmiga na smarcie, iPadzie, dzwoni ze Skype do Indii i swoją nieokiełznaną energią wysysa resztki energii mojej. Pocieszny człowiek, nie powiem, ale najbardziej wtedy gdy nie ma obok matki. Bo jak matka obok jest to rogi natychmiast chyżo rosną, fify do nosa włażą, talent dramaturgiczny się ujawnia, pysk się drze i łzy się leją - w przewadze tych krokodylich. Szarpidrut moich nerwów. Już dawno obwiniłam za to indyjskie geny, ale co mi z tego, że sobie obwiniłam, jak to nie Indie a Polska muszą się z nimi użerać. Owszem, czasem Maksymalny jest dobrym, grzecznym i spokojnym dzieckiem. Nie rozwala bez sensu zabawek, nie skacze po łóżku, nie zwala pościeli i łachów na glebę, nie wyciąga butów z szafek raz po raz, nie myje rąk przez godzinę co godzinę, nie domaga się histerycznie słodyczy, które gdzieś niebacznie zlokalizuje. Ale to moi drodzy zdarza się jedynie nocą. Gdy aktywność rzeczonego ogranicza się jedynie do sapania, chrapania i skopywania pościeli.
 
Aha - skoro o pościeli to obwieszczam, że wyniosłam się od nich z łóżka. Co? Że i tak za długo? Nigdy nikogo to nie bolało. Teraz też nie boli - ani ich ani mnie. Unieśli ten "ciężar" dzielnie a ja się cieszę, że stało się to naturalnie i po prostu. Ot, pewnego wieczoru poszłam spać do dużego pokoju i tak mi zostało. Zaglądam do nich w nocy - co by przykryć, bo się non stop odkrywają, ale na tym kończy się moja z nimi styczność nocna. Oczywiście o fakcie powiadomiłam niezwłocznie ich ojca, bo jednak fakt ten powiadomienia był godny. Ojciec zapytał jedynie w chytry sposób, czy aby zostało jeszcze jakieś wino z Francji... Well... Może by i zostało, ale że wielki come back przeniesiony z 1 czerwca na początek sierpnia to wątpię, by się coś uchowało. E tam. Zawsze przecie można iść do pobliskiego monopolu i się Zdesperować czym monopol bogaty (a bogaty) a nie, że zaraz Francja elegancja, prawda? Ważne, że opuściłam łoże synowskie a na mężowskie się wprowadzam ;). 
 
Aczkolwiek - przecież po drodze do Polski będzie Francję zaliczał, to choćby marną butelczynę zdoła jeszcze przywieźć. Taaa, bo teraz to on będzie oblatywał Indie. Potem podobno Filipiny i Wietnam. Nie, tam go jeszcze nie było, więc musi, nie??? A jak wróci stamtąd do Kalkuty to bierze kurs wprost na Amsterdam. Przez Mumbaj i Frankfurt (sama mu bilet zmieniałam to wiem, nie?). Z Amsterdamu do Francji ponoć i Hiszpanii jeszcze na chwilkę. A co tam, jak już będzie w Europie to czemuż by nie, prawda? No i na deser wisienka na torcie - Warszawa. A potem już pestka z wisienki - Grajewo. 

Nie polecam wiązać się z: zodiakalnymi Bliźniakami, numerologicznymi Piątkami, i "biznesmenami". Jeśli chce się mieć ich zawsze przy sobie. Jeśli pozwala im się być sobą a fakt, że nie ma ich obok przez pół roku nie wadzi - polecam ;). 

PS. Lepsza taka praca niż frustracja na bezrobociu na polskim zaścianku. No i tym razem przedłużyło się nieplanowanie. Nie tak miało być. Ale przecież będzie dobrze. 

24 komentarze:

  1. First miało być o dzieciach, ale zacznę od męża - powsinogi znakomitej ;) Zazdroszczę... czego i kogo już wiesz, więc się powtarzać nie będę ;) Aczkolwiek na butelczynę wina z Francji zapisałabym się chętnie ;) I zapewniam Cię, że Jemu ta pestka z wisienki droższa niż wszystkie owoce świata :))

    Waleczne serce uściskaj od cioci Moniki i zapisuj na sporty walki czym prędzej. Karate mile widziane... Kasia ma już 4kyu... :) Młodszemu natomiast wróżę karierę aktorską, Holly i Bolly woody czekają go jak nic ;)

    A Ty kochana wracaj do mężowskiego łoża, pij wino i czekaj... od czerwca do sierpnia niedaleko ;)

    Buziaki :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Butelczynę masz pisaną i obiecaną Sun.

      Uściskam i kości kruche wręcz od Ciotki połamię ;). Ah i to właśnie jemu wróżyliśmy aktorstwo, bo on potrafi wspaniale naśladować - ale w karate też go trzeba by ... co by nie lał przedszkolaków bez celu LOL.

      Waleczne serce... to chyba bardziej dla mnie niż dla niego komplement... Piękny. Dziękuję Sun, i moje serce urosło na te słowa. W zasadzie Olu to takie właśnie waleczne serduszko. Co nie znaczy, że jak "bił" to go za to głaskałam ;). Oj, nie...

      Mały zaś jest takim słodkim piołunem. Kocham Cię mamo i dlatego rozwalę Ci krzesło ;). A może przesadzam? Na pewno. Kocham po wielokroć obu.

      Moje łoże dziś zajął Aleksander - bo chciał spać SAM - bohater...Czyli ja dziś z Maksim. Ech, czego to się nie robi w imię miłości. Matczynej ;).



      Usuń
    2. Tak bardzo chciałabym spotkać się z Tobą w tym Twoim pestkowym mieście :))) I to wino pić do utraty równowagi nawet... ;)

      Usuń
    3. Na takie słowa Moni, nasz Maxi powiedziałby - "Daj mi tu do mnie".

      Usuń
  2. Ano prawda, lepsza taka praca niż bezrobocie. A Ty dzielna kobieta jesteś, wspaniale sobie radzisz:) I znowu smaka na wino robisz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie Karro :).

      Dzielna? No muszę czasem... Bardziej jednak numerologiczna 6-stka ;). Czyli tak zwana życiowa Matka Teresa. No nie napiszę, że z Kalkuty, bo wszak to ON stamtąd he he.

      Wino, wino, wino... zaraz się poczuję winna za to wino, he he.

      Usuń
  3. Podziwiam Was za te odległosci, to znaczy za to jak sobie z tym radziecie...
    Ja bym nie potrafiła, ja to jednak musze miec kogoś przy sobie... ale najważneijsze że oboje jesteście w tym szczęslwi i się rozumiecie a przecież o to właśnie chodzi!
    Gratulacje z powodów łóżkowych... oby tym razem już brak towarzystwa w łóżku sie nie przedłużał!
    Wino najlepsze sie na tę okolicznosć należy jak nic!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak napisałam wyżej Stokrotko - urodziłam się w szóstej wibracji. To zobowiązuje ;). Jestem szósta do potęgi...

      Może zbyt szczęśliwi w tym nie jesteśmy, ale znosimy. Umiemy tak. Inaczej już dawno byłoby "po ptokach".

      Powody gratulacji łóżkowych - hmmm, są zasłużone (Jezu, skąd we mnie ta "skromność"?). Wyznaję zasadę, że czas SAM wie lepiej.

      Usuń
  4. A te wspólne łoże ..zaowocuje?;))
    Dobrze,ze się odzywasz, choć rzadko,za to z przytupem;)
    Karate ok:)
    Grześ mówić zaczyna, ale chyba już mi tak nieśpieszno;))
    Uściski :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie Misiu, nie ma mowy o owocowaniu łoża ;)

      Usuń
  5. Bliźniak trójki są grzeczniejsze, dupy z domu im się ruszyć nie chce, za to w pracy latawce, przy biurku siedzą jak na szpilkach. Dopiero co musiałam wysłuchać żali, że piętnasty, fakturowanie i siedzenie z tymi dziewuchami, co to jeden klik na godzinę... Cóż, mój luby jeden klik na dwa tygodnie, za to telefon to miecz i tarcza jednocześnie.
    Matko Wariatko, jestem niepocieszona, bo to wino... Że niby już wyszło czy wyjść planuje? Boo może kiedyś jakoś, a wakacje dłuuugie. Nie, żebym się wpraszała, ale wypić bym wypiła ;)
    Buziole dla chłopaków, o ile to jeszcze wypada w tym wieku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buziole wypada a wino się znajdzie, nie bój się ;).

      Usuń
  6. Jak mojego syna w szkole za nic bił chłopak dwa razy większy od niego, to pani mi wytłumaczyła, że tak się chłopcy bawią... i ani myślała porozmawiać z mamą winowajcy. Tu dzieci same pozostawiane są, by rozwiązać swoje problemy. I faktycznie po kilku tygodniach chłopcy stali się najlepszymi przyjaciółmi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i w zasadzie takie podejście mi się podoba bardziej... Wszak łbów sobie nie urwali a chłopaki to chłopaki - czasem muszą... ;). No, ale uważam, że jako matka powinnam swego upomnieć w razie takich akcji. Co by za długie te rogi nie rosły.

      Usuń
  7. Maksymalny mnie rozbraja! :-))))

    Kochana, a co do rozłąki, to Was podziwiam. Wiem, że nie masz wyjścia i że tak się przyzwyczailiście, ale i tak podziwiam. A Twojemu mężowi to nawet troszczkę zazdroszczę - tyle świata zobaczyć! Choć z drugiej strony, musi mu być bardzo tęskno tyle czasu być bez Was. Lepiej na miejscu, ale w trójkę. :-)
    No i w osobnych łóżkach! ;-D

    Buziaki kochana i miłego weekendu! :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mu też Julitko trochę zazdroszczę podróży ale rozłąki z dziećmi (no i mną;-)wcale a wcale. Taką mamy sytuację i niewiele można zaradzić, ale na pewno więcej na tak długo nie pojedzie. Obym tylko się nie myliła ;).

      Usuń
  8. Kochana, nie możesz dopuścić żeby żywotnik z igieł opadł, nie możesz ;)
    Matko-Wariatko, żółwik za podejście do Dzieciów ;)

    Oby do sierpnia szybko zleciało, a zleci. Dla nas pewnie szybciej niż dla Ciebie, ale zleci.
    Chłopaków masz cudnych, Maksymalny jest po prostu Maksymalny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lili, rzadko to rzadko, ale staram się Żywotnik podlewać ;). Zresztą żywotniki długo mogą bez wody, jak mniemam he he.

      Podejście do dzieciów mam dość lajtowe tak ogólnie. Jak na Matkę Wariatkę przystało ;).

      Usuń
  9. Hej, ja jestem za związkami na odległość, bo przynajmniej nie ma okazji się kłócić i każdy jest dla siebie miły, jest za kim tęsknić, ale tak długo to nawet ja bym nie wytrzymała:)
    Trzymaj się dzielnie, a ten Twój mąż to niezły podróżnik, zapewne wiele tematów do rozmów macie i jest się od kogo uczyć czegoś nowego o świecie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tak Żółwinko, związki na odległość mają swe zalety. Ja akurat się do takich nadaję stąd tęsknota nie pali mnie żywym ogniem, aczkolwiek 6-7 miesięcy to zdecydowanie za długo i zapowiedziałam Mu, że to ostatni raz. Zwłaszcza z uwagi na dzieci.

      Ja podróżować nie mogę, bo nie mam możliwości ale wieści ze świata mam istotnie z 1wszej ręki ;).

      Usuń
  10. Droga Amisho.

    Kiedyś w Polsce było dużo kobiet, które czekały na mężów, którzy... zawiną do portów. Polska flota upadła, a jedynie nieliczni marynarze pływają głównie u tanich armatorów liberyjskich.

    Wydaje mi się, że trudno być żoną biznesmena, a najbardziej dzieci odczuwają brak taty w domu.

    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie. :))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edwardzie - ja dopóki mam dzieci i rodzinę w P. czyli cały zestaw potrzebny do życia karmicznej 6-ce - męża mogę mieć rzadziej he he ;). Teraz jednak rozłąka jest zdecydowanie za długa. Ale wytrzymaliśmy już tyle miesięcy, że i te 2 dodatkowe przetrzymamy. Gdyby Polska była bardziej przychylna obcokrajowcom to M. nie musiałby tak latać po świecie. Ale już choćby to, że ma rodziców w Indiach skazuje go na dłuższe wyjazdy od czasu do czasu. Więc ja i dzieci też jesteśmy skazani - na jego nieobecność od czasu do czasu. Inna sprawa, że M. lubi być w ruchu, lubi zmiany i lubi pracować. Praca to dla niego priorytet i tak jak ja dbam o rodzinę w sensie, że jestem z nią, poświęcam się jej, karmię i wychowuję tak on czuje się odpowiedzialny by zapewnić jej byt materialny. Nie oznacza to jednak, że nie interesuje go wychowanie dzieci czy bycie z nami na co dzień. Takiego mam męża jakiego sobie wybrałam i świadoma konsekwencji tego wyboru po prostu żyję takim życiem jakie mamy. I wcale nie jest nam źle. Inaczej na pewno, ale w tej inności jest również siła.

      Usuń
  11. Kochana... Mój w. juto wylatuje do Pl na TRZY dni ( wraca w pon. wieczorem) i ja w panice zastanawiam się,jak przeżyję TYLE czasu :D Podziwiam... A mój F. tez gaduła i przede wszystkim po ang. - bo łatwiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy dni Jagodzianko ;). Pesteczka :))). No, mój Olu po angielsku nie chce. Mały może by i mówił więcej jakby tata był. Myślę jednak, że szybko nadrobi.

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).