piątek, 20 września 2013

Ki ze mną za grzyb?

Coś się ze mną stało. Nic, tylko siedziałabym w kuchni i pitrasiła. Zachowuję się trochę jak niejaka Kulfi z mojej ulubionej książki "Zadyma w dzikim sadzie" (polecam!). Zresztą widać, że "coś" mi dolega, prawda? Nie ciągnie mnie jedynie do pieczenia ciast i robienia deserów, chociaż zobowiązałam się do upieczenia ciasta na Święto Jabłka w przedszkolu chłopaków. Nie, nie na ochotnika. Za sugestią i prośbą nauczycielek. Wstyd było odmówić, choć lojalnie uprzedziłam, że cukiernik to ze mnie jak z koziej dupy trąba. No ale - na moje szczęście - ciasto tematyczne - z jabłkami.  

Jabłek Ci w Pastorczyku bez liku, w tym poczciwych antonówek moc, więc szarlotkę - nawet jakiem kozia trąba - rąbnę jako żywo. Mało skomplikowane, jedno z moich ulubionych (o ile ja w ogóle mogę o ciastach mówić z jakimkolwiek uwielbieniem...), więc powinnam stanąć na wysokości zadania, co by nie powiedzieć - dumnie zaszumieć na czubku jabłonki - jak ta sosna na gór szczycie.

Poza tym - DYNIA nadal rządzi - żeby nie było, że z obiegu wypadła. O nie! Będę Was nią nudzić do upadku sił. Wczoraj robiłam nigdy-nie-znudzone curry z czerwonej fasoli i serka włoskiego (na życzenie M., który DOSŁOWNIE ! może je jeść codziennie). Jednocześnie w piekarniku upiekłam... co? Dynię. Co zrobiłam z upieczonymi kawałkami? Dorzuciłam do curry. Nim się danie przygotowało na dobre - wychochlowałam prosto z garnka (że niby próbowałam) co najmniej 1/4. Takie dobre!

Zanim jednak zabrałam się za gotowanie to gdzie byłam? Otóż w lesie, moi mili. Zmokłam co prawda jak kura, bo choć nie lało cebrem to siąpiło i ciurkało bez ustanku, ale honor grzybiarza uratowałam. Ni prawdziwka-borowika, ni podgrzybka, ni koźlaka, ni opieńka, rydza, smardza czy czubajki. Ni a ni. Za to w młodniaku "oparłam się na maślaku". Uwielbiam maślaki i celowo wpakowałam się w młody lasek z nadzieją, że nie wyjdę z pustym wiaderkiem. I nie wyszłam. Plon byłby pewnie większy gdyby nie to, że rychło musiałam wracać do domu, bo jak wspomniałam - przemokłam do suchej nitki a niebo zaciągało się coraz to ciemniejszymi chmurami. Ale pół 5-cio litrowego wiaderka to i tak jak ten rydz, co lepszy niż nic, prawda? Początkowo miałam zabrać do lasu również chłopaków, ale szczęśliwie odstałam od pomysłu. Mokro, chłodno i ciemno. Jedyny "pożytek" jaki bym z nich miała to marudzenie, biadolenie i kubeł muchomorów (bo pewnie by zbierali). A tak? Po pracy do przedszkola, z przedszkola do domu, gdzie towarzystwo zostało z ojcem a matka przebrała się stosownie, w auto i do lasu. Daleko jechać nie trzeba. Kawałeczek za miasto (w każdą stronę!) i już się jest. Ot, taka uroda mojego miejsca zamieszkania :). 

Nie jestem wytrawnym grzybiarzem, który opanował encyklopedię grzybów do perfekcji. Znam jedynie kilka ich podstawowych gatunków i tylko takie zbieram. Moja ręka nigdy nie dostąpiła zaszczytu zerwania rydza (nie rozpoznałabym drania a i nie łatwo go znaleźć), nie zbierałam osobiście opieńków, nie nauczyłam się jeszcze popularnych u nas turków (mają różne nazwy zależnie od regionu), jak też nie mam pojęcia o wielu innych, jadalnych grzybach. Pieczarka, kania zwana tez sową bądź krowią mordą, prawdziwek, koźlak, sitarz, maślak, kurka, siwka i zielonka - to chyba jedyne, które znam i raczę zbierać. 

Co robię z grzybów? Smażę, duszę, marynuję i suszę. Po prostu. 

No i przede wszystkim: UWIELBIAM PO NIE IŚĆ DO LASU ! Lubię je potem czyścić, myć, segregować, obrabiać i na koniec konsumować. Sama wyprawa do lasu jest jednak chyba najbardziej fascynująca. A jeśli jeszcze w lasach dostatek - jestem w siódmym niebie. 

Dziś uduszę swoje maślaki ulubionym, prostym sposobem - z cebulką i odrobiną śmietany. Mamo, szkoda, że Cię nie ma, bo Ty też za nimi przepadałaś, eh!

W przyszłym tygodniu liczę na cieplejsze i bardziej słoneczne dni. Wtedy moje wyprawy do lasu będą dłuższe, przyjemniejsze i jak mniemam - bardziej grzybne! 

Tymczasem jutro, poza "obrabianiem tyłków" dyniom w Pastorczyku - zwiedzę tamtejsze pastewniki w poszukiwaniu aromatycznych kań i pieczarek. Może nawet wpadnę do pobliskiego, niewielkiego lasku na podgrzybki.

Czy ja obiecałam kulinarne milczenie w poprzednim poście? Hę, no być może, być może... Cóż jednak poradzę, że jesień zapędziła mnie miotłą do kuchni i najwyraźniej sprzyja mi to miejsce? Nawet mój stary zauważył, że jedyne co ostatnio robię to oglądam programy kulinarne, przywożę prowiant ze wsi, wałęsam się po spożywczakach, siedzę w książkach kucharskich i całe popołudnia okupuję kuchnię... 

Zawsze lubiłam gotować, ale teraz to "lubienie" przybrało jakiś inny, ponad normalny wymiar. Do tego lubię o tym pisać. Pozostawiłam wszelkie inne tematy na boku a od x czasu pieprzę o ogrodzie, dyniach, cukiniach i teraz o grzybach... Ni grzyba nie rozumiem sama siebie. Nie przebranżowię się na blog kulinarny na pewno, bo to mimo wszystko nie mój kawałek podłogi, nie jestem konsekwentna ani na tyle pracowita by podawać przepisy i ozdabiać je zdjęciami, ale tymczasowo wpadłam w kocioł z jedzeniem i się w nim smakowicie duszę :).

Swego czasu miałam napisać o wakacjach, o naszej rodzinnej 3 dniowej wyprawie do Warszawy, o Mrągowie, o debiucie Maksymalnego w przedszkolu, o psach w Pastorczyku, o paszportach, o czymś tam jeszcze i jeszcze. A tymczasem wszystko zeszło się na żarciu. I masz babo... placek (dyniowy! ha ha).

PS. Wczoraj był 19-sty. To JUŻ 3 miesiące... No właśnie. I o NIEJ miałam napisać. Może na Jadwigi? 

Znikam. Udanego i smacznego weekendu Wam życzę. I bez deszczu, bo u nas pada nieprzerwanie od poniedziałku.

23 komentarze:

  1. Sama nie zbieram ale grzybowy zapach w domu wprost uwielbiam ;-) ostatnio jak mój Małż przywiózł 25kg grzybów w całym mieszkaniu rozszedł się ich zapach. Norwedzy nie zbierają grzybów w lesie - wolą w sklepie kupować. Bez sensu! A sos z kurek KOCHAM :-) POZDRAWIAM ;-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jak napisałam kocham i jeść i zbierać :). No właśnie - Ci Skandynawowie są dziwni - pełne lasy a oni do sklepu, EH!

    25 kilo to wyzwanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Do lasu chodzę tylko w towarzystwie Taty - ja kompletnie nie znam się na grzybach. Wiem, obciach! Ale biorę sobie za punkt honoru wnikliwą naukę! Choć nie powiem, bo uwielbiam zbierać grzyby. Bardzo mnie to odpręża :) Co prawda nie byłam już ze 3 lata - bo najpierw operacja, potem rekonwalescencja, no i rzecz jasna - trzeba na siebie uważać, by nie złapać byle kataru, a już nie daj Boże kleszcza, czy uścisku paszczy węża. Ale teraz może się wybiorę, jak tylko pojedziemy do rodziców :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieee, to wcale nie obciach nie znać się na grzybach. Nie każdy musi. Gorszy obciach nie umieć piec ciast - jak ja ;). Zbieranie grzybów zaś to rzeczywiście relaks i odprężenie - dlatego tak to między innymi lubię.

      Usuń
  4. Pozdrawiam i podziwiam -może dlatego, że na grzybach kompletnie się nie znam i chyba nigdy nie byłam, jakoś mnie nie ciągnie:)
    Ale jeść to tak:))
    Ściskam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, może się kiedyś wybierz, zawsze to miło po lesie połazić :).

      Usuń
  5. Może dzięki dyni udałoby mi się przełknąć curry z fasoli, bo jako takiej nie znoszę. Próbowałaś zjeść upieczoną dynię jak chipsy? Świetna sprawa. Przypuszczam, że najlepiej smakują jeszcze ciepłe, później może być różnie.

    Ps. Ano... miałaś tyle rzeczy opisać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle fasoli? Żadnej? Nijak? Mój stary mięsa niet a zatem warzywa strączkowe wskazane bardzo. Ja sama zresztą też lubię.

      Chipsy dyniowe? Nie wpadłam na pomysł, ale dyni ci jeszcze dostatek - sprawdzę.

      Miałam, ale jak nie napiszę od ręki to potem trudno wrócić a piszę zwykle na spontana - co mi się akurat we łbie ułoży i jest akurat chęć...

      Usuń
    2. A widzisz, kochaną, masz wybaczone, bo ja wolę spontany od planów (choć tę drugie często są niezbędne)
      Fasola nie, nie, nie. Jeszcze w żadnej postaci mi nie zasmakowała

      Usuń
  6. Nie lubię gotować, za to piec ciasta - uwielbiam! Im więcej trzeba się narobić, tym lepiej. I cierpię, bo na stancji nie mam zbytnich możliwości pieczenia :( Więc nie narzekaj, piecz szarlotkę (i choć wirtualnie nią poczęstuj i nas!). :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może pewnego dnia doznam olśnienia i w cukiernictwie, kto wie... Tymczasem jak już będziesz do mnie wpadać to Ty zabierz jakiegoś "placka" ;). Szarlotkę upiekę jak Święto Jabłka dojdzie do skutku (pogoda opóźnia, bo to ma być Garden Party).

      Usuń
    2. Zabiorę albo, o!, upieczemy razem :)

      Usuń
  7. No to siedzimy w tym samy miejscu - słoje i słoiczki już mi się kończą, programy kulinarne na okrągło a i zeszyty fruwają... w kuchni unosi się cudowny zapach... mmmm jakoś tak... bezpieczniej tam :) u mnie już 7 miesięcy... ten 19 i 20 zostaną w nas na długo :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa, w kuchni jest miło, bezpiecznie i cudownie pachnie :). Słoi i słoiczków ja mam jeszcze ogromne pokłady - poratuję! Mimo, że sama w nie pcham ile wlezie.

      19 i 20. Pewnie zostaną z nami na zawsze...

      Usuń
  8. Uwielbiam jesienne dni spedzac w kuchni mojej kuzynki Doroty... tam to sie dzieje! Ostatnio zajadam sie powidlami sliwkowymi...
    Serdecznosci
    Judyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powidła śliwkowe to chyba mój ulubiony "przetwór" owocowy :)

      Usuń
  9. Ciesze sie, ze przypadkiem tu trafilam i bede zagladac i podczytywac biezace i zalegle posty.
    Ja tez mam ostatnio parcie na gotowanie, a objawia sie to ze w poniedzialki wracam do B. gdzie lodowka jest pusta (bo na weekend mnie nie ma), lece po pracy na zakupy i gotuje: wczoraj mnie naszlo na racuchy, kapusniak i kompot z rabarbaru... No a potem zapraszam sasiadow-przyjaciol zeby pomognli zjesc bo przeciez w piatej po pracy juz jade do domu... (tam tez pichce ale inaczej :)..
    No a w tym tygodniu jade nawet juz w czwartek wieczorem, bo w piatek mam urlop... Chyba zaprosze dzis sasiadow na kapusniak ? :)))

    Pozdrawiam Nika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Niko! Ja też bardzo się cieszę, że do mnie trafiłaś :). Zaglądaj sobie tu do woli. Z całą pewnością wpadnę do Ciebie z rewizytą. Kapuśniak mówisz - a gotowałam, gotowałam na swojej wsi nie dalej jak półtora tygodnia temu. Bo ja weekendy przeważnie na wsi a tydzień w mieście (małym, ale jednak). I też tam i tu gotuję inaczej :). Pozdrawiam!

      Usuń
  10. Amishko - ostatnio po każdych odwiedzinach u Ciebie moje ślinianki zaczynają intensywnie pracować! Przez ostatnie dni chodzą za mną grzybki.

    Napisz koniecznie o mamie i wycieczkach!

    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Notka sprzed dni pięciu, a mnie dopiero dziś wyświetliła się w obserwowanych...

      Usuń
    2. Tak Zuzanno, mój Blogger zasługuje na pały - aktualizuje się u innych po tygodniu. Gad jeden! Nie wiem czemu, ale nie ja jedna miewam ten problem. Mojej znajomej zawisł na poście sprzed 7 miesięcy podczas gdy ona cały czas publikuje nowe posty.

      Jeśli zaś chodzi o żarcie - coś mnie porządnie napadło... Tylko bym gotowała i o tym pisała. Ale postaram się napomknąć również o czym innym :).

      Usuń
  11. Dobrze,ze po kolacji wpadłam bo znowu bym buszowała po kuchni...Ja jestem mało "przetworowa" pewnie dlatego,że do niedawna wszelakie owoce i warzywka miałam świeże okrągły rok a ostatnie miesiące spędzam w nie swojej kuchni i robie bo musze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię przetwarzać, ale trza na to czasu, niestety, a z nim bywa różnie. Najmniej kręcą mnie dżemy i soki, bo ich praktycznie nie używam, ale warzywnie lubię się wyżyć :).

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).