piątek, 21 lutego 2014

Skate-dream-Jo

Nie śledzę zimowej Olimpiady z ołówkiem i tabelką wyników w ręce, ale kiedy tylko mam okazję zerkam w ekran i podpatruję żwawym okiem, co też tam sportowcy kraju i świata wyprawiają na tym śniegu i lodzie. Jedne dyscypliny lubię bardziej, inne mniej, ale każdą szanuję i podziwiam. Jako mała dziewczynka marzyłam o tym, by być łyżwiarką. Szybką, figurową - bez znaczenia - byle w ogóle. Jako mniej więcej 9-cio latka zapragnęłam więc dostać "od Mikołaja" łyżwy. I dostałam, a jakże! Rodzice zwykle starali się wychodzić naprzeciwko naszym skromnym, bo skromnym, ale jednak - marzeniom i oczekiwaniom, choć byli to ludzie "ze wsi", a dostępność wielu przedmiotów i artykułów w czasach, gdy byłam kilkuletnim młokosem była jednak bardzo ograniczona. 

Moje łyżwy "od Mikołaja" były piękne. Nowiutkie figurówki w zgrabnym, kartonowym pudełeczku. Czarne, błyszczące i ostre jak indiańskie strzały z trutką na węże. Bardzo szybko nauczyłam się na nich jeździć, choć nie miałam ani lodowiska, ani trenera. Debiutowałam na podwórku. Na chodniku o długości nie większej niż 20 metrów, ciągnącym się od domu wzdłuż parnika, spichrza, kurnika i chlewka dla owcy :-). Przyklepany, udeptany śnieg robił mi za podłoże i choć nie był tak śliski jak prawdziwy lód (o którym zresztą tęsknie marzyłam), to jednak i tak miałam wielką frajdę śmigając na swoich czarnych brzytewkach w te i wewte. Byłam zresztą ponoć najmniej wymagającym dzieckiem świata, więc wszystko co miałam zwykle niezmiernie mnie cieszyło i starałam się urządzać swój mały świat na odludziu wedle dostępnych możliwości. Najpierw więc trenowałam na tym uklepanym chodniku, a potem, kiedy nabrałam już nieco wprawy, chodziłam na zamarznięte sadzawki i rozlewiska naszej pobliskiej rzeczki. Ślizgać się na prawdziwym lodzie, choć ciągle dalekim do perfekcji, w odróżnieniu do ubitego śniegu, bezcenne. 

Z czasem wyrosłam ze swoich łyżewek i przejęło je moje młodsze, męskie rodzeństwo. Niestety, nie miało ono już ani tego zacięcia, ani talentu łyżwiarskiego co ja. Służyłam im co prawda swoją "radą i doświadczeniem", ale ni to lekkości w sobie nie miało, ni sprytu, ni finezji. Nic. A przynajmniej niewiele (zwłaszcza średni brat wagi cięższej ;-)). Ja sama, przez jakiś czas ujeżdżałam wtedy jeszcze stare hokejówki, które ktoś nam podrzucił lub po prostu do nas wyrzucił, ale te były wyjątkowo toporne i niewygodne, stąd też nie dawały mi już prawie żadnej satysfakcji z jazdy. Rzuciłam je więc w przysłowiowy kąt i tym samym rzuciłam swoje łyżwiarstwo na bardzo długo, bo ponownie stanęłam na lodzie dopiero po mniej więcej dwudziestu latach! W Białymstoku, na dużym, wspaniałym, krytym lodowisku. Poczułam się wtedy jakbym właśnie spełniała te swoje marzenie z dzieciństwa. O śliskim, płaskim i równym lodzie, po którym można jechać i jechać i jechać bez obawy, że ząbki łyżwy utkną w kępie trawy wyrastającej spod przymarzłej sadzawki albo zawadzą o wystający z nierównego chodnika kamień. Troszkę się wtedy obawiałam, czy ja aby jeszcze pamiętam jak się jeździ i czy nie wyryję świńskiego nosa tuż po wejściu na taflę, ale nie! Nic z tych rzeczy! Nie przewróciłam się ani razu a przyjemność z pomykania wzdłuż owalnej bandy wydałwała mi się wręcz niemierzalna. Byłam po 30-tce, a czułam się jak ta sama 9-cio latka z czerwonymi polikami i w czerwonej dziergance z bąblem na głowie. 

W ubiegłą zimę otwarto sztuczne lodowisko również u nas w Gr. Nie pofatygowałam się wtedy ani razu, bo żadne z okoliczności nie sprzyjało, ale kątem oka łypałam na nie za każdym razem, kiedy woziłam Olusia do i z przedszkola, bo oba obiekty niemal ze sobą sąsiadują. 

W tym roku wybrałam się tam niemal tuż po otwarciu sezonu. Znów się bałam, że już na wejściu wywinę bolesnego "wirueta" (pirueta wg Olka) i szybko doposażę miejscowych dentystów i ortopedów, ale kochani! gdzież tam! Ani się zachwiałam! Obecnie, po kilku wizytach na tafli czuję się coraz bardziej pewna i zaczynam nawet ćwiczyć różne "ewolucje" łyżwiarskie i jazdę tyłem :). Kiedy patrzę na osoby, które jeżdżą nad wyraz dobrze to zżera mnie zazdrość i też tak chcę! Olimpijką już nie zostanę, ale cieszę się jak Waldek Kiepski, kiedy nabywam nową umiejętność i krok po kroku ją doskonalę. 40 lat na karku a ja sobie z tego nic nie robię. Czapeczka z pomponem, rozpięta kurteczka, synek do towarzystwa i wio! 

Olu, wzorem mamusi, również polubił ten sport. Szybciutko załapał w czym rzecz. Przewraca się, podnosi, otrzepuje i próbuje dalej. Uparty i nieugięty. Szybki i zwinny. Jeden z najmniejszych łyżwiarzy, jakich na lodowisku widuję. Bradziaga również się zafascynował, ale jemu nauka przysparza więcej trudności. Przez dwa dni jedynie stąpał ostrożnie dookoła bandy - jak ten kulawy koń w kieracie, wczoraj zaś odważył się na bardziej zdecydowane ruchy, które szybko sprowadziły go do... poziomu. Tyłek i kolana obił sobie zresztą już kilka razy, ale zapowiedział, że nie ustąpi, dopóki nie będzie jeździł co najmniej tak dobrze jak ja. Zazdrosny jest, mówię Wam!! Tak jak ja jestem zazdrosna o tych wszystkich, co jeżdżą o wiele lepiej ode mnie. 

Rzecz jasna, skoro już lodowisko mam na co dzień i to pod nosem, kupiłam sobie własne łyżwy. Te z wypożyczalni jakoś mi na nodze nie leżą (ogólnie wstęp na lodowisko jest wolny, wypożyczenie zaś łyżew kosztuje 3 zł za godzinę). W starym ulu w P. odnalazłam ostatnio również te swoje czarne, dziecięce łyżewki "od Mikołaja". Do ula przezornie schowała je Mama, upychając w środku gazetami i zawijając w kawał materiału i reklamówkę. Wzięłam je do Gr., odczyściłam, odpastowałam i odpicowałam na glans. Jeszcze za duże na Aleksandra, ale za 2, 3 lata spokojnie mogą go po lodzie nosić. Są wyjątkowe. Mają ponad 30 lat! I dziecięcego ducha mamusi ;).

Nie uprawiałam od dawna żadnych sportów, czułam się ostatnio zasklepiona i zasiedziała jak zmurszały grzyb. Tyłek jak nie w aucie, to na krześle. Te łyżwy okazały się dla mnie błogosławieństwem. Tak dla ciała jak i dla duszy. I świetną rozrywką. Chciałabym też wyhodować jakiegoś sportowca spośród tych swoich dwóch rascali. Ba, nawet obu na sportowców! Jeśli nie zawodowych to przynajmniej pasjonatów. Takie moje małe życzenie. Taty zresztą też. 

Temat wpisu może i na czasie z racji Olimpiady, ale ogólnie chyba niezbyt popularny. Ja w każdym bądź razie, od dziecka lubiłam sport i nawet wiązałam z nim jakieś swoje nadzieje i plany na przyszłość. A wiecie, że od zerówki (tak, od zerówki) do końca liceum dojeżdżałam do szkoły rowerem? 3 km w jedną stronę, 3 w drugą. Razem 6 dziennie. Rower zostawiało się u zaprzyjaźnionej pani na początku miasta i dalej jeszcze maszerowało kilometr (do liceum 1,5 km). Czasami w ogóle szło się pieszą, zimą odwożono nas a to samochodem, a to ciągnikiem a czasami nawet saniami zaprzęgniętymi w konia. Może warto by i o tym kiedyś tu wspomnieć? Bo moje dzieciństwo różniło się znacznie od dzieciństwa moich dzieci jak też dzieci, które teraz mieszkają w P. Nie wiem, czy było do końca szczęśliwe i zgodne z moimi marzeniami, ale wspominam je z uśmiechem i rozrzewnieniem. Dzisiaj wszystko jest takie inne...

Ze sportowym pozdrowieniem, życzę Wam miłego, aktywnego weekendu!      
   
PS. Ana. Chyba ona jedyna spośród znanych mi blogerek, sporo pisze o sporcie i żywo się nim pasjonuje :). Ano - musimy umówić się na jakies wspólne "wiruety" ;).

28 komentarzy:

  1. Czy ja już wspominałam jak lubię Cię czytać? :)
    Lubię i to bardzo:):)
    Spowodowałaś,że sięgnęłam pamięcią do moich łyżew z dzieciństwa,i mojej pierwszej randce na łyżwach:):)
    To były czasy:)
    Muszę się wybrać znowu,koniecznie:)
    Tylko nie mam z kim...Gad taki raczej anty, a Mała za mała:(

    Miłego wieczorku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli się powtarzasz moja droga, zawsze to dla mnie bardzo miłe :).

      Jak Mała podrośnie - ruszaj! Z dzieckiem to frajda - patrzysz jak się uczy, wspomagasz i potem z radością obserwujesz postępy. Olu zaczął w tym roku i już śmiga jak samolocik. Maksi też jeszcze też za mały, ale jeszcze z rok, dwa i też będziemy go uczyć.

      Usuń
  2. A ja nigdy lyzwe na nogach nie mialam:-( i raczej jezdzic nie potrafie. Podziwiam Ciebie tym bardziej i radosnego weekendu zycze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ago - nigdy nie jest za późno. Mój Em też wcześniej nie jeździł, a jednak się odważył i nie daje za wygraną.

      Usuń
  3. O tak, łyżwy to cudowna sprawa! Z łyżwami jak z rowerem - tego się nie zapomina, strach więc był niepotrzebny:-)

    W tym roku, po kilka latah przerwy, pierwszy raz miałam okazję oglądać wszystkie transmisje. Zadziwiło mnie, jak wiele zaszło zmian pod względem technicznym!

    Pisz droga Amishko, pisz o dzieciństwie! Tworzysz tak sugestywne i piękne obrazy, iż mam wrażenie, że jestem naocznym świadkiem tego, co opisywane.

    A z chłopaków może uda się wyhodować łyżwiarzy szybkich? :-) Takie bączki z pewnością pędzą niczym tatarska strzała!

    :*

    zuzana



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literówki sponsoruje zacinająca się klawiatura - przepraszam!

      Usuń
    2. Ano, nie zapomina się Zuzano. Mam przykład na sobie. W ten weekend zaliczyłam jednak kilka upadków (uczyłam inne dzieci...) i jestem trochę obolała, jednak źle nie jest - zęby i kości całe a siniaki zejdą!

      Za te wszystkie wspaniałe słowa - jak zawsze dziękuję i sama nie wiem, czy na nie zasługuję, ale pisać raczej będę. Z tej prostej przyczyny, że lubię i tym samym utrwalam sobie wyrywki z życia. A jeśli jeszcze ktoś to czyta - czegóż chcieć...

      Olek tak mi już szybko śmiga po lodzie, że spokojnie na panczenistę mogę wystawiać ;).

      Usuń
  4. Nie przypominam sobie kiedy mialam ostatni raz lyzwy na nogach....
    Cudnie piszesz, wiesz o tym?
    Serdecznosci
    Judyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętasz, ale miałaś? A zatem wiesz w czym rzecz, Judith :).

      Ja nie wiem, czy ja cudnie piszę, ale czytelników na pewno miewam tu cudnych :).

      Usuń
  5. O jej, ja na łyżwach ostatnio smigalam chyba w liceum :-)
    Za to na studiach rolki praktykowałam... podobnie jak na łyżwach, choć chyba łatwiej :-)

    Ja patrzę wciąż z zazdrością na łyżwiarki figurowe, ech, jakie one piękne!
    M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysko, Gutka za hajdawery i na lód! Jak nie w tym, to przyszłym sezonie.

      Zżera zazdrość i gulek skacze, ale cóż... jak napisałam - Olimpijek z nas już nie będzie. Jednak zwykła radość też jest CZYMŚ i ja sie relaksuje na tym lodzie. A mistrzostwo zawsze można w TV oglądać.

      Usuń
  6. Oj, coś mi się komentarz rozjechal!
    Chciałam jeszcze dopisać: Miłego weekendu, Asiu!

    OdpowiedzUsuń
  7. A wiesz, że być może zaincepcjonowałaś w moim zmurszale niesportowym zadku myśl, żeby poszukać gdzieś na strychu tych łyżew, co je kiedyś miałam i używałam?
    Nie, żeby od razu pojeździć ;), ale samo szukanie artefaktów z przeszłości to dopiero sport wyczynowy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyczynowy, a jakże! Ja grzebałam po starych ulach w tymże celu. Po zburzeniu naszego starego domu w P., wiele rzeczy wylądowało, jak to się u nas mówi, w torfakach, a reszta przeniesiona została tu i ówdzie, tam i siam. Ale pamiętałam te łyżwy i wiedziałam, że mama gdzieś je skryła... Mistrzyni kolekcjonowania i chomikowania.

      Nie no... jak już znajdziesz - to i pojeździj sobie. Ostatnio sporo pisałaś o Olimpiadzie. Wciel ją w jakiś czyn ;-).

      Usuń
  8. jak mała dziewczynka chciałabym być albo łyżwiarką albo baletnicą, bliżej mi było do tego drugiego ale i z tego i z tego nic nie wyszło, choć gdy na wrocławski lodowisku zakładałam łyżwy czułam się cudownie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tak patrzę, to jest tu sporo niespełnionych sportowo dusz ;). Teraz nie pozostaje nam nic jak tylko "bawić" się - na lodzie, może na parkiecie... Na luzie i z uśmiechem (czasem pobitą dupą, ale co tam!)

      Usuń
  9. Ahhhh... przypomniałaś mi baaardzo stare czasy gdy zimą chodziło się w pożyczonych łyżwach na lodowisko robione "na czarno" na starym parkingu. Gnało się w łyżwach na nogach po trawnikach aby jak najszybciej się poślizgać. No i była też Górka z której zjeżdzało się na tym co kto miał (czyli najczęściej na pupie odzianej w ortalionowe spodnie). Fajnie było ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy Ty mieszkałaś w Bullerbyn ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A coś na to wskazuje Kalino???

      Usuń
    2. Masz takie cudne wspomnienia z dzieciństwa... :-)

      Usuń
    3. No... są wyjątkowe, to prawda, ale znów nie wszystkie były takie super - jak to w życiu....

      Usuń
  11. ja nigdy nie jezdzilam....do dzis boje sie o moja szanowna d...ke :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No... można ją obić, oj można. Ale jak dla mnie - warto ;)

      Usuń
  12. ;) a widzisz, ja jestem sportsmanka całą gębą, a na łyżwach nie jeździłam nigdy... ale, wszystko przede mną :)
    Cudownie, że odnalazłaś zajęcie, które daje Ci tyle radości... to bardzo ważne :)


    P.S. Zgadzam się z Tobą. "TS" ma świetne wywiady. bardzo mnie inspirują :) szalenie pozytywnie nastawiają :) jeśli chodzi zaś o zbieranie numerów... ja zbieram kolorowe magazyny i zamierzam sobie z nich stworzyć stolik nocny ;D

    Weekend miałam świetny :) dziękuję! A Ty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mała Mi - tak jest! Wszystko przed Tobą! A ja naprawdę cieszę się z tego lodowiska! Bywamy tam niemal co drugi dzień.

      Stolik nocny z magazynów? Przybliż ten pomysł, bo brzmi intrygująco.

      Mój weekend był równie świetny - o czym łaskawie raczyłam napisać zdań kilka :).

      Usuń
  13. Kto bo może być tak głupi, by tyle i tak pisać o sporcie, no kto? Kto może ni z tego ni z owego na imprezie w klubie, obgadująć siedzącą naprzeciwko incognito gwiazdę disco w polu, ni z tego ni z owego zahaczyć temat sportu, "bo ja, wiesz, studiowałam w Olsztynie, widziałam, jak gwiazdowac potrafią siatkarze"? No ja, niestety, ja :P

    Wiruety - jestem jak najbardziej na TAK! Tylko jest jeden problem... w życiu nie miałam na nogach łyżew! Też wychowałam się wśród "ludzi ze wsi", ślizgałam się na lodzie bez łyżew, lodowisko w mieście mojego LO zrobili, jak już byłam na studiach, a na studiach... na studiach wybierałam się kilkakrotnie na łyżwy, ale że sama nie lubię korzystać z rozrywek masowych, jakoś nigdy mojemu towarzystwu nie udało się wyjść na te łyżwy. I tylko tak sobie z zazdrością zerkałam na tych łyżwiarzy pod Uranią, gdy zimą wychodziłam z meczów, pędząc pisać relację... kurczę! Następnej zimy zapisuję się u Ciebie na kurs! :)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).