piątek, 14 marca 2014

Marzec, Joana, dżins i reklama ;-)

W lutym moja forma była na wyżynach. Przeważnie zawsze wtedy taka jest. Ale nic dziwnego. To właśnie w lutym dwa razy dałam życie, a ściślej - uzewnętrzniłam je. Stąd też luty - miesiąc kuty. Hardyj, twardyj i żywotnyj.

Nic więc również dziwnego, że w marcu moja forma zwykle spada. Bo przecie trzeba po tym hardym lutym odsapnąć. I odsapuję sobie... Poprzez drapiące gardło, bóle głowy, ogólną słabiznę, niechęć i trawiące mnie - nieustalonego pochodzenia - lenistwo. Bradziaga, jakby dzielił mój marcowy los. Trzeci dzień z rzędu snuje się po domu w piżamie i szaliku (dziś ponoć nawet w czapce...), pokasłuje, trzeszczy stawami, przewraca oczami i się nie goli. Nic tylko zaatakował nas jakiś solidarny wirus. TAKIE OKAZY ZDROWIA! Normalnie wstyd!

W weekend znowu się jednak rozstaniemy. Ja pojadę grabić podwórko, pilnować dzieci i gotować jak nie szczaw to kapustę, a On poleci doglądać biznesów. Do Amsterdamu. Tam też będzie bywał teraz niezwykle często, w związku z czym, życie musimy sobie podzielić na dwa domy (tak jakby jeszcze w ogóle nie było podzielone ha ha). Klucze już mam. Czyli tak: dom w G., dom w P. i dom w A. Podobno ten w K. też wymagałby mojej ręki. Od przybytku głowa nie boli? Przybytku roboty - ma się rozumieć, bo wszak nie o majątek mi tu chodzi.

Jednak. Czego jak czego, ale roboty to ja się żadnej nie boję. Bo ja jestem kobieta pracująca. I jak skończę robotę w jednym, to idę w drugie. Takie przeznaczenie. Taki los. Ten typ tak ma. I tak jest dobrze. (Czy aby zawsze?). 

Aha, to tak:

Na Dzień Kobiet dostałam białego storczyka z Lidla (upierałam się, że nieee, bo za drogi (w porównaniu z wiechciem tulipanów, jednak wcale nie był taki drogi), bo mi zdechnie, bo się na takich nie znam, etc), ale nie przeszło - bo ponoć od dawna marzył, by mi wręczyć orchideę - wtf?).

W Dniu Kobiet pojechaliśmy też sobie do naszego kochanego Białegostoku. 

Na tle Pałacu Branickich miałam zagrać (sic!) w reklamie oliwy z oliwek dla jego firmy, ale: 

- dookoła skrzeczały wrony i latały gołębie
- bez końca ktoś właził w kadr i przeważnie byli to nasi wrzeszczący synowie
- bez końca rozwiewało mi włosy (dzięki czemu ich wątpliwa - jak już wiecie - uroda była niezwykle "potęgowana")
- bez końca ktoś przystawał i się gapił, w związku z czym szybko przerywałam mówioną kwestię i postukując obutą w kozak nogą udawałam, że nic nie mówię, a jedynie patrzę sobie w niebo (będąc oparta o parkowy pomnik/rzeźbę/statuę - wybrać odpowiednie)
- bez końca myliłam szyk wypowiadanych wyrazów

Em był cierpliwy.

Ja nie.

Kiedy poprosiłam, żeby pokazał mi jedno z nagrań - niemal upadłam. Tak na żwir pod nogami, jak i na duchu.

Wyglądam staro, mówię cicho jak struchlała przed nożem gęś, mój angielski jest gorszy niż myślałam, a mój akcent... bije wszystko na łeb i na szyję. Nie mam wyrazu, nie mam energii, nie mam przekonania, nie mam niczego! 

Taka "reklamówa" jak ja to może by i mogła zareklamować, ale co najwyżej smar do oliwienia starych rowerów bądź skrzypiących drzwi od jakiejś kuźni czy parnika.

Sorry mężu. Gwiazdą nie byłam, nie jestem i nie będę. Agencje reklamowe mogą już też przestać o mnie zabiegać...

Po nieudanych próbach nagrania filmiku, Em zasugerował "To może chociaż zdjęcia?". O tak. Zdjęcia jak najbardziej. 

Mimo wszystko, spośród cykniętych kilkudziesięciu, spodobało mi się zaledwie kilka, przy czym ŻADNE tak naprawdę i tak do końca. Siedziałam nad nimi i wyszukiwałam wad: O, tu widać ten - zamaskowany co prawda - ale ciągle obecny na brodzie, pryszcz. Tu mi policzek za bardzo zwisa i do tego wygląda jakby miał cellulit. Tu w ogóle cała twarz mi zwisa... A tu, moje i tak wiecznie opadłe powieki, spadły chyba już poniżej poziomu morza. A tutaj moje włosy zwisają jak pakuły hydrauliczne okręcone na gwint (że też nie pomyślałam o tym przy okazji naprawy kranu...). Tutaj mam drugie podgardle. Tutaj moje czoło ukazuje bruzdy jak skiby od kartofli. Tutaj przypominam znudzonego, niewyspanego mopsa. Tutaj...

Jesteś chora!

Jestem, oświadczam spokojnie. Ale jakbyś miał cellulit na policzku (zamiast np. na udach czy dupie), to sam byś...

Ciko!!!!!! Shout up woman!

To Ty ciko! Bo ja w rzeczywistości aż tak źle nie wyglądam! To wszystko przez te Twoje super hiper aparaty! One pokazują mnie w bardzo złym świetle! 

O przepraszam, ale światło to akurat dzisiaj sponsoruje słońce!

Dobra! Wszyscy jesteście winni - Ty, aparaty, lampy, słońce i.... aaa w dupie z tym wszystkim! 

Piękny miałam Dzień Kobiet! Poczułam się stara i brzydka jak małpa. Dzięki mężu!

Pocieszyłam się jednak pożerając potem trzy obiady w NordFishu (za siebie, za Maksa i za Aleksa) i kupując sobie nowe dżinsy w swoim ulubionym Big Starze. Nie dość, że docenili mnie tam jako kobietę, bo z okazji TEGO dnia dawali na wybrane modele 30 % upustu, to jeszcze mieli w przymierzalniach normalne lustra. Mój rozmiar jest niezmienny od lat. I to mnie też pocieszyło. 29/30. Jestem uzależniona od dżinsów. Tak jak niektóre od butów czy torebek, tak ja od portek z drelichu. UWIELBIAM! 

Koniec końców, nagrania filmowe poleciały do utylizacji (na skutek moich ostrych impertynencji), a spośród zdjęć jedno "poszło do reklamy", a kilka zachomikowałam sobie na wszelki wypadek, bo okazało się, że przy zastosowaniu delikatnych kamuflaży, można jeszcze będzie za kilka lat westchnąć sobie do nich: eeee, nieeee no, wtedy to ja naprawdę w-y-g-l-ą-d-a-ł-a-m! ;-). Punkt widzenia bowiem z wiekiem się zmienia, a poza tym - wiadomo - baba przewrotną jest - dziś się łaje, a z 10 lat będzie do tego łajanego wizerunku wzdychać...

czwartek, 6 marca 2014

Ćwikła z kranem

Żeby nie czekać biernie na remont, który nadejdzie - owszem - ale nie ZARAZ-JUŻ, a jednocześnie normalnie funkcjonować w domowej sferze wodno-kanalizacyjnej, udaliśmy się przedwczoraj w rundę po sklepach hydraulicznych. W miejscowych dziwna posucha, choć zdaje się, że tego typu sklepy powinny być wręcz zalane asortymentem. Niestety, teraz rządzą krany tzw. umywalkowe, czyli montowane w zlew, a my potrzebowaliśmy reliktu przeszłości, czyli kranu wpuszczonego w ścianę i do tego o krótkim "ryjku". Zlewik w wucecie bowiem niewielki, a zatem i "ryjek" musiał być adekwatny. Żaden z odwiedzonych sklepów sanitarnych na miejscu nie zaspokoił naszych przedpotopowych fanaberii (w zasadzie to one stały się właśnie TYPOWO potopowe, stąd wypłynęły w formie palącej potrzeby), w związku z czym, podążając za entuzjastycznym pomysłem Bradziagi, udaliśmy się do sąsiedniego miasta, w którym od ponad roku funkcjonuje przybytek zwany Castoramą. Dostaniemy tam i kran i narzędzia. Wszystko w jednym - uświadamiał mnie Em. Jasne, myślę sobie, i przy okazji "się przejedziemy", bo przecież tak daaawno nigdzie nie wyjeżdżałeś. Zaledwie na weekend do Warszawy 3 dni temu...

Baterii (kranów!) cała wystawka. Kuchenne, łazienkowe, duże, małe, srebrne, złote, tanie, drogie - co tam kto sobie życzy. Życzony przez nas kranik z krótkim ryjkiem zaledwie (ale i aż) w 4 osłonach. Ceny od 68 do 177 zł. Skoro planujemy remont, a kranik w wc i tak nie był używany przez ostatnich kilka lat, to nie ma co inwestować. Wziąć byle jaki, przykręcić byle woda nie ciurkała po ścianie i już. Rozwiązanie ma być wszak tymczasowe. Tak więc wzięliśmy ten za 68. Do tego jakieś taśmy uszczelniające i klucz typu żabka. Przy okazji przyjrzałam się panującym trendom w glazurze i terakocie i stwierdziłam, że nic mnie w tych trendach nie zachwyca. Nie wiem jeszcze jak ma wyglądać nasza łazienka, ale wiem już, że będę miała problem z pozyskaniem tej wiedzy a potem z jej wizualizacją.

Po powrocie do domu, Bradziaga przystąpił do działań. Szło jak po grudzie. Odkręcić stary kran - wyzwanie. Przykręcić nowy - jeszcze większe. Em na co dzień nie używa zbyt wielu tzw. SŁÓW (jak Maxi deklamuje cholela jasna albo kuwa mać to oczywiście ja jestem winna), ale tym razem faki i szity latały jak samoloty. Słyszałam i liczyłam wszystkie, jak też nawet przyglądałam się krzywiźnie ust, które je wypuszczały, bo - jak ON coś robi (naprawia, montuje etc) to ja zawsze muszę przy nim stać i mu służyć (więc z nudów wszystko bacznie obserwuję). Służyć mu ręką, nogą, głową, ścierką, młotkiem. Podaj klucz, potrzymaj, jak myślisz?, gdzie mi to spadło, gdzie ja to położyłem, czemu to nie idzie, co to za fuckin shit! i tak dalej. Koniec końców, nowy kran za 68 zł z powrotem wylądował w kartonie, w którym został kupiony. Nie dość, że "nie trzymał" wody to jeszcze na koniec zupełnie się rozsypał. W sumie - mówię do Em - głaz by się posypał pod wpływem takiego nacisku. Toż ty na tym kluczu (i zarazem na tym marnym kranie) niemal wisiałeś tą swoją prawie setką! Zapierałeś się, jakbyś tylne koło od ciągnika dokręcał!

Oh really? To było tobie dokręcać! I tak dalej... Jeśli już się kiedyś kłócimy, to zwykle właśnie przy naprawach i instalacjach. Ja mu nie ufam i mam go na muszce, a on rznie fachowca i odgryza mi się kąśliwie jak prawdziwy macho, któremu ktoś nadepnął na j... tzn. honor. Oczywiście wolałabym, żeby wszystko robił sam i bez mojej asysty, ale skoro już mnie woła, to staram się być "przydatna", a nie że tylko stoję jak pokorne ciele-mele i dziękuję Bogu, że mam pod swoim dachem chłopa, który łaskawie złapał za klucz.

Po fiasku związanym z instalacją, Em zawyrokował, że jutro odwozimy kran do Castoramy. Zareklamować go. Tzn. nie polecić a wręcz przeciwnie. O nie. Nie dość, że znów nadkładać drogi, to jeszcze świecić za tego brutala oczyma. Ewidentnie go połamałeś - mówię - nie przyjmą nam żadnej reklamacji. Nie zamierzam się z tego tłumaczyć i robić z siebie oszustki! Wywalić to badziewie i zapomnieć, a zamiast kranu kupić zawory, zamknąć te rurki na amen (lub do remontu) i już. 

I ja bym tak zrobiła. Ale nie on. Następnego dnia, po powrocie z pracy już na mnie czekał. Gotowy do wyjazdu, z zapakowanym kranem i chytrą miną. Próbowałam wyłgać się bólem głowy i głodem, ale nie ze mną te numery, Jo. Oczywiście gderałam po drodze swoje, ale on jedynie wzdychał - Boże, jaka ona zawsze wszechwiedząca, przewidująca a do tego zachowawcza, pesymistyczna i w ogóle GOD! What a woman I have! (Maksi w tle  - oh Dżio, oh łoman, o mój Gat!). 

Nie martw się woman, sam to zareklamuję. Dawaj paragon.

I poszedł. 

A ja oczywiście za nim. Jak prezydentowa. Pół kroku w tyle.

Reklamacja krótkiego ryjka trwała... 5 minut? Oni nawet nie dochodzili co się stało! Nikt nie pytał kto montował, jak montował i za pomocą czego. Nikt nie pytał o kwalifikacje montera, jego wagę, siłę ręki ani nawet narodowość, choć ewidentnie było widać, że hydraulik niepolski (czyli nie najlepszy). Rzucili okiem do pudełka, sami ocenili - "aaaa, cieknie", pudełko zamknęli, zabrali, poprosili o paragon i zapytali - życzy Pan sobie wymianę czy zwrot pieniędzy? 

I wtedy już nie byłam jedynie ćwikłą z chrzanem... 

Przeobraziłam się oto bowiem w prawdziwego buraka. Takiego normalnie pastewnego, że aż czułam jak obok mnie wyrastają cielęta i wyciągają do mnie ozorki, by mnie schrupać i by wszelki ślad po mnie zaginął. 

"Ja, prosię, kupić, nowy, bardzo piękny. Ten nieładny" - bryluje zwycięski reklamowicz, usiłując wytłumaczyć niezwykle uprzejmej i uśmiechniętej do niego pani, że nie chce wymiany kranu na nowy, a pragnie zwrotu kasy, po czym kupi już nie shit, a hit. 

Pani pieniążki wypłaciła i już. Już po reklamacji. 

To ja przez dzień i noc myślałam jak tu ewentualnie ten kran zwrócić, a najlepiej nie zwracać, bo obciach, a on ot tak, wszedł, oddał, odebrał pieniądze i tyle. 

Nie, nie jest wredny i nie stanął na podium spoglądając na mnie ze zwycięską pogardą... Rozwalił mnie czymś zupełnie innym. Oh God man, it was really good... Now I will get a free blowjob back home, la la la... Co tam woman, will I?

(Niedoczekanie Twoje - wszak ja wszelki honor straciłam!)

Tym razem wzięliśmy kran za 126. Różnica w cenie prawie dwukrotna, ale nie od dziś wiadomo, że tanie mięso to psy żrą, a z drugiej strony żadna to i fortuna. 

Montaż obył się już bez żadnych problemów. Nie trzeba już było wieszać się na kluczu ani uprawiać innej, zbędnej kombinerki, by w końcu kran był kranem i nie przeciekał będąc zakręconym. Nawet moja asysta nie była już zbyt potrzebna.

Między jednym a drugim dokręcanym gwintem, wyłożono mi jednak podstawy współczesnej ekonomii, marketingu, psychologii zakupów, praw konsumenta, specyfiki i siły marki oraz działania sklepów większych niż Hydrozaułek w zaułku w pipidówce. 

Słuchałam jednak tego wykładu jedynie jednym uchem, a i to w 3/4 zatkanym, bowiem gorączkowo poszukiwałam sposobu na wykręcenie się z oczekiwanego przez wykładowcę blowjobu... Naprawdę, nie miałam już ochoty bawić się w żadną hydraulikę - zwłaszcza męską! Tymczasowo mam dość wszelkich... kranów!

środa, 5 marca 2014

Pytanie na II śniadanie

Zagapiłam się. Odłożyłam. Przeciągnęłam. Ale nie zapomniałam. 

Izabelka i Lux. Izabelka dość dawno, a Lux całkiem niedawno. 

Tym więc razem - nieco zabawy, ekshibicjonizmu, mini wywiad, jak zwał, tak zwał, byle od-po-wie-dział. Jest właśnie pora drugiego śniadania, więc publikuję, a sama idę po herbatę do postnej kanapki.

Izabelka. Bardzo dużo czyta i bardzo dużo o swym czytaniu pisze. A pisze o nim w "Karolkach", choć Karolki to nie tylko rzecz o czytaniu. Tam też można powędrować po różanych polach, zajrzeć do magazynu z opryskami (;-), odwiedzić targi maszyn rolniczych, połazić po lesie za grzybami, poznać okoliczne miasteczka, napić się domowej nalewki, pogadać o dzieciakach (najlepiej dwóch chłopakach ;-)) i jeszcze wiele, wiele więcej - trzeba jedynie do gościnnej Izabelki wpaść z wizytą.

A pytania zadała mi TAKIE i TAK na nie odpowiedziałam - starając się jednocześnie być zwięzłą i rzeczową (STARAJĄC SIĘ! Nie, żebym w efekcie była...).

1. Kiedy pierwszy raz zetknęłaś się z blogami i czy pamiętasz, co to był za blog?

Początek roku 2009? Tak myślę. Najpierw zaczęłam pisać swój, a dopiero potem odkryłam, że istnieją też inne blogi... O ile mnie pamięć nie myli, tym pierwszym innym blogiem do którego zajrzałam, był blog mojej koleżanki "z reala", który nie jest już kontynuowany (a szkoda!). Blog był troszkę niszowy - zawodowy (prawo, wymiar sprawiedliwości), trochę polityczny, jednak pisany świetnym językiem i pełen mądrych refleksji odnośnie tego, czego właśnie dotyczył.

2. Dlaczego piszesz bloga?

Bo ja zawsze lubiłam pisać. Ubierać w słowa wyrywki ze swojej rzeczywistości i tym sposobem te wyrywki "ocalać" od zapomnienia. Konstruowanie zdań... sprawia mi przyjemność ;). Początkowo, moje pisanie było zdecydowanie tylko dla siebie, co też doskonale widać w moich pierwszych postach. Potem, kiedy machina się nieco rozkręciła (nie mam pojęcia jak) i mój blog stanął otworem dla wielu, sposób mojego pisania troszeczkę się zmienił. A choćby przez to, że teraz często się do Was ZWRACAM (wiecie? słyszeliście? co myślicie? moi mili, moi kochani, moi drodzy itp, itd - jeny! ale ja jestem słodka i sympatyczna - aż się chyba zastanowię nad sobą, czy to aby prawda i nie mdli nikogo zanadto;-)). Nie zaczęłam jednak tego (czyli ZWRACANIA się) celowo. To przyszło samo. Naturalnie. Instynktownie. Do pustych ścian można mówić i bezosobowo, do obrazów na ścianach już tak się nie da - nawet jeśli czasem jest tak, że "gadał dziad do obrazu a obraz ani razu". I żeby było jasne - bardzo polubiłam się do Was ZWRACAĆ, choć nie ukrywam, że na początku było mi trudno, dziko i nieco wstyd. Jak to tak? Do obcych ludzi? A kimże ja tu jestem, żeby pisząc notkę o jedzeniu słoniny czy naprawie kranu używać słów - słuchajcie, bo to było tak i tak. Niewiarygodnym było, żeby ktoś w ogóle mógł tego "słuchać". I czasem nadal jest! 

Konkludując więc - ja piszę, bo po prostu bardzo to lubię. To, że poznaję w blogosferze wielu fajnych ludzi, że się tu relaksuję, bawię, wzruszam, uczę, pomagam, pomoc dostaję, czerpię inspiracje - to już niekoniecznie wymaga pisania, choć najczęściej z niego wynika. Ale być w blogosferze można również tylko jako czytelnik, obserwator, komentator. Czyli - dla każdego jest tu coś dobrego.

3. Czy masz coś nietypowego w sobie, co trochę utrudnia Ci życie (np. nr obuwia, za długie ręce, jesteś wyjątkowo wysoka)?

Moją fizyczną zmorą są moje włosy. Czy to krótkie, czy dłuższe (nigdy naprawdę długie) - ZAWSZE sprawiają mi kłopoty. Jeśli nie potraktuję ich co ranek (góra co dwa) metodą 3xS (szampon, szczota i suszara), to wyglądam jak z Sarajewa (ostatni hit porównawczy pochodzący z P.). Podczas gdy taka np. moja siostra ma włosy, które stanowią jej chlubę, dumę i ozdobę (długie, gęste, falowane), tak ja posiadłam kudły, na które jest tylko jedna reakcja: rozpacz. 

Mam jeszcze jedną przypadłość fizyczną: na wietrze i mrozie moja fejs przemienia się w ćwikłę (z chrzanem, bo się na to ostro wściekam). Dlatego nigdy w życiu nie używałam kosmetyku o nazwie róż, gdyż albowiem zupełnie nie rozumiem jak można samochcący chcieć mieć na twarzy kolory.
 
4. O czym marzyłaś mając 18 lat?

Niezłe pytanie, jak się ma więcej niż dwa razy tyle... O studiach w Warszawie (AWF)? O kursie angielskiego w Londynie? O brunecie wieczorową porą?

5. Pink Floyd czy Led Zeppelin?

Za dawnych studenckich lat, kiedy non stop słuchałam radia - a zwłaszcza programów muzycznych - miałam "fazę" na Pink Floyd i tzw. rock progresywny. Nadal cenię i lubię zanurzyć się w takiej muzyce, ale od dawna w ogóle nie słucham muzyki w pełnym tego słowa znaczeniu. Teraz jedynie dobiega moich uszu to, co jest powszechnie dostępne w komercyjnych stacjach grających mi za uchem w pracy czy w aucie.

6. Kategoria jedzonko: wolisz flaczki czy ozorek?

Chętnie zjem i to i to. Dorzucę jeszcze kaszankę, tatar, salceson, czerninkę, słoninkę, golonkę z kapuśniaka, móżdżek z jajkiem czy świński ryjek z buraków ;). Długie zęby miałabym zaś na baraninę i jagnięcinę oraz tzw. smaki egzotyczne - tu proszę sobie popuścić wodze fantazji i udać się np. do Wietnamu, Korei, Tajlandii... Być może skusiłabym się jeszcze (choć ze smakiem raczej niewielkim) na węża w potrawce czy chrząszcza z patelni, ale na kota, psa, świnkę morską - NEVER. Weganizm od ręki. Oczywiście, nie biorę tu pod uwagę sytuacji ekstremalnych, bo w tych to wiadomo - i weganin szczura żywcem pożre (brrr, ale jestem paskudna!).

7. Jak wygląda Twój ulubiony/wymarzony dzień?

Kiedy ja oraz moi TRZEJ jedziemy gdzieś razem na wycieczkę. Bo tego chyba najbardziej nam ostatnio brak. W drugiej kolejności - sama gdzieś jadę na cały dzień (rekreacyjnie!). A najogólniej to taki, kiedy nic mi nie dolega, jestem wyspana, mam mnóstwo energii, dzieci nie beczą, mąż nie wnerwia, na świecie pokój, w rodzinie spokój, w pracy ciekawie i słońce na niebie.

8. Wolisz kobiety/jesteś kobietą, które noszą spodnie czy spódnice (sukienki)?

Sama wolę portki, choć czasem też zakładam i kiecę i lecę - zwłaszcza do rajstop i kozaków. Inne kobiety - nie ma dla mnie znaczenia, co noszą. Czasem przyciągają wzrok będąc w spódnicy, czasem w spodniach. Liczy się "całokształt".

9. Jak myślisz, dlaczego ludzie nie czytają książek?

W blogosferze nie jest tak źle ;). MY tu całkiem przyzwoicie czytamy! Inni? Brak czasu, brak zamiłowania, brak nawyku, brak zrozumienia dla słowa pisanego... Czasem - nieodpowiedni intelekt? Bo jednak są osoby, których mimo szczerych chęci, nawet bym nie podejrzewała "o książkę". I wcale nie jest to równoważne z krytyką tych osób.

10. Czy masz taką książkę/film, który zmieniła Twoje spojrzenie na życie?

Nie przypominam sobie konkretnych, ale na pewno czytałam wiele książek, jak też oglądałam takie filmy, po których miałam ochotę swoje życie wręcz zmienić, a nie tylko inaczej na nie spojrzeć...

Lux, która od dawna czyta, a od bardzo niedawno również pisze (Welcome, welcome!) - zapytała TAK, a ja odpowiedziałam na to TAK:

1. Czy jestes zadowolona ze swojego imienia? 

Będę egoistką. Będę pyszałkiem. Będę zadufana w sobie. Będę siebie pewna. I powiem: TAK! Nawet 3 x TAK. Mamo, Tato - liche włosy, czerwona gęba, nieco ślepe oczy - tu bym Wam trochę wygarnęła, ale imię - yes, yes, yes!

2. Ulubiony kwiat?

Wolny i frywolny każdy kwiat polny :). A tak na serio - lubię wszystkie, a szczególnym sentymentem darzę konwalie, bez i... mlecze!

3. Wymarzony cel podroży i dlaczego właśnie tam?

W tym przypadku nie ma żadnych wątpliwości - Indie. I wiadomo dlaczego. A potem Ameryka Południowa ze wskazaniem na Karaiby. Bo tam Bradziaga też spędził szmat lat, sporo opowiadał i byłoby wspaniale powłóczyć się z nim Jego dawnymi szlakami.

4. Chodakowska czy Wellman?

Wellman!!! Z Chodakowską mi nie po drodze, choć laska ponoć nieźle chodzi ;). Dorotę W. zaś uwielbiam.
 
5. Jakie są Twoje ulubione perfumy?

Nie wiem, nie mam. Jestem bardzo wrażliwa na zapachy, ale ich nazw przeważnie nie zapamiętuję. Przeważnie, bo jednak zapamiętałam nazwę Cerruti 1881. Siostra dostała w prezencie na urodziny. Jej się nie podobały. Mnie bardzo!


6. Co robisz chętniej - gotujesz czy pieczesz?

Gotuję! Piec też mogę, byle rzecz nie dotyczyła ciast, bo nie mam do nich ani serca, ani tzw. ręki.

I to by było na tyle. Izabelka, Lux - dziękuję Wam dziewczyny za "nominację" :-).

Powinnam wymyślić teraz swoje pytania i wytypować osoby do odpowiedzi, ale nie mam weny. W WC cieknie nam kran i rozważam generalny remont całej łazienki (od 20 lat nikt tam nic nie poprawiał i wszystko zaczyna "wyłazić"). Jak doskonale wiecie - remont taki to niebagatelny wydatek, potworny bałagan i w ogóle przerażający horror nerwowy. O wenę więc trudno. Chyba, że zadam Wam pytania tematyczne odnośnie rur, wanien, płytek i całej tej koszmarnej reszty... Ratunku!