W lutym moja forma była na wyżynach. Przeważnie zawsze wtedy taka jest. Ale nic dziwnego. To właśnie w lutym dwa razy dałam życie, a ściślej - uzewnętrzniłam je. Stąd też luty - miesiąc kuty. Hardyj, twardyj i żywotnyj.
Nic więc również dziwnego, że w marcu moja forma zwykle spada. Bo przecie trzeba po tym hardym lutym odsapnąć. I odsapuję sobie... Poprzez drapiące gardło, bóle głowy, ogólną słabiznę, niechęć i trawiące mnie - nieustalonego pochodzenia - lenistwo. Bradziaga, jakby dzielił mój marcowy los. Trzeci dzień z rzędu snuje się po domu w piżamie i szaliku (dziś ponoć nawet w czapce...), pokasłuje, trzeszczy stawami, przewraca oczami i się nie goli. Nic tylko zaatakował nas jakiś solidarny wirus. TAKIE OKAZY ZDROWIA! Normalnie wstyd!
W weekend znowu się jednak rozstaniemy. Ja pojadę grabić podwórko, pilnować dzieci i gotować jak nie szczaw to kapustę, a On poleci doglądać biznesów. Do Amsterdamu. Tam też będzie bywał teraz niezwykle często, w związku z czym, życie musimy sobie podzielić na dwa domy (tak jakby jeszcze w ogóle nie było podzielone ha ha). Klucze już mam. Czyli tak: dom w G., dom w P. i dom w A. Podobno ten w K. też wymagałby mojej ręki. Od przybytku głowa nie boli? Przybytku roboty - ma się rozumieć, bo wszak nie o majątek mi tu chodzi.
Jednak. Czego jak czego, ale roboty to ja się żadnej nie boję. Bo ja jestem kobieta pracująca. I jak skończę robotę w jednym, to idę w drugie. Takie przeznaczenie. Taki los. Ten typ tak ma. I tak jest dobrze. (Czy aby zawsze?).
Aha, to tak:
Na Dzień Kobiet dostałam białego storczyka z Lidla (upierałam się, że nieee, bo za drogi (w porównaniu z wiechciem tulipanów, jednak wcale nie był taki drogi), bo mi zdechnie, bo się na takich nie znam, etc), ale nie przeszło - bo ponoć od dawna marzył, by mi wręczyć orchideę - wtf?).
W Dniu Kobiet pojechaliśmy też sobie do naszego kochanego Białegostoku.
Na tle Pałacu Branickich miałam zagrać (sic!) w reklamie oliwy z oliwek dla jego firmy, ale:
- dookoła skrzeczały wrony i latały gołębie
- bez końca ktoś właził w kadr i przeważnie byli to nasi wrzeszczący synowie
- bez końca rozwiewało mi włosy (dzięki czemu ich wątpliwa - jak już wiecie - uroda była niezwykle "potęgowana")
- bez końca rozwiewało mi włosy (dzięki czemu ich wątpliwa - jak już wiecie - uroda była niezwykle "potęgowana")
- bez końca ktoś przystawał i się gapił, w związku z czym szybko przerywałam mówioną kwestię i postukując obutą w kozak nogą udawałam, że nic nie mówię, a jedynie patrzę sobie w niebo (będąc oparta o parkowy pomnik/rzeźbę/statuę - wybrać odpowiednie)
- bez końca myliłam szyk wypowiadanych wyrazów
Em był cierpliwy.
Ja nie.
Kiedy poprosiłam, żeby pokazał mi jedno z nagrań - niemal upadłam. Tak na żwir pod nogami, jak i na duchu.
Wyglądam staro, mówię cicho jak struchlała przed nożem gęś, mój angielski jest gorszy niż myślałam, a mój akcent... bije wszystko na łeb i na szyję. Nie mam wyrazu, nie mam energii, nie mam przekonania, nie mam niczego!
Taka "reklamówa" jak ja to może by i mogła zareklamować, ale co najwyżej smar do oliwienia starych rowerów bądź skrzypiących drzwi od jakiejś kuźni czy parnika.
Sorry mężu. Gwiazdą nie byłam, nie jestem i nie będę. Agencje reklamowe mogą już też przestać o mnie zabiegać...
Po nieudanych próbach nagrania filmiku, Em zasugerował "To może chociaż zdjęcia?". O tak. Zdjęcia jak najbardziej.
Mimo wszystko, spośród cykniętych kilkudziesięciu, spodobało mi się zaledwie kilka, przy czym ŻADNE tak naprawdę i tak do końca. Siedziałam nad nimi i wyszukiwałam wad: O, tu widać ten - zamaskowany co prawda - ale ciągle obecny na brodzie, pryszcz. Tu mi policzek za bardzo zwisa i do tego wygląda jakby miał cellulit. Tu w ogóle cała twarz mi zwisa... A tu, moje i tak wiecznie opadłe powieki, spadły chyba już poniżej poziomu morza. A tutaj moje włosy zwisają jak pakuły hydrauliczne okręcone na gwint (że też nie pomyślałam o tym przy okazji naprawy kranu...). Tutaj mam drugie podgardle. Tutaj moje czoło ukazuje bruzdy jak skiby od kartofli. Tutaj przypominam znudzonego, niewyspanego mopsa. Tutaj...
Jesteś chora!
Jestem, oświadczam spokojnie. Ale jakbyś miał cellulit na policzku (zamiast np. na udach czy dupie), to sam byś...
Ciko!!!!!! Shout up woman!
To Ty ciko! Bo ja w rzeczywistości aż tak źle nie wyglądam! To wszystko przez te Twoje super hiper aparaty! One pokazują mnie w bardzo złym świetle!
O przepraszam, ale światło to akurat dzisiaj sponsoruje słońce!
Dobra! Wszyscy jesteście winni - Ty, aparaty, lampy, słońce i.... aaa w dupie z tym wszystkim!
Piękny miałam Dzień Kobiet! Poczułam się stara i brzydka jak małpa. Dzięki mężu!
Pocieszyłam się jednak pożerając potem trzy obiady w NordFishu (za siebie, za Maksa i za Aleksa) i kupując sobie nowe dżinsy w swoim ulubionym Big Starze. Nie dość, że docenili mnie tam jako kobietę, bo z okazji TEGO dnia dawali na wybrane modele 30 % upustu, to jeszcze mieli w przymierzalniach normalne lustra. Mój rozmiar jest niezmienny od lat. I to mnie też pocieszyło. 29/30. Jestem uzależniona od dżinsów. Tak jak niektóre od butów czy torebek, tak ja od portek z drelichu. UWIELBIAM!
Koniec końców, nagrania filmowe poleciały do utylizacji (na skutek moich ostrych impertynencji), a spośród zdjęć jedno "poszło do reklamy", a kilka zachomikowałam sobie na wszelki wypadek, bo okazało się, że przy zastosowaniu delikatnych kamuflaży, można jeszcze będzie za kilka lat westchnąć sobie do nich: eeee, nieeee no, wtedy to ja naprawdę w-y-g-l-ą-d-a-ł-a-m! ;-). Punkt widzenia bowiem z wiekiem się zmienia, a poza tym - wiadomo - baba przewrotną jest - dziś się łaje, a z 10 lat będzie do tego łajanego wizerunku wzdychać...
Po nieudanych próbach nagrania filmiku, Em zasugerował "To może chociaż zdjęcia?". O tak. Zdjęcia jak najbardziej.
Mimo wszystko, spośród cykniętych kilkudziesięciu, spodobało mi się zaledwie kilka, przy czym ŻADNE tak naprawdę i tak do końca. Siedziałam nad nimi i wyszukiwałam wad: O, tu widać ten - zamaskowany co prawda - ale ciągle obecny na brodzie, pryszcz. Tu mi policzek za bardzo zwisa i do tego wygląda jakby miał cellulit. Tu w ogóle cała twarz mi zwisa... A tu, moje i tak wiecznie opadłe powieki, spadły chyba już poniżej poziomu morza. A tutaj moje włosy zwisają jak pakuły hydrauliczne okręcone na gwint (że też nie pomyślałam o tym przy okazji naprawy kranu...). Tutaj mam drugie podgardle. Tutaj moje czoło ukazuje bruzdy jak skiby od kartofli. Tutaj przypominam znudzonego, niewyspanego mopsa. Tutaj...
Jesteś chora!
Jestem, oświadczam spokojnie. Ale jakbyś miał cellulit na policzku (zamiast np. na udach czy dupie), to sam byś...
Ciko!!!!!! Shout up woman!
To Ty ciko! Bo ja w rzeczywistości aż tak źle nie wyglądam! To wszystko przez te Twoje super hiper aparaty! One pokazują mnie w bardzo złym świetle!
O przepraszam, ale światło to akurat dzisiaj sponsoruje słońce!
Dobra! Wszyscy jesteście winni - Ty, aparaty, lampy, słońce i.... aaa w dupie z tym wszystkim!
Piękny miałam Dzień Kobiet! Poczułam się stara i brzydka jak małpa. Dzięki mężu!
Pocieszyłam się jednak pożerając potem trzy obiady w NordFishu (za siebie, za Maksa i za Aleksa) i kupując sobie nowe dżinsy w swoim ulubionym Big Starze. Nie dość, że docenili mnie tam jako kobietę, bo z okazji TEGO dnia dawali na wybrane modele 30 % upustu, to jeszcze mieli w przymierzalniach normalne lustra. Mój rozmiar jest niezmienny od lat. I to mnie też pocieszyło. 29/30. Jestem uzależniona od dżinsów. Tak jak niektóre od butów czy torebek, tak ja od portek z drelichu. UWIELBIAM!
Koniec końców, nagrania filmowe poleciały do utylizacji (na skutek moich ostrych impertynencji), a spośród zdjęć jedno "poszło do reklamy", a kilka zachomikowałam sobie na wszelki wypadek, bo okazało się, że przy zastosowaniu delikatnych kamuflaży, można jeszcze będzie za kilka lat westchnąć sobie do nich: eeee, nieeee no, wtedy to ja naprawdę w-y-g-l-ą-d-a-ł-a-m! ;-). Punkt widzenia bowiem z wiekiem się zmienia, a poza tym - wiadomo - baba przewrotną jest - dziś się łaje, a z 10 lat będzie do tego łajanego wizerunku wzdychać...