środa, 28 maja 2014

Amsterdam - dzień pierwszy, część pierwsza

Obudziłam się dość wcześnie, zważywszy że zmogło mnie około drugiej w nocy. Zegarek biologiczny jednak czuwa, nawet na obczyźnie. Tuż przed piątą rano otworzyłam więc jedno oko, zerknęłam na swojego przyjaciela Xperię (stąd wiem, że było pięć do piątej) i szturchnęłam chrapiące obok ciało, co by chrapać przestało. Chrapnęło ze zrozumieniem, po czym obróciło się o 180 stopni i poczęło mieć mnie... no, wiadomo. 

Nieee, nawet gdyby to miała być Wenecja (a ponoć właśnie TO JEST Wenecja - tyle, że Północy) i ten-to obok mnie, zamiast chrapać miał pływać za oknem w gondoli i z mandoliną - to nie ma mowy, bym miała już wstać. Jeszcze sobie poleżę w tej zielonej pościeli pośród pozostałej bieli... 

I tak leżę sobie, leżę, szuram rzęsami po poduszce i usiłuję jeszcze na chwilę zasnąć. Jak można mniemać, dzień będę miała długi i - jak się domyślam - aktywny i pełen wrażeń - warto więc NAPRAWDĘ dobrze odpocząć. Tymczasem, za oknem, zamiast gondoli w kanale - samolot na nieboskłonie. O żesz TY, skowronku! Patrzę bowiem i nie wierzę! Toż On leci tak nisko i blisko, że ja! ja ślepak z urodzenia - napisy na nim czytam! Poszłam siku, wracam, a tu następny jak rosły delfin sunie po... no jakby nie było, ale tymczasowo, moim niebie. I tak mi latały robaczki cały zaranek. A ja za nimi - a to z komórką, a to z iPadem - co by je schwytać w tym locie i potem w domu podziwiać z sentymentem - przy czym nie pochwalę się żadnym z nich, bowiem otrzymałam info, że iPad został zrestartowany, a zdjęcia z komórki sama usunęłam, gdyż pamięć mi się zapełniła i pomyślałam - eee, te z iPada są o wiele lepsze, więc właśnie te zostawię, a komórkowe wywalę. No to sobie wywaliłam...

O ile jednak samoloty z samego rana ogromnie mnie ucieszyły, o tyle krople deszczu na wielkich oknach niekoniecznie. Ale przecie razem z tym deszczem płakać nie będę... Może się rozjaśni... Oooch, please! niech się rozjaśni, zaklinam. W międzyczasie smażę sobie holenderskie jaja, a Em nastawia ekspres na kawę. Nie wiem co to za kawa, ale jak ON zaparzy, to mi normalnie zawsze gębę wykręca. Gorycz i moc nie z tej ziemi. Nie ma rady, choć zwykle pijam kawę czarną, tym razem wlewam ją do kubka pół na pół z holenderskim mlekiem. W międzyczasie przeglądam wszystkie kuchenne szafki i półki i lustruję ich zawartość. Każda paczuszka, słoiczek, buteleczka... Co mogę, odkręcam, wącham, smakuję... Jednak po Em nie można spodziewać się szerokiego wachlarza produktów. Minimalista. Idzie do sklepu i kupuje zawsze ten sam, skromny zestaw artykułów spożywczych. Do tego! Uwaga! po bodajże 3 latach wegetarianizmu, przeszedł na dietę... wysokobiałkową. Z trudem kusił się w Polsce na jajeczko wielkanocne czy karpia wigilijnego, a teraz? Paczka jajec, kapłon z rożna i wieloryb! Oto jego dzienne menu. Zero pieczywa, ziemniaków, ryżu, makaronu, klusek, kasz... Uwierzcie, już wolałam jak wtryniał codziennie tę swoją czerwoną fasolę z białym serem. Mówi, że nowa dieta jest jedynie tymczasowa i on ją tylko "eksperymentuje"...

Nieee, życie z Bliźniakiem NIGDY nie jest nudne. Nigdy. Za to jak często irytujące! Ale kiedy tylko okazałam mu swoją irytację i niedowierzanie w odniesieniu do tej jego nowej, chorej jak dla mnie, diety to... on i tak obrócił wszystko przeciwko mnie. Bo ponoć zawsze narzekałam (nieprawda!) na to, że jest ścisłym wegetarianinem i tym samym "trudnym" w karmieniu, a teraz kiedy on już je mięso, ryby i jaja to ja znów "mam problem".

Litości! Jak tu nie mieć problemu widząc tę jajecznicę z 7 jaj uwarzoną na litrze oliwy z oliwek (nie oleju, broń Boże) i bez chleba? Ja tym po prostu wirtualnie rzygam gdzieś pod stołem i już... Albo ta tłusta pieczona kura bez żadnych dodatków... Ale co ja się tu będę do cudzych eksperymentów wtrącać? Znam GO i wiem, że trzeba przeczekać. Bo wiem, że akurat TEN Bliźniak jest zmienny jak przysłowiowa baba.

Mniejsza jednak o diety.

Ważne, że pogoda okazuje mi litość, deszcz zawija pod spódnicę, a przyodziewa się w słoneczko. Ulga!

Zerkam w okno, a tam - TAK.



Zielono? Zielono. I nawet już dość pogodnie.

Po kawach, śniadaniach, toaletach, drobnych kłótniach i uzgodnieniach - co dziś robimy - wytaczamy się w końcu przed blok. Chłodno, ale znośnie. Zaglądam do fosy. Kilka kaczuszek i dwa łabędzie beztrosko wiosłują nóżkami po ciemnej wodzie. Pani o ciemnej skórze i z bujnym afro przemyka na rowerze, wysoka blond dziewczyna wysiada z samochodu i wchodzi do "naszej klatki". Cóż za zestawienie niemal w tym samym czasie, dziwuję się... Dalej, na murku siedzą trzej głośni panowie. Wszyscy ciemni jak matka Ziemia. Niedaleko naszej okolicy mieszka sporo Negros, mówi Em. Lepiej się tam bez potrzeby nie zapuszczać, zwłaszcza wieczorami. Hmm, ani ja, ani On - rasiści żadni, ale On mówi, że wie, co mówi. Wierzę i obiecuję, że żadnym wieczorem się tam sama nie zapuszczę ;-).

Jeszcze z okna mieszkania Em widać okazałą, okrągłą budowlę. Co to? Kibice futbolu - UWAGA! - Stadion. Stadion Ajaxu Amsterdam. Wow, jak miło! Żaden ze mnie szczególny kibic, ale trochę się tym faktem jaram ;). Dwa dni potem, miałam okazję przejeżdżać rowerem tuż obok tego stadionu w chwili, kiedy właśnie miał odbywać się jakiś mecz. Było bardzo tłumnie i klimatycznie! Aż sama miałam ochotę założyć szalik i ruszyć na trybuny. Właśnie - na liście moich życiowych must have'ów jest ważny mecz na wielkim stadionie (niekoniecznie z udziałem Polski). Może więc kiedyś Ajax?

Stadion "od tyłu", czyli od "naszego" bloku.
Takie kwiatki też tam rosną ;-)

10 minut marszu i jesteśmy na stacji Arena. Na przeciwko - wielki outlet Esprit, nieco dalej Decathlon. Oba sklepy jeszcze odwiedzimy i nie wyjdziemy z nich z pustymi rękoma.

Wejście na stację Arena od strony Stadionu (ludno, bo tu akurat przed meczem)


Stadion od frontu


 Urocza policyjna kibitka zabezpieczająca mecz



Nie wiemy, dokąd dokładnie jedziemy, ale na pewno będzie to centrum. Metro. O! Metro jest zawsze super obserwacyjnym punktem. Odcienie skóry i kąty nachylenia powiek na oczach ciągle mnie trochę zaskakują, ale staram się nie gapić na ludzi jak ten szpak w kaczą dupę, bo to jednak trochę nieeleganckie. Z drugiej zaś strony... Holandię mam jako kraj porządny, ale czy elegancki... Może więc zachowam się właściwie jak sobie tak popatrzę dookoła? 

Język holenderski brzmi ciekawie. Przypomina mi niemiecki, ale jest nieco łagodniejszy. Słyszę zresztą mnóstwo języków dookoła. Niektórych zupełnie nie kojarzę, ale nie ukrywam też, że naprawdę dość częstym okazuje się... polski. I wielokrotnie, patrząc na ludzi obstawiałam - o, ci wyglądają na Polaków. I rzadko kiedy się myliłam. Em twierdzi, że nasza nacja jest tam nader popularna i nawet w jego bloku poznał kilku jej przedstawicieli. Z jednym takim Ziomalem wdał się kiedyś w dyskusję. Polak był wielce kontent, że spotkał kogoś "zagranicznego", kto bywa w Polsce i trochę rozumie naszą mowę. Ale ponoć, kiedy Em się wygadał, że ma żonę Polkę i że mieszkamy w jakimś tam Grajewie na Podlasiu, to jakoś już mu się gadać nie chciało... Na pytanie Em skąd on sam jest, Ziomal odrzekł, że w zasadzie to stąd, bo już 15 lat w Polsce nie mieszka. Jasne... Ja osobiście nie czuję się gorsza, że pochodzę skąd pochodzę i mieszkam tu, gdzie mieszkam. Nie mam z tym najmniejszego problemu. "Wiele osób jednak ma, Jo - uświadomił mi Em. Wszyscy chcą być z dużych miast, a najlepiej zza granicy. Ale nie tylko Polacy tak mają, Hindusi też, inne nacje zapewne podobnie". Smutne, żałosne, może zabawne - zastanowiłam się chwilę? 

Do centrum jedziemy metrem około pół godziny. Co to za metro - pytam Em - które jedzie nad ziemią, a tylko czasami pod? Może jestem śmieszna, ale metro zawsze kojarzyło mi się z podziemiem, ha ha ;). Ot, takie luźne spostrzeżenie.

Kiedy wysiadamy na dworcu centralnym, odnoszę wrażenie, jakbym już tu kiedyś była ;-)))). 7 lat... a jednak pamięć można doskonale ożywić, patrząc jedynie na mijane mury, schody i bramki kontrolujące bilety. 

Wyjście na miasto - to samo wrażenie. Jestem w miejscu, które nie jest mi całkowicie obce i nieznane. Mimo wszystko, rozglądam się z tą samą dziecięcą ciekawością, co wtedy. Podoba mi się! Ludzie wszelkiego wzrostu, wagi, koloru, nacji i języka, tramwaje, autobusy, samochody, skutery i... oczywiście rowery - w ilości tak słusznej, że aż się słusznie wzruszam. Kiedy byłam tu pierwszy raz, rowery zawojowały moje serce i miałam ochotę fotografować niemal każdy napotkany, a już rowerowe parkingi!? Normalnie gały mi z orbit wyłaziły i cieszyłam się do tych mas rowerowych jak głupek do holenderskiego (no, przecież!) sera. 

Tym razem, rowery też zajmowały mi, że tak powiem, dużo czasu. Robiłam im zdjęcia każdego dnia i w pewnej chwili doszłam do wniosku, że chyba już jestem na ich tle obłąkana... 

Zresztą, co ja tu ozór będę strzępić po próżnicy - oto poniżej mój autorski krótki pogląd. Wybiórczy, bo zdjęć mam tyle, że nie umiem sobie z nimi poradzić i już samo wyselekcjonowanie kilku przyprawia mnie o białą gorączkę. Bo wiem, że wszystkie to ZA DUŻO, a zarazem - a może jeszcze to? Albo to? I tamto? 

Jakiś koszmar po prostu... Ale zarazem niezwykle uroczy, prawda?

Kilka fotek przefiltrowanych instagramem, a reszta saute prosto z nie najnowszej już Xperii, bez żadnego retuszu. Klikałam je w biegu, pomiędzy tłumem, z roweru, z chodnika, z ulicy... Wszystkie na szybko, a zatem cudów fotograficznych nie obiecuję.

No to tak: noga na pedał i jedziemy! Przy okazji - podziwiać można kawałki miasta. Ale miasto pokażę też w innych odcinkach.


Moje ukochane zdjęcie. Tuż obok słynna ulica Czerwonych Latarni. Tylko parędziesiąt kroków do przodu ;-).


Niedaleko "naszego" bloku ;)
To wcale nie jest widok odosobniony ;-).




Moja Mama miała rower w tym stylu, tyle, że czerwony. Ba, on nadal jest w P. I na chodzie!
Klasyka
Różowe... Gazelle ;-)
Trochę tłoczno...
Różowy malutek mnie rozczulił...

Wiadomo... Yellow

 
No, tego to nikt nie ukradnie...
Też mój faworyt

Rower tu, rower tam...






A to już nasze cztery koła zatrzymane na popas ;-)
I to by było na tyle w kwestii rowerów. Ale tylko wizualnie, ponieważ dorzucę jeszcze kilka groszy o samej jeździe rowerem po Amsterdamie, której miałam okazję posmakować... Trzeci dzień bowiem upłynął nam pod znakiem - na siodło leź, pedałuj i podziwiaj. To PIĘKNE niewątpliwie miasto. 

Tymczasem zapraszam na kolejną przerwę. A po niej - lecimy spacerkiem po Centrumie, a potem... do Browaru Heinekena, skąd wychodzimy, a raczej wypływamy łodzią na krótki rejs po kanałach - z deka podchmieleni. Bo jakżeby inaczej?

PS. Minęło już trochę czasu i w biegu codzienności zapominam już trochę ten Amsterdam - zwłaszcza, że Em jest teraz w Polsce. Ale to pisanie, wspominanie i przeglądanie zdjęć sprawia, że... zaczynam za tym miejscem TĘSKNIĆ! Jednocześnie, przez tę wycieczkę - pomijam tu inne wydarzenia z życia. No, żadne tam jakieś szczególne, ale jednak. Ja chyba jednak muszę iść się leczyć. Niech mnie ktoś ukróci, błagam... Bo ja sama siebie nie umiem...

43 komentarze:

  1. Raz w Holandii, a zajezdzamy czasami do graniczacego z Niemcami holenderskiego maisteczka Venlo, spodobal mi sie rower pewnej pieknej, mlodej laski. Miala duzy kosz na zakupy z przodu caly ozdobiony kwiatami i takiez same kwiaty miala we wlosach. Jakos tak to swietnie sie zgrywalo, ze ... no byla oryginalna i zwracala uwage. Miala pomysl na siebie dziewczyna, na swoj wyglad:)

    No i powiedz mi czy probowalas ICH FRYTEK ? Z cebulka, majonezem i ketchupem? Niemcy to sciagneli i u nich tez taki pommes mozna zakupic:) I od razu przypomniala mi sie scena z filmu "Pulp Fiction". jak Vincent jadac na akcje z Jules (em), slucha jego relacji i zdziwienia nad holenderskimi frytkami. No, ze jak to ? W Europie frytki je sie z majonezem?!!!:)

    No i raz , w bocznej ulicy, ucpany na wesolo facet chcial mojemu mezowi maryske, lub hasz sprzedac:)) Nie kupilismy, nie dalismy sie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scena z filmu, genialna.
      A moja mlodsza latorośl w Eindhoven musiala się prosic ucpanych o "maryske", bo obcokrajowcom juz nie sprzedają. Chciala sprobowac.
      Pommes to po francusku, pewnie od nich.
      Wzruszające takie relacje zakochanej kobiety. Gdy czytam, to bardziej doceniam mojego hubby, ktory w ciagu ostatnich 10 lat zabral mnie do tylu pieknych miejsc, a ja to traktuje "for granted", ze mi się nalezy i już. Moze dlatego, ze on często sobie poczynia nie tak i potem tymi wycieczkami mnie przeprasza, ze przeciez wszystko, co robi, to tylko dla mnie. Zyczę, zeby twoje wyjazdy nie były tylko na przeprosiny.

      Usuń
    2. Aniu, nie jadłam tych frytek, bo ja w ogóle bardzo rzadko jadam frytki. Z majonezem nie są dla mnie nowością, ale ta cebulka... Przy następnej wizycie będę miała je na uwadze!

      Wyjątkowych dziewczyn na rowerach faktycznie tu nie brak... Za niektórymi wręcz nie sposób się nie obejrzeć ;).

      Filmu, wstyd się przyznać, ale nie oglądałam, choć wiem, że to już klasyka kina ;). Pora nadrobić!

      My niestety - ani nie szukaliśmy "ziół", ani nam nikt ich nie proponował, aczkolwiek Coffe Shopów mijaliśmy wiele.

      Ardiola - Twój hubby za te miejsca, w które Cię zabrał to po prostu golden man! Ja niestety, z racji małych dzieci nie mogę tak ze swoim włóczyć się po świecie, ale dzieci rosną i może czasem uda się wybrać gdzieś również z nimi (nawet już poczyniłam plany).

      Usuń
    3. Obcokrajowcom nie sprzedaja? Tzn. nie wiem jak to jest bo ani legalnie ani nielegalnie mnie to nie interesowalo, ale wiem, ze po wyjezdzie z Holandii jezdzi po autobanie, chociazby niemiecki zool i zatrzymujue wozy w celu sprawdzenia. Moze i dlatego sie obcokrajowcom nie sprzedaje?

      Nam sprawa propozycji zakupu haszu zdarzylo sie to tylko raz i tez tylko dlatego, ze zapuscilismy sie w jakas ulice z domami do rozbiorki. Chlopie ululane nas zobaczylo i byc moze chcialo dorobic. a jak ululany to i mniej ostrozny...sama nie wiem. Ale sytuacje zaliczylismy.

      Pulp Fiction polecam choc to nie jest latwy film , bo o ganstas, a ja na ten przyklad tematyki nie bardzo spragniona bywam, ale ten film jest inny. Ma w sobie cos. uczlowiecza gangsterow, tzn. nie gloryfikuje ich mocy zla. Butch ( bokser do kltorego mafia czula miete) zalatwia Vincenta i przylapuje owego sprawnego morderce w momencie kiedy ten wychodzi z toalety z ksiazeczka do czytania w reku. tarantino w Pulp Fiction "odmitologizuje" ( nie wiem czy dobrze napisalam) kino gangsterskie. nie pokazuje gangsterow jako uwiklanych w przemyslenia ludzi. Ot jada na akcje i chrzania o frytkach z Holandii, tym co ich zaciekawia...a za moment beda zabijac. Normalny dzien pracy.
      Lubie narracje Tarantino
      Polecam Ci "Django" swietnie zrobiony film:)))


      Usuń
    4. "gangsters" mialo byc

      Usuń
    5. Ja nie wiem, jak Pulp Fiction można było nie oglądać, że tak spytam mało grzecznie:) My z małzonkiem filmowi pasjonaci i oglądamy wszystko, co należy i dlatego to mnie zadziwia. Ja często tez w kinie, a on tylko downloading. Jest mnostwo absolutnie niezwyklych dzieł sztuki filmowej.
      Ania- a co z wy z haszem tak ostroznie? Obcokrajowcom w Holandii się na pewno nie sprzedaje, chyba ze dobrze mowisz po ichniemu, i się nie poznają, bo o paszport nie proszą. Ja kiedy Kim pracowal na statkach, zawsze zabawialam sie tym na wakacjach i te nasze wygłupy, smiechy na balkonach jakby wracały mnie do Indii, gdzie byłam mając 22 lata. Nie ma w tym nic złego, gdy dozuje się mądrze. Tak uważam.

      Usuń
  2. Piękny Amsterdam, wspaniałe rowery i można powiedzieć, że... cholera strasznie zazdroszczę Ci tej podróży!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magda, nic tylko zaplanuj kiedyś wycieczkę. Naprawdę warto!

      Usuń
  3. Ja proszę wydaj swój przewodnik!!!! napisz książkę, cokolwiek ;P to będzie hit !!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magbill, ja jedną wycieczkę będę ze 3 lata opisywać, więc na przewodnik czy książkę to mi chyba życia nie stanie ;). Ale za ten hit - uniżenie dziękuję!

      Usuń

  4. Nie byłam nigdy w Amsterdamie, ale moje dziecię mieszkało tam jakiś czas, bo była na jakimś krótkim, chyba 2-miesiecznym stypendium.Bardzo podobało jej się miasto, a największe jej zdumienie spowodowała kwatera, w której dostała lokum- cały czas miała wrażenie, że gospodarze wyszli z domu tylko na chwilę, bo na stole pozostawiono resztki ostatniego posiłku, a w pralce pranie. W trakcie pobytu zaliczyła również paradę gejów i miłości i bezskutecznie cały czas usiłowała rozgryzć system komunikacji miejskiej, zwłaszcza tramwajów. Ilość rowerów powodowała u niej zawrót głowy a kolejne zdumienie wywołały równe jak stół skrzyżowania zwykłej jezdni z szynami tramwajowymi.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, serio? Pranie w pralce? Nieźle!

      Co do tych skrzyżowań to Twoja córka słusznie się zdumiewała, bo ja też to zdumienie podzielam! Tam jest wszystko razem - drogi dla autobusów, aut, tramwai, rowerów - ciężko się połapać, nie mowa uczestniczyć czynnie w tym ruchu ;). Ja rowerem jakoś dałam radę, ale autem bym się nie odważyła ;)

      Usuń
  5. Amisho, byłam kilka dni w Amsterdamie. Zachwyciłam się atmosferą, rowerami, kanałami. Szczególnie podobały mi się dziewczyny na rowerach przyzdobionych sztucznymi kwiatkami jak nasze wiejskie kapliczki. U nas takiej odwagi i poczucia wolności nie dostrzegam. Fajna przygoda. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sposób nie zachwycić się tym miastem, prawda. A dziewczyny na rowerach potrafią być tam naprawdę wyjątkowe i trendy. I masz rację - u nas tej odwagi i poczucia wolności nieco brak... Tam to wszystko niejako spływa na człowieka i sam czuje się częścią tej swobody.

      Usuń
  6. Wow!!!!!!!
    JA TEZ CHCE!!!! super wyjazd...dobrze sie zdecydowalas i nie czekalas na kiedys tam!! Napalilam sie na ten Amsterdam jak bezzebny na sucharki...koniecznie musimy tam z Menzonem zawitac!
    A propos- gdy mnie pytaja - odpowiadam ze z Gornego Slaska- a potem ze z Polski :) przeciez to nie wstyd!! najbardziej bawia mnie ludzie, ktorzy sa kilka lat za granica i po polsku juz nie rozumiec ;) hahahah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lux, polecam! Jeździcie z mężonem tu i ówdzie, więc zaplanujcie też Ams! Nie pożałujecie.

      To Ty Górna Ślązaczka, miło wiedzieć! Mnie ciężko się dokładnie określić, bo pochodzę z miejsca, gdzie regiony się trochę krzyżują (ni to Podlasie, ni Mazowsze - część kurpiowska, ni Mazury...).

      Usuń
  7. Byłam,widziałam,wspomnienia podobne przywiozłam ale tęsknotę chyba jeszcze większą :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ukrócaj się broń Boże!!! uwielbiam tu czytać :)) Jakbym tam była z Tobą... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bet, jednak i tak nieco ukrócam ;). Bo jakbym sobie "pozwoliła", to nie wiem ile kilometrów tekstu powstałoby podczas opisywania tylko jednej godziny... ;).

      Usuń
  9. Zdjęcia rowerów są niesamowite. Zapragnęłam, żeby zobaczy to na własne oczy. Chcę wiecej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meg - samolot do Ams leci tylko 2 godziny - pomyśl więc ;). Bo jednak co na własne oczy, to nie na fotkach, choć starałam się wybrać takie zdjęcia, które obrazują miasto dość realistycznie :).

      Usuń
  10. O mujeju,żeś mi przypomniała jakem się snuła po Amsterdamie, ah eh.
    I te rowery. I murale zacne mają.
    Może mi się zaśni dziś.
    Korzystaj, my tu w kraju mokniem od góry, a wolelibyśmy już w kanałach ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. U Ciebie jak zwykle super ciekawie. Zazdroszczę Ci tej wycieczki! Na zdjęciach widać fajny klimat miasta.
    Metro też zawsze mi się kojarzy z podziemiem.
    Nawet nie wiesz jak mi się chce znowu gdzieś wyjechać chociaż wróciłam ledwie dwa tygodnie temu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się, bo podróżowanie wciąga Ago! Masz już plany, gdzie teraz?

      Swojej wycieczki sama sobie teraz zazdroszczę jak wspominam i oglądam zdjęcia, ha ha, ale nim się diabeł zaśmieje powinna być powtórka ;).

      Usuń
    2. Plany mamy takie: w lecie nasz Bałtyk bo dawno nie byliśmy ,a we wrześniu Włochy z miejscem docelowym Rzymem. Koniecznie samochodem żeby więcej zobaczyć. Ale w planach też jest duży remont domu więc zobaczymy jak to będzie.
      A Ty coś planujesz wyjazdowego czy jeszcze dzieciaczki za małe? Teraz na Saharze była z nami pięciolatka i p0dziwiałam ją bo była bardzo grzeczna i zainteresowana.

      Usuń
    3. Niech się Wam te plany ziszczą! Moje już znasz ;).

      Usuń
  12. oj, jak mi się podobają widoki z okna sypialni. takie miejskie retro!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie Lucy. Zwłaszcza retro jest ta kładeczka ;-).

      Usuń
  13. Cudowna podróż...i bez dzieci ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, bez dzieci. Ale nabrałam już odwagi na podróż również z nimi :).

      Usuń
  14. O Boziu jak pięknie...
    Zadzrośc przeze mnie przemawia :)
    I ile rowerów :D :D
    Mi się marzy chwila odpoczynku i wytchnienia.
    Byle gdzie, zadowolę się nawet płytkim bajorem w polu :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rowery brały tam nade mną górę, Mała Cz ;). Ich ilość powala, zatrważa i fascynuje zarazem. Ich wygląd też!

      Ja na chwilkę spełniłam swoje marzenie o odpoczynku i wyluzowaniu, ale minął już miesiąc i znów by się przydało :).

      Usuń
  15. Po pierwsze - tak trochę zazdroszczę, bo sama chętnie odwiedziłabym Holandię. ;)
    Po drugie - piękne, duuuuże okna!
    Po trzecie - pięknie, zielooonooo! Chciałoby się w to wpaść i wytarzać. ;)
    Po czwarte - istny rowerowy raj. :)
    Po piąte - czekam niecierpliwie na ciąg dalszy wyprawy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szeptunko, chyba spotykamy się pierwszy raz? Miło mi bardzo i witam!

      Holandia to na pewno nie tylko Amsterdam, ale póki co, ja widziałam głównie to miasto. Może kiedyś więcej?

      Wielkość okien mnie również się spodobała! Zwłaszcza, że za tym oknem zielono i naprawdę uroczo :).

      Rowerowy raj - nijak inaczej!

      Kurczaki, kiedy ja dam radę opisać ten ciąg dalszy, eh! Nic to jednak. Może do końca miesiąca się wyrobię ;).

      Usuń
  16. Byłam też uczarowana Amsterdamem, i też skojarzył mi się od razu z Wenecją, choć nawet nie miałam pojęcia, że go tak nazywają :) A rowery są tak porozstawione po całej Holandii, ale w sumie to takie małe państwo, że bardzo łatwo i szybko można się gdzieś dostać, mając takie ścieżki rowerowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mono, da się nim oczarować, prawda?

      Ścieżki rowerowe - do wielkiego pozazdroszczenia!

      Usuń
  17. To wpis o wyjeździe do Amsterdamu czy przegląd holenderskich rowerów? ;) Czekam na jeszcze!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano - rower i Holandia to jak stare, dobre małżeństwo. Nie da się ich oddzielić, a ja naprawdę miałam rowerowego fisia i aż czułam się umęczona tą "koniecznością" ich fotografowania, ha ha ha. "Jeszcze" będzie, aczkolwiek inne sprawy "tu i teraz" bardzo mnie opóźniają...

      Usuń
    2. "Umęczona", "koniecznością"... jakbyś za karę nam te zdjęcia pokazywała... łaskawie zezwalam publikować teraz te bezrowerowe ;)

      Usuń
    3. Ano, "umęczona" wewnętrzną koniecznością robienia zdjęć wielu rowerom, nie ich pokazywaniem Wam ;-). Bo to jest AŻ męczące jak tak każdy rower chcesz "pyknąć" zamiast cieszyć się resztą pobytu na mieście.

      Skoro zezwalasz - skorzystam z tej łaski za jakiś czas LOL ;-)

      Usuń
  18. Znam ten ból - ja na meczach siatkówki czuję konieczność uwieczniania każdej akcji zamiast cieszyć się atmosferą kibicowania i grą :)

    Skoro skorzystasz, czekam! ;)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).