Kolejny post znad rzeki Amstel niemal już wytrzepałam ze swojego krótkiego (mimo chłodu) rękawka, ale jeszcze muszę go opatrzyć zdjęciami i dopisać kilka zdań (jeśli będzie ich kilkadziesiąt, mniemam że i tak nikt się zanadto nie zdziwi).
Nie mogę jednak bez końca pisać o swojej 3 dniowej wycieczce sprzed miesiąca, bo mi reszta codziennego i jednak o wiele ważniejszego życia umyka. Nie samym przecież Amsterdamem człowiek żyje! Co więc u nas poza TYM ?
Em od ponad trzech tygodni jest już w Polsce. Zdążył przez ten czas obrócić już raz do Warszawy, raz do Katowic i raz ze mną do Pastorczyka. Zdążył też kupić rowery dla chłopaków oraz dla "niby-mnie", które to zakupy wiązały się... z podwójnym wyjazdem do Białegostoku. No. Jedni jeżdżą, inni piszą... Każdy jakieś hobby ma ;-). A dlaczego rower dla "niby-mnie"? Bo niby pojechaliśmy po rower dla mnie, a koniec końców kupiliśmy taki, który jest bardziej dla niego, ale ja wszak też mogę go używać, gdyż instrukcja i budowa kobietom nie zabrania. Kwestia czwartego roweru w rodzinie na razie nie wchodzi w grę, bo musiałabym najpierw dokopać sobie kawał piwnicy... Niemniej, kwestia ta na pewno zostanie podjęta na nowo, kiedy tylko nasza młodzież nabierze pary w nogach i zdoła ruszać z nami w podlasko-mazurską dal. Być może młodzież w postaci Olesia jest gotowa do tego JUŻ, ale Maksymalny na swoich czterech kółeczkach z pewnością jeszcze nie podoła - mimo sprytu i szybkości jaką się na tych kółeczkach porusza.
Nowoczesny ojciec zakupił chłopakom również rowerowe kaski (sobie też, też), stąd kiedy idą pojeździć wyglądają teraz very trendy-modern-cool. W Pastorczyku - dla cudownej odmiany - mają kultowe rowery z epoki lodowcowej wyszykowane przez mojego ojca i brata Złotorękich i śmigają na nich w ubrankach często sfatygowanych, jak też pamiętających czasem jeszcze dzieciństwo ich matki. Bardzo mi się podoba takie życie na dwóch poziomach. Bardzo. Znam jednak osoby, które to za atak na godność dziecka (przy tym chyba również - a może zwłaszcza - na własne ego...) uważają dziurkę, łatkę czy plamkę na dziecięcym ubraniu. Najchętniej, dziecko puszczone nawet po wiejskim podwórku, po ogrodach, chlewach i stodołach widziałyby krystalicznie czyste i w markowej odzieży... I nie chodzi tutaj broń Boże o Em (bo bym nie zdzierżyła), choć ten akurat osobnik cierpi na inną "bakteriofobię", na punkcie której z kolei ja sama często mam fobię. Taką fobię wiązaną więc mamy... Jak to zresztą mąż i żona często nawzajem miewają :-).
Dziecko jest całkiem ładne (ładne?), kiedy wygląda tak:
tak: (skarpety do sandałów są tu jak najbardziej zasadne, więc proszę nie porównywać do Polaków na wczasach w Egipcie)
tak: (mój mały polsko-indyjski Ronaldo w barwach UK...)
czy nawet tak: (nawet, bo z gilwonem i w getrach moro własnego wyboru)
Ale czy takie nie jest równie ładne? A może nawet... szczęśliwsze?
... i umie się przyjaźnić tam, gdzie prawie nie ma ludzi, w odróżnieniu od miejsc, gdzie ludzi jest wielu, a przyjaźni żadnej?
Wszystkie dzieci pochodzą z rodziny, k woli wyjaśnienia. Zresztą, na naszej wsi innych dzieci nie ma ;-).
W maju zaliczyliśmy komunię u osobnika z nagim torsem oraz podwójne urodziny jego sióstr (jedna 8-ego (7 lat), druga 9-go maja (1 lato)) zorganizowane żywiołowo na trawie przy domu.
Ja, co weekend użeram się w ogrodzie w P., który zarasta mi pędem jak szalony... Biorąc pod uwagę, że ogród jest naprawdę duży, a opiekuję się nim głównie sama (głównie) i tylko weekendowo, oraz że ogarniam wyżej pokazaną gromadkę, gotuję, sprzątam itp, itd - roboty mam tam zawsze po pas. Większość warzyw ładnie mi urosła, ale taka sobie pani fasola i panowie ogórkowie mogli postarać się bardziej. Ktoś mi szczodrobliwie wyciapał wszelką bazylię, cząber i papryka w ogóle mnie olały i postanowiły nie wzejść, a prym - jak zawsze - wiodą słoneczniki i koper samosiew. Rzodkiewka już zjedzona, sałaty w bród, a reszta w oczekiwanej normie. Zobaczymy też, jak w tym roku poradzi sobie dynia...
W Pastorczyku zbelowano już wszystką trawę, a w procesie tym uczestniczył po raz pierwszy zielony Class. Taka nówka, czterokołóka, wielokoniówka prosto z fabryki. Dzisiejsze traktory to są takie... norrrrmalnie wypasione jak świnie u najlepszego gospodarza. Niemniej jednak, ja największym sentymentem darzę naszą ponad 40-letnią "trzydziestkę" czyli słynne C 330. Kiedyś w P. wystarczył 1, potem 2 traktory. Teraz jest... 5 i też mają co robić. Czasy, co?
Poza tym - pogoda ostatnio leci sobie w kulki... Dziś co prawda wyjrzało słońce, ale dotychczas - chmury, nieboskłon bury oraz deszcze niespokojne potargały mną! Jest mi źle, kiedy co ranek zamiast słońca wita mnie cień! Wieczorami natomiast nie mogę ostatnio spać... Kiedyś z kurami, teraz z sowami... Po prostu, pomimo, iż nadal wstaję dość rano, to jednak ten długi dzień jakoś mnie rozstraja. W związku z tym - wpadłam w wieczorny szał oglądania filmów, w który to szał zasadniczo nigdy nie wpadam. Obejrzała więc ja sobie "Wilka z Wall Street", "Leona Zawodowca" oraz wczoraj w TVP 1 "Nie kłam kochanie".
I tak:
Ad 1: Leonardo w swej roli świetny!Jego koleś ćpun, z którym użarł się starymi lemonami (???) również. A tak w ogóle - film całkiem fajny, choć - ciut za długi. Trochę zabawny, trochę szokujący. Obrazuje dzisiejszy świat, z którym ja nie mam wiele wspólnego, ale dobrze wiedzieć, że życie nie wszędzie wygląda jak moje - 1 mąż, zero kochanków, zero narkotyków, spokojna praca za średnią krajową, ogród warzywny na wsi i wycieczka za granicę raz na kilka lat ;-). Wyścig szczurów był mi naprawdę bliski jedynie podczas rozwalania starego kurnika w P. Wiało ich stamtąd wtedy chyba z 50 na raz... Szok! Wall Street ze swoim wyścigiem to przy tej akcji po prostu pestka.
Ad 2: Leon Zawodowiec to stary film. Dla mnie jednak nowy, bo widziałam go pierwszy raz. Wpisałam na listę ulubionych. Zdecydowanie. Jean Reno w swym rozchełstanym płaszczu, spodniach do kostki i piękną brzydotą podbił moje serce. Fabuła, akcja, zdjęcia - przemówiły do mnie, choć jest to typowy hollywoodzki styl... Gary Oldman - zajebisty! Małoletnia Natalie Portman - szacunek nie tylko za urodę od najmłodszych lat. Od teraz - moja ksywka Leon podoba mi się jeszcze bardziej. W zasadzie to możecie mi już mówić nie tylko Leon, ale i Zawodowiec ;-).
Ad 3: Lekko, łatwo i przyjemnie. Wszystko słodkie, zabawne i przewidywalne, ale na bezsenny wieczór, czemu nie? Najlepsza - Beata Tyszkiewicz ;-). Dama z humorem, dystansem do siebie i - ciągle - urokiem. Piersiówka, cienki szlug i kasyno nie odbierają jej żadnej z zalet ;-). No, i ten piękny Kraków w kadrach filmu...
Zagalopowałam się... Urywam więc w pół i na następny raz - raz jeszcze i raz nie ostatni - welcome to Amsterdam!
PS. Kolejny raz apeluję! Jedźcie na wakacje! Bez laptopów. Bez tabletów. Bez komórek! Albo zajmijcie się dziećmi, ogrodami, remontami. I NIE PISZCIE o tym! To może będę mogła WAS wtedy nadrobić...