piątek, 13 czerwca 2014

Amsterdam przelotem, browarem zwieńczony

To na co masz ochotę? Co chcesz zwiedzić, co zobaczyć?

Hmmm, tak naprawdę, z tego co wiem, że na pewno chcę to zobaczyć, to jedynie te pola tulipanów, które są mi znane z widokówek i innych obrazków. Takie właśnie wielkie połacie zasadzone różnokolorowymi kwiatami... A między nimi żeby prężył swe śmigła wiatrak... Nie muszę włazić pomiędzy te kwiaty, mogę sobie tylko popatrzeć na nie z daleka, ale chcę ten pocztówkowy widok przenieść do swojego reala. Zawsze wydawało mi się to takie obłędne... Da się?

Da się. Jutro. Jutro się obłąkasz w tulipanach, a dziś wybieraj - Sex Muzeum, Muzeum Figur Woskowych czy Browar-Muzeum Heinekena... Bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. 

Nie jestem wybredna, bo nawet samo łażenie po mieście to dla mnie atrakcja, ale Sex Muzeum odrzuciłam już na wstępie. Mijaliśmy je zarówno podczas mojego pierwszego pobytu, jak i obecnie, gdyż mieści się w ścisłym Centrum miasta i ciężko go nie zlokalizować lub choćby obok niego nie przejść, ale jakoś tak... nie chciało mi się tracić czasu na sztuczne cycki. Z internetowych opinii wynika, że jest to jednak miejsce warte odwiedzin i dość atrakcyjne, więc może kiedyś się skuszę i wdepnę, ale najwyraźniej nie seksu byłam teraz łasa i koniec końców skończyliśmy ten dzień... na browarze.

Karuzela pięknie się kręci, ale mnie już nie...

Zanim jednak do niego dotarliśmy, poszwendaliśmy się po mieście. Na głównym placu (Plac Dam) miasta rozstawione było tego dnia (1 maja)... wesołe miasteczko oraz kramiki z przekąskami, watą cukrową i lodami. Pomna swojego jedynego zamachu na własne życie, który pokierował mnie w ubiegłym roku na diabelską maczugę - tym razem (i chyba już nigdy więcej) ani mi w głowie było śmigać po niebie w krzesełkach na sznureczkach czy w metalowych klatkach - dlatego zrobiłam jedynie pamiętne zdjęcie i podziękowałam tego typu atrakcjom. Poza tym - lecieć do Amsterdamu, by przelecieć się na karuzeli? Jakoś tak zupełnie mi jedno do drugiego nie pasowało.  
Tuż przy placu z karuzelami (tymczasowo z nimi, rzecz oczywista) mieści się wspomniane wyżej Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Muzeum jest filią/oddziałem słynnego muzeum z Londynu i bardzo chciałam spotkać się w nim z wielkimi i sławnymi tego świata, jak choćby Barackiem Obamą, Davidem Beckhamem, Madonną czy Angeliną Jolie. Niestety, nie spotkałam się z żadną z tych osobistości, albowiem zbyt wiele mniej sławnych osób (czyli takich plebejuszy jak ja i Em) miało identyczną chęć... Kolejka do woskowanego przybytku, długością i gęstością przyprawiała mnie o zawroty głowy oraz zastygłą - jak w odlewie z wosku - ze zdumienia twarz. Nie to jednak, żebyśmy nie próbowali dostać się do środka... Kolejki były bowiem dwie. Stanęliśmy w tej krótszej i po około 50 minutach przesuwania się do przodu w dość ślimaczym tempie dowiedzieliśmy się, że to kolejka dla osób, które już miały wykupione gdzieś-jakoś wcześniej bilety... Em próbował "kłócić się" z chłopakiem z obsługi, że jak to??? przecież nigdzie nie jest napisane, że to tak, ale niestety - na budynku - taka informacja widniała jak byk... Ślepota nie boli. Ale kosztuje to, co najcenniejsze - czas! Nie dość, że nie poklepałam po ramieniu Brada Pitta, to jeszcze straciłam prawie godzinę przestępując z nogi na nogę, bo wiadomo - nocnika ze sobą nie noszę, a dom opuściliśmy już jakieś 3 godziny temu... Przy okazji jednak, zaobserwowałam sobie, że amsterdamska ulica nosi się w mało atrakcyjnym obuwiu... Spoglądałam bowiem a to na buty tłumu, a to na swoje i byłam jakoś dziwnie dumna ze swoich pomarańczowych pantofelków a'la baleriny... Były bowiem najbardziej szykowne ze wszystkich, z którymi spotkały się w tej kolejce nosek w nos. A przecież na co dzień wcale ich do takich nie zaliczam. Potem, wydedukowałam sobie, że jednak w tych dniach Amsterdam nosił się głównie turystą (hmmm, a kiedy on się turystą nie nosi???), a taki turysta - zdaje się - stawia głównie na wygodę swych chodzących odnóży, więc nic dziwnego, że głównie to on szurał w trepkach, trampkach, botkach i innych chodakach, które wcale nie muszą mieć wiele wspólnego z... porównajmy po WIELKOmiejsku, PARYSkim szykiem. Moje buciątka jednak, były zarówno wygodne jak i względnie ładne, dlatego też okrzyknęłam je w duchu jako amsterdamską ozdobę kostki brukowej... Moje buciki za niecałą stówkę, zakupione w grajewskim PSSie. Ech, że to też trzeba czasem zawieźć trochę miasta miastu - ze wsi ;-).

Em namawiał mnie, żebyśmy jednak w tej właściwej, potężnej kolejce do Madame się przyczaili, bo nie jest pewne kiedy i czy w ogóle jeszcze się w tym Muzeum trafimy, ale ja wolałam na ślepo ufać, że jednak się trafimy, niż znów kompilować trendy obuwnicze i odzieżowe współstaczy oraz... żałować, że nie mam gdzieś pod ciuchami cewnika z woreczkiem ;-).

No to idziemy, nie ma co marnować czasu. Na piwo! Bo co nam zostało? Seksu się nie chce, karuzele odpadają, Madame Tussaud oblężona... 

I tak sobie szliśmy, szliśmy i szliśmy... Rozglądając się na wszystkie strony miasta, robiąc zdjęcia i tasując się z tłumem. A tłum był NAPRAWDĘ imponujący. Długi weekend wygnał na ulice miejscowych, jak też przygnał roje turystów. Czasami trudno było przejść przez ulicę. A amsterdamska ulica... nie jest zwyczajna. Ten tygiel ludzi i wszelkich pojazdów... O maj, maj... Fotografowanie w takich okolicznościach to też nie lada sztuka, stąd mamy wiele zdjęć z czyjąś nogą, ręką bądź głową w kadrze. Poza tym - ja łapczywie chciałam robić zdjęcia wszystkiemu i wszystkim, stąd chwilami kręciłam się w kółko gubiąc orientację i Em z pola widzenia. 

Trochę amsterdamskiej ulicy z biegu






Tego TU nie może zabraknąć ;-)
 


 I tego... (ja na to byłam niewzruszona)


Zanim dotrzemy do Browara na browara, może by tak coś zjeść? 

Gdzie i co? Lokali w bród, ale im więcej do wyboru, tym trudniej się zdecydować. W końcu, stanęliśmy na przeciwko jakiegoś budynku i Em powiedział: TU.


I było to bodajże dwu, jak nie trzy piętrowe coś, gdzie można było komponować sobie posiłki wedle uznania i bardzo szerokiej dostępności produktów, półproduktów i dodatków. Lady i stoły pełne warzyw, owoców, mięsa, ryb, nabiału, słodyczy, napoi... Bierzesz człeku talerz i sobie kładziesz co chcesz, albo podchodzisz do stanowiska, gdzie chłopak przygotowuje pieczyste i... prosisz najzwyklejszego w świecie kurczaka z rożna (całego, całego) i kartofle z wrzącego oleju. Potem idziesz z tym do kasy, płacisz około 20 euro i szukasz miejsca do konsumpcji. Piętro wyżej znajdujesz wyjście na balkon i... e, nieważne, że to TYLKO kurak z ziemniakami, jakiego dostaniesz wszędzie na świecie. WAŻNE, że widok z tego balkonu i pogodna aura czynią ten posiłek wyjątkowym. Oboje z Em delektujemy się tą chwilą jak dzieci... On niemal sam rozprawia się z mięsem, ja zaś zapycham brzuch kartoflami... Błogość nad błogościami... To był chyba jeden z ładniejszych "obrazków" mojej wycieczki.

Kiedy ostatnie kości zostały rzucone na pusty talerz, ciężko było się unieść, ale od rana wszak zmierzamy do tego Browaru. Tyłki więc w troki i dalej marsz.

Em utrzymywał, że w Browarze nigdy dotąd nie był, ale jakoś tak podejrzanie intuicyjnie, uliczka po uliczce, mostek po mosteczku i sprawnie doprowadził nas do celu. Ja sama pogubiłabym się chyba ze sto razy, bowiem ilość tych kanałów, mostów, ulic i zaułków totalnie zawirowała moje poczucie orientacji... Na szczęście, mając TAK dobrze zorientowanego przewodnika, nie musiałam zawracać sobie tym głowy :-).

Gmach Browaru ukazał się naszym oczom tuż za skwerkiem, w którym szczęśliwy Em mógł sobie ulżyć, a ja musiałam nadal "trzymać".



Zwiedzających dużo (pośród nich często pojawiała się mowa polska), ale nie czekamy w kolejce zbyt długo. Dodatkowo, Em używa swojej PRESS karty, żeby uzyskać zniżkę na bilety wstępu. Udaje się i zaoszczędzamy około 8 euro (standardowo jeden bilet kosztuje chyba 15 czy 16). Fajna atmosfera tego miejsca zaczyna się już od sprzedawców i kontrolerów biletów. Jacyś tacy bardzo na luzie, sympatyczni, uśmiechnięci... 

Chłopak o ciemnej (acz nie czarnej) karnacji, który odrywa nam kupony i zakłada gumowe bransoletki na przeguby, pyta skąd jesteśmy. Poland and India... Wow, great! Have a nice trip! A ja mam ochotę zapytać go skąd sam pochodzi. Nie wypada mi jednak... Może jak go spotkam po degustacji piwa... ;-). (Nie spotkałam ;-).

 





Nie będę się tu wysilać i opowiadać o historii browaru, jego założycielu oraz całej wkręconej w ten piwny biznes do dziś rodzinie, bo jeśli ktoś jest naprawdę ciekawy to źródeł w internecie nie brakuje. Zresztą, ja sama niewiele z tej historii pamiętam... Nie to, że upiłam się tam w dren (!!!), ale po prostu ilość informacji mnie przytłoczyła. Nie przepadam za muzeami i nigdy nie studiuję wszystkich eksponatów jak kujon. 






Cała wycieczka zabrała nam około 3 (jak nie więcej?) godzin. Idąc "szlakiem" można sobie poczytać o browarze z tablic gęsto poumieszczanych na ścianach, pooglądać zdjęcia z przeszłości, pooglądać browarnicze gadżety i eksponaty sprzed lat, obejrzeć i wysłuchać rozmaitych prezentacji multimedialnych oraz dowiedzieć się o tym, co najważniejsze przy warzeniu piwa (krystaliczna woda, złoty jęczmień, zieloniutki chmiel i tajny składnik - specjalne drożdże - takie same od zarania browaru po dziś dzień).  

Saganek do warzenia
Fartuszek

Butelka z myszką

Stanowisko pracy

Mój kumpel samoBROwar

Mielę jęczmień, będę warzyć


Woda, jęczmień, chmiel, drożdże - tak to leci :-)

Z innych, ciekawszych atrakcji? 

Ano, na przykład taka. Grupa ludzi wchodzi do specjalnego, niewielkiego pokoju składającego się z... kilku metalowych schodków i ekranu. Ludziska ustawiają się na schodkach, światło gaśnie i... zaczyna się warzenie piwa. Obserwacja tego, co dzieje się na ekranie oraz poruszające się adekwatnie do tego schodki, mają sprawić wrażenie, że od początku do końca jesteśmy właśnie tym warzonym piwem. Niezwykle sympatyczna i zabawna atrakcja. 

Dane nam było również spróbować piwa jednodniowego. Smakiem bardziej przypominało ono zepsutą, słodkawą zupę jęczmienną niż jakiekolwiek piwo i chyba dlatego serwowano je w kubeczkach wielkości naparstka. Bleee...

Na degustacji gotowego piwa, młoda dziewczyna opowiedziała, jak to piwo należy pić, by wydobyć jego prawdziwy smak. Nabrać w usta, potrzymać, opłukać zęby i powoli przełknąć. Nie chlać jak spragniony wodę na pustyni... Jako wielbiciel piwa - nigdy wcześniej takiej wiedzy nie posiadłam, więc byłam zdziwiona, że FAKTYCZNIE - piwo chwilę potrzymane w gębie, a nie przepuszczone przez nią jak szlochem pod ciśnieniem - MA SWOISTY SMAK. I ten heinekenowski bardzo mi leżał :). 

Poniżej nieco "gadżeciarskich" zdjęć :-) z logo Heinego





Jeśli ktoś miał życzenie zabutelkować sobie piwo w butelkę z własnym napisem - miał tę okazję płacąc 6 euro. Są tam ku temu specjalne automaty - klikasz jak to w automatach, wpisujesz np swoje imię, odbierasz kwitek i pod koniec wycieczki, w sklepie firmowym odbierasz gotowca. Ja zakupiłam taką wyjątkową butelkę dla Bet i jej Barta, a Em buteleczkę sygnowaną nazwiskiem swoim i chłopaków. 

Tu stoją piwa indywidualnie zabutelkowane - gotowe do odbioru

Oboje sprawdziliśmy też swoje umiejętności za barem... Zarówno ja, jak i Em naleliśmy sobie piwa po mistrzowsku. Idealna ilość i idealnie zebrana specjalną szpatułką piana (zbiera się ją jednym ruchem). Asystująca dziewczyna była pod wrażeniem, bo jednak nie każdy radził sobie z tym tak doskonale. Wynika to z serca do piwa - spuentowałam nasze wyniki ;-). Za dobrze wykonaną robotę otrzymaliśmy certyfikaty, a nalane piwo mogliśmy sobie - oczywiście - wypić. 



Każdy ze zwiedzających, w cenie biletu otrzymuje również dodatkowo 2 piwa, które może skonsumować w specjalnym barze już pod koniec wycieczki. Szklaneczki mają pojemność 0,33 l. Niby małe, jednak piwo degustacyjne, piwo nalane sobie samemu w barze i te 2 piwa na pożegnanie - jak dla mnie i jak na krótki czas, w którym się je spożywało - zdecydowanie wystarczyły. Ba, dla mnie było tego nawet za dużo i jedno odstąpiłam dla Em. 

Dość ciekawą atrakcją jak dla nas obojga, był też specjalny pokój, w którym na dużych  ekranach wyświetlano filmy reklamowe Heinekena. Filmy reklamowe, nie reklamy! Kręcone w Europie, obu Amerykach, Azji - w tym również w Indiach. Imponujące, naprawdę! Oglądaliśmy z przyjemnością. W TV czegoś takiego się nie uświadczy.

Z ciekawostek - w części kompleksu Browaru znajduje się również stajnia koni :). Nie można było podejść do zwierząt, ale zobaczyć je z pewnej odległości i poczuć zapach stajni - jak najbardziej. 


Na końcu trasy zwiedzania - sklep z gadżetami. Z uwagi na posiadany już certyfikat nalewacza piwa i piwa autorsko zabutelkowanego, nie dałam się skusić na inne gadżety. Em też nie zaszalał i zakupił jedynie... firmowe peleryny przeciwdeszczowe. 


Zwieńczeniem wycieczki był niezbyt długi, ale przyjemny rejs łodzią Heinekena po kanałach Amsterdamu. Tam też można było napić się piwa, a jakże. Butelka 0,33 l - 5 euro. Niewiele osób skorzystało z oferty, ale podchmielony Em - i owszem. Ja zresztą też, choć piłam już raczej na przymus. Najciekawszymi osobnikami na łodzi - jak dla mnie - byli dwaj młodzi chłopcy w jarmułkach, którzy bezpardonowo jarali fajki i pili butelka po butelce. Zastanawiałam się - bracia to, czy może geje? W zasadzie nie przeszkadzało mi w nich nic - ani żydowskie jarmułki, ani nawet to, że mogliby być gejami, jak też że byli mocno pijani (sami z Em trzeźwością nie grzeszyliśmy). Ale ten ich dym z papierosów...Grrr... 



Nieco szybkich "klików" z łodzi








Po opuszczeniu łodzi, zaprowadzono nas do... jeszcze jednego firmowego sklepu. Tam dostaliśmy darmowe szklaneczki i mogliśmy - oczywiście - kupić sobie kolejne piwo, bądź gadżety. Skorzystaliśmy tam jednak tylko z darmowego WC :).

Po wyjściu ze sklepu (a znajdował się w centrum miasta) pojechaliśmy już prosto do domu. Po drodze zahaczyliśmy jedynie o jakiś spożywczak, gdzie nabyliśmy coś na ząb i... ehem, ehem - jeszcze nieco piwa. Nikt z nas tego piwa już co prawda nie pił, ale przecież życie nie kończyło się na tym dniu, prawda? Poza tym - nazajutrz czekała nas wyprawa ku wszelkiemu kwieciu Holandii i wczesna pobudka. Nie wypadało też wobec pięknych i delikatnych roślin stawać na kacu.

33 komentarze:

  1. Super wyprawa i świetne zdjęcia :) no i czekamy na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adorisko, dziękuję, że wpadłaś tu do mnie i do mojego AMS-ku :). CDN - ale potrzebuję czasu !

      Usuń
  2. Też bym wybrała browar :-) Bardzo bym chciała odwiedzić Amsterdam. Może się uda jeszcze w te wakacje.

    Na tle tego kufla wyglądasz niczym gwiazda na tzw. ściance! Lux!

    A że tak zapytam - po co oni tam te konie trzymają?

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Browar polecam - i do zwiedzenia i do... picia, moja zaczytana ;-). Hmmm, a może będziesz tam 13-17 sierpnia??? To by BYŁO!

      Gwiazda... Miło, że tak wyglądam Twoim zdaniem, ale wiesz... - strasznie mi daleko do gwiazd!

      PS. Ponoć kiedyś te konie rozwoziły piwo. I chyba żal było się ich pozbyć... Szczerze - jako ignorantka muzeów pominęłam pewnie info na temat tej - ciągle żywej!- stajni. Potem szukałam informacji w necie, ale nie znalazłam zadowalającej - póki co. To było tak: Idę sobie, idę i nagle? Stajnia. Piękne te konie! Myślę, że zachowali tradycję i te koniki są ich chlubą.

      Usuń
  3. Jej! Zazdroszczę. Bardzo bardzo bardzo :) Świetnie, że zrobiłaś taką fotorelację. Mam nadzieję, że i ja będę mieć kiedyś taką możliwość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będziesz miała tę możliwość, Patrycjo. To tylko 2 godziny lotu. A miasto godne odwiedzin!

      Usuń
  4. Moj maz nie lubi miasta. To chlopak z prowincji. Nie wyobraza sobie mieszkania w zgielku miasta i majac za wybieg balkon. Mu potrzebna jest przstrzen, spory garaz gdzie mozna majsterkowac.... chyba w miescie nie bylby szczesliwy. Ja natomiast chcialabym byc posiadaczka jakiegos fajnego mieszkania w miescie, nawet w centrum..ot tak, np.: obok tych amsterdamskich kanalow. Fajna wyprawa, oby takich wiecej.
    Mam wlasnie jedyny, wolny w miesiacu, weekend, bo tak to lipa z wolna sobota i niedziela u mnie. Chcialam meza namowic na wskoczenie do Pragi, ale... gdzie tam, on musi krzesla malowac i pojedziemy jutro do westernowego miasteczka. Wiadomo , co miasteczko, to nie maisto:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu, miedzy innymi, opisywalam moja wyprawe do Holandii:) jak widac na zamieszczonych zdjeciach, calkiem na cos innego sie nastawialam kiedy szlo o poznawanie innego kraju:)
      http://maran-89.blogspot.de/search?q=Dziura+w+spodniach

      Usuń
    2. Aniu, ja też jestem z prowincji i mam ją na co dzień, stąd duże miasta zawsze chętnie zwiedzam.

      Mój mąż, niestety, do majsterkowiczów zdecydowanie nie należy i podróżuje - tu i tam, stąd dla nas własny dom byłby pomyłką i pewnie wiecznie na mojej głowie. Ja przestrzennie i po wiejsku mogę realizować się w swoim rodzinnym domu i tyle mi wystarczy.

      Praga - też bym chciała! Może kiedyś?

      A Wasza wycieczka do Holandii zupełnie inna w stylu, ale masz rację - zabudowa jest tam urokliwa, a spodnie z dziurą u męża... zdarza się najlepszym i mnie osobiście wcale to nie razi. Było przynajmniej wesoło i "inaczej". I o to chodzi!

      Usuń
  5. Asiu, jak miło Cię zobaczyć!!!
    zdjęcia super!!

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW!!! Pieknie, kurcze jeszcze mi takiego smaka narobilas...na Ams i na...piwo :)
    Truje Menzonowi d...pe o taki wypad...juz cos tam gada ale o ..przyszlym roku ;)
    Przepiekne zdjecia, moje klimaty no i przyjemnosc Was zobaczyc!!
    Teraz czekam na kwiatki- az sie boje- bo wiesz, ze ja zielenine uwielbiam !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lux - namów męża na sierpień, to razem napijemy się Heńka w pięknym Ams!

      Kwiaty - CUDO! Ale jeszcze nie zaczęłam pisać, więc mi zejdzie.....

      Usuń
  7. No to jest relacja! Czułam jak mi poziom piwa w głowie rośnie wraz z czytaniem... ;) Czekam na dalsze relacje, szczególnie tulipanową! Zdjęcia fantastyczne i podziwiam Cię, że w takim tłumie potrafiłaś zrobić takie ładne ujęcia. A co do tych tłumów - widać że było gęsto, osobiście za tym nie przepadam podczas wycieczek ;):)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelko - WY jako hodowcy kwiatów MUSICIE kiedyś dotrzeć do Keukenhof. MUS!!!!

      Zdjęć mam setki, tysiące... Ale musiałam wybrać tylko kilka, bo inaczej zapchałabym NET.

      Tak... były tłumy... i masz rację, nawet na fotkach to widać.

      Usuń
  8. Witaj Amisho, te zdjęcia to jak najbardziej fantastyczna pamiątka. Ja wybrałabym zdecydowanie Browar-Muzeum Heinekena.
    Ps: miło Cię widzieć. Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te miłe słowa Katiuszko i odwzajemniam serdeczności!

      Usuń
  9. Miło Cię poznać;)))
    Piwa nie lubię, ale wycieczki zazdroszczę;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misiu, ale my się chyba już znamy???

      A piwko - cóż, nie każdy musi lubić, ale browar Heinego polecam nawet NIE-piwoszom :)

      Usuń
  10. Zdjęcia spowodowały, że poczułam się jakbym była tam przez chwilę razem z Tobą :)
    I bardzo miło jest Was zobaczyc :)
    Fajna z Was para :)
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, że byłoby źle, gdybyś tam była ze mną naprawdę :). Może kiedyś, co?

      Fajna z nas para? Miło, że tak myślisz ;-)

      Odściskuję!

      Usuń
  11. i za to uwielbiam Twojego bloga, nie ma tu pierdzielenia, mądrzenia się, tylko relaks i przyjemność czytania mądrej kobiety !!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Muzeum figur woskowych zaliczyłam, rejs po kanalach tez, sex interesuje mnie wyłącznie z moim udziałem wiec wszelkie przybytki z nim związane nie wchodzą w grę ale absolutnie mie pomyślałam o tym że zwiedzanie browaru moze byc tak fajne, tym bardziej że jestem fanką butelkowego Henka! !Juz wiem co będę robić następnym razem w Amsterdamie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, Simero, że mamy sobie więcej do pogadania... Bo ja widzę, że Ty Ams znasz zanadto dobrze.. Teraz to może sobie odpuść Heńka, ale POTEM to....ja będę chętna jak mało kto!

      Usuń
  13. Z wycieczki po browarze to mój mąż byłby zadowolony bardziej niż ja chociaż i ją nie pogardzę Heńkiem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karo, jestem pewna, że nawet jako mniejsza wielbicielka piwa niż Twój mąż - TAKA wycieczka by Ci się spodobała. A Heniek ze źródła - mniam!

      Usuń
  14. Kiedyś (z 15-20 lat temu.... dżiii.... ale ten czas leci???) byłam w ogrodzie Keukenhof... tym pod Amsterdamem. Zdaje się, że to był kwiecień.... widok był nie-sa-mo-wi-ty. Kopara mi wtedy opadła, bo jako nastolatka miałam w nosie kwiatki, a wtedy muszę przyznać, że przeżyłam szok ;)

    Za to muzeum piwa......uchhhh, jak zazdroszczę! My z moim M też jesteśmy piwoszami i to nasz ulubiony alkoholowy trunek (dla mnie właściwie jedyny, reszta na tyle rzadko, że można nie liczyć:)..... może więc i nam wyszłoby z tą pianą??? :)

    Ale że te buty??? takie nieeleganckie?? łoszkurdeblade.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myseczko - tak, ja też dnia następnego byłam w tym Keukenhof :). Em był tam ponoć kilka lat wcześniej i powiedział, że TERAZ to jest tam tzw. CZAD (ja nie mam porównania, bo to był mój pierwszy raz). No, jedzie się tam maleńką godzinkę z AMS-ku (ale jaka była koleja, Jezusie! - i 26 "ełro" bilecik...). Wrażenia - jak Twoje - koparka mi padała raz po raz. Napiszę i obfocę...

      Ha! Ja też tylko piwo lubię z alkoholi. Ale to już o sobie wiemy, prawda? Browar-Muzeum - do polecenia - a jak ktoś jeszcze LUBI piwko - zdecydowanie!

      SERIO - buty! TO JA miałam najładniejsze - a zerknij "se" na fotki - żadna rewelacja!

      Usuń
  15. Wyobraź sobie, że dopiero dzisiaj miałam okazje się wczytać, kilka dnia temu tylko przeleciałam zdjęcia i nie uwierzysz, ale te twoje buciki zwróciły moja uwagę a jako drugie w pamięci utkwiło foto z ulicy te pierwsze z rowerami. I dlatego fragment o butach w kolejce rozbawił mnie bardzo :-) tym bardziej, że sama z nudów też często gęsto jakieś dziwne obserwacje i porównania poczynam. Z racji, że z alkoholi raczej wino preferuje najbardziej to bym się chyba na te sex muzeum zdecydowała, aczkolwiek relacja z browaru fajna i ja czasami też sobie naważę tylko, że nie piwa a kłopotów, hehehe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyno, ja czasami też tak się zachowuję wobec długaśnych postów. Najpierw sobie roluję, patrzę na zdjęcia, a jak czas pozwala - wracam i się wgłębiam. A te moje buty - niby takie nic nadzwyczajnego, a jednak - serio - w konfrontacji z resztą ulicy uznałam, że "ja to dopiero elegantka" ha ha. No i - trudno nie czynić "dziwnych" obserwacji czekając w długich kolejkach ;-).

      No, a jak lubisz wino - to raczej nie browar, a amsterdamskie lokum mojego Em, który ma tam ich pokaźną kolekcję - co nie jest równoważne z pokaźną konsumpcją ;-). Sam Browar jest zaś sympatycznym miejscem nawet dla tych, co piwa nie lubią, a jedynie je sobie czasem ważą. Sex Muzeum może jeszcze kiedyś zwiedzę...

      Usuń
  16. To kiedy my się umówimy na piwo? ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. ja jak mieszkałam w Holandii to w Maastricht a do Amsterdamu wpadłam na jednodniową wycieczkę, i na nic nie było mnie stać w tym drogim kraju, więc żaden środek transportu nie wchodził w grę.

    ale widzę że miasto jak i cały kraj malutkie bo jak Ciebie czytam to jednak udało mi się być tam gdzie powinnam :D

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).