piątek, 25 lipca 2014

Trochę lata, trochę fobii

Od tygodnia, codziennie dojeżdżam do pracy wprost z Pastorczyka. Samochodem służbowym, z innymi osobami. Jako kierowca. Tak się tymczasowo złożyło. Wstaję zatem około 5.20, szybko się wybieram, swoim autem dojeżdżam pod zakład w K., tam przesiadam się w auto służbowe, zbieram po miasteczku dziewczyny i prujemy do Gr. Odległość 50 km nie jest specjalnie porażająca, ale dziennie to już ponad 100 za kierownicą. W następnym tygodniu - kontynuacja. A potem już oddaję służbówkę w ręce kolegi, który obecnie się urlopuje i wracam do swojego mieszkania. 

Takie codzienne dojeżdżanie jest męczące, nie powiem, ale te 2 tygodnie spokojnie przetrzymam. Zgodziłam się na taki dojeżdżający układ z dwóch, powiązanych ze sobą powodów: żadna z kobiet dojeżdżających z urlopującym się kolegą nie ma prawa jazdy (tzn. jedna ma, ale ona też się "byczy") i ja, ot tak sobie, trochę miłosiernie, trochę interesownie zaproponowałam im miejsce za kierownicą w swojej osobie. Miłosiernie, bom wszak ta od Aniołów ;-), a interesownie, bo przecież moje dzieciaki na wsi i tym samym będziemy mogli być razem każdego dnia. Do tego - czas żniw wynosi się właśnie na świecznik, a zatem moja obecność tym bardziej będzie tam wskazana. Zwłaszcza, że i pogłowie rezydujących małolatów od jutra wzrasta o sztuki dwie... No i jak żniwa, to zawsze więcej ludzi do pomocy, co równa się większej ilości gęb do karmienia. Tak na stałe jest nas teraz w domu około 16 osób, więc proszę sobie wyobrazić ile trzeba jedzenia, picia, prania (!!!), uwagi i dodatkowych par oczu, co by zwłaszcza te maluchy ogarnąć... 

Taaak, takie to nasze lato. Zero plażingu, jezioringu czy góringu, a tylko multum robotingu. No, łomżing owszem też jest, bo część męska systematycznie dba o kratę małego, chłodnego w pakamerze pod schodami ;-).

Dość skromny w osoby w ciągu całego roku Pastorczyk, latem pęka w szwach. I choć czasem jest ciężko, nerwowo i nie do wytrzymania, to... chyba jest dobrze. Tak ma być.

Narobiłam już kompotów z porzeczek, muszę jeszcze dorobić mieszanych - porzeczka-wiśnia, ale że wiśni na drzewach jedno wielkie zero, to czekam aż mi ktoś kupi z wiadro tego owocu na rynku. Osobiście kompotowa za bardzo nie jestem, ale nasze domowe ludzie są, więc trzeba im nawekować i już. Ponadto, zaczynają się już niebezpiecznie mnożyć ogórki, więc co drugi dzień słój, dwa małosolnych (idą jak świeże bułeczki). Cukinia zaczyna się już przejadać, a dynie właśnie wzięły się do galopu. 

A lato, tak w ogóle jest przednie... Takie prawdziwe. Takie, jak lubię... Czegóż chcieć?

Cieszę się zarazem na wypad do Amsterdamu, choć nie ukrywam, że ostatnie 3 wypadki lotnicze pod rząd, jakoś tak zasiewają we mnie ziarno swoistego lęku. Dodam też, że napisałam wcześniej posta związanego z tymi katastrofami oraz moimi fobiami podróżniczymi, ale - nie opublikowałam go i na razie nie zamierzam. Dość, że w powietrzu dzieje się ostatnio zbyt wiele, jak na moje nerwy i wrażliwość. Nie chcę się jeszcze dodatkowo tym nakręcać pisząc posta! W każdym razie - rozbity (zestrzelony) samolot malezyjski latał za mną jak cień przez kilka dni. Przeżyłam tę tragedię dogłębnie i nawet nie chciało mi się wtedy pisać o swoich letnich dyrdymałach, jak też bez entuzjazmu i uciechy czytałam blogowe wpisy z Waszych udanym wakacji. Moja empatia mnie kiedyś wykończy. Ja spać nie mogę przez te katastrofy! W pracy skupić się nie mogę! Samolot malezyjski wzruszył mnie chyba najbardziej, bo leciał właśnie z Amsterdamu i na jego pokładzie było tak wiele dzieci! I samolot nie rozbił się bo mgła, awaria, czy Bóg tak chciał. Do końca nie wiemy kto dokładnie, jak i dlaczego puścił w niego rakietę, ale wersja "został zestrzelony" ciągle pokutuje i wydaje się być bardzo prawdziwa! Kiedy już z lekka ogarnęłam się po tej szokującej wiadomości, usłyszałam informację o samolocie tajwańskim, a wczoraj - na dokładkę ten algierski! Podobnie działają na mnie wypadki samochodowe. Niedawno, na drodze którą jeżdżę do Grajewa też zdarzył się makabryczny wypadek. Dwójka osób jadąca samochodem na angielskich rejestracjach, a zatem z kierownicą po prawej stronie, podczas wyprzedania wpadła pod tira i... wiadomo! Zresztą, na tej naszej drodze, okupywanej przez tiry  i inne ciężarowce jadące do krajów bałtyckich, wypadki są całkiem częstą zmorą! Kiedy zdarzył się ten wypadek angielskiego samochodu, właśnie jechałam do pracy. Ogromny korek spowodował, że musiałam jechać objazdem przez kraki-maki. Drożynka wąska i kręta. A mimo to, niektórzy kierowcy zachowywali się tak, jakby nadal pruli szeroką krajówką! I jak ma nie być wypadków? Co mi po tym, że ja jadę spokojnie i uważnie, skoro byle debil może mi zmącić mój spokój w try-mi-ga?! 

Ja swój wypadek już miałam. 9 lat temu. W drodze do pracy. Jechałam jako pasażer na tylnym siedzeniu. Od tamtej pory unikam jazdy na tylnym fotelu i wolę dołożyć kasy do swojego auta, ale jechać sama jako kierowca, niż męczyć się jako pasażer. Długo nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji tamtego wydarzenia, ale jak się okazuje, one są! Nie dość, że odczuwam dyskomfort w miejscu pękniętego wtedy nosa (zwłaszcza na zmianę pogody), to jeszcze omal nie wyskoczyło mi serce podczas ostatniej przejażdżki z kolegą (tym, którego służbówką teraz jeżdżę). Kolega jeździ - zdaniem innych - normalnie. Ba! Ja sama pokonuje trasę K. - G. w bardzo podobnym czasie, co on. Ale. Mam wrażenie, że on jedzie o wiele, wiele szybciej i agresywniej niż ja (no, agresywniej na pewno) i za każdym razem, gdy pokonuje zakręt czy kogoś wyprzedza, mam ochotę zatrzymać go, wysiąść i dalej iść pieszą. Czy to jest normalne? Nasz wypadek zdarzył się na skrzyżowaniu. Nasz kierowca ruszył z  drogi podporządkowanej i walnął w rozpędzone auto z drogi głównej. Byli poszkodowani mniej i bardziej, ale na szczęście nikt nie zszedł z tego świata i nikt nie był zdruzgotany na miazgę. Od tamtej pory, troszku mi się chyba w główce pomerdało, bo bywa, że wieść o jakimś wypadku potrafi zajmować mi myśli non stop. Unikam też jak ognia, o czym już wspomniałam, jazdy w charakterze pasażera.

Jak też pisałam wcześniej, lot samolotem bardzo mi się podoba, bo jest naprawdę ekscytujący i przyjemny, ale jednak co ląd, to ląd... Katastrofy lotnicze statystycznie zdarzają się rzadko, ale jak już się taka zdarzy... No.

Miałam się nie nakręcać, ale może to i dobrze, że się trochę na ten temat wypisałam... Tylko ja nie wiem, czy w moim przypadku samo pisanie może mi pomóc...

Dobra. Koniec. Ani słowa więcej. Dla mnie naprawdę lepiej i bezpieczniej pisać i czytać o dyrdymałach. 

* * *

Na śniadanie zjadłam pączka i czekoladowy serek. Wyobrażacie to sobie? Bo ja nie! Ale jednak! Jednak to prawda ;-). Ale żeby nie było tak słodko, kawa, jak zawsze była czarna i gorzka.

Miłego łomżingu (czy tam warszawingu, krakowingu etc) w weekend, kochani!


25 komentarzy:

  1. Pocieszę Cię, po takiej serii wypadków, jakiś czas jest spokój. Wyczerpał się limit. Tak jest zawsze, serio.
    Idę sobie zrobić kawke - słodką i białą :)
    Ciao!
    Ah, a co to za dziewczynka w lewym górnym roku udaje Ciebie?? ;) Ślicznie wyszłaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, prawo trzech serii się wyczerpało, masz rację Izabelko. Co się stało, już się nie odstanie, ale nikt chyba nie chce więcej! Ja nie mam złych przeczuć co do siebie, tylko tak ogólnie mam coś we łbie, że katastroficzne wizje potrafią naprawdę dać mi w kość...

      A ta dziewczynka, to ta z Amsterdamu, z maja tego roku ;-). Na pewnych schodkach w browarze. Może to piwko odmładza??? PS. Zdjęcia "z bliska" są zbyt drastyczne, by je pokazywać, he he.

      Białą i słodką pijam czasem po południu, jako drugą (bo ja więcej jak 2 kawy dziennie to niet!).

      Usuń
  2. Ha! U nas tego lata też zero plażingu tylko przeprowadżing. Dzięki temu zero wakacji, 24 godzinna szychta jako mama - kaowiec zmuszona wymyślać 100 i 1 rozrywkę wzamian za nieodbyte wakacje w dziadków. A te wakacje mają baaardzo wysoki poziom atrakcyjności i ciężko utrzymać go w warunkach znajomego domu, znajomego miasta i znajomych zabawek... Do tego dziecko ma "reisefieber" chyba za nas troje.
    Jak to mówilo stare żydowskie przekleństwo: Obyś żył w ciekawych czasach!
    Ten malezyjski samolot mną wstrząsnął (te 80 dzieci wśród ofiar!), ja jeszcze pamiętam lata 80te i libijski czy egipski terroryzm i nie podejżewałam, że to wróci :( Swoje przeryczałam nad tymi wszystkimi biedakami.
    Ja mam paranoję od jakiś 2 lat jak pomyślę o jeździe samochodem przez całą Polskę, oj, naoglądaliśmy się "kozaków" w akcji, ciężarówek pędzących na czołówkę, osobówek spychających inne samochody do rowu i innych socjopatycznych zachowań. Jak sobie pomyślę o samochodzie to mam stan przedzawałowy i dziwne rozkimy co się stanie... Taka teleportacja jak ze Star Treka bysię przydała - pstryk i jesteś już w innym miejscu cały i zdrowy.
    Pączek! Amisho, co ja bym dała za pączka! Tu w Austri to wypiek sezonowy, ostatnie można kupić pod koniec maja a następne pojawiają się po Nowym Roku. Niestety w tym roku już się na pączki nie załapiemy :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewko, i jak przeprowadzing? Już PO? Dał się synek ogarnąć mimo "zera" wakacji?

      Mnie wydawało się, że nie ma osoby, która by się tym samolotem (i tymi innymi też) nie wstrząsnęła, ale powiem Ci, że jednak znalazły się przypadki, po których to spłynęło jak po kaczkach... I nie wiem, czy to nie jest równie wstrząsające. Ech, szkoda słów!

      Daleka jazda samochodem też mnie przeraża! Ja mam taki odcinek 30 km na trasie z P. do Gr., po którym tiry ciągną sznurkiem na Litwę, Łotwę i tak dalej, a latem dodatkowo mnóstwo turystów na Mazury i Suwalszczyznę. Naprawdę, nie brak tu kozaków i wypadków. I cały ten traffic przejeżdża przez nasze miasto. Zero obwodnicy. Więc miasto małe, ale ruch warszawski. Męczące to jak diabli.

      Ewo, ale Ty lubisz i umiesz robić wypieki, więc może sama zarzuć pączki? ;-)

      Usuń
    2. Jeszcze chwileczkę pouprawiam Grazing, tak do końca sierpnia a potem Calkiem Nowa Rzeczywistość. Austriacy robią tak wyśmienite pączki, że się rozleniwiłam i nawet nie podchodziłam do domowej produkcji tego specjału. No i ostatnio się zrobiło światowo, bo pączka z morelową marmoladą można dostać w jednej z lokalnych cukierni POZA SEZONEM! Rewolucja, Moja Pani pełną gębą!

      Usuń
  3. A u mnie w tym roku dla odmiany będzie leżing i plażing, a nawet smażing i jeszcze inne "ing" :D A co:D
    Zdjęcie rzeczywiście cudne i bardzo dziewczęco na nim wyszłaś :):*
    Mnie te wypadki też przerażają :( Straszne to wszystko ;(
    Miłego wieczorku Kochana :*
    Ja dla odmiany popijam już piątą kawę w dodatku w biegu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plażing i leżing wskazany od czasu do czasu, choć leżing na słońcu to nie moja bajka, a na prawdziwej dużej plaży to jeszcze mnie świat nie spotkał ;-).

      Za komplement dla fotki - dziękuję w jej imieniu :-))).

      Usuń
  4. Dużo robotingu, ale ile radości, gdy tyle osób! Takie duże rodziny są fantastyczne i to w dodatku w takich okolicznościach przyrody!

    Ja też będę lecieć za dwa tygodnie, ale jakoś wcale w wcale się nie boję. Bardziej obawiam się powrotu autokarem, choć też paniki nie ma.

    Dziękuję! U mnie w ten weekend góring! :-)

    Wzajemnie Amishko, dobrej zabawy! :*

    P.S Pączki to było moje ulubione śniadanie w liceum. NIestety mam po tym pamiątkę, he he.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo robotingu moja droga, oj dużo, ale jako, że lening mnie wnerwia, więc ja osobiście cieszę się, że jest co robić, jest tyle dzieci i w ogóle dzieje się.

      Ja lecieć boję się zawsze "na zapas". Na lotnisku i w samolocie jakoś już mi przechodzi. Nie należy przywoływać złych myśli, ale jak się same pchają do łba, to co robić? Odganiać chyba brzozową miotłą ;-).

      Góring brzmi fascynująco. Udał się?

      Ja pąki to chyba tylko w tłusty czwartek. Albo tak na żywioł jak ostatnio ;-).

      Usuń
  5. Też mam czasem fobię samochodową (przy dłuższych dystansach, a od pewnego czasu także internetową, ale obie staram się przezwyciężyć przypominając sobie samej, że samo życie to już ogromne ryzyko ;-) Nie mogę z powodu moich obaw położyć się w łóżku, przykryć kołdrą i udawać że mnie tu w ogóle nie ma. Myślę, że lęki lepiej przezwyciężyć, w przeciwnym wypadku potrafią zatruć życie. I wierzę w Opatrzność (co ma być to będzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tesiu, mnie te fobie naprawdę potrafią wygnębić jak cholera! No, ale jakoś trzeba żyć i poruszać się po tej ziemi...

      Opatrzność - zdecydowanie tak! Nie ma przypadków (chyba...)...

      Usuń
  6. Mnie tez wstrzasnelo...tylu niewinnych ludzi...:(
    My tez lecimy- mam nadzieje, ze planowana trasa i bez ostrzalu :O
    Jechac tez bedziemy jechac- dlugo prze Polske, wiec sama juz nie wiem co lepsze....
    A jutro bedzie arbeiting- wiec teraz schlafing
    Buziaki!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lux, wstrząsnęło jak cholera i nadal łezka się kręci na samą myśl.

      I Wy i my dolecimy jednak na bank tam, gdzie się wybieramy, prawda?

      Podróży samochodowej również życzę Wam szczęśliwej i spokojnej!

      Usuń
  7. Zgadzam sie z Toba a propos facetow kierowcow. Oni zazwyczaj jezdza nerwowo, szarpia- taka rasa. Podobnie jezdza konno. Uwazam tez, ze za szybko po tradedii jakiejkolwiek przechodzimy do "normalnosci", reklam i rozrywek. Pamietam spokojne media po smierci Papieza. Czlowiek mial czas wyciszyc sie.
    Uwazaj kochana na szalonych kierowcow, niech zniwa sie udadza i podjadaj slodkosci. Mieszkam miedzy Gizyckiem a Elkiem, czyli calkiem blisko Ciebie i to mi tez poprawia humor ;)
    Lola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię Lolu :-). Między Giżyckiem i Ełkiem? O, to faktycznie dość blisko mnie! W Giżycku bywałam, mam tam rodzinę. Ełk - na wyciągnięcie ręki ;-).

      Żniwa zakończone pomyślnie :-).

      Usuń
  8. Wow, to u Was gwarno musi być! :)
    U nas niby pusto w domu nigdy nie jest, ale takiej gromady nie uświadczysz... ;)
    Pozdrawiam i dzięki za miły komentarz u nas :*
    Sol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sol, gwarno jak w ulu. Nadal. I jest to całkiem sympatyczna opcja na lato. zimą, kiedy cała dzieciarnia siedzi w domu - jest gorzej, bo nie ma czystego i wolnego kawałka podłogi w całym domu ;-). Latem zaś - sio na podwórko i tam szaleć :-).

      Usuń
  9. Pączek i czekoladowy serek? Ty, Asiu? o rany, chyba należy wykonać odpowiedni wpis w kalendarzu :)

    Zazdroszczę Wam tego rodzinnego spędu. Wiem, że bywa męcząco, ale w rodzinie siła i człowiek zawsze później wspomina mile takie chwile.

    U nas też nie ma plażingu i innego byczykingu... jest balkoning (bynajmniej leżening dupskiem, tylko stolarzing), jest malowaning sztachet i kręcening ogrodzenia.... jest warzywning i inne takie zwyczajne sprzątaning i gotowaning. A że goście się szykują, to nie ma czasu na nic.

    Samoloty.... uchhh... cała moja najbliższa rodzina (rodzice, siostra z rodziną i bratowa z dziećmi) lecieli w ostatnich dniach różnymi liniamii i w różnych kierunkach i też skóra na karku mi cierpła.... mnie ten malezyjski też najbardziej poruszył, a ostatecznie pękłam, kiedy w tv zobaczyłam piórnik z myszką minnie, książeczkę dla dzieci i mały szlafroczek. Każdą katastrofę jestem w stanie zrozumieć, ale nie taką, w której człowiek człowiekowi.... echhhh....

    Agresywna jazda? uchhh to mój szwagier jest w tym mistrzem. Okrutnie boję się z nim jeździć (na szczęście nie mam teraz ku temu okazji). Zawsze mnie dziwi, że człowiek widząc przed sobą czerwone światło, potrafi jeszcze gaz dodawać, by potem gwałtownie hamować....

    No, ale dobra.... koniec z tym ponuractwem.... Matko Joanno od Aniołów, cóż to za dziewczynka ze zdjęcia spogląda?!!! No 25 lata góra!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ahhhh, zapomniałam o najważniejszym! U nas co wieczór jest łomżing na schodach. po ciężkiej pracy nagroda się należy :)

      Usuń
    2. Mysko, niektórzy potrafią za tym kółkiem, oj...

      25 mówisz? Oj, nie miałabym nic przeciwko "se odjąć", ale chyba jednak w tych 40 mi lepiej ;-).

      Łomżing na schodach - bardzo wskazany po ciężkiej pracy i w upalne dni. Także ten tego - telepatycznie stukam się z Tobą :-).

      Usuń
  10. Hm, jak dla mnie od samolotów gorsze są ukraińskie taksówki. Jeszcze w czasach, gdy Krym był Krymem miałam "przyjemność" takowymi podróżować i do dziś nie wiem, jak to możliwe, że wciąż żyję. Panowie śmigają 150 km/h rozklekotanymi wozami i nie przejmują się niczym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szeptunko, ale już taki rower Ukraina (pamiętasz?) to jednak było coś ;-). Dwa razy się zakręciło i pół drogi pokonane ;-).

      Usuń
  11. a może Ty w ciąży jesteś ???????:P jak mi się pączka zachciało rano to potem wyszło, że Jaśka miałam w brzuchu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magbill. Nawet sympatyczne jest Twoje przypuszczenie, ale niestety nie ma w nim ani deka prawdy ;-).

      Usuń
  12. A ja ostatnio uprawiałam... czesing? Promocja w Lidlu była, z bratem zapasy zrobiliśmy, więc... ;)

    A wiesz, że ja powoli też zaczynam jeździć jako kierowca? Dzięki temu sama więcej czasu spędzam na wsi niż w mieście. Bo się przyzwyczajam do jazdy, właściwie, to uczę jej od nowa, więc śmigam (na razie z asystą u boku;) między domem rodzinnym a wynajmowanym mieszkaniem z reguły. Trochę też tęsknię za czasami, gdy w naszym domu przewijały się niemal dzikie tłumy, bo teraz to tylko stały skład. Do października, bo potem się nieco zuboży :)

    I z tym jeżdżeniem jako pasażer mam podobnie - nie wiem, o co w tym chodzi, ale z różnymi kierowcami różnie się jeździ. Mam dwóch młodszych braci, z którymi wiele razy zdarzyło mi się jeździć. I niby obaj jeżdżą podobnie, ale z tym starszym jakoś tak spokojniej się jedzie jako pasażer :)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).