piątek, 19 września 2014

Żywotnik czasem przymiera, ale jeszcze nie umiera...

1. Nie odchudzałam się, a schudłam. Jeśli "wypomniało" mi to więcej niż 3 niezależne od siebie osoby, to musi być prawda. Owszem, wolę słyszeć, że schudłam, niż utyłam (kiedy ja słyszałam, że utyłam? ktoś wie?), ale jeśli spodnie "S"-ki posiłkuję paskiem na trzecią dziurkę i jednocześnie czuję, że mi nieco "lecą" w dół - nie jest to dobry objaw. 

2. Z uwagi na pierwszy siwy włos na własnej skroni, poszłam do fryzjera i zrobiłam sobie blond refleksy. Co prawda było to już na początku sierpnia, ale nadal nie wiem, czy ja dobrze wyglądam z tymi a'la blond kłakami... Zresztą, kto mnie zna, ten wie, że w kwestii własnych włosów jestem absolutnie nie-do-za-do-wo-le-nia. Nigdy.

3. Zgodnie z planem - w sierpniu odbyłam podróż do Amsterdamu w towarzystwie dzieci. Nie była ona w całości lekka, łatwa i przyjemna, ale BYŁA! I mamy sporo całkiem sympatycznych wspomnień. Nawet nie śmiem obiecać, że je opiszę, ale nadzieja nie zawsze jest matką głupich, więc... może warto pozostać jej dziećmi?

4. Em przyleciał z nami z Amsterdamu na pewną niewielką ilość tygodni. Ilość ta "skończyła się" już jakiś czas temu i wrócił na ulicę Anny B. z zamiarem powrotu za... pewną ilość tygodni. Czyli w tej kwestii - zero zmian :-).

5. Miejsce naszego szaro-burego biedaka Nodiego, który w spokoju spoczywa pod pastorczykowską jabłonką, zajęła niezwykła panienka Kiara. Jak świat światem, jak długo żyję i jak wiele kotów miałam (a miałam!) i z jak wieloma miałam doświadczenia, tak z TAKIM, przyjemności jeszcze nie miałam... Szatan nie kotka. Jeśli zgodzicie się również w tej kwestii pozostać dziećmi Nadziei - szepnę (a raczej mruknę) słówko w tym względzie. Innym razem, rzecz wiadoma. 

6. Od 1 do 16 września miałam tak zwany długi urlop. W czym się przejawiał? Prowadzaniu do szkoły i do przedszkola. I przyprowadzaniu. Przedszkolak Maksymalny kontynuuje edukację w najmłodszej grupie przedszkolnej, uczeń Aleksander zaś, w I "c". Życie przedszkolaka wiele się nie zmieniło, ucznia zaś - i co za tym idzie - moje - sporo. Oboje ewaluowaliśmy i nasza ewaluacja będzie chyba postępować już systematycznie. Podział na szkołę i przedszkole sprawił, że mam teraz "więcej" na głowie, ale paradoksalnie - cieszy mnie to. Ja bowiem TEŻ potrzebowałam zmian. 

7. Nie odkryłam Ameryki, ale utwierdzam się w przekonaniu, że kiedy nie chodzi się do pracy, można mieć bardziej posprzątany, "urządzony" i "ugotowany" dom oraz więcej czasu dla dzieci i może? siebie... Pozazdrościłam trochę kobietom, które nie muszą pracować i mogą zająć się tylko domem... No ale cóż, siedzeniem w domu nie opłacę Olkowi szkółki tańca, ani nie kupię mu książek, ni lego. Że tata by mógł? Jasne, ale dla mnie nie jest ważne, co może tata czy ktokolwiek inny, bo niezależność finansowa to moja największa broń przed wszystkim i każdym. Spokój we dnie, spokój w nocy. Coś niezwykle cennego. Dlatego wstaję co rano o 5.20 i choć boli - do dzieła Dżoano! Za biurkiem i wśród swoich spraw już jest mi dobrze, choć wcale nie spełniam tu swoich marzeń. Całe szczęście, że ten tata jednak jest - w razie czego, wspomoże ;-). Jak ja jego ;-). Niezależność bowiem swoją drogą, a układ zależny "tata-mama" - jakby nie było - swoją :-).

Nie pisałam i bardzo rzadko zaglądałam na inne blogi. Nie wiem, czy należy za to przepraszać... Nie zrobiłam chyba nic złego, choć jednocześnie nie robiłam tu niczego dobrego. Życie doczesne mnie pochłonęło. W pewnym zakresie również zawiodło, zasmuciło i cóż... wniosło pewne zmiany. No, ale wszak, jak napisałam wyżej, potrzebowałam zmian. Pewne, zostały mi podane na tacy. Może zardzewiałej, może rozpadającej się w dłoniach, ale jednak. Oszczędzę szczegółów, uprzedzając jedynie, że nie chodzi o mojego męża (bo wiem, że takie domysły bywają najłatwiejsze ;-)). Z nim jest bowiem wszystko w porządku, nawet jeśli zamiast na osiedlu C. w G., znajduje się na ulicy Anny B. w Ams. 

No i - tak zwyczajnie i po prostu - nie miałam czasu na blogi i pisanie, a na pisanie dodatkowo ANI okruszynki natchnienia. Odwyk był mi niezbędny i zorganizował się sam. Poza tym, charakter mojego bloga jest tak luźny i osobisty, że moja absencja żadnych szkód mu nie przynosi. Zresztą, jak tu pisać, jak nie idzie? Jak człowiek nawet nie otwiera własnej strony przez 2 tygodnie? Nie umiem być niewolnikiem nawet tego, co sama stworzyłam... 

Ale. Witam się z Wami ponownie i jeśli ktoś tu czasem zaglądał i o mnie myślał - bardzo dziękuję :-). BARDZO :-). 

Niech ten weekend będzie dla Was słońcem!