poniedziałek, 3 listopada 2014

100 lat Listopad!

Listopad jest cool. I to wcale nie dlatego, że cool, czyli chłodny, tylko dlatego cool, że cool, czyli git. No. I nie trafiają do mnie niczyje wtyki, ni przytyki do listopada. Wszyscy się uwzięli. Narzekają, nie lubią, nie cierpią, wręcz nienawidzą. Najchętniej by przespali. A proszę bardzo. Zasypiać i nie kwękać. Przynajmniej spokój będzie. 

Rok temu było okrągło. W tym już okrągło plus jeden. Mimo to, pani w supermarkecie zawahała się przy kupowanym przeze mnie napoju, który nie był colą ani sokiem. Nie był też co prawda 40 plus (zdecydowanie mniej), ale jednak - Z-A-W-A-H-A-Ł-A się! Ja rozumiem, zawahać się przy osobniku w wieku 20 czy nawet 30 plus, ale 40 plus jeden - to już zakrawa na skandal. Aż się potem dokładnie w lusterku obejrzałam. Nie no... Przesadziła zdecydowanie z tym zawahaniem, ale stylizacja - faktycznie - mogła wzbudzić podejrzenie. Poczochrany łeb a'la cebula ze szczypiorem, kurteczka z kapturkiem, dżinsiki, adidaski... Ta pani ze sklepu zna mnie z widzenia, bo często robimy TAM zakupy, więc kiedy odkryła, że ja, to ja - przeprosiła - O Jezu! Bo pani tak młodo wygląda!

Nie ma za co, miła pani! Potrzeba lepszego prezentu? Nie! 

1 Listopada 27-e urodziny obchodziła moja Bet. Z tej racji, że nie mieszka ona już w Pastorczyku, a u swojego rychło niebawem męża, zaprosiła nas wieczorem na tort i pogawędki. Rzecz opierała się na naszej PIĄTCE, naszych połowach i naszych dzieciach. Kilku sztuk zabrakło (a choćby mojego Em), ale i tak 24 metrowy pokój pękał w szwach. Ośmioro maluchów od lat 2 do 9, jedna nastolatka i sześcioro dorosłych. Plus Kundelek. Wszyscy siedzieli na wielkim łożu jak prosiaki w barłogu i kwiczeli radośnie, aż się pewnie echo po całej wsi unosiło... I ta nasza wizyta u Bet, była dla niej właśnie naszym wspólnym prezentem. Wszystkie dzieci i dorośli ustawili się w kolejce do życzeń i całowania tak, że miejsca nie stawało...

I dla takich chwil warto żyć... I właśnie w takich najbardziej się cieszę, że jest nas PIĄTKA i że mamy dzieci, które lubią ze sobą być i tworzą niezwykłą zgraję, która choć czasem daje nam w kość, to jednak życie bez niej byłoby płytkie i nijakie. Nie zawsze wszystko w naszej rodzinie układa się dobrze, o nie. Ale kiedy wszystko wraca do normy - nie mam w życiu innych życzeń ponad to, by ten stan utrzymywał się jak najdłużej. 

2 listopada - kolejka do życzeń i całowania stanęła do Amishy. Nie było już żadnej imprezy ni tortu, ale te dziecinne uśmiechnięte buzie, które zadzierały się do mnie z usteczkami w ciup, robiły za wszystko. 

A zatem u nas - TE akurat święta nigdy nie są ani smutne, ani poważne. Wszyscy je lubimy i już. 

Przy maminym grobowcu też nie jest już tak smutno - dzięki dzieciom. Tak sobie myślę, że ich gwar nie jest tam niczym złym. Owszem, przywołuje się ich do porządku co minuta, ale nie da się pozamykać im gęb na kłódki, ani ujarzmić nóg w cementowych bucikach. Prym filozoficzny nad grobem wodził jak zwykle mój Olek, ale na słowa 3 letniej Majki - "cześć Babciu Jadziu kocham cię, do widzenia, nie ma dżema" też nie sposób się nie uśmiechnąć. I jak tu zachować powagę, pogrążyć się w zadumie, modlitwie, wspomnieniach... No way! Na to trzeba znaleźć sobie inny czas. I ten, kto chce, zawsze go znajdzie. Bóg i dusze zmarłych są przecież zawsze i wszędzie...

Ja zresztą nigdy nie umiałam skupić się nad grobami w te listopadowe dni... Bo one nijak temu nie sprzyjają! Owszem, w kościele tak, na cmentarzach - nigdy. Żywi ludzie nie pozwalają wtedy zbratać się ze zmarłymi, bo bardzo wtedy bratają się sami ze sobą... Ja na przykład, niektóre osoby z rodziny widuję właśnie tylko przy okazji 1 Listopada... Trudno, bym nie zamieniła wtedy z nimi zdania. Przeważnie nikt nie ma czasu wdawać się w długaśne pogaduchy, ale jeśli porozmawiam chwilę z ciotką, wujem czy kuzynką - żadnego foux pa w tym nie widzę. No i... często zbieramy z Bet te nasze urodzinowe życzenia - od tych, co pamiętają. A że dni to szczególne, to jednak sporo osób pamięta. I zawsze nam wtedy bardzo miło! 

Za tydzień, kolejne urodziny obchodzi nasz brat marynarz. 

I jak tu nie kochać listopada?  Może liście i opadły, może dużo mgieł i mało słońca, może dni zbyt krótkie, a wieczory za długie... Może... A nawet na pewno. Ale jak człowiek sobie wmówi, że to wszystko jest takie straszne, to ma tak, jak sobie wmówił - czyli po prostu strasznie! Wrrrr!!!! Łaaaa!!!

Nie zamieniłabym swojego dnia urodzin na żaden inny. Jestem "gwiazdą listopada" i jestem z tego dumna. O. 

Każda pora roku i każdy miesiąc jest nam po coś dany. Wystarczy tylko odkryć w samym sobie to "po coś". Czas leci szybko, szkoda go na nienawiść do listopada ;-). To już naprawdę tylko 27 dni! I grudzień!, który też uwielbiam. I nawet mam na niego niezwykły jak dotąd plan. Ale o tym - w grudniu!

Tymczasem - na ten "straszny" listopad - ciepła i wyciszenia Wam życzę :-).