Tabletki dla Kiary - uff - działają. Już nie beczy. Wróciła do siebie, czyli na powrót stała się niemiła i niezależna. Czułość okazuje jedynie wtedy, kiedy sama tego chce, czyli albo wcale, albo nocą, kiedy to włazi mi na klatę i "jeździ po niej motorem". W jej oczach znów zamieszkały radosne i przebiegłe diabliki, które to, urzędujący tam ostatnio cielęcy obłęd, wycięły niemal w pień. Jeszcze 4 tygodnie i będę mogła zaanonsować ją na zabieg. Serce mnie boli - nie powiem, że nie!, ale innej rady tu nie widzę.
Chyba, że... moje drogie blogowe kółko różańcowe złoży zamówienia na małe i miłe uszka, wąsiki i ogonki i (!!!) - z zamówień tych potem się nie wycofa! No. Tylko... czy Matka Teresa zgodzi się potem te wąsiki i ogony pooddawać... Bo choć ostatnio utwierdzała mnie w przekonaniu, że jak małe koty będą, to przecież się je odda - jeden do Pastorczyka, jeden dla Bet, jeden dla Sam i TYLKO jeden dla nas, to znając jej charakter (odziedziczony w tym względzie - niestety - po matce) ciężko mu będzie się rozstać choćby z jednym! Nie przewidziała też Terenia, że kotów może być więcej niż 4 i że zarówno Ci w P. jak i Bet oraz Sam, niekoniecznie są zainteresowani...
Chyba, że... moje drogie blogowe kółko różańcowe złoży zamówienia na małe i miłe uszka, wąsiki i ogonki i (!!!) - z zamówień tych potem się nie wycofa! No. Tylko... czy Matka Teresa zgodzi się potem te wąsiki i ogony pooddawać... Bo choć ostatnio utwierdzała mnie w przekonaniu, że jak małe koty będą, to przecież się je odda - jeden do Pastorczyka, jeden dla Bet, jeden dla Sam i TYLKO jeden dla nas, to znając jej charakter (odziedziczony w tym względzie - niestety - po matce) ciężko mu będzie się rozstać choćby z jednym! Nie przewidziała też Terenia, że kotów może być więcej niż 4 i że zarówno Ci w P. jak i Bet oraz Sam, niekoniecznie są zainteresowani...
Wniosek z tego taki, że jednak zabieg nieunikniony. Inaczej w moim domu zamieszka więcej kotów, niż ludzi i choćby tylko na wyjazdy do Pastorczyka będę musiała dokupić jakiegoś kombiaka, suva, czy po prostu ciągnik z przyczepą - co by to-to wszystko pomieścić łącznie z wiktem i opierunkiem.
Przy okazji wspomnę, że jakiś czas temu, Tereska namówiła ojca na smycz dla kota. Namówiła go prosto - wkładając smycz do wózka z zakupami. Sama, bez konsultacji z nikim - nawet z matką. Ops, przepraszam. Podobno konsultowała się ze swym poplecznikiem Maksem, który może nie jest taki miętki jak "ona", ale do zadań specjalnych i niepewnych w swym sukcesie - pierwszy. I niebawem właśnie, nasza kotka ma zainaugurować na spacerze jako pies. Już to widzę... Zapiera się łapami jak osioł i usiłuje przegryźć przedmiot swego upokorzenia. Zdecydowanie nie współpracuje, boi się wszystkich i wszystkiego, bo przechadzka po mieście - i to na zielonej smyczy, to jednak nie to samo, co beztroski spacerek po podwórzach i ogrodach Pastorczyka. I to spacerek jako kot WOLNY!, a nie zniewolony tym czymś, czym zniewala się psy - te uniżone i służalcze wobec ludzi typki. Typki, które wszędzie na wolne koty dybią i dostają na ich widok małpiego rozumu.
Widywałam kota na smyczy. Ale żeby samej go prowadzać? A jeśli nawet nie prowadzać, to asystować prowadzającym? Boże, ciągle szykujesz mi w tym życiu niespodzianki...