wtorek, 10 marca 2015

Kiara - raport

Tabletki dla Kiary - uff - działają. Już nie beczy. Wróciła do siebie, czyli na powrót stała się niemiła i niezależna. Czułość okazuje jedynie wtedy, kiedy sama tego chce, czyli albo wcale, albo nocą, kiedy to włazi mi na klatę i "jeździ po niej motorem". W jej oczach znów zamieszkały radosne i przebiegłe diabliki, które to, urzędujący tam ostatnio cielęcy obłęd, wycięły niemal w pień. Jeszcze 4 tygodnie i będę mogła zaanonsować ją na zabieg. Serce mnie boli - nie powiem, że nie!, ale innej rady tu nie widzę. 

Chyba, że... moje drogie blogowe kółko różańcowe złoży zamówienia na małe i miłe uszka, wąsiki i ogonki i (!!!) - z zamówień tych potem się nie wycofa! No. Tylko... czy Matka Teresa zgodzi się potem te wąsiki i ogony pooddawać... Bo choć ostatnio utwierdzała mnie w przekonaniu, że jak małe koty będą, to przecież się je odda - jeden do Pastorczyka, jeden dla Bet, jeden dla Sam i TYLKO jeden dla nas, to znając jej charakter (odziedziczony w tym względzie - niestety - po matce) ciężko mu będzie się rozstać choćby z jednym! Nie przewidziała też Terenia, że kotów może być więcej niż 4 i że zarówno Ci w P. jak i Bet oraz Sam, niekoniecznie są zainteresowani...

Wniosek z tego taki, że jednak zabieg nieunikniony. Inaczej w moim domu zamieszka więcej kotów, niż ludzi i choćby tylko na wyjazdy do Pastorczyka będę musiała dokupić jakiegoś kombiaka, suva, czy po prostu ciągnik z przyczepą - co by to-to wszystko pomieścić łącznie z wiktem i opierunkiem.

Przy okazji wspomnę, że jakiś czas temu, Tereska namówiła ojca na smycz dla kota. Namówiła go prosto - wkładając smycz do wózka z zakupami. Sama, bez konsultacji z nikim - nawet z matką. Ops, przepraszam. Podobno konsultowała się ze swym poplecznikiem Maksem, który może nie jest taki miętki jak "ona", ale do zadań specjalnych i niepewnych w swym sukcesie - pierwszy. I niebawem właśnie, nasza kotka ma zainaugurować na spacerze jako pies. Już to widzę... Zapiera się łapami jak osioł i usiłuje przegryźć przedmiot swego upokorzenia. Zdecydowanie nie współpracuje, boi się wszystkich i wszystkiego, bo przechadzka po mieście - i to na zielonej smyczy, to jednak nie to samo, co beztroski spacerek po podwórzach i ogrodach Pastorczyka. I to spacerek jako kot WOLNY!, a nie zniewolony tym czymś, czym zniewala się psy - te uniżone i służalcze wobec ludzi typki. Typki, które wszędzie na wolne koty dybią i dostają na ich widok małpiego rozumu.

Widywałam kota na smyczy. Ale żeby samej go prowadzać? A jeśli nawet nie prowadzać, to asystować prowadzającym? Boże, ciągle szykujesz mi w tym życiu niespodzianki...


25 komentarzy:

  1. Kot na smyczy to jeszcze nie taki zły widok, ale królik? :P
    Pamiętam jak moja Siostra sto lat temu poginała na smyczy z królisem miniaturką.
    Niewiele z miniaturką miał wspólnego, bo wielki był jak ten wiejski, a smycz przegryzł podczas pierwszej wizyty w maminym ogrodzie :P Także tego...:P
    Jeśli jednak nie zdecydowalibyście się na zabieg, a kotków byłoby choćby pięć :) to ja stoję na straży, kiwam czerwoną chusteczką i zgłaszam się do adopcji :D
    To znaczy Mamulkę moją zgłaszam, bo Ona po śmierci Tosi strasznie smutna jest :(
    Uściski dla Was! :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Królik na smyczy... Bardzo innowacyjne, ale właśnie podejrzewałabym, że przy pierwszej lepszej okazji klient smycz przegryzie ;-).

      Gdybym się nie zdecydowała (jeszcze) i gdyby jednak te koty były... mam Cię na uwadze!

      Usuń
  2. Niektórzy młodzi w mojej rodzinie uważają swego psa Brodę za cud natury i ubolewają, że nie można mieć jakiejś kolejnej kopii genetycznej. Bo jeszcze gdyby Broda był dziewczynką, to jakieś szanse na szczenięta by były. Ale surogatki dla swych psich genów raczej w pobliżu nie znajdzie i chyba przepadną ;-). A u Was takie szanse!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanse są, ale jak się Kiara spoufali z burym, czy rudym to czarno-białość może wziąć w łeb ;-). Nie to, że mam coś do kotów o innej maści, bo zdecydowanie nie mam, ale jest to cecha charakterystyczna naszej kocicy.

      Broda - jakże urocze imię! Jak ksywka naszego dyrektora z podstawówki ;-). A może niech młodzi w rodzinie poszukają panny o zbliżonej urodzie do Bródki?

      Usuń
  3. Kot na smyczy to pikus :) 100 lat temu moja kolezanka prowadzila na smyczy .... CHOMIKA!!!!! to dopiero byl numer :D
    Ja niestety do adopcji sie nie zglaszam...alergia Menzona...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chomik też??? Bo już mała czarna pisała o króliku. Rany, niebawem się dowiem, że białe myszki, papużki i żółwie też się na smyczach prowadza!

      Usuń
  4. Ja mam już 2 kocie baby ;)
    I jedną psią.
    Także adopcja nie za bardzo:)
    Ale grunt, że kocina wróciła do siebie i rodzina się wysypia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magbill, Tobie dochówku nie proponuję, bo masz swój, a i mieszkając na wsi nigdy nie wiesz, co pewnego dnia zawita na Twe podwórko i zostanie... U nas w P. często przygarniało się przybyszów...

      Usuń
  5. Że macie kota??? Ale, że na smyczy??? Co to się w tym G wyprawia????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyno, kota mamy od sierpnia. Smycz od około 2 miesięcy. Pierwsza próba założenia jej kocicy nie wypaliła, bo się z niej chytrze wymsknęła i uciekła pod łóżko. Ale Olek stroi się na spacer po parku, więc próba będzie musiała być ponowiona...

      No, w G. się dzieją rzeczy nie z tej ziemi!

      Usuń
  6. Moja przyjaciółka ma psa - Kiarę. Nie wiem, czy warto wspominać o tym Twojej kocicy... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... może i nie warto, bo jeszcze podrapie tego psa - co prawda wirtualnie, na odległość, ale jednak! Ostatnio stoczyła walkę z suczką znajomych ;-). Było całkiem ostro!

      Usuń
  7. Hej Amisho, ufff w końcu dotarłam do Ciebie chcąc CI napisać, że cudnie wyglądałyście z siostrą na weselu a miny Twoje bezcenne;)
    Wracając to meritum wpisu. Ja miałam opory co do zabiegu, martwiłam się strasznie a z drugiej strony to taki przymus i wraz z umową kupna nie mieliśmy wyjścia jak przyszedł czas poddać ją temu zabiegowi. Minął miesiąc i nie ma ślad. Co do smyczy to nasza Fari też gryzła, szarpała i robiła fikołki jak jej zakładaliśmy szelki ale po trochu się przyzwyczaiła i jak już wyszliśmy z nią do ogródka na spacer, to okazało się, że smycz jej nie przeszkadza zupełnie, lecz przestrzeń i chyba inne zapachy.Gdyby Fari była zwykłym kotem pewnie bym ją za jakiś czas wypuściła niech sobie chodzi gdzie chce bez smyczy. Dużo takich przechodnich, odwiedzających kotów ale jednak tzw dachowców widujemy w naszym ogródku. Nie chcemy jednak by nam zniknęła zabrana przez kogoś do domu. Wypuszczanie na dwór musi być kontrolowane a więc smycz musi być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że Ci się tu chciało w ogóle dobijać Katiuszko ;-). I dzięki za cudne kompelmenta! Post weselny usunęłam jednak zgodnie z zamiarem. Kto chciał - zobaczył, kto nie - wiele nie stracił ;-).

      Wiesz... próbowałam założyć Kiarze te szelki i... oszalała. Najpierw mnie podrapała, potem pogryzła, a potem tak długo walczyła z tym ustrojstwem, aż je sobie jakoś ściągnęła... Chyba dupa z tych spacerów, bo ona zupełnie nie kuma czaczy w tej uprzęży. Może Wasza rasowa kicia jest bardziej inteligentna, ten nasz szałaput jedynie wariuje. Może jeszcze spróbuję z nią w P., choć tam może sobie bezkarnie łazić luzem.

      O tak, rasowego kota ktoś może łatwo sobie przywłaszczyć, stąd u Was smycz konieczna :-).

      Na sterylizację mamy jeszcze nieco czasu i ciągle mam obawy, ale chyba nie mamy wyjścia.

      Usuń
  8. są jeszcze torby (serio, samą taką zaposiadam- przez męża..., a nasz kot bardzo lubi ;), zakładasz taką z modnym wzorem na ramię, kota do środka i w trasę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jo, obawiam się, że nasza szybko by zwiała z tej torby, bo to piorun, nie kot ;-). Niemniej pomysł fajowy!

      Usuń
  9. Śliczna jest , ale w razie czego to pamiętaj, że u nas niestety nie;))
    Buziaki:**

    OdpowiedzUsuń
  10. Uroki kotów niezależne i niemiłe a takie kochane. Robisz słusznie. Sama mam dwa kastraty. Jeden ciężko zniósł narkozę i bałam się niemiłosiernie i żałowałam nawet, ale ponoć kastraty żyją dłużej i no idzie z nimi wytrzymać pod jednym dachem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mono, jeszcze się nie wybrałam z nią na ten zabieg, ale jednak jest nieunikniony. A skoro sama masz 2 koty, to się rozumiemy w kwestii sympatii do tych stworów :-).

      Usuń
  11. Hejka!! Mam nadzieje, ze tu czasami zagladasz?? Ostatnio jakos malo Cie ... wszystko ok?
    Pozdrawiam- daj znak zycia!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lux, no właśnie prawie nie zaglądam - ani do siebie, ani do Was... Tak jakoś... Niemniej zmotywowałaś mnie i może w końcu wrócę :-). Jest wszystko ok, tylko - jak to często bywa - samoistnie wzięło mnie na rozbrat z blogami na jakiś czas. Poza tym - Em wyjechał i ledwo się ze wszystkim wyrabiam.

      Usuń
    2. Mam nadzieje, ze jednak wrocisz :)

      Usuń
  12. hej, czas na powrót i planowanie wakacji, jesli wczesniej jakies rodzinne komunie nie zabiorą kasy. A ja będę babcią!!! W listopadzie.

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).