środa, 27 maja 2015

W końcu maja, w końcu jestem :-)

Dwa miesiące milczenia owiec (ops, sorry, już prawie 3!), to chyba wystarczający dla nich powód by się w końcu odezwały! By zabeczały co kolwiek - ku własnej satysfakcji i ku zaspokojeniu ewentualnej ciekawości, tudzież troski, pokrewnych dusz.

Nie chciało mi się blogować ani czynnie, ani biernie, więc na chwilę wzięłam z tą aktywnością rozbrat. Chwila owa znacznie się przedłużyła, bo po etapie "nie chce mi się, nie mam weny i takie tam inne, podobne wyświechtane powody", nastał etap - odzwyczaiłam się! No, ale jakie to ma w zasadzie znaczenie? Żadne. Życie toczy się dalej tak, jak się toczyło, choć od połowy kwietnia znów czasowo jesteśmy z chłopcami sami, a Polska ma nowego Prezydenta. Żaden z tych faktów nie zwalnia mnie jednak od codzienności, która jak wygląda, każdy wie, bo nie jest trudno odgadnąć codzienność pracującej na etacie matki, "obarczonej" przedszkolakiem, pierwszakiem, kotem i mężem, który etatu "na miejscu" nie ma.

Maj jest jednym z najpiękniejszych miesięcy w roku, ale akurat w tym roku, nie zachwyca. Owszem, bzy, konwalie, tulipany, kwitnące wiśnie i kasztanowce, pierwsze swojskie truskawki, nowalijki, imieniny Joanny, Dzień Matki i co tam kto jeszcze wedle siebie uważa, ale pogoda? Żeby dzisiaj, dnia 27 maja, o godzinie 7 rano było 9 stopni? Powszechne pragnienie słońca i ciepła, rozbrzmiewa w rozmowie z każdym i wszędzie. Tylko niestety, poza czczym narzekaniem, nic w tym względzie nie możemy zrobić. Sandały nadal w pakamerach, cienkie koszulki i sukienki również. Nadal pantofle, dżiny i skóra ;-).

Dzień Matki przeżywam od 2 lat jednostronnie... Nie mam komu złożyć realnych życzeń, ale na szczęście mogę je przyjąć :-). Od Maksymalka dostałam piękną laurkę zrobioną w przedszkolu i słowa "kocham cię i ci zycę najlepsego". Oluś zaś wrócił ze szkoły zatroskany, bo nie miał dla Mamy nic... Zamknął się jednak dwa razy w pokoju, zabronił tam włazić i szybko spreparował mi kwiatek z bibuły i laurkę z własnopomysłowo i własnoręcznie napisanymi życzeniami. Boskie! Na Dzień Matki w szkole, mam zaproszenie na jutro, zatem pewnie jeszcze coś mi się dostanie ;-). W przedszkolu, typowy Dzień Matki od 3 lat nie jest organizowany. Zastępuje go Piknik Rodzinny w ogrodzie przedszkola, łączący święto mamy, dziecka i taty. Osobiście, bardzo mi się to podoba.  

Pierwszoklasista radzi sobie bardzo dobrze. Płynnie czyta, dobrze liczy i pisze. Pisze sprawnie, ale niezbyt jeszcze estetycznie i z błędami ortograficznymi, co - jak oceniła jego pani - jest normą u wszystkich pierwszaków. Ortografia dla niech nie istnieje, albo istnieje intuicyjnie ;-). Cóż, przyjdzie pora i na ortografię. Póki co, zbliżamy się do wakacji i zachodzę w głowę - kiedy ten rok szkolny zleciał?

Pierwszoklasista-karateka też w doskonałej formie. Zajęć niemal nie opuszcza, jest zawzięty, pracowity i ciągle zafascynowany. Jest mi miło i czuję się dumna, kiedy sensei stawia go innym za wzór. Chciałabym, aby kontynuował to karate w następnych latach, bo to fajna i cenna aktywność. Póki co, deklaruje, że będzie ćwiczył aż do czarnego pasa, ale... nie byłabym taką optymistką, gdyż wizje i zainteresowania, zmieniają się dzieciom szybko i niespodziewanie. W następnym roku, rezygnujemy z tańców i zamieniamy ją na piłkę, bo młody Ronaldo wykazuje obecnie wielkie chęci i pasję. Mówi, że zostanie piłkarzem... Dla odmiany, Maksi na razie utrzymuje, że będzie budowlańcem i naprawiaczem. 

I tyle. Napisałam, by napisać. By się znów tutaj wkręcić, by zanotować kilka drobiazgów, bo wiemy, że niezapisane umykają jak karaluchy spod kapcia... 

Kolejne koty za płoty? 

Pozdrawiam i życzę miłego dzionka!