wtorek, 22 grudnia 2015

Refleksja przed Wigilią

Pogoda iście świąteczna, w moim domu jeszcze "iściej" świątecznie, więc nic tylko zacząć świętować...

Wigilię mam wolną, bo wolną ją ma cały nasz zakład pracy. Dzień przed Wigilią, czyli jutro, wezmę sobie dodatkowe wolne, bo inaczej pozostanę w szponach zniewolenia własnych zwojów nerwowych. Zwojów, które jak z nazwy wynika, powinny być zwinięte, a one tymczasem wychodzą mi na prostą!

Bałagan poremontowy w większej części ogarnięty, ale jeszcze dużo muszę ogarnąć, by było przynajmniej normalnie. Nie idealnie, bo tak nie będzie nigdy, ale przynajmniej normalnie. 

Dziś i jutro mój stolarz (tak, mam swojego stolarza tak, jak się miewa swojego lekarza lub na przykład terapeutę, czy agenta ubezpieczeniowego) ma mi dostarczyć szafy. Do przedpokoju i do pokoju chłopaków. Meble łazienkowe poprosiłam dostarczyć już po świętach, kiedy to łącznie z nimi mój majster (tak, swojego majstra też mam) zamontuje mi krany i zlewy. 

Kiedy będą szafy, będę mogła wrzucić w nie wszystkie łachy i fatałachy walające się po kanapach, półkach i stołach oraz zalegające w worach zawalających podłogi. Tym samym uwolnię kanapy, półki i podłogi i będę mogła zagospodarować je w taki sposób, w jaki powinny być zagospodarowane. Uwolnię między innymi stół w dużym pokoju, na którym ustawię naszą niedużą choinkę. I będzie to chyba jedyna świąteczna dekoracja w naszym domu. Na inne nie ma miejsca, nie ma czasu i nie ma pomysłu. Ale chyba nikt nie wymaga ode mnie przystrajania domu w sytuacji, kiedy dzień przed Wigilią będą mi montowane meble, prawda? Początkowo trochę mnie ta sytuacja "zaniepokoiła", ale stuknęłam się w łeb i zapytałam samą siebie - a czym ty się kobieto niepokoisz? I TAK nie wszystko posprzątasz i nie wszystko uporządkujesz. A po świętach I TAK jest jeszcze tyle do zrobienia, że choćbyś teraz skakała z miotłami i szmatami po ścianach jak ta małpa - nie zdążysz ze wszystkim. I nie musisz. 

Właśnie. Nic nie muszę. Muszę tyle, ile dam radę. 

Na Wigilię pojedziemy zapewne do P., więc wypadałoby coś przygotować na ten wigilijny stół i muszę w tym względzie skonsultować się z bratową.

Odkąd nie ma Mamy, nie mogę się odnaleźć w tych świątecznych okolicznościach. Nic nie jest tak jak było, a to co jest teraz to jedynie jakaś marna namiastka. Niestety... 

Rok temu wyjechaliśmy na Boże Narodzenie do Zakopanego i taki sposób spędzenia Świąt bardzo przypadł mi do gustu. W tym roku, z uwagi na remont i związane z nim koszty - wiadomo... Pomyślałam też sobie, że dopóki żyje mój ojciec, od czasu do czasu trzeba jeszcze na te Święta, a zwłaszcza Wigilię, jechać właśnie do Pastorczyka. Budowę domu kończy też powoli Bet, więc niebawem będzie można jeździć również do niej, ale też - miałabym ochotę po tych wszystkich wysiłkach remontowych i innych nieprzyjemnych wydarzeniach, posiedzieć ze swoimi trzema chłopakami w naszym własnym mieszkaniu. Takie proste, przyziemne życzenie. 

Tata Em od niedzieli wieczorem jest już w Warszawie i zaraz wyrusza w podróż do domu. Najważniejsze jest właśnie to, że będziemy razem. Szkoda, że nie ma śniegu, że od wczoraj leje jak z cebra, że nikomu w tym roku nie wysłałam kartki z życzeniami (a miałam zamiar), że... No właśnie, że co więcej? Ano nic. Poza tym wszystko dobrze, nawet jeśli nie wszystko jest tak, jak sobie wyobrażałam. Chociaż... Czy ja sobie co kolwiek jakkolwiek wyobrażałam? 

Wyjątkowo w tym roku byłam z chłopakami na całych rekolekcjach adwentowych i wyjątkowo bardziej, niż zwykle skoncentrowałam się na sferze duchowej tych Świąt. I nie tylko Świąt. W ogóle na sferze duchowej życia. To, co materialne, jest w moim życiu obecne non stop. Zapominam zaś o tej jego drugiej stronie i zupełnie mi to nie służy... Pora na Ducha, Dżoano! Bez niego ani rusz :-).

Niech te Święta będą dla Was (dla nas też ;-)) spokojne. Niech nic złego Was nie spotka i nic złego się nie wydarzy. Nabierzcie odrobinkę dystansu do tego, co namacalne, a zwróćcie się trochę ku temu, czego nie da się dotknąć, ale co czuć i co czyni w sercach ciepło. Właśnie! CIEPŁA W SERCACH WAM ŻYCZĘ! Mrozu - jedynie na dworze, choć zupełnie się nie zanosi :-))).

W E S O Ł Y C H    Ś W I Ą T  ! ! ! 

 

czwartek, 10 grudnia 2015

Bożego Narodzenia u nas niet

Najpierw odsunęłam lodówkę. Nie było ani zbyt łatwo, ani nadzwyczaj trudno. Nie takie rzeczy się suwało, odsuwało, przysuwało, przesuwało, dosuwało i tak dalej. Lodówka zakrywała swoją bryłą cuda, skarby i zguby. Kiarową piłeczkę w kropeczki, przyssawki od strzałek do Maksiowego nerfa, kilka na wpół rozpuszczonych cukierków, płatki kukurydziane, papierki oraz oczywisty kurz budowlany, w którym artystycznie nurzały się kłaki kurzu zwykłego. Takie kłaki, które rosną nam zawsze i wszędzie, nawet jeśli utrzymujemy, że sprzątamy często i dom mamy generalnie czysty (akurat). Wydobyłam znaleziska na powierzchnię, wyszorowałam co tylko było w mojej mocy i zasięgu, w tym boki i tył samej lodówki oraz kawałki ściany (tak!), zebrałam twórcze sieci pajęcze, a następnie przeszłam dwa piętra wyżej. 

Najpierw na taboret, potem na blaty kuchennych szafek stojących. Na szafkach wiszących, które gdym je była zamawiała 5 lat temu miały być PO SUFIT - a nie są, bo wykonawca źle mnie zrozumiał - jak to przeciętny wykonawca - no więc, na tych szafkach wiszących mogłam zgarniać szpadlem. Najpierw usunęłam zeń wszelkie przedmioty w postaci dużych misek - szklanych i drewnianej, kilku doniczek na kwiaty, w których nigdy nie przebywał żaden kwiat, ani nawet chwast, pudełek do przechowywania w ilości znacznie przekraczającej to, co mogłabym w nich przechowywać oraz półmetrową łyżkę do butów, którą jej właściciel Em ukrył tam jakiś czas temu, gdy poczęła chłopakom służyć za miecz. Ach! I jeszcze kiełkownica tam była! I pudełko z mini filiżaneczkami do espresso, które dostałam kiedyś od mojego brata z wyprawy do Grecji. 

Co najmniej 2/3 tego badziewia miałam ochotę wyrzucić od razu. 

Ile razy zrobiłam sobie kiełki w kiełkownicy? Dwa. Ile ją mam? Kilka lat.

Ile razy piłam espresso w tych mini kubełkach? Ani razu. Nie pijam espresso i nie pijam w naparstkach. I pić nie będę. A już na pewno nie w domu.

Pudełka do przechowywania? Kilkanaście. Różne pojemności. Duże, małe i malutkie. Płaskie i wysokie. Na kiego groma aż tyle? I na kiego groma dodatkowo gromadzę pojemniki od lodów i wiaderka po śledziach/kapuście/czymkolwiek?

Doniczki? Każda z innej parafii, w tym 2 bez podstawek. Jeśli od dobrych 5-6 lat nie znalazły sobie zastosowania, to czego mi zbierają kurz na szafkach w kuchni? Albo posadzić jakieś zioło, albo wek - i nie próbować kupować NIC w zamian!

Potem przyszła pora na wnętrza szafek. Pojechało i z nich co nieco i nigdy tam nie wróci. Zapewne to, co pojechało, zrobiło miejsce kolejnym pasażerom, ale wszystkim tym pasażerom przy okazji remontu wytoczyłam jednak poważną walkę. 

Nie byłam i nie jestem minimalistką. Zapewne też nie zdołam nią być, ale muszę ograniczyć chęć posiadania przedmiotów. Te wszystkie ozdoby, bibeloty, gadżety, drobiazgi, przydasie, wszelkie "kopie zapasowe", pamiątki z podróży, pamiątki po dziadkach, pamiątki po psach i po kotach, pamiątki studenckie, rysunki z przedszkola, rysunki ze szkoły, rysunki z domu - domu swego i domu u babci (!) i tak dalej, dalej i dalej - owszem - one są potrzebne (choć nie wiem po co) i fajnie je mieć, ale obecnie szczękam na nie zębami i omiatam zajebistym piorunem - bo raczej nie nazwę tego wzrokiem. 

Ile człowiek może mieć i ile mu potrzeba? Otóż może mieć bardzo wiele, a potrzeba mu tak naprawdę bardzo niewiele. 

Kupuj człowieku, a potem narzekaj, że nie masz pieniędzy, albo że masz ich za mało, albo, że ci się rozeszły... Rozejrzyj się dookoła siebie. Wszystko co kolwiek masz - to są właśnie twoje pieniądze... Moje, dokładnie. A zdawać by się mogło, że nie jestem nazbyt rozrzutna... Em niby też nie, ale obawiam się, że jednak połowa dobytku w naszym mieszkaniu, który mnie mierzi, to właśnie jego sprawka... A choćby te pudełka do przechowywania i arsenał szklanek i kufli do piwa (ratunku!).

Nie wiem, ale chyba nie dojdę do siebie po tym remoncie... Po? Wszak nie wszystko jeszcze skończone. I nie wiem kiedy będzie. I już mnie to zupełnie nie obchodzi. Jak będzie, to będzie, jak nie będzie, to też będzie. Od tego się nie umiera.

A najgorsze jest to, że włazisz człowieku na ten drugi poziom sprzątania, po tych taboretach i szafkach i co kilka minut z pokoju - Mamooo!!! Co??? Nie wiem jak to napisać!!! Tak i siak! Nie słyszę! Ok, już idę... I złażę, myję i wycieram łapy, i lecę do tego pokoju, po drodze kopiąc z czuba odkurzacz (czego on tu w ogóle stoi?), pomagam napisać i znów włażę i wycieram... I znów "mamooo"! A w międzyczasie z drugiego pokoju "mamooo, ja chcę kało i psełąc mi inną bajkę"... I tak kilka razy. I tak ciągle. I bez końca. I na przemian. 

Zanim co kolwiek w tym domu uprzątnę - możliwe, że będzie Wielkanoc. Albo nawet Boże Ciało. Ale na pewno nie Boże Narodzenie.

Dlatego Bożego Narodzenia u nas w tym roku nie będzie.