czwartek, 28 lipca 2016

Tu i teraz

Zimno i pada - narzekanie.

Upał - narzekanie.

Człowiek to jednak istota często niezadowolona ze stanu rzeczy, jaki akurat jest... na rzeczy ;-).

Dzisiaj w nocy walnął taki piorun gdzieś tam w pobliżu (mówię o P.), że chyba cały dom się obudził. Maksi spał ze mną i dosłownie siadł na łóżku słysząc ten grzmot, a ja sama wybudzona z dziwnych snów też nie wiedziałam co się dzieje. Olu spał w innym pokoju sam i przybiegł do nas, bo też się wyrasił. Znacie słowo - wyrasić się? Jak nie znacie to poznajcie. Oznacza to samo, co wystraszyć się, ale w P. często zamiennie używano "wyraszenia".

Dziwne to lato 2016. Naprawdę dziwne. Nieprzewidywalne.

Ale.

Jak to ZAWSZE w P. - ogórki i porzeczki w nadmiarze. Nie ma zaś... papierówek. 

Na tak zwanych chlewach, czyli na pięterku budynku zwierzęcego ;-) Pani Kicia bez imienia - dzika, że nie podchodź - ma troje dzieci. Wożę im tonami puszki i worki z karmą. Włażę tam po drabinie i dokarmiam. Chude to-to jak nie wiem co. Kotka-Matka siedzi zwykle na snopkach i patrzy na mnie zielonymi, otwartymi na oścież oczyma - gdy złażę niżej po drabinie - zbliża się z dzieciakami do talerzy z żarciem. Dzieci już nawet dają się lekko pogłaskać. Gadam do nich, nauczam o swej miłości do zwierzaków, zapewniam o tym, że ja TYLKO je karmię i kocham. Troszeczkę chyba biorą to sobie do serca. 

Świniom zawsze noszę zielisko i pomyjki. Mater, jak one się rzucają na te zlewki! 

Cielakom noszę obierki i jabłka-spady.

Psy - choć nie moje - chodzą za mną jak w transie.

Ba, nawet kaczki zatrzymały się wczoraj przy mnie i pokwakałay radośnie.

Dzieci - wszystkie moje, choć często się na nie... drę, bo czynią wieczny bałagan i bywają nieposłuszne. Ale. Już napisałam wielokrotnie - nie ma życia bez nich. Są NIEZBĘDNE.

Chłopakom zamówiłam lornetki. Świetne są! Majka (moja chrześnica, Maksia rówieśnica, panna z Gdyni) też chciała - też zamówiłam... Wszystkim bym zamówiła, ale jednak taka lorneteczka (Nikon) to koszt 180 zł, a Mlekpol wcale aż taki rozrzutny w pensjach dla takich szaraków jak ja nie jest ;-).


Kiedy tak siedzę na wsi w P. to WCALE nie chce mi się do Gr. Wcale, a wcale. Wstaję około 5.30, szybko zakładam jakąś lekką sukienkę, robię jeszcze lżejszy make-up, przywdziewam sandałki na płaskiej podeszwie i jadę. Aha - jeszcze myję i suszę swoją łepetyną, bo krótkie włosy tego wymagają - inaczej mam masakrę na łbie. Każdy kudeł w innym kierunku. 

Dziś rano, po naszej łące spacerowały żurawie. Sztuk 3. Słońce przenikało przez delikatną mgłę. Jałówki leżały nad rowem w olszynkach i leniwie patrzyły na moje auto... Wróble i dzikie gołębie umykały mi spod kół. Winniczki omijałam, bo mało ich i nie miałabym sumienia któregoś rozjechać. 

Zaczęły się żniwa.

Nie mogę doczekać się Białowieży.

Życie jest piękne.
 

18 komentarzy:

  1. większość przeczytałam od niechcenia (nudę mam w głowie i jałowość), ale kiedy doszłam do obrazu poranka na wsi, obudziły mi się wszystkie zmysły. you've made my day, amisha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poranek na wsi Lucy jest naprawdę fajny... To taka moja rzeczywistość od zawsze, ale też zawsze odkrywam ją na nowo. Ostatnio cierpię na bezsenność i tak od 3 rano już nie śpię. Nawet sobie nie wyobrażasz ile głosów na tej cichej wsi! Wszystkie ptaki świata, koguty, krowy, byki, świniaki, pawie - normalnie trudno uwierzyć, ale jak to wszystko zacznie się odzywać, to już nie ma mowy o jakimkolwiek śnie. Kukułka, bocian, wróbel, gołąb, grom z jasnego nieba - feeria dźwięków. Ach i jeszcze dodam bzykanie komara - jeden chamisko wystarczy, a noc zarwana ;-). Tak nas dziś pociął, że drapałam się cały zaranek. Maksi przez sen też. W mieście - choć Gr nieduże - też słychać poranne świergolenie ptaków, ujadanie piesków i warkot aut... A Ty w końcu wybierz się na to Podlasie ;-).

      Usuń
    2. znajoma poleciła mi agroturystykę w Hajnówce, więc jestem już o krok bliżej do wyjazdu :)

      Usuń
    3. Agroturystyka w naszym przypadku to jak wożenie lasu do drzewa, ale dla Was zdecydowanie jestem ZA. Byłam kiedyś w Hajnówce na prawosławnym ślubie i weselu - fantastycznie wspominam - zwłaszcza cerkiewny ślub, a potem dużo białoruskiej muzy na weselu. No i - stamtąd do Białowieży już o krok! Nasz wyjazd za tydzień z małym haczykiem, hura!

      Usuń
  2. Oh! Podlasie moje ukochane.Spedziłam tam 1-wszy tydzień czerwca,byłam koło Włodawy.W domku letniskowym moich przyjaciół z Chełma.Domek cienki z deseczek trochę rano marzłam i budziłam się właśnie koło 3-ciej.Dzięki tym pobudkom dowiedziałam się,że świat tak wcześnie wstaje na łapy/ koty,psy/,na małe ptasie nóżki, a zwłaszcza uruchamiają się ptasie dzióbki.Dzięcioł dziobał w ściany mojego domku.I chociaż pospałoby się trochę dłużej,to siadałam na progu i chłonęłam te dzwięki.Pozdrawiam Noneczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj u mnie Noneczko i miło mi, że Podlasie jest Twoim ukochanym, choć ja jestem z tego Podlasia co to na pograniczu Warmii i Mazur, Mazowsza, Kurpi i Suwalszczyzny ;-). Co do dzięciołów - zauważyłam ich teraz sporo na naszej drodze z Kolna do P. Piękne są! A i wczoraj stado bażantów przecięło mi dróżkę. I żurawie i bociany... I masz rację - ptaki wstają najwcześniej i dają o sobie znać. Ba - jak koguty zaczynają piać to wiem, że za jakieś 2 godzinki zadzwoni i budzik, ha ha.

      Włodawa, Lubelskie - jeszcze tam nie byłam, ale stroję się! mam w planach Zamość :-).

      Usuń
  3. Czytam Twój blog od dawna,ale pierwszy raz komentuję.Polecam Ci odwiedzić pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie,ale te bardziej dzikie jeziorka.Jeżeli Twoje chłopaki to rybki ,które lubią się pluskać w wodzie,to tam się napasął do woli.Jest tam jeszcze mnóstwo dzikich terenów leśnych pełnych grzybów i pysznycb jagódek.Pozdrawiam Noneczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-). Ach, gdybym ja mogła wszystkie piękne miejsca odwiedzić... Tymbardziej te dzikie... A moje chłopaki to - a jakże! - Ryby wręcz z urodzenia (horoskopowe), choć żadna jeszcze... nie umie pływać! Ale i ja nie umiem dalej niż kilka metrów. Grzybki i jagody mogę mieć na co dzień, bo wszak Podlasie - górne, czy dolne - zobowiązuje. Grzyby KOCHAM zbierać, jagody - hmmm - zbierałam raz jeden w życiu za tzw. dzieciaka i nie mam dorosłej opinii. Jakby tak z miłym towarzystwem - pewnie bym mogła polubić. Gadasz, zbierasz i oooo - pełne wiaderko ;-). Ostatnio wracałam z Gr do P. i zachciało mi się... no siku i wlazłam do lasu. I maślaczek był i jagody. Zbyt często mijam to, co najbliższe mej duszy ;-). Pośpiech, albo ignorancja - już sama nie wiem. Zapraszam na Podlasie górne też!

      Usuń
  4. Kiedy jestem w Polsce nie chce mi sie do Niemiec, kiedy przyjezdzam do Niemiec...kurcze- nie wiem juz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, zawsze tak jest, po prostu zawsze. Kiedy zasiedzimy się w Grajewku - nijka mi się nie chce do P. Kiedy teraz jesteśmy w P. - nijak nam do Gr... Ba, jak byliśmy na kilka dni w Ams - żal nam było opuszczać, a kiedy już przylecieliśmy do Waw - ogarnęło mnie uczucie, że ja... kocham to miasto. A kiedy znów z niego wróciliśmy do domu w Gr - znów euforia, że to dom, nasze klimaty i nasze szmaty. Chciałabym napisać, że to ta nasza mieszanka, ale nie. Kiedyś studiowałam w Białym. Nienawidziłam turlać się tam niemal 3 godziny PKS, ale jak trza było wracać do domu - myślisz, że mi się chciało? Jestem jakaś taka niezorganizowana emocjonalnie.

      Usuń
  5. Czytając fragment o zwierzętach, przypomniałam sobie czasy, kiedy podobne rzeczy mogłam zaobserwować u babci Kamili. Rety, co ja bym dała z tę beztroskę!

    Bardzo lubię Cię czytać, bo piszesz tak sugestywnie - ja to po prostu widzę. Widzę świniaki, z jednakowym zapałem rzucające się na swój catering. I pejzaż wiejski.
    Widzę kotkę z małymi, która - tak, opisałaś inne otoczenie, ale ja widzę ją w stercie desek "za gospodarczym" (to drugie akurat u babci Zosi). Zachowywała się identycznie. Dokarmiałam ją, czym mogłam, z "pańskiego stołu", za co babcia - niby to ganiała mnie "ze szmato", niby się gniewała - ale zawsze miała na podorędziu miskę, do której w trakcie dnia coś wrzucała, po czym pełną po brzegi obiektywnie naprawdę niezłych kąsków (gdyby Fafik o tym wiedział, toby tę kotkę przepędził precz) kazała nieść "za gospodarczy". Małe ośmieliły się któregoś dnia, ale kiedy - nie ruszając się z miejsca wyciągnęłam rękę, żeby najbliżej się znajdującego, pogłaskać - uciekły i zniknęły wśród desek.
    To chyba był ostatni raz, kiedy je widziałam. Chodziłam tam jeszcze spory czas, nawet po wakacjach, kiedy tylko odwiedzaliśmy dziadków i godzinami wyczekiwałam, wpatrując niestrudzenie w te deski, ale koty nie wróciły. Bardzo do nich tęskniłam. Widzisz, teraz przez Twój tekst włączył mi się tryb nostalgiczny ;) Nawet teraz, kiedy idę po jabłka za gospodarczy i desek już dawno nie ma, łapię się na tym, że bacznie się wokół rozglądam. Tak mi już zostało - od tych pamiętnych wakacji, przed IV klasą podstawówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Zajęczaku! Miło, że mnie odwiedziłaś i napisałaś o swoich wspomnieniach :-). Są mi jak najbardziej bliskie. Ja nadal żyję w TYCH klimatach, choć już nie permanentnie. A i od mojego dzieciństwa w naszym P. i w ogóle w życiu wsi wieeeele się zmieniło.

      Mówisz, że piszę sugestywnie... Hmm, to nawet bardzo miła opinia, choć ja po prostu piszę po swojemu - prosto i zwyczajnie. Czasem robię błędy, chociaż robiłam ich więcej na początkach pisania, co odkryłam niedawno czytając swoje wpisy sprzed kilku lat. Na korekty nie mam czasu, a i tak najbardziej zadziwia mnie skarbnica wiedzy jaką po sobie zostawiam - o mnie i moim życiu ;-). To jest naprawdę wspaniałe.

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. Zwierzaki i dzieci mają serce na dłoni i to jakie serce! Ogromniaste! Obcowanie z nimi to najczystsza radość.
    Ta mgła o świcie nad złotymi łanami, nad polem kukurydzy aż po horyzont to dla mnie kwintesencja wakacji. To ta magiczna godzina gdy można oko w oko stanąc z sarną, bażantem lub innym dzikim zwierzem. I cisza w której ptak od czasu do czasu zaśpiewa lub owad jakiś zabrzęczy. Lato w mieście nie ma tej magii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewko - miło mi niezmiernie, kiedy ktoś podziela moje proste zachwyty. Od razu czuję więź ;-). Lato w mieście - nawet takim niewielkim jak nasze - faktycznie nie ma tego uroku. Nawet nie chce mi się do mieszkania zachodzić, bo choć je lubię, to jednak w wakacje traci dla mnie sens. Dzieci nie ma, męża nie ma, kota nie ma - pusto i cicho. Dzieci zresztą nudzą się tu latem już po 1 dniu, co jest całkiem zrozumiałe.

      PS. Przez ostatnie dwa dni spotykam o poranku na "naszej" drodze stadko kuropatw z małymi kurczakami. Dawno już takowych nie widziałam.

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  7. U mnie zaś papierówek do bólu
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Antoni, a u nas w tym roku ani, ani jednej (no, może i jedna była...). Albo jest ich do bólu, albo zero - jak w tym roku.

      Uściskuję!

      Usuń
  8. Bylam u Ciebie- tak pieknie opisalas P i G, ze poczulam i zapachy i uslyszalam odglosy i zwiedzilam :)
    Pieknie, sentymentalnie, swojsko - choc ja miastowa z krwi i kosci- poczulam sie u siebie!
    Dziekuje Amishko :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luxi, kochana, zabłądź kiedyś do mnie, please.

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).