Tęsknota z ostatniego posta już dawno zażegnana. Em na miejscu, my w mieszkaniu w Gr.
Długi weekend w Białowieży i jej kniejach też już za nami, powitanie szkoły i przedszkola również.
W Białowieży super. Hotel Żubrówka na "6". Polecam. Największym powodzeniem podczas całego pobytu cieszył się... hotelowy kompleks wodny. Chłopcy najchętniej spędzali by tam całe dnie. Stylowo urządzony, klimatyczny i czysty. Niewielki basen w nieregularnym kształcie, o trzech poziomach głębokości i z bajerami typu deszcz z dachu, przeciw-fala i inne bulbonki. Dwa wspaniałe jacuzzi - mniejsze i większe. Brodzik dla maluszków ze ścianą natryskową, 3 różne sauny, prysznice, dużo leżaków dookoła oraz wyjście na hotelowe patio (czy jak tam zwał), gdzie na innych leżakach można było wylegiwać się na słońcu. Wystarczyło w pokoju założyć kostium kąpielowy i szlafrok i zjechać z korytarza hotelowego windą wprost na basen. Po prostu bajka.
W cenie pakietu mieliśmy śniadania i obiadokolacje. Obawiam się, że żarłam najwięcej ze wszystkich gości hotelowych. Nawet Olek zwrócił mi uwagę - mamo, czy ty nie za dużo jesz? A ja po prostu chciałam wszystkiego spróbować! Po troszeczku, ale wszystkiego (no, prawie...). Po śniadaniu około 9 nie jadłam już nic do obiadu około 18-19.
No ok, ok. W międzyczasie jedliśmy tu i ówdzie lody, a razu jednego pojechalismy do słynnej Restauracji CARSKA w dawnym budynku dworca kolejowego Białowieża Towarowa, gdzie zamówiliśmy sobie z Em soliankę - zupę z zasady typowo rosyjską, choć zaniepokoiła mnie w niej obecność oliwek. Nie wydaje mi się, by Rosjanie w swej dawnej, tradycyjnej kuchni tychże używali... Potem wyczytałam gdzieś, że Restauracja była rewolucjonizowana przez Magdę Gessler i te oliwki to właśnie jej pomysł. Ogólnie zupa średnia. Obecność dziczyzny zamykała się w dwóch malutkich kawałkach jakiegoś mięsa, ogół ciut za rzadki i ciut za drogi - niewielki talerz - 18 zeta. Samo umiejscowienie restauracji, jej wystrój, otoczenie i obsługa - na 6.
Nasze hotelowe śniadania i obiadokolacje - tradycyjne, ale bardzo różnorodne, świeże i smaczne. Dania z dziczyzny - popularne w całym regionie - można było zamówić indywidualnie z menu Restauracji. Sarnina, dziczyna, żubrzyna - wszystko było dostępne. Nie spróbowaliśmy niczego... Ale, ale - kto powiedział, że byliśmy tam pierwszy i ostatni raz?
Hotel ma swój niepowtarzalny urok i styl. Uwielbiam jego wnętrze. Światowiec Em uznał, że to jeden z najlepszych i najmilszych hoteli w jakich był, a zatem brawo Żubrówka! Obsługa wspaniała, dziewczyny z recepcji na medal.
Hotel prowadzi również SPA ze spora ilością zabiegów. Em wybrał się na masaż, a ja... na nic. W cenie hotelu miałam 45 minutowy seans w grocie solnej, ale wolałam włóczyć się po wsi i lasach, niż leżeć (czy siedzieć?) w tej grocie. No, po prostu nie starczyło mi czasu!
Również w cenie były warsztaty kulinarne dla dzieci, ale też nie mieliśmy okazji skorzystać, bo akurat w tym czasie udaliśmy się do Rezerwatu Żubrów szukać... żubrów. Oczywiście znaleźliśmy je bez problemu, bo Rezerwat to coś a'la małe ZOO. Poza żubrami, które naprawdę skradły nasze serca - były też żubronie (takie mieszańce żubra z krową), żbiki, sarny, dziki, jelenie, koniki polskie (nie polne! ;-)) oraz moje ukochane łosie (naprawdę kocham!) i... wilki! Wilki pokazały się dwa i choć ich zagrodę stanowiły gęste zarośla - widzieliśmy je bez problemu, gdyż kręciły się leniwie niedaleko ogrodzenia.
Żeby zobaczyć żubry (i inne zwierzęta) żyjące dziko należy udać się w specjalne, odległe miejsca i mieć szczęście. Organizowane są też specjalne wyprawy w tym celu, ale trwają około 6 godzin (autem) i tym razem odpuściliśmy je sobie - głównie z uwagi na dzieci, które są niecierpliwe, szybko się nudzą i szybko męczą. Z tych samych powodów nie weszliśmy też do Rezerwatu Ścisłego Puszczy, gdyż piesza (TYLKO) wyprawa tam (TYLKO Z PŁATNYM PRZEWODNIKIEM) trwa 3 godziny (ok. 7 km).
Poza Rezerwatem Żubrów, Parkiem Pałacowym (kilka minut pieszo od Żubrówki) i Muzeum Przyrodniczym zdążyliśmy odwiedzić uroczy Szlak Dębów Królewskich (robią wrażenie) i tzw Miejsce Mocy - podobno magiczne. Niewiele do zwiedzenia, ale żeby tam dojść (lub dojechać rowerem) trzeba wędrować przez las około 1 km po wytyczonym szlaku.
Muzeum Przyrodnicze - wspaniałe. Nie przepadam za muzeami, ale to mnie zauroczyło. Można z przewodnikiem lub audio przewodnikiem. Wzięliśmy to drugie - tańszy bilet oraz wersja po angielsku dla Em. 26 ekspozycji stałych - doskonale urządzonych. O każdej ekspozycji wspaniale opowiadała - nie kto inny jak - Krystyna Czubówna. Wszystko o Puszczy Białowieskiej - o jej historii, florze i faunie, bogactwach, zagrożeniach itp. Cała wycieczka trwa godzinę i był to czas optymalny - i dla dzieci i dla dorosłych.
Pobyt w Puszczy i jej "zwiedzanie" należy chyba zacząć właśnie od tego Muzeum. Wiedza w pigułce i narastająca w człowieku pod jej wpływem sympatia (miłość? uwielbienie?) do Puszczy. Em tak się zachwycił widokiem (na slajdach w sali kinowej) Puszczy wiosennej, że już jest gotowy na przyjazd w kwietniu/maju. Jeśli Bóg da - udamy się wtedy do Rezerwatu Ścisłego i na poszukiwania żubrów wolno żyjących. I oczywiście zamieszkamy w Żubrówce. Być może uda się nam też wypad na Białoruś. Tym razem dojechaliśmy jedynie do przejścia granicznego, gdzie akurat... nikt nie przechodził, było pusto i cicho.
Pod hotelem - auta z całej Polski - w tym zdecydowana większość z warszawskiego. Sporo aut również na zagranicznych numerach.
Nie brakuje mi na co dzień natury, ciszy, spokoju, lasu, a nawet dzikich zwierząt, ale jednak co Puszcza to Puszcza... To jest naprawdę unikat europejski (pewnie i światowy) i powinniśmy chronić ten skarb z całych sił.
Sama Białowieża - duża wioska pełna drewnianych domków z okiennicami, otoczonych płotkami ze sztachet, ogródkami pełnymi słoneczników i malw. U nas w regionie krajobraz jest już zdecydowanie bardziej nowoczesny - murowane gospodarstwa, nowoczesne domy, maszyny, ogrodzenia z kamieni, żelaza, betonu, pelargonie i surfinie w marketowych donicach... Tam jakby świat się zatrzymał. Jedyny punkt apteczny na skraju wsi - trudno było go odnaleźć ;-). W "centrum" wsi, nieopodal Cerkwi św. Mikołaja - starszy Pan i jego kram. Kram na chodniku, a w kramie... cuda niewidy - graty i starocie wszelkiej maści, typu i przeznaczenia. Em ma fioła na punkcie takich... punktów sprzedaży i zaopatrzył się w kilka "niezbędnych" gratów. Ba, nawet ja kupiłam stylowe drewniane pudełeczko na biżuterię za 10 zł. Chłopcy dostali od Pana gratis... znaczki na agrafkową przypinkę. Z uśmiechem odkryłam potem, że odznaki mają komunistyczne hasła i wizerunek Lenina ;-). A oni tak dumnie nosili je na koszulkach LOL ;-).
Em był bardzo pozytywnie zaskoczony tym, że wszyscy w Białowieży mówią po angielsku - w hotelu, obiektach do zwiedzani, sklepach i barach. Kto by pomyślał ;-). Szacunek!
Po drodze z Białegostoku do Białowieży kilka uroczych cerkwi - i murowych i tych bardziej klimatycznych - drewnianych - pomalowanych na jaskrawe kolory (uwielbiam!).
Chłopcy zakochani w hotelu, a hotelowy basen został ich ulubionym miejscem na ziemi. Uznali, że mogą w Żubrówce zamieszkać na stałe ;-).
Przez cały pobyt piłam tylko regionalne kwasy chlebowe, a Em regionalne piwa :-).
Trochę zdjęć z pobytu zamieściliśmy z Em na Fb - kto widział, ten widział. Kto nie widział - zobaczy w następnym poście :-). Tutaj starałam się opisać pobyt szybko, krótko i zwięzłowato. Wyszło jak zawsze ;-).
A wiecie co stanowiło 90 % satysfakcji z wyjazdu?
POGODA!!! - CUDOWNA!!!