sobota, 28 października 2017

Dom medialny po przerwie

Pusto w tym moim domu medialnym, że aż strach włazić... Ale nic to, włażę... Może nic mi się na łeb nie zawali, a przy okazji kurz rozdmucham i rozejrzę się po kątach. A nuż okaże się, że nie jestem tu sama? Że są tu gdzieś jeszcze jakieś żywa dusze, które zaglądają do tej oazy zapomnienia w poszukiwaniu... No właśnie, czegóż tu można szukać? 


* * *

Listopad się zbliża. Ulubiony miesiąc wszystkich, ha ha ha. Także mój. Ale mój to tak naprawdę, nie z żadnym przekąsem, czy złośliwie. Bo pewna jestem, że każdy z nas kocha miesiąc, w którym się urodził, nawet jeśli jest to tak nikczemny miesiąc jak listopad. W tym roku moje urodziny będą dość wyjątkowe, bo złożone z dwóch takich samych cyfr. Nie wiem co i czy w ogóle to coś oznacza, ale takie - powiedzmy - samo 44 było tajemniczym imieniem w "Dziadach" Adama Mickiewicza. Podobno nikt do końca nie wie, o co wieszczowi chodziło z tym numerycznym imieniem, ale nie ulega wątpliwości, że Dziady i 44 to w tym roku bardzo trafny duet jeśli o mnie chodzi. 44, bo wiadomo - tyle już lat nosi mnie ten świat, a Dziady, bo niezmiennie mam urodziny w Zaduszki, które jakby nie było - zawsze brzmią bardzo po dziadowsku.

Dzisiaj jeszcze jest październik, ale pogoda już iście listopadowa - ciemno jak w grobie, mokro jak w bagnie, ponuro jak w piwnicy i szaro jak w wiadrze z popiołem. Ale to na zewnątrz, bo wewnątrz jest całkiem ciepło i kolorowo. Dzieci rozpraszają ciemność petardami śmiechu, koty zaś... no, koty to ciepło, miękkość i miłość same w sobie. Sam fakt, że są, sprawia, iż codzienna egzystencja staje się lekka jak koci wąs i aksamitna jak futerko Kevina. Kocham te moje koty jak nie wiem co i wyznaję zasadę, że kot w dom, to prawie jak... bóg w dom! Gdybym miała psy, myślałabym tak samo - wyjaśniając tym samym, że nie uznaję przewagi kota nad psem, ani odwrotnie. No, ale tak się akurat składa, że mamy obecnie dwa koty i do kotów pieję peany i jestem gotowa pisać dla nich i o nich wiersze. Miau!!!

Tydzień temu ślub wziął mój 27 letni chrześniak. Wesele było super, a super tym bardziej, że obfitowało w rodzinę i znajomych. Dużo dobrego jedzenia, picia i muzyki. Jadłam jednak niewiele, piłam bez procentów, a tańczyłam... zależnie od partnera ;-). Dużo natomiast ucinałam pogawędek, gdyż okazja spotkania tak wielu bliskich osób w jednym miejscu, nie zdarza się często. Od tego gadania, do dzisiaj mam chrypę!

Otrzymałam wiele komplementów co do swojego wyglądu, ale drugi raz w życiu (pierwszy był z okazji wesela siostry blisko dwa lata temu) poszłam do specjalistek od urody, które to panie udoskonaliły mnie na tę wyjątkową okazję. 

Fryzjerka miała pokręcić mi nieco moje błogie włosy, by stanowiły rozczochraną szopę (przynajmniej tak to sobie wyobrażałam), ale ta zrobiła mi lokówką tak zwane - nomen omen - loki, którym nie pożałowała lakieru i odniosłam wrażenie, że niosę na głowie stężały makron. Oczywiście roztrzepałam go w domu na wszystkie cztery świata strony, bo nie byłabym sobą, gdybym tak nie zrobiła, ale ilośc lakieru sprawiła, że fryzura trzymała jednak fason do rana. 

Manikiurzystka zajęła się moimi łapami dzień przed weselem. Bardzo uważałam przez ostatnie 2 tygodnie, by nieco podhodować pazury, nie połamać ich i nie poobgryzać, toteż pani w czarnych rękawiczkach miała z czego spiłować i nadać bardziej delikatny kształt. Moje łapy i paznokcie, niestety, nie mają naturalnie wdzięcznego wyglądu i bardziej nadają się do fizycznej roboty, niż reklamy pierścionków czy lakieru, ale jak tak pani w czarnych rękawiczkach nad nimi popracowała, to okazały się nawet-nawet. Kolor lakieru wybrałam sobie sama i oczywiście była to ciemna czerwień.

Pani od makijażu również zrobiła dobrą robotę. Zastrzegłam, że make-up ma być delikatny i taki też był, choć miałam trochę... doklejonych rzęs (!) i jakby nie było pudrową tapetę. Tapeta owa była ponoć normalna i naprawdę subtelna, ale jeśli na co dzień nie nosi prawie żadnej, to każda wygląda jak... tapeta ;-). 

Sukienkę miałam rzecz jasna prostą i granatową. Do ozdoby nieco srebra i voilà - Dżoana gotowa. To naprawdę miło słyszeć pytania o receptę na młodość i słowa - wyglądasz jak dziewczynka - nawet jeśli nie jest to do końca prawda :-).

Mój chrześniak "miał szczęście" - jego rodzice chrzestni wyglądali na weselu jak jego starsze rodzeństwo, bo kiedy dostąpili zaszczytu zostania chrzestnymi mieli zaledwie po 17 (ja) i 15 lat! Ja też "miałam szczęście" być na tym weselu funkcyjnie w tak młodym (?) wieku, ale to chyba pierwszy i ostatni raz, bo dwójka moich pozostałych chrześniaków ma dopiero 6 i 5 lat, a zatem dopiero komunie przed nami, a gdzie mowa o weselach... Czym tu się jednak przejmować... Czy chrzestna po 60, abo 70 nie może nadal wyglądać sexi, tańczyć jak balerina i pić szampana całą noc? Może. I tak właśnie będzie. 

Dobra. 

Za oknem jakaś oficjalna impreza. W strugach deszczu zacina orkiestra dęta. Ciekawe, co tam się dzieje? Dowiem się :-).

A tymczasem - lokal wirtualny odkurzony i tylko czekać na ciąg dalszy.

Bo tęskno było. 

10 komentarzy:

  1. Nooo... A gdzieś to była jak Cię nie było? Patrz. Teraz musisz zaległości nadrabiać. W czytaniu i pisaniu. A listopad zapowiada się taki jak piździernik. Też będzie piździc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Acha... Moje chrześniaki w takim są wieku że też mogli by się pożenić . A ja po raz kolejny zostałam chrzestną. Na tym weselu nie będę na pewno wyglądać jak jej siostra

      Usuń
    2. Byłam, byłam, tylko jakby na blogowisku najmniej. Obawiam się, że nie mam szans na nadrobienie zaległości - obym tylko była w miarę na bieżąco, to już będzie cud. A co do piździernika i piździospada... coż, taki ich urok (czarci ha ha ha).

      Usuń
    3. A co do chrześniaków - ja tego jednego miałam za bardzo młodu, ale już ci dwaj pozostali, jak też moje własne dzieci - na pewno nie będą miały na weselach matki 40-tki, ha ha ha ha. No, ale to wszak nie powód do rozpaczy ;-).

      Usuń
  2. Jezeli wygladasz tak, jak na tym zdjeciu w profilu to faktycznie super:))

    Moja corka tez obchodzi urodziny w lisopadzie, coz - nie najgorszy to miesiac na imprezowanie. Przynajmniej jest powod aby sie rozerwac i rozjasnic jesienne mroki lampka czegos dobrego i towarzystwem milych nam ludzi. Zreszta matki przygniecione obowiazkami domowymi i innymi rzadko maja okazje zalapac na jesien depresje:)) Choc wiadomo jak jest, zycie bywa nieprzewidywalne:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, foto profilowe jest z lata tego roku - po tym, jak permanentnie zrobiłam się na blond. Początkowo było mi z tym jasnym łbem dziwacznie, ale już przywykłam i chyba tak sobie na razie pozostanę. Jesienne depresje nigdy mnie nie łapały, ale akurat teraz jest taka okropna pogoda, że gdyby miało tak być cały miesiąc, to nie ręczę za swoje zdrowie psychiczne ;-). Na szczęście mam co robić i jakoś ten czas leci. Oby do grudnia, a potem do wiosny :-).

      Usuń
  3. Dotarlas po dlugiej przerwie :)
    Wazne, ze zatesknilas- to juz powodaby zostac na dluzej i odgruzowac dom!!
    Amiszko- teraz nic tylko pisz,pisz, pisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo długa była ta przerwa i nie wiem, czy teraz już będę tu częściej, bo jakaś niezdyscyplinowana się zrobiłam, kurde mol. Wiem jednak na pewno, że warto zapisywać swoje życie, bo szybko mija i fantastycznie jest teraz poczytać o wydarzeniach sprzed kilku lat. To jest naprawdę bezcenne i żałuję, że tak dużo pomijam. Owszem, mam sporo zdjęć zatrzymujących chwile, ale co tekst, to tekst ;-). Miło, że zajrzałaś, Luxiu!

      Usuń
  4. Łooo matko, ile mnie ominęło! Lecę nadrabiać, a wybór koloru sukienki na wesele chrześniaka ubóstwiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, jak wiesz i widzisz, jestem niezwykle opóźniona w odpowiadaniu na komentarze. Ale zawsze to i tak lepsze, niż opóźnienie w rozwoju ;-). Chociaż... z tym rozwojem to nie taka oczywista sprawa, bo człowiek ponoć rozwija się całe życie - przynajmniej niektóry człowiek ;-).

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).