piątek, 13 kwietnia 2018

Gra o milion ;-)

Lubię oglądać "Milionerów". Nie codziennie, nie zawsze, ale jeśli mam okazję - zerkam. Niedawno, miliona zgarnęła przemiła i inteligentna pani w nieco starszym wieku, o pięknym uśmiechu i w bardzo ładnych, krótkich siwych włosach. Bardzo jej kibicowałam i uważam, że ten milion trafił w najbardziej odpowiednie ręce. Moi faceci również mnie namawiają na udział w tym teleturnieju, ale śmiem wątpić, by kiedykolwiek ich namowy zakończyły się powodzeniem. Mój starszy piłkarz, ogląda czasem na You Tube coś a'la Milionerzy piłkarscy. "Turniej" odbywa się chyba online, ale szczegółów nie znam, bo choć siłą okoliczności jestem wkręcona w tematy piłki nożnej, to nie jest ona jedynym sensem mojego życia tak, jak jest dla moich synów. Kto wie, może kiedyś będzie, bo jak z Olesia lub Maksia (albo obu) wyrośnie kiedyś międzynarodowa gwiazda futbolu, to wiadomo już dziś, że ja - matka - będę ich pierwszym, niepobitym niczyją lepszością fanem, wspieraczem,  fotografem, prawnikiem, menadżerem i czym tam jeszcze można być. Chociaż nie. Funkcję menadżera zaklepał już sobie dawno Em, wobec czego nie będę mu na tym polu lazła w paradę. Ostatecznie to on ma doświadczenie i umiejętności menadżerskie, więc niech wykorzystuje!

Ale zaraz, o czym ja tu miałam na myśli napisać, skoro zaczęłam o Milionerach. Aha. O tym, że wczoraj Aleksander mnie zadziwił. Padło bowiem pytanie o 40 tysięcy i dotyczyło piłki nożnej. Zawsze, jeśli tylko widzę tego typu pytania, to szybko wołam Aleksa, by mógł się sprawdzić i wykazać. Tym razem chodziło o to, kto w pierwszej wygranej z Niemcami w 2014 roku, strzelił dla Polski gole. 

Phi, mamo, to ty nie wiesz? Milik i Mila - odpowiedział zanim przeczytał wersje odpowiedzi. Milik z główki, a Mila z akcji. Patrz, jak to było - rzekł z podnieceniem i wziąwszy piłkę, zaczął mi demonstrować i opisywać podania i strzały. 

Pamiętam, że całkiem niedawno też było jakieś piłkarskie pytanie i zanim Hubert dokończył je czytać, Oleś już odpowiedział. On ma naprawdę dużą wiedzę i dobrą pamięć w tej dziedzinie. 

Zapytany o to, kim chce być w przyszłości, nie ma żadnych watpliwości. Maksymalny też ich na razie nie ma. 

I co ja na to? Jak na lato. Ja widzę, że ta piłka jest ich pasją. Nie zainteresowaniem, nie chwilowym zauroczeniem, nie krótką przygodą, nie kaprysem... Odkąd zaczęli chodzić na treningi Warmii, a było to 3 lata temu, przepadli za futbolem z kretesem. Nie iść na trening to kara, płacz i zgrzytanie zębów. Udział w turnieju to wielkie święto. Wyjście na dwór równa się 2,3,4 godziny z piłką na Orliku. Najlepszy prezent? Piłka lub coś do piłki. Najpiękniejsze buty? Korki lub halówki. Najlepszy ciuch? Dres lub strój piłkarski. Najlepsza i w sumie jedyna gra na tablecie? Fifa. Najlepszy program w telewizji? Mecz. Internet? You Tube z tematem futbol. Najlepsze rozmowy? O piłce. Największe marzenia? Mecz na żywo na Narodowym, na Euro, na Mistrzostwach Świata. Wycieczka marzeń? Portugalia lub Hiszpania...

Obaj chłopcy ogólnie kochają sport. Najlepszy przedmiot w szkole? W-f... Ale to akurat po mamusi. Bo mamusia też najbardziej lubiła w-f. I bardzo chciała studiować na AWF. Tymczasem skończyła prawo, zdała egzamin prokuratorski i wiele lat pracowała w obsłudze prawnej spółdzielni, wcale nie czerpiąc z tego satysfakcji. 

Dlatego mamusia pozwoli być swoim synom tym, kim zechcą. I będzie stała za ich wyborami murem. Nie mam marzeń, by moje dzieci zostały lekarzami, prawnikami, czy inżynierami. Gdyby chciały, a jeszcze niewiadomo, czy nie zechcą, bo mają dopiero 7 i 10 lat, to będę ich wspierać, a jakże, ale to ma być ich wybór. Jeśli popełnią błędy i źle wybiorą - cóż, zawsze można wszystko w swoim życiu zmienić. 

Może wydaję się teraz taka mądralińska, bo dzieci są małe, zdrowe, chodzą do szkoły, dobrze się uczą, mają swoje pasje, więc wszystko wydaje się uporządkowane i proste... Nie wiem, co przyniesie los i jak się potoczy przyszłość nas wszystkich, ale wiem (i chyba wszyscy wiedzą), że nie ma lepszej trampoliny w życiu jak wsparcie rodziców, akceptacja wyborów i zajmowanie się tym, co się kocha i w czym jest się dobrym. A przeważnie jest tak, że jak się lubi, co się robi, to jest szansa na sukces i szczęście... O ile słowo sukces jest trochę przereklamowany, to chyba szczęście i spełnienie jest błogosławieństwem i dla samego szczęściarza i ludzi dookoła niego ;-).

No, to sobie pofilozofowałam i posnułam myślami po kątach. A wszystko przez tę piłkę. Wszystko to jej wina. 

Fajnie, że moje Messie i Ronaldy mogą teraz grać na dworze, bo tym samym mniej grają w domu. A przez to, że grają w domu - w dużym pokoju mam puste, łyse ściany, których nie trawię, nie mam jednej zasłony, bo albo i tak wisiała wciśnięta w kąt, albo zwisała na jednej żabce. Roleta z dolnej części balkonowego okna została tak zmasakrowana piłką, że w ogóle musiałam ją zerwać i wyrzucić. Żeby mi nocą nie świeciła uliczna latarnia w tę akurat część okna, powiesiłam na niej specjalny patyczek na przylepce i wieszam tam na noc kawałek materiału... Ale nocą dobierają się do tej zasłonki koty i w zasadzie rano leży już ona zmemłana na podłodze. Koty zresztą żyją w komitywie z piłkarzami, bo one też zrywały zasłonę i często wiszą na firance (takiej już nawet tylko do parapetu). Kwiaty na parapecie albo zostały uszkodzone przez piłkę, albo pogryzione przez Kevina. Bo Kevin, od czasu do czasu, lubi sobie, na przykład, pogryźć kaktusa... Ściana nad kanapą też już straszy swoim wyglądem. Nie dość, że jest jasna, łysa i obszerna, to jeszcze brudna od uderzeń piłkami. Bo kanapę pod tą ścianą, u nas rozkłada się nie tylko, by na niej spać. Tam też ćwiczy się sztukę bramkarską. Jeden staje z piłką przy komódce z telewizorem, a drugi zakłada rękawice bramkarskie i stoi na tej rozłożonej kanapie. Ten pierwszy wykonuje strzały, a ten drugi broni, rzucając się na kanapie jak Fabiański czy Buffon. Także, nie muszę oglądać TV, by oglądać "etapy", karne i mecze. A jak leci mecz, to sekretarz Aleksander rozrysowuje boisko, wybiera kluby, rozstawia zawodników i zapisuje wyniki...

Jutro Aleksander ma wyjazdowy turniej ze swoim rocznikiem, a w niedzielę trenerzy jak zwykle zabierają go na turniej rocznika starszego. Ja i Maks pewnie też pojedziemy kibicować, robić zdjęcia i nagrywać filmiki. W następną sobotę, turniej w Grajewie rozgrywa grupa Maksia. I potem to już pewnie każdy weekend podobny. 

I wiecie co? Dobrze mi z tym ;-). 

I z piłką na gołych ścianach i z kotami dyndającymi na firanach. 

Przewrotka.

Tak dałem kopa, że aż mi rękę wyrwało.

Rożny

Trening - ciężka praca...

Nie oddam!

Jak w raju...

Nówki z raju...

Miłość, aż do zdarcia...

Matka Joanna Cierpliwa oczekująca na boisku... 

środa, 11 kwietnia 2018

Wiosenny porządek

W ubiegły piątek zrobiłam sobie na nowo kudły na blond. U fryzjerki. Stwierdzam, że wyglądam za blado i żeby nadać sobie trochę wyrazistości, muszę codziennie choć troszeczkę pomalować oczy. Z blondem najlepiej mi, kiedy już pojawi się ciemny odrost. Inaczej - jestem kompletnie bez wyrazu. 

Przyszła wiosna i strasznie mi z tego powodu dobrze. Serum rewitalizacyjne. Słońce, błękit, ciepło... Z ulgą pochowałam w pawlacze i do piwnicy zimowe okrycia i buty. Jeśli czapka, to ewentualnie taka z daszkiem. A najlepiej żadna. Po co ukrywać ten nowy blond, nie? Jeszcze tylko tydzień, dwa i świat się zazieleni, zakwitnie i zauroczy mnie na amen. Jeśli znów zginę, to znaczy, że pochłonęła mnie wiosna. Bo idę w nią jak w otchłań... Biorę aparat, telefon i idę. A to w park, a to w las, a to nad jezioro, a to na tory, a to w miasto, a to na boisko, a to na wieś... Gdziekolwiek. Byle blisko słońca i natury. Niedługo nie starczy mi nośników na zdjęcia, ale nie wiem, jak zaradzić temu uzależnieniu... 

Święta Wielkanocne były w przewadze zimne, wietrzne i mokre. Jak zwykle spędziliśmy je w naszym P. Z dużą ilością rodziny i jedzenia. Pomogłam bratowej przy kuchni i  w porządkach, ale w tym roku to głównie skoncentrowałam się na istocie tych Świąt. Po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam w całym Triduum Paschalnym i odkryłam, że bez tego te Święta nie są tym, za co je miałam. Co tam pasztety, rzeżucha, święconka i kolorowe jajka... Wszystko to jest cudowne i wspaniałe, ale to jedynie dopełnia tej właściwej PEŁNI. 

Poza tym... rozpoczęła się piłkarska runda wiosenna i choć wyciągnęłam na wierzch szpilki i inne balerinki, to jednak adidasy i trampki są najbardziej pożądane. Jak nie mecz na stadionie, to turniejowe weekendy. I wydatki. Nowe korki, nowy klubowy dres, zapisy na letnie obozy piłkarskie... Pójdę z torbami, zanim te moje Ronalda i Messie zarobią na siebie (może i na mnie przy okazji ;-)). A jak korki, to nie byle jakieś tam za 100 zł. Muszą być: ze skarpetką, Nike lub Adidas i za adekwatną cenę. Cóż, taki ze mnie uległy typ, że choć obiecałam takie cuda dopiero za dobre świadectwo, to już na Gwiazdkę kupiłam markowe halówki i już teraz muszę kupić markowe, zajebiste w swej pomarańczowej krasie korki. Dla Aleksandra. Ale to wszystko tylko za dobre oceny na półrocze i dlatego, że stare buty już są po prostu za małe! Na szczęście, buty piłkarskie i piłki to jedyne dobra materialne, których "wymaga" Ronaldo. Już nie ma jęczenia o konsolę (tu z ojcem nie zmiękniemy), ani pytań o instalację nowej gry na tablet. W zasadzie to jedyną rozrywką chłopaków jest albo gra w piłkę na dworze, albo oglądanie piłki na YouTube. Czasem pograją w Fifę na tablecie i tyle. 

Em jest jeszcze w Indiach, ale już w następnym tygodniu wraca do Amsterdamu, a na początku maja do nas :). Tym razem mieliśmy 3 miesiące rozłąki, ale jak zawsze - zleciało szybko i niebawem w domu znowu będzie większy bałagan, walizy w każdym kącie, koszule do prasowania, galimatias, dużo śmiechu i wspólne wypady. Pierwszy - do Gdyni. Na komunię mojej brataniczki. A tak a propos bratanic i siostrzeńców, to lada moment znów będę ciotką, a mój ojciec dziadkiem. Moja sis niebawem zasili nas bowiem swoim trzecim dzieckiem. Z piłkarskiej jedenastki zrobi się dwunastka. Bynajmniej nie parszywa, ha ha ha. Płeć dwunastki jeszcze nieznana. 

No, tak oto zrobiłam tu wiosenny porządek i mogę iść dalej.