poniedziałek, 30 października 2017

Kevin i Kiara

Pogoda bez zmian, czyli przepięknie okropna. Nawet koty nie chcą wychodzić na balkon dłużej, niż na kilka minut. Wyjdą, powęszą wiatr, odwiedzą balkon sąsiadów, zmoczą łapki na zapadanej terakocie i siadają na zewnętrznym parapecie (to Kiara), bądź wprost przed drzwiami (to Kevinek) i patrząc wybałuszonymi oczkami do środka, wołają błagalnie - wpuść nas już, wpuść! No i oczywiście wpuszczam. I napawam się przez chwilę zapachem tych wspaniałych, nastroszonych na chłodzie kotów... Tak, tak. Świeży, wywietrzony kotek naprawdę ładnie pachnie i do tego ma cudownie zimny, wilgotny nosek, którym można sobie robić pieczątki na policzkach :-). Dodatkowo, intensywnie różowy nos Kevina staje się na zimnie jeszcze bardziej różowy, a przepastnie czarny nosek Kiary błyszczy jeszcze bardziej, jak najwyższej jakości węgiel. Ach te nasze koty! Ta moja mała zagroda! Mój inwentarz! 

Pomimo tego, że: 

- dużo jedzą (zwłaszcza Kevin, bo rośnie) 
- zużywają dużo żwirku i roznoszą go na łapach po domu, co jest irytujące zwłaszcza, gdy chodzi się boso

 a zatem "rujnują" nas finansowo ;-)

- wszędzie zostawiają sierść (śpią w szafach i na zostawionych tu i ówdzie ubraniach)
- drapią meble (głównie kanapę i tapicerowaną pufę na kapcie)
- wygrzebują ziemię z kwiatów i wdrapują się na te większe (to Kevin!)
- łażą po meblach i strącają z nich różne rzeczy 
- włażą do mokrych zlewów i robią potem mokre ślady po podłodze
- wspinają się po nodze (Kevin!)
- roznoszą gumki od włosów, spinki i drobną biżuterię po całym domu (Kevin!)

to właśnie pomimo tego, są to kochane sierściuchy, bez których nasze życie miałoby o wiele niższą jakość! Zwłaszcza dla mnie i chłopaków. Em nie posiadał doświadczenia w posiadaniu kotów, stąd już pojawienie się u nas Kiary (3 lata temu) było dla niego swoistym novum, ale na dzień dzisiejszy można powiedzieć, że jest już dość wprawnym kociarzem. Może nie ma na punkcie kotów takiego świra jak ja i chłopcy, ale odnosi się do nich z czułością i szacunkiem. Czasami przemawia do nich jak guru, przeprasza, gdy musi zsunąć je ze swojego fotela lub wyprosić z pokoju. Niby ciągle podchodzi do nich z małą rezerwą, ale wiem, że uległ już kociemu czarowi i traktuje nasze koty jak członków rodziny. Jeśli zwraca się do nich per "beta" - nie może być inaczej. "Beta" najczęściej mówi się bowiem do dziecka :-). Prawdą jest też to, że Em zazwyczaj łatwo ulega temu, co ja i chłopcy lubimy, propagujemy, wymyślamy, hołubimy... Mamy z nim pod tym względem łatwo i cieszę się, że nie jest sztywniakiem, który terroryzuje rodzinę swoimi zasadami. Ba, to raczej rodzinka terroryzuje jego, ale jest to raczej przyjemny terror, jak mniemam, bo cóż to za terror, który polega - na przykład - na sprowadzeniu do domu kotów - pięknych, uroczych i miękkich jak aksamit... Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że w związku z powyższym, Em to rodzaj kapcia, bo nijak to pojęcie do niego nie pasuje. To jest po prostu normalny, ciepły facet, który wie, że jego szczęście zależy od szczęścia jego dzieci, żony i... kotów ;-).

Największy problem koty sprawiają wtedy, kiedy musimy gdzieś wyjechać, bo trzeba myśleć co z nimi zrobić. Ale i to da się zorganizować. Kiedy jedziemy do P., oba koty też jadą i na dodatek siedzą w jednej torbie. Nie jest to najlepszy pomysł, bo Kiara, choć jako tako już akceptuje Kevina, to jednak nie przepada za nim i więcej na niego warczy i syczy, niż okazuje mu swą miłość, ale na razie jedna torba musi im wystarczyć... Kiedy Kevin urośnie, na pewno trzeba będzie kupić drugą. I wtedy, nasze podróże z kotami będą wyglądały jak cygańska włóczęga - walizki i torby z ubraniami, torby z jedzeniem, torby z kotami... Miauuu!

Kevina znalazłam około 3 miesięcy temu. Na środku szosy, na granicy miasta Kolna i wsi Gromadzyn, tuż obok cmentarza. Mała, chuda, kosmata istota z brudną buzią, zakrwawioną wargą, przekrwionymi i zastrachanymi oczkami i podkulonym ogonem. Mało brakło, a rozjechałabym kolesia na miazgę, bo szara sierść i szara szosa zlewały się w jedno. W ostatniej chwili ominęłam zawalidrogę, szybko stanęłam na poboczu, podbiegłam do niej i bez zastanowienia zgarnęłam do bagażnika. Obok, na wjeździe do małego bloku stał gruby jegomość, który ciekawie przyglądał się mojej akcji. Zapytałam, czy nie wie co to za kot, ale wzruszył jedynie ramionami i ze spokojem wycedził - a bo ja wiem? może kto wywalił? Pewnie! Może nawet on sam! Bo kotek siedział w zasięgu jego wzroku, a gość nawet nie pofatygował się, by go chociaż odrzucić do rowu. Ech, ludzie! Od razu zawiozłam kociaka do weterynarza, gdzie dostał zastrzyki i potem już stał maskotką i ulubieńcem wszystkich dzieciaków w P. Szybko doszedł do siebie i dzisiaj mamy już  ślicznego, wesołego rozrabiakę, który najbardziej na świecie kocha swoją... przybraną mamę ;-) ;-) ;-). No co? Może sobie i pochlebiam, ale ten kociak naprawdę jest bardzo uczuciowy :-). 

Mówiłam już, że o kotach mogę bez końca? 

Ale na razie to tyle, bo mi zaraz ten koci tekst wzrośnie do lwich rozmiarów!




8 komentarzy:

  1. Kociara :)
    Ja z tej opcji- pies :) choc i na tego nie umie sie zdecydowac...ta siersc, zapach mokrego psa... jakos nie....choc spojrzenie wiernego przyjaciela warte wiele, bardzo wiele....
    Moze kiedys?
    Usciski :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chciałabym również psa, ale chyba na razie nie wchodzi to w grę, bo te 2 koty to już i tak dużo jak na blok i nasze dość podróżnicze życie. Po psiemu zawsze mogę naładować się u nas na wsi :-).

      Kot jest właśnie o tyle lepszy od psa, że mokry nie śmierdzi psem ha ha, nie wytarza się w padlinie i innym świństwie. Ale kotom trzeba zmieniać żwirek w kuwecie, także i jedno i drugie zwierzę wymaga nieco nakładów pracy i finansów, poświęcenia etc. Ja od dziecka byłam wychowywana nawet bardziej wśród zwierząt, niż ludzi ;-) i mam wielkie serce do czworonogów. Nawet jeśli ciągle mam ubrania w sierści i żwirek pod nogami, co czasem naprawdę jest irytujące, to jednak uważam, że nasz dom bez kota to byłaby... głupota, hi hi hi. A Tobie polecam psa - potem nie będziesz mogła bez niego żyć!

      Usuń

      Usuń
    2. Ja tez chce psa, ale to musi poczekac do przeprowadzki, tu nie bardzo mam warunki, chociaz zdaje sobie sprawe z faktu, ze te "warunki" to wymowka Wspanialego, ale nie bede sie kopac w tej kwestii;))
      Wiem, ze na koncu i tak bedzie jak ja chce, wiec cierpliwie poczekam.

      Usuń
    3. Star, czekam zatem niecierpliwie na Twojego "Reksia"!

      Usuń
  2. Kociaki są przesłodkie, choć osobiście dużo bardziej wolę psy :)

    roksanary.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roksano, ja równie mocno kocham psy i miałam ich w życiu wiele. Zawsze trudno mi porównywać kota i psa i oceniać który z nich jest lepszy. Każdy jest bowiem zupełnie inny, do innych celów został stworzony, a jedynym ich celem wspólnym jest być kochanym przez człowieka. Taka moja mała filozofia ;-). Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny ;-).

      Usuń
  3. U mnie grasują koty podwórkowe: Malwina i Marlena, do tego ostatnio włóczył się jakiś rudy jegomość :) Zwłaszcza Malwina czyha tylko na okazję, by wśliznąć się do domu - może to przez to, że Jadźka (to już moja ulubienica, ale już nie kotka, a sunia:) za nią nie przepada? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo serdecznie pozdrawiam Malwinę i Marlenę. Mają boskie imiona. Jadźkę pozdrawiam równie mocno, bo z psami też jestem za pan brat. Czasem tylko mam im za złe jak zagryzą kota, co - niestety - zdarzało się na naszym podwórku. Ba, nawet ostatnio, w P., przygarnięty ze schroniska Misiek zamordował w spółce z psami sąsiadów kicię Elizę - miłą i ufną... I tu doceniam przewagę kota nad psem - że kot psa nie zagryzie, a odwrotnie - i owszem...

      Usuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).