Jutro minie tydzień od powrotu Bradziagi. Z rosyjskiego 'bradziaga' znaczy tyle co włóczęga, a zatem ksywka dla mojego Em jak w mordę strzelił. U mnie w domu zaś, używało się tego określenia jako synonim określenia "dziad". Nie, nie taki dziad co dziaduje czyli żebrak lub jakiś inny oberwaniec, lump czy łachmaniarz a raczej dziad w pojęciu łapserdaka, skurczybyka bądź skubańca.
Słowa 'bradziaga' często używała moja Mama. A to bradziaga! - mawiała na tego lub owego, kiedy ten lub ów coś nabroił, przy czym waga czynu w kontekście tego określenia bywała przeważnie lekka a nierzadko również zabawna. Określenia na występki wagi ciężkiej przybierały bowiem bardziej mroczny i zdecydowany charakter. Jeśli ktoś w tym momencie ma ochotę zapytać, czy nasza Mama używała słów powszechnie określanych jako bluzgi, to informuję, że: jako matka 5-ki dzieci, jako żona nie zawsze kryształowego męża, jako synowa teściów, którzy tego Jej męża a swojego jedynego obok 4 córek syna mieli za oczko w głowie a Jej samej niekoniecznie (z czasem się to trochę zmieniło, ale jednak!), jako gospodyni, która od zawsze miała na głowie to nasze wielkie gospodarstwo rolne (pola, łąki, pastwiska, sady, ogrody, ogródki i podwórka, krowy, świnie, owce, konie, króliki, nutrie, norki, tchórzofretki, psy, koty, kury, kaczki, gęsi, indyki, perliczki i gołębie - nie wszystko na raz i nie wszystko zawsze - ale jednak!) - miała prawo sobie zakląć i jeśli tylko sytuacja sprzyjała czyli świat dookoła wydawał się nie do zniesienia i nie do uniesienia - potrafiła powiedzieć - no, żesz kurwa! tudzież bez ogródek określić kogoś skurwysynem.
Fakt, że Mama nie żyje a powszechnie mamy tendencję do mówienia o zmarłych raczej delikatnie i w dobrym tonie, nie oznacza, że jeszcze całkiem niedawno nie była człowiekiem z krwi i kości, który jadł, pił, chodził, spał i mówił - również dosadnie. Siłą woli wypieramy z pamięci o zmarłych wszystko to, co było w nich bardzo mocno ludzkie i tworzymy ich sobie w umyśle niejako na nowo - jako byt niematerialny - niewidzialny duch, przezroczysty anioł czy kwant energii. Nosimy w sobie ich bledniejący wizerunek, który po jakimś czasie zupełnie już nie przypomina TEGO ziemskiego człowieka, którym byli. W moim umyśle Mama jest jeszcze ciągle żywa, ale wiem, że z czasem będzie stawała się "coraz bardziej umarła", coraz bardziej transparentna i nierzeczywista. Tym bardziej więc staram się pielęgnować Jej ziemski, człowieczy obraz. Odnajduję go na każdym kroku - zwłaszcza jak jestem w P. Odnajduję go również w tych wszystkich powtarzanych za nią powiedzonkach. Nasza Mama miała bowiem niezwykły dar do ich wymyślania. Wymyślania na pniu, na poczekaniu, od ręki. Dar do wymyślania rozmaitych określeń, ksywek i porównań oraz do tworzenia słów, których w słowniku nie jest i nie było dane uświadczyć i których pochodzenia nijak nie można było ustalić. I, co ciekawe, wydaje mi się, że cała nasza piątka godnie wyssała sobie ten "talent" z Jej mlekiem ;).
Słowa 'bradziaga' często używała moja Mama. A to bradziaga! - mawiała na tego lub owego, kiedy ten lub ów coś nabroił, przy czym waga czynu w kontekście tego określenia bywała przeważnie lekka a nierzadko również zabawna. Określenia na występki wagi ciężkiej przybierały bowiem bardziej mroczny i zdecydowany charakter. Jeśli ktoś w tym momencie ma ochotę zapytać, czy nasza Mama używała słów powszechnie określanych jako bluzgi, to informuję, że: jako matka 5-ki dzieci, jako żona nie zawsze kryształowego męża, jako synowa teściów, którzy tego Jej męża a swojego jedynego obok 4 córek syna mieli za oczko w głowie a Jej samej niekoniecznie (z czasem się to trochę zmieniło, ale jednak!), jako gospodyni, która od zawsze miała na głowie to nasze wielkie gospodarstwo rolne (pola, łąki, pastwiska, sady, ogrody, ogródki i podwórka, krowy, świnie, owce, konie, króliki, nutrie, norki, tchórzofretki, psy, koty, kury, kaczki, gęsi, indyki, perliczki i gołębie - nie wszystko na raz i nie wszystko zawsze - ale jednak!) - miała prawo sobie zakląć i jeśli tylko sytuacja sprzyjała czyli świat dookoła wydawał się nie do zniesienia i nie do uniesienia - potrafiła powiedzieć - no, żesz kurwa! tudzież bez ogródek określić kogoś skurwysynem.
Fakt, że Mama nie żyje a powszechnie mamy tendencję do mówienia o zmarłych raczej delikatnie i w dobrym tonie, nie oznacza, że jeszcze całkiem niedawno nie była człowiekiem z krwi i kości, który jadł, pił, chodził, spał i mówił - również dosadnie. Siłą woli wypieramy z pamięci o zmarłych wszystko to, co było w nich bardzo mocno ludzkie i tworzymy ich sobie w umyśle niejako na nowo - jako byt niematerialny - niewidzialny duch, przezroczysty anioł czy kwant energii. Nosimy w sobie ich bledniejący wizerunek, który po jakimś czasie zupełnie już nie przypomina TEGO ziemskiego człowieka, którym byli. W moim umyśle Mama jest jeszcze ciągle żywa, ale wiem, że z czasem będzie stawała się "coraz bardziej umarła", coraz bardziej transparentna i nierzeczywista. Tym bardziej więc staram się pielęgnować Jej ziemski, człowieczy obraz. Odnajduję go na każdym kroku - zwłaszcza jak jestem w P. Odnajduję go również w tych wszystkich powtarzanych za nią powiedzonkach. Nasza Mama miała bowiem niezwykły dar do ich wymyślania. Wymyślania na pniu, na poczekaniu, od ręki. Dar do wymyślania rozmaitych określeń, ksywek i porównań oraz do tworzenia słów, których w słowniku nie jest i nie było dane uświadczyć i których pochodzenia nijak nie można było ustalić. I, co ciekawe, wydaje mi się, że cała nasza piątka godnie wyssała sobie ten "talent" z Jej mlekiem ;).
Hmmm... Post miał tyczyć Bradziagi czyli w tym przypadku męża mojego, który powrócił do domu (spokojnie, nie na długo). Tymczasem 'bradziaga' jako słowo poprowadziło mnie manowcami do Mamy, która dzisiaj też powróciła - w moim śnie. Kiedy się przebudziłam nie wiedziałam co jest prawdą - czy to, że Ona żyje, czy to, że jednak nie. Bo w moich snach bardzo często jest tak, że Mama żyje, choć wszyscy dookoła mamy świadomość, że przecież zmarła. Wcześniej, w podobny sposób śnili mi się wszyscy zmarli z naszego domu - Babcia, Dziadek i Stryjek. No. Bo ja już 4 pogrzeby najbliższych osób w naszym domu w P. przeżyłam... Pierwszy w moje 18-ste urodziny (Stryjek - brat Dziadka, stary kawaler od zawsze z nami mieszkający, dożył 89 lat), drugi jak byłam 22 letnią studentką (Dziadek, dożył lat 82), trzeci, kiedy kończyłam aplikację prokuratorską (Babcia, dożyła lat 81). Czwarty - WIADOMO.
Spośród tych 4 osób jedna umierała na moich oczach. Dziadek. Było nas obok Niego więcej i wszyscy jak jeden mąż przeżywaliśmy swoisty szok. Śmierć zabierała go zdecydowanie a On usiłował się bronić - przynajmniej tak to dla mnie wtedy wyglądało. Był wczesny poranek 26 czercwa. Doiłam z rodzicami krowy, kiedy ktoś zawołał Ojca do domu. Pobiegła i Mama, pobiegłam i ja. I Babcia była obok i któreś moje rodzeństwo, może ktoś jeszcze? Nie pamiętam dokładnie, wszak było to blisko 20 lat temu... Mimo wszystko - noszę w sobie ten obraz. Był naprawdę dość dramatyczny. Bałam się. A kiedy Dziadek oddał ostatnie tchnienie - nasze osłupiałe wpierw z emocji oczy pomiękły a strach ustąpił dziwnemu poczuciu ulgi (Dziadek naprawdę się męczył - brakło mu tchu i charczał próbując coś mówić i łapiąc mojego Ojca za mankiety...).
Stryjek też zmarł w domu. Kiedy rano jechałam do szkoły, jeszcze żył. Kiedy wróciłam, na bramie wisiała już fioletowa chorągiew.
Babcia zmarła w szpitalu. Byłam w tym czasie na aplikanckim szkoleniu w Białymstoku. Śmierć ponoć miała lekką... W Jej ostatnie dni, tygodnie, miesiące może, sporo się Nią w domu opiekowałam.
Dziadek ze strony Mamy zmarł na gruźlicę kiedy Mama miała 13 lat a zatem nigdy go nie poznałam. Mama Mamy nie mieszkała z nami, więc Jej śmierć była dla mnie jakby mniej bolesna, choć przed śmiercią Babcia leżała 3 lata w łóżku z uwagi na połamaną kość biodrową i z tej racji bardzo często ją odwiedzaliśmy. Zmarła w 2005 roku w wieku 83 lat. Również w szpitalu.
Mama zaś... Na Nią jeszcze przyjdzie tutaj czas.
Wszystkie pogrzeby, jak napisałam wyżej, odbywały się u nas w domu a nie w kaplicach. Przez dom przewijały się tabuny ludzi, nocowaliśmy wiele osób z rodziny, przewracaliśmy normalną rzeczywistość dnia codziennego do góry nogami. Wszystkie trumny niesione były z domu do naszych figurek (Krzyż i Matka Boska) znajdujących się po drodze do miasta, jakieś 300 m. od domu. Nieśli je moi bracia - rodzeni i cioteczni. Wszyscy zebrani zaś, dreptali za tymi trumnami w owej ostatniej wiejskiej podróży naszych zmarłych. Koło figurek, po ostatniej modlitwie wśród pól i poświęceniu ich przez księdza, trumny wstawiano na karawan a żyjący siadali w swoje samochody po czym niezwykła zmotoryzowana procesja toczyła się naszą polną drogą do miasteczka, do kościoła i na koniec na cmentarz.
Rzecz jasna, najbardziej wzruszający i wyjątkowy był dla nas pogrzeb Mamy, ale o nim - jak też o tym jak Jej się umarło, jak dotarła do mnie "TA" wieść i co przeżywałam w tych najgorszych momentach, jeszcze kiedyś napiszę.
No i tak to. W pierwotnym założeniu miała to być lekka... foto relacja z dnia powrotu Em! Bradziagi, znaczy się. Tymczasem za sprawą tego słowa poszłam na takie boki, że aż zahaczyłam o śmierć. Powłóczyłam się jak ten bradziaga po zaświatach i cmentarzach... Ale - jak już wiecie - śmierć nie jest dla mnie czymś obcym. No i przecież, co by nie zapomnieć, ja się w Święto Zmarłych urodziłam!
Publikuję, bo jak się jeszcze zawaham, to mi znów wypomnicie, że tu już nie setka a trochę ponad, a ja nadal w milczenia mocy!
Spośród tych 4 osób jedna umierała na moich oczach. Dziadek. Było nas obok Niego więcej i wszyscy jak jeden mąż przeżywaliśmy swoisty szok. Śmierć zabierała go zdecydowanie a On usiłował się bronić - przynajmniej tak to dla mnie wtedy wyglądało. Był wczesny poranek 26 czercwa. Doiłam z rodzicami krowy, kiedy ktoś zawołał Ojca do domu. Pobiegła i Mama, pobiegłam i ja. I Babcia była obok i któreś moje rodzeństwo, może ktoś jeszcze? Nie pamiętam dokładnie, wszak było to blisko 20 lat temu... Mimo wszystko - noszę w sobie ten obraz. Był naprawdę dość dramatyczny. Bałam się. A kiedy Dziadek oddał ostatnie tchnienie - nasze osłupiałe wpierw z emocji oczy pomiękły a strach ustąpił dziwnemu poczuciu ulgi (Dziadek naprawdę się męczył - brakło mu tchu i charczał próbując coś mówić i łapiąc mojego Ojca za mankiety...).
Stryjek też zmarł w domu. Kiedy rano jechałam do szkoły, jeszcze żył. Kiedy wróciłam, na bramie wisiała już fioletowa chorągiew.
Babcia zmarła w szpitalu. Byłam w tym czasie na aplikanckim szkoleniu w Białymstoku. Śmierć ponoć miała lekką... W Jej ostatnie dni, tygodnie, miesiące może, sporo się Nią w domu opiekowałam.
Dziadek ze strony Mamy zmarł na gruźlicę kiedy Mama miała 13 lat a zatem nigdy go nie poznałam. Mama Mamy nie mieszkała z nami, więc Jej śmierć była dla mnie jakby mniej bolesna, choć przed śmiercią Babcia leżała 3 lata w łóżku z uwagi na połamaną kość biodrową i z tej racji bardzo często ją odwiedzaliśmy. Zmarła w 2005 roku w wieku 83 lat. Również w szpitalu.
Mama zaś... Na Nią jeszcze przyjdzie tutaj czas.
Wszystkie pogrzeby, jak napisałam wyżej, odbywały się u nas w domu a nie w kaplicach. Przez dom przewijały się tabuny ludzi, nocowaliśmy wiele osób z rodziny, przewracaliśmy normalną rzeczywistość dnia codziennego do góry nogami. Wszystkie trumny niesione były z domu do naszych figurek (Krzyż i Matka Boska) znajdujących się po drodze do miasta, jakieś 300 m. od domu. Nieśli je moi bracia - rodzeni i cioteczni. Wszyscy zebrani zaś, dreptali za tymi trumnami w owej ostatniej wiejskiej podróży naszych zmarłych. Koło figurek, po ostatniej modlitwie wśród pól i poświęceniu ich przez księdza, trumny wstawiano na karawan a żyjący siadali w swoje samochody po czym niezwykła zmotoryzowana procesja toczyła się naszą polną drogą do miasteczka, do kościoła i na koniec na cmentarz.
Rzecz jasna, najbardziej wzruszający i wyjątkowy był dla nas pogrzeb Mamy, ale o nim - jak też o tym jak Jej się umarło, jak dotarła do mnie "TA" wieść i co przeżywałam w tych najgorszych momentach, jeszcze kiedyś napiszę.
No i tak to. W pierwotnym założeniu miała to być lekka... foto relacja z dnia powrotu Em! Bradziagi, znaczy się. Tymczasem za sprawą tego słowa poszłam na takie boki, że aż zahaczyłam o śmierć. Powłóczyłam się jak ten bradziaga po zaświatach i cmentarzach... Ale - jak już wiecie - śmierć nie jest dla mnie czymś obcym. No i przecież, co by nie zapomnieć, ja się w Święto Zmarłych urodziłam!
Publikuję, bo jak się jeszcze zawaham, to mi znów wypomnicie, że tu już nie setka a trochę ponad, a ja nadal w milczenia mocy!
Tak mi przyszło na myśl w trakcie lektury - czy u Was, na Podlasiu, praktykuje się tzw. fotografię pośmiertną?
OdpowiedzUsuńW którejś notce wyjaśnię, czemu o to pytam!
Nic nie szkodzi, że notka miała być o czym innym - bardzo przyjemnie czyta się wszytko, co takim lekkim piórem napisane. Fotorelację jeszcze nadrobisz, prawda? :)
:*
Jako takiej, sformalizowanej - chyba nie... Może kiedyś? Bo mam bardzo stare zdjęcia rodzinne z pogrzebów. Za swoich czasów nie pamiętam. Ja sama robiłam fotki na "naszych" pogrzebach (rodzinny paparazzi ;-) - poza pogrzebem Mamy. Okazuje się, że te zdjęcia są o tyle wartościowe, że załapali się nich Ci ludzie (rodzina czy znajomi), których normalnie nie byłoby szans nigdy na tych zdjęciach mieć - a miło po latach popatrzeć i powspominać.
UsuńFoto relacja już jest, Zaczytana Pani :).
Z dzieciństwa też pamiętam wiejskie pogrzeby, gdy zmarły pozostawał w domu do czasu swojej ostatniej drogi. Przez mgłę pamiętam, że ludzie zbierali się w domu zmarłego, gdzie się modlili, a potem rozmawiali, snuli róże opowieści. Tak, to nie było tylko przeżycie jednej rodziny, tylko całej wiejskiej wspólnoty...
OdpowiedzUsuńAno, Tesiu, dokładnie tak. O ile mieszka się na wsi i ma duży dom z podwórkiem bez granic (jak u nas) jest to nawet fajne (choć to niezbyt odpowiednie określenie), ale już w ciasnym blokowym mieszkaniu - może być udręką. Teraz jednak, nawet ci co są ze wsi i ci co w ogóle mają duże domy często rezygnują z pogrzebu w domu, bo jest przy tym wiele zachodu. Oj, wiele!!! Nasza Mama jednak była w domu i na pewno tak samo kieeeedyś będzie z Ojcem.
UsuńI mnie dziś tata się śnił... Często mi się śni. Tak realnie i żywo... Dziś polecił mi kupić lotto i kupiłam:-))))) może przesyła mi jakiś znak?!;-)))))))
OdpowiedzUsuńTen sam kraj a jak rożne zwyczaje pogrzebowe... Co region to obyczaj...
U mnie niebawem minie pół roku i jestem chyba juz na etapie idealizowania... Pamiętam, wspominam tylko te dobre chwile, a przecież i smutnych, ludzkich nie brakowało...
Nadal boję się porannych telefonów :-(
Przepraszam Cię za ten chaos myśli
Mujer, nie przepraszaj! Nie ma za co. Nasi rodzice odeszli niemal w tym samym czasie... Rozumiemy się bez słów.
UsuńPoranny telefon... Tak, ten był najgorszy!
To prawda, że z czasem pamięć o nawet najbliższych osobach nieco blednie - a może raczej nie tyle blednie pamięć o nich, co ból staje się mniej dojmujący. Ilekroć śni mi się ktoś z bliskich, którzy odeszli, mam jednocześnie świadomość, że to tylko sen- śnię i w czasie snu sama siebie się pytam, jak to możliwe, że z nimi rozmawiam, skoro oni już nie żyją. Wybielanie pośmiertne jest dość charakterystyczne dla polskiej kultury i czasami powoduje to dość zabawne sytuacje - np. wdowa po nałogowym alkoholiku, który ją katował, rujnował rodzinę i kilka osób przez niego cierpiało - nagle na jego pogrzebie dostaje napadu żalu i chce wskakiwać do wykopanej mogiły, bo jej szczęście odeszło. To autentyczna scena, nie mój wymysł. Staraj się pamiętać Mamę taką z krwi i kości, taką jaka była na co dzień, z Jej powiedzonkami.To z czasem (co się może teraz wydawać dziwne) przynosi ulgę w tęsknocie. Bo wtedy jest tak, jakby nadal była w tym wymiarze, tyle tylko, że daleko.
OdpowiedzUsuńAmisha, wiesz, że lubię Cię czytać, nawet jeśli piszesz nie na taki temat, jaki sobie założyłaś. No to teraz poczekam na obiecaną fotorelację z powrotu Twego "włóczęgi".
Miłego, ;)
P.S.
Dziewczyno, Ty to masz życie niczym żona marynarza:)))
Sytuacja z wdową po tym katującym ją pijakiem to chyba nie jedyna znana historii...
UsuńMamę pamiętam właśnie taką normalną, ale nie ukrywam, że czasem sen miesza się z jawą i tracę rozeznanie. Chwilami wydaje mi się, że Mama zaraz wejdzie do nas do pokoju albo spotkam ją w kuchni a chwilami nie mogę jej sobie tuż obok wyobrazić... Ech!
No, troszkę jak żona marynarza jestem, choć mam brata marynarza i on bywa w domu prawie zawsze ;) (ale to oficer marynarki wojennej, czyli ma inaczej niż ten z floty handlowej).
Zawsze mi miło jak ktoś pisze, że lubi mnie czytać... Dziękuję! Zresztą, z wzajemnością Anabell!
Lubię tu do Ciebie wpadać i czytać Twoje słowa, choćby miały opisywać przepis na kisiel:)
OdpowiedzUsuńDałaś mi do myślenia tym postem,i wzięło mi się na wspominki...
Byłam przy śmierci bardzo bliskiej Cioci,pamiętam dokładnie co się działo...
Długo,długo wszystko to było w mojej głowie i nie dawałam sobie z tym rady.
Do dziś pamiętam ostatnie Jej słowa.
Robiła w powietrzu krzyż i prosiła nas abyśmy ugotowali ziemniaki na drogę...
Ach,aż mi się łza zakręciła w oku...
Ściskam!:*
Czyli kolejny wpis może być o kisielu? Spoko, zrobi się ;). Albo wykorzystam pomysł w razie braku laku.
UsuńW sumie to nawet mi miło, że kogoś tu bierze na wspominki. O zmarłych bowiem, tak na co dzień wcale się nie pamięta!
Ziemniaki na drogę... Rozczulające... Chlip.
to ja..jedna z tych ponad 100 :)
OdpowiedzUsuńlubie twoja forme zapisu takich powaznych spraw... jak juz kiedys pisalam ja tez niedawno stracilam mame, czesto mi brak jej obecnosci , telefonow i "dobrych" ;) rad
pisz czesciej, jakos tak lzej o tym myslec czytajac Twoje wspominki :)
Przeważnie zawsze brak nam tych naszych Mam - zwłaszcza jak odejdą w wieku "zupełnie nie do umierania". Łączę się w ty bólu, choć jak wiadomo - z czasem i on łagodnieje.
UsuńZ najlepszymi tekstami jest jak z najlepszymi zakupami (przynajmniej z moimi zakupami;) - gdy idziesz na zakupy w konkretnym celu, zwykle nic ci się nie podoba i w sklepach nic nie ma, a gdy idziesz na spacer, podoba ci się niemal każda wystawa. Tak samo z treściami: planujesz napisać A, a płyniesz i zamiast do B, opływasz je i dopływasz niemal do Z. I płyniesz pięknie, mimo dość trudnego tematu. Na B jak bradziaga jeszcze przyjdzie czas :)
OdpowiedzUsuńA przy okazji przypomniałaś mi moich dziadków. W moim domku w J. też trochę ludzi się przewinęło, by pożegnać najpierw babcię, a niemal dokładnie 2 lata później - dziadka, którzy z nami mieszkali. I u mnie te pożegnania wiążą się z niezwykłymi przeżyciami, których być może nie byłoby, gdyby Oni mieli czekać na ostatnią drogę w kaplicy. Zwłaszcza moment odejścia dziadka mocno się odbił i na mnie, i jak później się dowiedziałam, również na moim ojcu (czy na kimś jeszcze nie wiem, nikt więcej się nie "chwalił") - oboje czuliśmy to samo. Dziadek już gasł w domu, ale przyplątało się zapalenie płuc i trafił do szpitala. Tam zmarł. 23 grudnia wieczorem. I dla mnie, i dla taty noc była niespokojna. W Wigilię udało się dopełnić formalności i dziadek święta "spędził" z nami. Nigdy w życiu tak dobrze nie spałam. I ojciec też spokojnie zasnął. I to było niezwykłe, bo z dziadkiem nie łączyły nas więzy krwi - ojciec mojego ojca zmarł, gdy ten miał 5 lat, a babcia wyszła za mąż po raz drugi 10 lat później. Niemniej dla mnie to był jedyny dziadek, jakiego znałam - ojciec mojej mamy zmarł, gdy ta była w szkole średniej.
Ps: Widzisz, do jakich zwierzeń doprowadzasz, zbaczając z tematu? Robisz to cudownie :)
Ano, widzisz jak fajnie - też się czegoś o Twojej historii dowiedziałam. A lubię czytać o rodzinnych perypetiach, o tym co było, co się wydarzyło...
UsuńCo do tego dryfowania po temacie i w efekcie totalnego go obejścia, by dopłynąć zupełnie gdzie indziej - święta racja. Ja mam tak bardzo często. Za 1 słowem potrafię podążyć na niezbadane manowce...
Do Twoich tekstów zabieram się zawsze, kiedy mam odpowiednią ilość czasu i gorącą kawę w kubku.
OdpowiedzUsuńTakie pogrzeby znam. I to wcale nie z dzieciństwa. Tak żegnałam wszystkie ciocie-babcie oraz babcię i dziadka czyli rodziców mamy, dziadka czyli tatę taty, siostrę taty... Wszyscy czekali w domu na swoją ostatnią drogę. Ci najstarsi niesieni byli na ramionach najbliższych w rodzinie mężczyzn.... Pamiętam jak mój tato i wujkowie nieśli babcię i dziadka... I masz rację, że obraz bliskich zmarłych z czasem staje się transparentny. Ale pięknie potrafią przypomnieć nam się w snach, jeśli oczywiście w nich wracają.
Straszny Bradziaga ten Twój EM :)
Ps. Aplikacja prokuratorska??????????????
Tak, tak nasza Amisha jest prokuratorem:)
UsuńTrzeba się mieć na baczności:)
Dużo kawy i dużo czasu - jestem zupełnie nieekonomiczna, Sun. Wyyybacz, kochana!
UsuńNo widzisz, w kwestii pogrzebów mamy podobne wspomnienia. Aha - pytanie - masz jeszcze 1 Babcię? U mnie, jeśli chodzi o rodzeństwo rodziców to Mama poszła TAM pierwsza. Prawie najmłodsza z nich wszystkich...
PS. Tak, zrobiło się aplikację. Zdało pięknie egzamin końcowy, otrzymało dyplom i ... jakoś się rozeszło ;)
Żółwinko - jestem nim z wykształcenia, że tak powiem. Z praktyki i wykonywanego zawodu już nie, więc spoko - nie ma się kogo bać! Poza tym - prokurator też człowiek ;-)))
UsuńPrzytulnie u Ciebie - śmierć bolesna, ale przecież nieunikniona......
OdpowiedzUsuńMamy śmierć wspominam najboleśniej;(
Przytulam;)
Ano, Mama boli najbardziej, Misiu. Również przytulam.
UsuńTo już wiem po kim odziedziczyłaś niesamowitą zdolność do tworzenia takich tekstów! Pięknych, lekkich, mądrych, pełnych alegorii, napisanych tak, że czytacz a to zastanowi się chwile, a to odpocznie, a to uśmiechnie się w duchu.
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie znalazłam drugiej takiej blogerki :)
Na post o M przyjdzie widać osobny czas :]
Mysko, no weź... Bo wlazę po biurko jak jaka... mysz! Chyba lepszego komplementu nie mogłam dostać. Dziękuję Ci!
UsuńCieszę się gdy śnią mi się moi bliscy, którzy odeszli. od razu biegnę na cmentarz zapalić świeczkę i się pomodlić. czasami właśnie tak sobie tłumaczę, tata mi się śnił, dawno u niego nie byłam i pędze posiedzieć. Co do pogrzebów w domu to przeżyłam taki pierwszy raz jako mała dziewczynka gdy umarła prababcia, jeszcze zdjęcia robili, nie wiem po co. W ogóle kiedyś robiono zdjęcia, sama takie posiadam, ale nigdy ich nie oglądam, bo z perspektywy czasu wole pamiętać żywych. Moja babcia już się z domu nie chce ruszać, chociaż jeszcze nie jest aż tak tragicznie z nią, bo chce umrzeć w domu i aby do domu wszyscy przyszli się pomodlić, to jest dla niej bardzo ważne.
OdpowiedzUsuńJa też się cieszę jak bliscy się śnią - byle tylko dobrze! Czasem jednak takie sny mnie dręczą - bo przeżywam rozdwojenie - budzę się i nie wiem co jest grane.
UsuńUmrzeć w domu - myślę, że też tak bym chciała, ale wiemy, że śmierć nie wybiera. Nadchodzi gdzie i kiedy chce.
Napisłaś przejmująco, ale spokojnie... ściskam Cię kobieto Bradziagi :)
OdpowiedzUsuńIzabelko, bo we mnie jest już spokój :). Żal, tęsknota, ból - też, ale już nie dramat.
UsuńA ja nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńSciskam mocno.
Bardziagę pozdrów;)
Stokrotko, nic nie musisz :).
UsuńZatrzymałam się, powspominałam... wzruszyłam.
OdpowiedzUsuńJak zawsze u Ciebie.
Przypomniałam sobie Babcie. To prawda, że z czasem obraz nam się zaciera. Mimo że w tym roku minie (tylko/aż ???) 10 lat odkąd jej z nami nie ma, Jej obraz przywołuję głównie ze zdjęć :(
Ahh ten Twój Bradziaga ;)
Na fotorelację czekam niecierpliwie.
I nigdy nie wahaj się przed publikacją.
Fajnie napisała mała czarna - ja też lubię czytać wszystko co piszesz, "choćby przepis na kisiel" ;)
No i tym oto sposobem, wszyscy powyciągali z pamięci swoich zmarłych rodziców, dziadków, babcie, ciotki... I dobrze! 10 lat zdaje się dużo, ale czas tak gna, że na co dzień nie czujemy jego upływu. Zdaje się, że babcia/mama/ciocia dopiero co... A tu proszę! Już dycha. I kiedy to zleciało...
UsuńFotorelacja już jest :). Tym razem - mimo korekt i obiekcji, nie zawahałam się!
O kisielu, jak obiecałam małej czarnej, być może kiedyś też napiszę ;)