Na życzenie Magdaleny, poniżej historia przyrządzenia mojej wczorajszej polewki z kukurydzą, kurczakiem i kilkoma innymi składnikami :-). Jako rasowy nieumiaka tak korzystania, jak i podawania przepisów, ten podaję również w dość niekonwencjonalny sposób. Mam nadzieję, że uda się z niego wysupłać istotę i przygotować mniej lub bardziej zbliżoną do mojego oryginału pożywną i rozgrzewającą zupę KUKURYKU (ogłaszam patent na nazwę, bo jest ci ona TYLKO i wyłącznie moja i pochodzi tak od kukurydzy, jak i od kukuryka ;-)).
Potrzebujemy:
1 podwójny filet z kurczaka
2 puszki kukurydzy
1 marchew
1 pietruszka
1 łodyga selera naciowego
5 ziemniaków
1/3 czerwonej papryki (opcjonalnie, mnie zbywała w lodówce...)
2 cebule
3 ząbki czosnku
kawałek zielonego liścia pora (opcjonalnie, mnie zbywał w lodówce...)
ziele angielskie
listek laurowy
pół łyżeczki kuminu
płaska łyżeczka kurkumy (opcjonalnie, ale polecam - byle nie za dużo)
pieprz czarny
pieprz ziołowy
papryka mielona łagodna
estagon
chilli
łyżeczka przyprawy suszone pomidory&czosnek&bazylia (opcjonalnie)
czubata łyżka mąki kukurydzianej
2 kostki bulionowe
Najpierw zajęłam się piersią kurczaka, krojąc ją na małe kawałeczki.
Następnie wyciągnęłam na światło dzienne patelnię i wrzuciłam na nią pół łyżki smalcu (oleju nie miałam, na oliwie z oliwek mięsa smażyć nie lubię). Kiedy tłuszcz roztopił się i porządnie rozgrzał, wrzuciłam nań ziarenka kuminu, by po chwilce mieszania ich w owym niezdrowym (czyżby aby?) tuku, zsunąć im do towarzystwa kopczyk z pokrojonego drobno mięsiwa. Rozkruszyłam w to wszystko warzywną kostkę bulionową (kupną, ale możecie ponoć zrobić swoje własne, bądź kostkę pominąć, a użyć np tylko soli i ewentualnie innych, ulubionych przypraw) i smażyłam, mieszając od czasu do czasu drewnianą warząchewką. W międzyczasie posiekałam cebulki i czosnek w dowolne, spontaniczne kawałki. Dorzuciłam do kurczęcia i smażyłam wszystko do czasu, aż kurczę się przyrumieniło.
Na drugim palniku nastawiłam gar z wodą. Kiedy woda zabulgotała, utopiłam w niej drugą kostkę bulionową - tym razem o nazwie "rosół z kury" i wrzuciłam: listek laurowy, ziele angielskie, starte na tarce jarzynówce marchew i pietruszkę oraz pokrojone w kostkę: ziemniaki, selera naciowego, paprykę i pora. Kiedy warzywa się zagotowały , chlupnęłam w nie mięsko z patelni oraz kukurydzę z obu puszek. Dorzuciłam też łodygi kopru i wiązkę zasuszonej natki pietruszki. Doprawiłam czym mi było po drodze i gotowałam do miękkości ziemniaków.
Na koniec rozbełtałam w kubeczku łyżkę mąki kukurydzianej z wodą i powstałą zawiesinę dolałam do zupy. Zagotowałam mieszając.
Parujące jadło szybko wylądowało w sporej wielkości salaterce. Ubogaciłam je szczyptą chilli, grubo zmielonym pieprzem i garścią posiekanej zieleniny (szczypior, natka pietruszki i selera, koper). Wiem, że wielu przeciwników (podobnie jak w/w kostki bulionowe) ma przyprawa składająca się z hydrolizatu białkowego i potocznie zwana maggi, ale ja lubię i często do zup dodaję (tylko li do swej miseczki). No co? Ale za to cukrem nie szastam na prawo i na lewo... (muszę się jakoś bronić, choć nie wiem, czy muszę naprawdę, czy tylko tak się przyjęło, że czasami zanim człeka skrytykują i zaatakują, to on już, na wszelki wypadek wytacza - nawet mało logiczne - działa obronne, ech!).
Pożarłam tej zupki 2 salatery. Takie naprawdę spore. Jedna po drugiej. Łapczywie. Z zachwytem. Z wielkim smakiem. Ledwo się potem uniosłam... Kuchnia bez zup, to dla mnie nie kuchnia. Oddam wszelkie kotlety, naleśniki, makarony, zapiekanki, pizze i w ogóle wszystko za dobrą zupę. Każdą. Dlatego często zupy gotuję i czasami poszukuję nowości, bądź najzwyczajniej w świecie oddaję się swojej fantazji i wymyślam - nierzadko bazując na tym, co w szafkach i lodówce piszczy i domaga się użycia.
A zatem, panowie i panie - zapraszam do garów :-)
PS. Zapomniałam nadmienić, że w mojej zupie wylądowała też resztka sosu pomidorowego do pizzy z Da Grasso, którą zamawialiśmy z chłopakami na niedzielne popołudnie. Co by się nie zmarnował, a nie, że trzeba. Zupełnie tam nie przeszkadzał, ale nie musicie ujmować go w składnikach - a już na pewno nie kupujcie specjalnie pizzy i nie zostawiajcie w tym celu łyżki sosu ;-).