wtorek, 23 stycznia 2018

Plan nie tylko na dziś

Dzisiaj rozpoczęło mi się mniej więcej o 6.30, kiedy to obudziłam się i poczułam, że jestem idealnie wyspana. Ot, tak po prostu. To naprawdę wielkie błogosławieństwo - otworzyć oczy i poczuć, że można od razu wstać, bez ziewania, bez przeciągania się i bez walenia z nienawiścią budzika w... ekran. Oczywiście nie zerwałam się z łóżka w te pędy, bo jeszcze by mi się zakręciło z tego porannego szczęścia we łbie. Pobawiłam się zatem najpierw z Kevinem (a raczej on ze mną), potem przejrzałam aktualności na telefonie (niestety), następnie poprzytulałam się z Maksiem, który dzisiaj spał ze mną i wreszcie uznawszy, że pora na siku i kawę, wyskoczyłam prosto w kapcie i udałam się do łazienno-kuchennej części mieszkania. 

Po pierwszej kawie zabrałam się za układanie w kuchennych szafkach, czego skutkiem ułożyłam plan gastronomiczny na nadchodzące dni. Znalazłam bowiem w tych szafkach: zestaw do samodzielnego wykonania sushi, papier ryżowy, 4 paczki soczewicy, woreczek kaszy jaglanej i makaron cannelloni. I jeszcze mąkę z ciecierzycy, która póki co pozostaje bez planu, bo nie wiem co mam z taką mąką zrobić. Ciecierzycę czasem przyrządzam, i owszem, ale mąki jeszcze nie używałam i będę musiała zasięgnąć na nią idei z Internetu. 

Także, ten tego.

Plan na dzisiaj jest taki, że:

- najpierw zmniejszę ilość soczewicy i ugotuję jedną jej paczkę w standardowym stylu indyjskim - aromatyczną i na gęsto.

I w zasadzie to wszystko jeśli chodzi o dzisiejsze gotowanie ;-) ;-) ;-). 

Jutro zabieram się za sajgonki, które bardzo lubię, ale sama nigdy nie robiłam, więc czeka mnie wyzwanie.

Pojutrze napcham jakimś nadzieniem  rurki cannelloni. Nie przepadam za makaronami - szczerze. Tak jak nie mogę żyć bez ziemniaków, tak makaron plasuj się u mnie na dość dalekim miejscu, ale skoro już te grube makaronowe rury kiedyś kupiłam, to w końcu muszę je i wykorzystać.

Kaszkę jaglaną... ugotuję sobie kiedyś zamiast ziemniaków.

Samodzielne sushi... Hmmm, zbieram się na nie od kilku lat... Ciekawe, ile jeszcze tych lat upłynie, zanim dokonam dzieła...

*. *. *

Poza tym, że przetrząchnęłam kuchenne szafki i ułożyłam plany kulinarne na kilka dni, to co by tu jeszcze dziś zrobić, żeby drugi dzień ferii nie poszedł na zmarnowanie...

To tak:

1. Biblioteka miejska. Jak dotąd wypożyczyłam tam i przeczytałam aż jedną książkę. Ale za to grubą! Ponad 800 stron! Powieść "Hinduskie zaślubiny", która określana jest mianem indyjskiego "Przeminęło z wiatrem". Nie czytałam "Przeminęło z wiatrem" (oglądałam jedynie na wyrywki film), stąd nie mam porównania, ale książka nawet mi się podobała. Wszystko, co traktuje o Indiach, nawet jeśli to tylko beletrystyka - zawsze biorę jak w dym. Ciekawe co wpadnie mi w ręce dzisiaj?

Znacznie częściej z biblioteki miejskiej korzystają chłopcy - Olek pobiera stamtąd głównie lektury, a Maksio książki, które czytam mu przed snem. 

2. Lodowisko. Znowu.

3. Późnym popołudniem obaj piłkarze mają treningi.

4. Wieczorem, koniecznie jakiś film. Wczoraj oglądaliśmy "Różową panterę" - dość sympatyczną komedię ze Stevem Martinem i Jeanem Reno. O tak! Właśnie takich prostych komedii ostatnio nam brak. Takich totalnie do śmiechu! Bo ktoś się przewrócił o własne nogi, albo pierdnął do mikrofonu. W komediach takich, dodatkowo rozśmieszający jest śmiech chłopaków i ich komentarze. 

Zna ktoś dobre tytuły prostych komedii? Z wartką akcją, nieskomplikowaną fabułą i kupą śmiechu? Poproszę!

Jutro przybędzie mi na kilka feryjnych dni dodatkowe dziecko - mój siostrzeniec Tom. Zamierzamy zabrać cały gang na basen i na kręgle. 

I na lodowisko. Znowu.

W najbliższy weekend Olek ma dwudniowy turniej piłkarski w Ełku. 

A po turniejowym weekendzie pojedziemy na kilka dni do P. 

Śnieg jeszcze leży, ale nowego nie przybywa, a w prognozach wielka odwilż z temperaturą do +8 C... 

Em niemal skończył szycie swoich skórzanych akcesoriów. Jestem pod wielkim wrażeniem i muszę mu niebawem poświęcić tutaj post. 

Dochodzi 10.30. Trzej moi chłopi wstali całkiem niedawno i siedzą teraz w piżamach przy tabletach i telefonach. A ja przy komputerze!!! 

Zgroza!!!

Idę coś z tym zrobić, bo woła to o pomstę do nieba!

PS. Cała nadzieja w kotach, bo póki co, tylko one nie używają w tym domu urządzeń cyfrowych. Chociaż... poleżeć na ciepłym laptopie - sam rozkosz :-).

niedziela, 21 stycznia 2018

Na lód!

Pora rozprostować kości i udać się na łyżwy. Ale to dopiero po tym, jak skończy się w TV "Władca pierścieni", który to film namiętnie śledzi Maksymilianin. Też lubię, ale nigdy nie obejrzałam żadnego odcinka z uwagą od A do Z. Zawsze po kawałku, z przerwami i w rozproszeniu. 

Można powiedzieć, że właśnie rozpoczęły się u nas ferie, więc trzeba trochę ruszyć tyłek i wyjść z chłopakami na śnieg i lód. Jeszcze do niedawna zima była tylko w kalendarzu, na Antarktydzie i w Kanadzie, ale kilka dni temu przyszła w końcu i do nas. Jest trochę śniegu, jest lekki mróz i słońce, czyli pogoda jak ta la-la. Na narty nie mamy za bardzo gdzie iść (bo trzeba byłoby jechać), na sanki raczej też nie (bo nawet takowych nie mamy), pozostają więc stare i poczciwe łyżwy.

Potem trzeba będzie pomyśleć o jakimś obiedzie i coś czuję, że skończy się albo na pizzy, albo na tym podobnym, odświętnym fast foodzie. 

Em całe ostatnie dnie spędza na szyciu swoich skórzanych toreb (a raczej całych zestawów), bo ma zamówienia z Indii, do których wybiera się na początku lutego. Trochę przyglądałam się tej jego robocie i myślę, że też bym dała radę, ale na razie nie zamierzam mu odbierać mistrzostwa :-). 

Kiara ochoczo dziś wychodzi na balkon i spędza tam całkiem pokaźne chwile. Przez ostatnie co najmniej pół godziny leżała na słońcu na zawnętrznym parapecie. Kiedy wróciła, była tak napuszona i świeża oraz miała tak lodowaty nos, że wydzieraliśmy ją sobie z chłopakami z rąk, bo taki odświeżony na mrozie kot jest u nas obiektem pożądania ;-). Kevin też wyściubił na chwilę swoje wąsy za próg balkonu, ale ten chłopak wszystkiego się boi, a zimna zwłaszcza. Ledwo wyszedł, już chciał z powrotem...

No dobra, "Władca pierścieni" się skończył, idę więc przyodziewać siebie i małolatów w pancerne ubrania i ruszamy na taflę. Em z nami nie chodzi, a jeżeli już to jedynie w charakterze filmowca i obserwatora. Obaj chłopca jeżdżą od początku tak, jakby się na płozach urodzili, ale to wiadomo - talent po mamusi. Bo mamusia, choć za kilka lat dobije półwiecza, to sprytem i gracją bije niejednego nastolatka. No co? Chyba można czasem samą siebie pochwalić? Skoro inni tego nie robią, hę?

Wpis został sfabrykowany w międzyczasie i głównie dlatego, żeby życzenia na Boże Narodzenie 2017 już tak mocno nie atakowały oczu odwiedzających :-). Ich czas zdecydowanie już się skończył.